Share
 

 Leonette Tarly

Go down 
AutorWiadomość
Leonette Tarly
Leonette Tarly
Wiek postaci : 23
Stanowisko : Siostra lorda Horn Hill
Miejsce przebywania : Horn Hill
https://www.instagram.com/red.anima.studio/https://ucztadlawron.forumpolish.com/t1053-leonette-tarly#7192

Leonette Tarly  Empty
Temat: Leonette Tarly    Leonette Tarly  EmptyPon 23 Mar - 14:06


Leonette Tarly
May it be an evening star
Shines down upon you


12 V 142
Panna
Horn Hill
Fossoway
Siedmiu
169 | 53
Ece Çeşmioğlu

Statystyki
Siła: 30
Precyzja: 20
Zręczność: 30
Zwinność: 30
Inteligencja: 60
Odporność: 60

Żywotność: 75
Wytrzymałość: 75
Umiejętności

Charyzma: 41
Jeździectwo: 34
Siła woli: 26
Logika: 42
Percepcja: 30
Blef: 30

Etykieta: 16
Sztuka:
— gra na fiddle
- 35
— śpiew - 35
taniec - 15
Heraldyka: 7
Ekonomia: 26
Zoologia: 15
Język valyriański: 8
Biografia
Krzyk dziecka nie rozdarł komnaty wypełnionej półmrokiem. Cisza, która opadła na zebranych przy łożu lady Tarly związała usta, a akuszerka trzymająca malutkie niemowlę przypatrywała się z niepokojem siniejącej skórze. Niewątpliwie istota zrodzona przed chwilą oddychała, jednak prócz tego nie wykazywała oznak chęci do życia. Lyanna, która już trzykrotnie wydawała na świat potomstwo, wiedziała co oznacza panująca wokół niej stagnacja. Oddychając łapczywie poprosiła stojącą nieopodal kobietę o podanie zawiniątka. Skoro Nieznajomy postanowił tak prędko zabrać jej radość z pojawienia się drugiej córki, ten jeden raz chciała ujrzeć pucołowate policzki, zwichrzoną grzywkę i zaciśnięte powieki. Drżącymi ze strachu dłońmi ostrożnie poły materiału przykrywające twarzyczkę dziewczynki. Wodząc opuszkami palców po zarysie główki płomiennym szeptem wzywała bogów do wyświadczenia zrozpaczonej matce pomocy. Śmierć dziecka tuż po urodzeniu nie była czymś niespodziewanym, wydawała się wręcz wpisana w codzienność, a jednak nie chciała dopuścić do siebie tej odstręczającej myśli.
W akompaniamencie świergotu małego, niepozornego ptaszka zrywającego się z gałęzi drzewa przy Horn Hill ostatnia córka lorda Tarly raptownie zaczerpnęła powietrza, z walecznością godną smoka wdzierając się z powrotem w łaski żywych.
Tak mało czasu zostało im dane.

Korytarze twierdzy od kilku dni spowijała cisza. Szelest sukni poruszającej się przy każdym kroku wydawał się gwałtem wyrządzonym na trudno zrównoważonym spokoju. Odkąd Lyanna Tarly w żałości nad śmiercią swojego pierworodnego spoczęła tuż obok niego w rodzinnym grobowcu, wśród pozostałego przy życiu rodzeństwa wkradła się stagnacja, ponieważ nagle zostali pozbawieni jednego z najważniejszych spoiw. Zwłaszcza najmłodsza dusza nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie widzi już smutnego uśmiechu matki i nie może dopraszać się o chwilę uwagi okraszoną dotykiem ciepłych opuszków przesuwających się po zarysie twarzy. Każda pora dnia była naznaczona tylko bladymi wspomnieniami.
Niespodziewanie puste dotąd pomieszczenie rozdarł słodki głosik przypominający dzwoneczki poruszające się pod wpływem wiosennego wiatru. Przepełniony bólem i nadzieją kruszył drżące łańcuchy krępujące struny głosowe. Żałobną pieśnią tkała materiał złożony z amoku spoczywającego dotąd na dnie spęczniałego od żalu serca, ciężar którego z dnia na dzień stał się na tyle uporczywy, że przy każdym kroku czuła ostrza dotykające stóp. Feerią barw wplecionych w osnowę słów łapczywie przygarniała ludzkie uczucia w nadziei na ponowne narodzenie.
Słowik Reach wzleciał dumnie ku niebu. Mimo ośmiu dni imienia wiedziała, kim jest, czego pragnie, kogo powinna kochać.

