3 lata temu...
Mężczyzna stał wyprostowany, obserwując w milczeniu znikający na horyzoncie statek. Ulga, jaką przyniósł mu ten widok, sprawiała też, że odczuwał głęboki żal do samego siebie. „Tak należy” - powtarzał sobie. Tak, jak synów wysłał na wychowanie na zaprzyjaźnione i starannie wybrane dwory Reach, by mogli utworzyć przyjaźnie, służące potem interesom Arboru, tak i córkę posłał na Dwór Królewski… Czyż może być większy zaszczyt, niż zostanie dwórką królewny? Jego ludzie zapłacili za ten zaszczyt czerwienią wina i krwi, nie mógłby odmówić tej nagrodzie, nawet gdyby chciał. Rzucił jeszcze jedno krótkie spojrzenie na horyzont, nim dosiadł swojego konia — Białej klaczy o imieniu „Aksamit” - i dał straży znać gestem, że pora wracać na zamek.
Pojedziemy przez miasteczko, chcę przyjrzeć się budowie zwierzyńca — rzucił do chorążego i poprowadził niewielką eskortę wzdłuż zatłoczonego wybrzeża.
***
Ponoć wojna nigdy się nie zmienia… Te słowa na łożu śmierci przekazał mu Pan Ojciec i, jak setki razy wcześniej, nakazał mu też szukać szczęścia wśród pokrytych winną latoroślą mogił jego przodków, słuchać rad Septona, rad Maestra, ale żyć wedle własnego rozumu. Wygłosił też wiele innych, pustych frazesów, których sam za życia nie przestrzegał… Na koniec jednak padło kilka słów, w mniemaniu Desmera, wartych zapamiętania. Gdy służba opuściła komnatę, Pan Ojciec słabym szeptem zakończył swoje dobre rady: „Arbor w rzyci powinien mieć resztę Westeros, stać cię na to, handluj z każdym, dbaj o wyspę i nigdy nie daj z siebie więcej, niż musisz, by zyskać… To mi przysięgnij…”
Desmer uśmiechnął się w myślach do wspomnień… gdyby tylko jego rodziciel słuchał własnych rad... W wielu rzeczach się z Panem Ojcem nie zgadzał, ale z pewnością rozumiał, ile mógł stracić przez pochopne wojny królewiąt z kontynentu. Jednak Dornijski konflikt musiał skończyć się szybko, a każda próba osłabienia Dornijskiej obecności na Stopniach kończyła się z korzyścią dla Wyspy. Dlatego też, wbrew dobrym radom Pana Ojca, poprowadził flotę w sile 50 okrętów do ujścia Zielonej Krwi gdzie, z rąk Starszego nad okrętami, otrzymał honor poprowadzenia ataku na Cytrynowy Las — siedzibę rodu Dalt. Wraz z posiłkami z Żelaznych Wysp, które oczywiście zaprosił do awangardy, by mogły zdobyć tak pożądaną sławę i ponieść związane z tym straty, nim przyjdzie czas na lądowanie jego własnych wojsk. Zadbał o to, by jego ludzie spalili do szczętu każde drzewo cytrynowe, które ominęła Vhagar półtora wieku temu, grabiąc nasiona i sadzonki z nakazu Desmera i wszystko, co uznano za wartościowe, z własnej woli i na wzór Żelaznych. Gdy bramy twierdzy padły osobiście przyjął kapitulację głowy rodu i przejął kontrolę nad zamkiem, okupując okoliczne tereny i paląc okoliczne lasy. Czynił tak też z każdą napotkaną wzdłuż rzeki winnicą, jeśli tylko wiedział, że mogło mu to ujść na sucho, lub zrzucając winę na Żelaznych Ludzi pływających z jego flotą i choć szczerze żałował każdej duszy, która musiał zginąć w czasie działań wojennych, to niezmiennie uważał, że ich śmierć służyła pomnożeniu bogactw Arboru. Nie stać go było na litość, wszystko czynił, jak musiał, by wyjść na swoje.