Nieliczne, zdawałoby się drogocenne, wspólne lekcje gry na harfie wypełniały duszę miałką goryczą. Z rozrzewnieniem wpatrywała się w nadąsaną minę starszej siostry. Wiedziała aż za dobrze, że cierpliwość podobnie jak beczka wypełniona na swoje dno. Im dłużej tu stała, tym rosło prawdopodobieństwo otrzymania reprymendy i doniesienie ojcu o wręcz karygodnym zachowaniu, dlatego z pędem godnym galopującego rumaka wypadła z komnaty i ku przerażeniu strażników pomknęła w stronę stajni. Takie podejście również był okraszone ryzykiem narażenia się na gniew, bowiem czmychając rozjaśnionymi południowym słońcem korytarzami musiała liczyć się z spotkaniem lorda Tarly udającego się na polowanie. Wielbiła muzykę całym sercem, jednak nauki siostry wnosiły tyle co pustynny pył wciskający się w oczy — łzy i jęki niezadowolenia. Słysząc chrzęst uderzających o siebie mieczy lisim susem pokonała dystans znajdujący się pomiędzy ostatnim boksem a placem ćwiczebnym.
Na swoje nieszczęście Garlan większą uwagę poświęcił złapaniu oddechu niż cichcem zbliżającemu Słowikowi, który z pełną premedytacją zamierzał to wykorzystać. Zmęczenie w połączeniu z niespodziewanym przylgnięciem dodatkowo ciężaru poskutkowało solidnym grzmotnięciem obojga o ziemię. Widząc jego na wpół zeźloną i rozpromienioną minę nie mogła nie roześmiać się w głos, echo którego rozeszło się po całym placu. Jako dziecko miała największe prawo do robienia psikusów, dlatego nie przejęła się zbytnio iskierkami złości widocznych w orzechowych tęczówkach brata. Odkąd została pozbawiona matczynego ciepła to do niego rościła sobie największe prawo. Ilekroć nadchodziła pora na sen płakała rzewnie, bojąc się, że po przebudzeniu nie znajdzie go w swoich komnatach.
W chwilę po incydencie nieporadnie dźwignęli się do pozycji pionowej. Przyszły lord Tarly widząc buntowniczą minę dwunastoletniej dziewczynki o rumianych policzkach nie mógł odmówić posłuchania gry na fiddle. Czy którykolwiek z rycerzy Westeros byłby w stanie oprzeć się pięknemu, bystremu spojrzeniu i uśmiechowi różanych ust? Rozdzielając się z nim w jednym z korytarzy kazała mu po kąpieli udać się do sali kominkowej.
Muzyka wygrywana na tym instrumencie była niesamowicie niesforna. Przez siostrę, która z całych sił ofiarowanych od bogów próbowała wtłoczyć jej do serce melancholijne brzdąkanie na harfie, nie mogła dostatecznie mocno skupić się na kontrolowaniu kapryśnych nut. W niemalże pieszczotliwym geście przesunęła opuszkami palców po gładkiej powierzchni drewna. Delikatny uśmiech przeobraził się w grymas niezadowolenia, ponieważ ostatnia próba wydobycia eterycznej magii przyniosła gorycz rozczarowania. Mimo młodego wieku pragnęła otrzeć się o perfekcję, stać się w oczach ojca kimś ponad niezbyt lotne oczekiwania snujące plany dotyczące przyszłego mariażu. Była pogodzona z rolą przydzieloną przez los jako druga córka lorda, jednak nie oznaczało to, że zamierzała oddać im całą siebie. Wyzbywając się ostatnich kropli cierpliwości pozwoliła granemu utworowi uporządkować nagromadzoną frustrację i szczątkowe ilości bólu pochowanego w zakamarkach drobnego ciała. Dzierżąc w dłoniach przedmiot dający duszom ukojenie pozwoliła porwać się czystym, jasnym nutom, które z smutkiem nie miały niczego wspólnego. Pociecha z odkrycia wyrafinowanej radości przybrała barwę złotych róż.