„Jeśli się żenić, to żeby coś z tego mieć” - zwykł mawiać jego Dziad, a Pana Dziadka szanował i słuchał za dziecka o wiele bardziej, niż ojca na łożu śmierci. Starzec bajał o dalekich lądach i dawnych czasach z łoża, nim w końcu zasadzono na nim winorośl. Historie o koniach w paski, włochatych słoniach i cętkowanych kotach, były tym, na czym się wychowywał w najmłodszych latach. Pan Dziadek swojego powiedzenia trzymał się z pewnością, choć młody Desmer wolałby, by wybrał Ojcu kogokolwiek innego od surowej Pani Matki. Cóż to była za kobieta… Związek z perspektywy czasu logiczny, owszem, jeśli chce się grać przeciw Wysokiej Wieży, co sam Desmer rozumiał, choć nie do końca popierał, ale jego dziadek miał łeb do sojuszy. Gdy na łożu śmierci powiedział „Zielony”, tak właśnie wybrał Pan Ojciec, bez znaczenia było, że sąsiad zza wody tylko na tym zyska. Tyrellowie, Florentowie, Tarly… Garethowi z Redwyne’ów słuchanie Rad jego ojca szło o wiele lepiej niż jego synowi. Pierścień sojuszy otoczył Stare Miasto, jakby miało to znaczenie. Przecież w krwii tych sprzymierzonych rodów też znaleźć można sporo wosku tej wielkiej świeczki, której Światło w bezchmurne noce błyszczało mu przez oszklone myryjskim szkłem okna komnaty lorda. Właśnie! Myr!
Pan Ojciec posłał go tam w interesach, gdy miał nieco ponad dwadzieścia lat, Desmer umiał odnaleźć się wśród zdradzieckich Magistrów Myr tak dobrze, jak wśród żeglarzy, z którymi pływał. Jak to mówił mu Pan Ojciec - „Na morzu słowo „Rycerz”, znaczy tyle, że szybciej toniesz”. - Znaczyć to pewnie miało, by się nie wywyższał i ufał załodze, że dzięki temu ona zaufa mu. Desmer nie wiedział, bo nie słuchał, ojciec nie był dziadkiem. W każdym razie wody dzielące go od Wolnych Miast sprawiały, że czuł się wolny, okręt był jak morski koń pędzących po seledynowej łące oceanu. Pędzący w stronę Myr… w stronę Melissy…
Piękna Melissa była córką jednego z Magistrów Wolnego Miasta, jej spojrzenie odurzało bardziej niż najlepsze wina, a jej głos brzmiał w uszach Desmera piękniej niż szum wszystkich fal i śpiew wszystkich ptaków. Nic dziwnego, że po którejś z wizyt, poza nowym ładunkiem wykonanych na zamówienie szklanych flasz, do portu przywiózł on swoją nową małżonkę. Jego ojciec był wściekły, owszem… planował wżenić syn się w ród Velaryonów z Driftmarku, ale ostatecznie syn nawet będąc w opozycji do Pana Ojca wybrał damę serca nie najgorzej. Nie było też wyjątkowym, by jakiś Redwyne sprowadzał sobie żonę zza morza, z dawna skryta krew Lyseńczyków objawiała się czasem w kolorze włosów potomków rodu… Takie związki były po prostu korzystne dla interesów. Z czasem więc gniew zmienił się w akceptację…
Teraz zaś to wszystko było nieważne, oboje nie żyją, a „Lord ma obowiązki wobec rodu i ziemi”. - Tak zwykł mawiać swoim synom Desmer Redwyne, wspominając także inne stare porzekadła przodków. Żonę znalazł sobie nową, blado skórą pannę z Tarthu, nie kochał jej, nie był nawet pewien, czy kochać jeszcze potrafił po tym, gdy jego własne dzieci zabiły mu małżonkę ledwo rok po ślubie. Starając się zapełnić w sobie pustkę, postanowił stworzyć kolekcję osobliwych stworzeń, swego rodzaju ogród-zwierzyniec. Spełniał obowiązki ojca, męża i lorda z przyzwyczajenia bardziej niż poczucia obowiązku, nie dając swojemu bólowi wydrzeć się na zewnątrz. Robił to, co musiał, i tak radził synom, w czasie tych krótkich chwil, jakie dla nich znajdował.
Ciekawostki:
- Lubi mieć kontakt z poddanymi, regularnie objeżdża miasteczka na wyspie a sądy odbywa na rynkach - wychodzi do ludzi, zamiast zamykać się w zamku.
- Od małego uwielbiał czytać o osobliwych zwierzętach z dalekich stron, wysłał nawet kruka z prośbą do Cytadeli, by wysłany doń po śmierci poprzednika Maester posiadał wykształcenie w dziedzinie Zoologii.
- Regularnie odwiedza Mogiłę Pierwszej małżonki. Złożył na niej tyle róż, że te rosną na niej równie bujnie co winorośl.
- Może być to uznane za oczywistość, ale Desmer lubi przepych. Ma pieniądze i tego nie ukrywa, nie szczędząc wydatków, by zarówno On, jak i jego ziemie wyglądały reprezentatywnie.