Odurzająco słodki zapach kwiatów witał ją tuż po przebudzeniu. Żarłocznie przebijał się przez ściany, materiał zasłon, a nawet świeżo położoną narzutę na łożu. Każdego dnia zarówno nienawidziła go jak i kochała, ponieważ zakwitłe pąki róż przypominały o pożegnaniu z bratem. Jako członek chorążego rodu Tyrellów musiał odpowiedzieć na wezwanie i ruszyć wraz z ojcem ku Dorne, gdzie narażał swoje życie w obronie wolności Westeros. Od dnia zniknięcia rodzinnych proporców za soczyście zielonym wzgórzem minął równo rok. Uświadamiając sobie bezmiar bezsilności wsuwającej się na dłonie niczym idealnie skrojone rękawiczki zawsze czuła boleść dławiącą gardło. Pragnąc doprowadzić się do ładu ochlapała policzki wodą z misy stojącej na toaletce oraz podszczypała je delikatnie dla nabrania pąsów. Tuż przed wyjściem z komnaty zawahała się, ponieważ po popołudniowym posiłku w gronie domowników miała uwolnić z piersi słodkie słowa unoszące się ku bezmiarowi nieba, więc potrzebowała czegoś specjalnego. Otworzyła największy, a zarazem najbardziej podniszczony kufer, po czym spod różnorakich szpargałów ostrożnie wyciągnęła niepozorne zawiniątko kryjące w sobie diadem jej matki. Tak delikatna ozdoba nadawała się w sam raz.
Teraz mogła się uśmiechnąć.
Śpiewała lady Tyrell niemal codziennie od momentu przyjazdu. To właśnie dzięki niej cieszyła się trwałym przylgnięciem miana Słowika Reach. Ilekroć do Wysogrodu zajeżdżali ważniejsi goście, nie mogli obyć się bez krótkiego koncertu na uczcie powitalnej. Sama nie miała nic przeciwko takim występom. Podzielenie się odrobiną swojego daru z innymi wprawiało ją w niezwykle dobry nastrój, zwłaszcza, że w pewnym momencie zawsze zastępowała głos muzyką graną na fidlle. Zachęcał ją do tego sam lord Lyonell, któremu ten instrument niezwykle przypadł do gustu, a sam miał chwilę oddechu od męczących rozmów. W cieplejsze dni razem z gromadką młodszych dzieci chadzała po ogrodzie w poszukiwaniu chłodnego, zacienionego miejsca, zazwyczaj znajdując je w ramionach sękatej wierzby płaczącej. To właśnie ich rozpromienione uśmiechy widniejące na zarumienionych twarzyczkach w czasie słuchania piosnki stanowiły największą nagrodę.
Różnica wieku między nimi nie była aż tak duża, jednak bagaż doświadczeń opierających się na barkach Leonette kształtował rzeczywistość nieco inaczej niż chciała, co jednocześnie - dzięki wewnętrznemu uporowi - nie stanowiło przeszkody do pielęgnowania perlistej pogody ducha. Pozbawiona matczynego ciepła oraz uwagi odnalazła cząstkę tych uczuć w postaci lady Tyrell. Kobieta, widząc dziewczynę o przygaszonym spojrzeniu śledzącym plecy odjeżdżającego ojca, nie mogła nie przygarnąć jej do serca. Dzięki temu jako niezwykle młoda osoba mogła cieszyć się mianem dwórki oraz poszanowaniem w towarzystwie, choć nazwisko wskazywało na przynależność do jednego z mniej znanych chorążych. Właśnie tu pierwszy raz miała możliwość dosiąść konia. Po zaznaniu pędu wyciskającego łzy z oczu wiedziała, że nie zrezygnuje z jazdy do późnej starości.
Pozwolenie na powrót w rodzinne strony uzyskała z wieloma rozterkami w sercu. Pragnęła być przy bratu, nowym lordzie Horn Hill, jednak zdołała już zostawić cząstkę siebie między przepastnymi krzewami rozkwitających róż.

Dom. Marzenie duszy wypełnionej miałkim popiołem, zeschniętymi płatkami kwiatów, ptasimi piórkami i wymęczonym trelem, która na nowo zapełniła się radością. Widok czerwonego myśliwego z strzałą na zielonym tle nigdy nie był równie miły. Po korytarzach wypełnionych rodzącą się wiosną poruszała się niezwykle swobodnie, obdarzając życzliwym uśmiechem każdego, kto miał szczęście przechodzić obok. Musiała taka być, inaczej siła zawiązana w sposobie pojmowania świata ulotniłaby się prędzej niż wino z kielicha podczas suto zakrapianej uczty. Wierzyła, że nieświadomie wymaga tego od niej brat, który jako nowy zwierzchnik podlegających im ziem miał ważniejsze rzeczy na głowie niż zarządzanie twierdzą. Młody wiek nie przeszkadzał w wydawaniu poleceń pracującej w zamku służbie, chcąc, żeby wszystko pracowało równie sprawnie jak przed wojną z Dorne.
Kilka księżyców później nastał moment ponownego rozstania. Tym razem celem nie były ziemie bezpośrednio podlegające rodowi Tyrell, a żyzne pola wyspy Arbor, które kojarzyła z produkcji znakomitego wina. Początkowo uznawała tą podróż na niepotrzebną fanaberię, ponieważ o wiele bardziej mogła przydać w rodzinnych stronach, jednak tuż po zobaczeniu bezkresu wód otaczających zielone połacie terenu niemalże zachłysnęła się bijących od nich pięknem. Znów poczuła niepohamowaną potrzebę podzielenia się z światem pieśnią gnieżdżącą się w piersi.
Pośród winnych pnączy nie spodziewała się znaleźć sojuszniczki. Badawcze spojrzenie ciemnobrązowych oczu przesuwające się po jej sylwetce niemal aż prosiło się o zaprezentowanie słodkiej gry na fidlle. Pierwsze próby zawiązania nici porozumienia były wyjątkowo nieporadne i choć Leonette miała już do czynienia z osobami młodszymi od siebie, teraz jak na złość wszelkie wyuczone sposoby działania zawodziły. Nie chciała się poddawać, ponieważ za bardzo chciała poznać myśli kryjące się za ukradkowym, grzecznym uśmiechem i uprzejmym tonem głosu. Powoli, krok po kroku zbliżały się do siebie, najwyraźniej jak najdłużej wyrażając pragnienie delektowania się tą grą. Chwilami wytchnienia, a zarazem możliwościami najswobodniejszej rozmowy okazywały się popołudnia spędzone w siodle, kiedy z każdą przejażdżką pozbywały się dzielącego je muru i plotły mocne, spójne podwaliny przyjaźni. Widok iskrzących się łez w oczach Siveny był największą karą, a szczery uśmiech najcenniejszą nagrodą.
Wraz z decyzją o udaniu się na królewski dwór poprosiła brata o możliwość powrotu do domu. Musiały opuścić Arbor razem.

Błagała go, żeby został. Błagała szarpiąc za ramię i krzycząc, jakby te pięć lat spędzonych w spokoju nie były wystarczającym dowodem na to, że da się żyć z dala od koszmaru wojny. Błagała płacząc i wyrażając swoją rozpacz w mało przystający kobiecie sposób. Bała się o niego. Czuła, że tym razem piekielne Dorne pozbawi ją serca. Chciała się mylić.
Garlan wrócił w rodzinne pielesze szybciej niż mogła się spodziewać. Na widok ciała owiniętego w świeże bandaże struchlała, pogłębiając strach tuż po wymuszeniu na maesterze prawdziwych informacji o stanie jego zdrowia i szansach, które daje mu na wyzdrowienie. Trucizna żrąca trzewia została częściowo zatrzymana przed podanie odpowiedniego antidotum, ale wymęczenie organizmu walkami oraz trudna podróż powrotna była czymś, po czym mógł nie mieć okazji stanąć na własnych nogach. Drżącym od kąsającego bólu głosem podziękowała mu cicho za słowa otuchy. Kiedy tylko drzwi komnaty zamknęły się za wychodzącym mężczyzną, napór cierpienia oplatającego wici wokół serca powalił ją na kolana, ułamek chwili później zginając w pół. Miała ochotę roztrzaskać się na kawałki, przestać istnieć, żeby tylko nie musieć patrzeć na kolejną śmierć. Nie miała już matki, ojca, a łapczywy Nieznajomy pragnął również Garlana?
Przysiadła na skraju łoża. Pochylając się ku wyciągniętej dłoni brata delikatnie zamknęła je w swoich, przedtem składając na zdartych do krwi knykciach gorący, niemalże płomienny pocałunek przypominający trzepot motylich skrzydeł. Niespodziewanie - również dla niej samej - niepozorny ptak tkwiący w kościanej klatce żeber zabrał głos, wzywając jego duszę do walki o życie. Przychodziła do niego z nadzieją o brzasku, w południe, wraz z wieczornym podmuchem zimna. Codziennie prosiła go o wyrwanie się z bitewnego motłochu ciszy. Śpiew Słowika miał być dla niego gwiazdą wieczorną, za którą powinien podążać w ciemności amoku choroby.
Leonette?
Kochała go całym sercem.

 


Powrót do góry Go down
Nieznajomy
Nieznajomy
Wiek postaci : Przedwieczny
Stanowisko : Gospodarz na Uczcie
Miejsce przebywania : Szczyt stołu

Leonette Tarly  Empty
Temat: Re: Leonette Tarly    Leonette Tarly  EmptyCzw 2 Kwi - 15:54




AKCEPTACJA
Never forget what you are, for surely the world will not. Make it your strength. Then it can never be your weakness. Armour yourself in it, and it will never be used to hurt you.



Twój głos sprawia, że ludzie zatrzymują się i zakochują w nim. Ptaki przystają w swoim locie. Siedmiu pobłogosławiło Cię wyjątkowym talentem, jednak czy to wystarczy, aby Los okazał się łaskawym?

Przyznawane atuty to:
Reach: Koneserzy Wina
Szlachcic
Słowiczy głos
Jałowa

Na start prócz puli punktów do wydania otrzymujesz również diadem swojej matki ze srebra i kamieni szlachetnych, który wzięłaś ze sobą na dwór Tyrellów, który daje Ci +5 do rzutu na charyzmę. Drugim, niemniej ważnym podarunkiem, jest inkrustowany śpiewnik, który został kupiony specjalnie dla ciebie, a wśród jego ilustracji możesz zobaczyć miniaturki podobizn całej swojej rodziny. Śpiewnik daje Ci +5 do rzutu na śpiew.

Powrót do góry Go down
 
Leonette Tarly
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Leonette Tarly
» Garlan Tarly
» Garlan Tarly

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Reach-
Skocz do: