Share
 

 Jyana Reed

Go down 
AutorWiadomość
Jyana Reed
Jyana Reed
Wiek postaci : 27
Stanowisko : uzdrowicielka z mokradeł, najstarsza córka lorda Reed
Miejsce przebywania : w sercu północy
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t1100-jyana-reed#8039https://ucztadlawron.forumpolish.com/t1103-jyana-reed#8163https://ucztadlawron.forumpolish.com/t682-korespondencja-polnoc

Jyana Reed Empty
Temat: Jyana Reed   Jyana Reed EmptyPią 26 Cze - 13:29


Jyana Reed
will you sing to the trees I existed?


19 II 138
wdowa
Strażnica nad Szarą Wodą
Hornwood
Bogowie Lasu
170 | 53
Diletta Gomez

Statystyki
siła: 20
precyzja: 20
zręczność: 20
zwinność: 60
inteligencja: 50
odporność: 70

żywotność: 80
wytrzymałość: 100
Umiejętności
broń dystansowa: 20
jeździectwo: 10
mistycyzm: 50
percepcja: 50
siła woli: 30
skradanie się: 40

anatomia: 40
nawigacja: 25
pływanie: 20
śpiewanie: 10
rzeźbienie w drewnie: 5
sztuka przetrwania: 15
tropienie: 20
wspinaczka: 20
zielarstwo: 40
zoologia: 25
żeglarstwo: 10
Biografia

{do we heal?}
Bogowie lasu szepczą cicho, ciszej, gdzieś w szeleście liści, w kolebce skostniałej ziemi, naznaczonej pręgami czasu, w wietrze niosącym zza Muru przeszywający na wskroś śpiew olbrzymów lodowych wichur, w echu wilczego skowytu. Miast w ludzką ręką wzniesionych schronieniach, kryją się tam, w meandrach matecznika ludzi Północy, w chrupliwych grzęzawiskach, pośród próchna i zbutwiałych pni drzew, dogorywających już swego żywota.
Gęstwina nigdy nie milczy martwą ciszą, żyje w niej cały świat, ten nasz i ich splatają się razem w nierozerwalnym uścisku - i choć jesteśmy tu tylko gośćmi, las żyje też dla nas. Znam w nim każdy jeden konar, wiem, jaki wzór wyhaftuje na mojej pelerynie prześwit, gdy stanę pod rozłożystym grabem pokrytym gęstwiną pędów paproci, wiem także to, jak mali, nieważni, nieistotni jesteśmy w samym sercu dzikiej Północy.
Słucham tego, co mówią Oni, ich wzrok śledzi moje ruchy, przeczuwam, że są tuż obok, że strzegą mnie od lepkiego mroku, od wszelkiego złego skrytego w zdradzieckich moczarach. Słucham ich podpowiedzi, gdy biegnę, pierś faluje oddechem coraz szybciej, a ja znów znajduję zamaskowaną drogę pośród drzew będących swymi wiernymi kopiami - tętno leśnej aorty jest tu inne niż kawałek dalej, ty tego nie słyszysz? Lekko, bez trudu, cicho, niemal bezszelestnie, sekwencja ruchów wyuczonych przez lata - wspinam się na zwalony pień, wyginający się niemal jak łuk mostu, innych tu nie znajdziesz, jeden skok, mętna woda rozbryzguje się, tam dalej będzie jej więcej, tak dużo, że w zielone od rzęsy, lśniące połacie trzęsawisk nikt nie odważyłby się wkroczyć bez Reeda, może tylko szaleniec, któremu sprzyjałoby szczęście, przeżyłby kilka gasnących dni, lecz bez wątpienia za jakiś czas bagniste podłoże stanowiłoby miejsce spoczynku samego bielma kości, nic więcej nie mogłoby z niego zostać. Wynurzam się z bajora ciemnego jak krucze skrzydła niosące najczarniejsze wieści, ludzka czaszka patrzy na mnie pustką oczodołów, nim zniknę za sitowiem, nim przepłynę jeszcze kawałek.
Bogowie lasu szepczą cicho, ciszej, szepczą o życiu, szepczą o śmierci.

Kiedyś była nas czwórka. Leżanki pozostawały nietknięte, gdy wciśnięte w kąt jednej z izb (dryfującego kranoga) na dywanie zasuszonych paproci wtulałyśmy się w siebie, szukając siostrzanego ciepła; ufnie przylegając do mojego ciała mówiły, że ręce szerokie mam jak ramiona wszechświata, zdolne do tego, by objąć je wszystkie, kurczowo, jakby noc miała trwać tyle, co najdłuższa zima; opuszki palców gładziły coraz cięższe głowy, gdy na dobranoc nuciłam im pieśń o Pierwszych Ludziach w pękatym stołpie fosy Cailin, bastionie Północy, choć winna to była robić pani mama, śniąca jednak niemniej intensywnie niż siostry, snem wiecznym, snem o lesie, który kwitnie bez końca. Gdy milknął mój głos, zaczynała mówić Marna, snuć swe opowieści, chaotycznie urywając kolejne zdania w pół słowa, by chwilę później zacząć zupełnie inną historię; lubiłam gubić się pomiędzy strzępkami wątków, próbować łączyć je w całość. Pamiętam, że gdy skończyłam pięć dni imienia, upewniałam się regularnie, czy znachorka nie przyrosła czasem do krzesła, z którego zdawała się nigdy nie wstawać, niewiele księżyców później stałam się jej cieniem, szukałam jej wzroku, starając się dojrzeć w wyblakłych jęczmieniem starości oczach refleksy tego, o czym ona sama śniła co noc - gdy słychać głos Bogów najwyraźniej; w letargu myśli, oderwaniu od rzeczywistości, spływają na nas ich znaki, lecz tylko nieliczni, tacy, jak ona, potrafią je właściwie zinterpretować. Echo przyszłości odbijało się od gwiazd, z niezachwianą pewnością opowiadała o symbolach, zdradzała boskie tajemnice, a ja słuchałam zachłannie, z nabożnym skupieniem, lecz choć przecież mówiła językiem ludzi, nie leśnym narzeczem Bogów, nie potrafiłam zrozumieć żadnego z tych słów - nie ich prawdziwego znaczenia, tego, które mogłoby powiedzieć coś o tym, co kryło się dopiero za rogiem czasu.
Kiedyś była nas czwórka. Najmłodsza odeszła pierwsza, ledwie siedem dni imion po tym, gdy za jej życie cenę najwyższą zapłaciła nasza mama. Mała Lyanna, najpiękniejsza brzydulka o oczach zielonych jak mech, w febrycznej pożodze rozgrzana w mych dłoniach majaczyła długo, nim jej oddech stał się rzężący, nim zastygnął w płucach. Gasła, mogłam tylko ściskać ją desperacko, lecz nawet wszechświat musiał wypuścić ją w końcu ze swoich ramion, Bogowie przyszli po nią nocą, a Marna uśmiechała się tylko smutno, kiwając głową, jakby rozliczała się z tego we własnych myślach, jakby wiedziała o wszystkim już znacznie wcześniej.
Kiedyś była nas czwórka, ja odeszłam druga. Gdy skończyłam szesnaście dni imienia, korzyłam się przed Bogami po raz pierwszy, błagając ich o to, by nie odbierali mi Szarej Wody; moje serce zostało tam, moje przeznaczenie także; tonęłam w grzęzawisku niewypowiedzianych na głos słów, poddańcza bezradność na ślubnym kobiercu nie oznaczała mej zgody - po raz pierwszy sprzeciwiłam się temu, co przyniósł mi los, choć był to tylko niemy krzyk, który nie dotarł nawet do Nich, nie na czas, poniewczasie przyszło mi za to zapłacić, za bezduszną pychę, próbę zawładnięcia czyimś życiem, sprowadzając go do śmierci.

Jedno tylko życzenie, jedno pragnienie - nic więcej. Chciałam, by odszedł, uśmierzyłabym jego ból, trwałabym przy nim jak najwierniejsza żona - do samego końca. Stary Tallhart ani myślał umierać, wciąż uparcie żył, we mnie żyć zaczęło nasze dziecko, byłam przy nadziei, lecz nadzieję tę szybko mi odebrano, szkarłat krwi zabarwił uda, krew uderzyła mi do głowy, miałam ją na własnych dłoniach, choć jeszcze o tym nie wiedziałam.
To było przecież tylko jedno życzenie, jedno pragnienie - nic więcej. Nie potrafiłam widzieć w panu mężu czegoś ponad to, że nie mógłby się bardziej różnić od niego. Całe dnie spędzałam w dusznej pracowni wypełnionej ziołami, niemal nie opuszczałam nazywanej warownią sterty kamieni rozrzuconych pomiędzy jeziorem a wyszczerbionym dziwacznie lasem, w którym ogołocone z liści drzewa przypominały bardziej cierniste resztki szczerbatego ostrokołu uniemożliwiającego mi ucieczkę, niż tętniące zielenią siedlisko Bogów, niegdyś będące mi domem.
Starsza o trzy dni imienia urodziłam pierwsze dziecko - powykręcane w śmiertelnej agonii małe ciało, którego nigdy nie będę potrafiła zapomnieć; łzy niemal całkiem rozmyły to, co mogłam dostrzec, kiedy wyszarpywano go z moich rąk. Wszechświat znowu pozostał pusty. Wreszcie zrozumiałam, wreszcie zrozumiałam.
Moje życzenie, moje pragnienie, moja cena i moje przekleństwo. Za swoje okrutne myśli płacić miałam jeszcze dwukrotnie, pierworodny nie dożył tygodnia, córka przyszła na świat zdeformowana, abominacja widniała nawet w oczach mego beznamiętnego męża, lecz ja nie potrafiłam dostrzec tej pokraczności, widziałam tylko to, że małe ciało wciąż jeszcze oddycha, że walczy o kolejny oddech, że jest jeszcze nadzieja. Ostatnia nadzieja. Lecz i ona wkrótce umarła. Zapłaciłam swoją cenę, a Bogowie w końcu zabrali i mego męża; dotrzymałam obietnicy, ból zniknął z jego twarzy - nim przyszedł na niego czas, uśmiechnął się, w końcu się ode mnie uwolnił.

Przyobleczona całunem czerni wróciłam tam, gdzie zostawiłam swoje serce, znalazłam je jakoś, przeznaczenia już nie szukałam, a przynajmniej nie świadomie. W snach tylko od lat widzę to samo, gubię się w lesie, nie słyszę szeptu Bogów, otacza mnie nienaturalna cisza - z niej w końcu wyłania się ogromny wilkor, w obsydianową sierść pęd wiatru wplótł dotyk igliwia lasu; jest tam, stoi przede mną bez ruchu, czeka, a może to ja czekam, czekamy na siebie nawzajem, choć powinniśmy przestać już dawno temu.  
Nosiłam czerń długo. Dłużej, niż nakazują to boskie prawa. Jakąś część siebie pogrzebałam na zawsze, wyjeżdżając ze Strażnicy, inne umierały wraz z nimi - każdemu dziecku nadałam imię, każde ma swoją historię, każde widzę w oczach tych, które mnie otaczają, pozostając łase na opowieści snute, gdy moje dłonie ubijają w moździerzu senniczkę na ukołysanie kołaczącego serca ojca (skołatanej duszy uleczyć nie umiem). Zajęłam miejsce Marny, przejęłam jej dziedzictwo, znam każdą recepturę, którą zdradziła mi półgłosem; w tej samej drewnianej dziupli, co ona, odważam składniki na lecznicze dekokty, tam też przyjmuję chorych, tam znoszę naręcza ziół. Rozpoznaję je po samym zapachu, po dotyku, zupełnie jak Marna - gdy dawno temu po raz pierwszy przyniosłam jej grubo żyłkowane liście skorocelu, a ona odgadła bezbłędnie leśną zagadkę, potem moimi rękami stworzyła zieloną papkę, którą drżącymi z przejęcia dłońmi nałożyłam na obtłuczone kolano siostry. Nucę pod nosem, zagłębiając ręce w gęstwinę liści i pędów, szybko szczękam nożycami, zapełniam koszyk pękami zielska, posegregowanego według gatunków. Nadal noszę czerń, wciąż słucham głosów Bogów, wciąż pragnę Ich (i ich także) przebaczenia; mej kobiecej powinności nie spełniłam, nie przyniosłam na świat nowego życia, więc dbam o te, które gasną wokół mnie. O nic nie proszę, wypowiedziałam już swoje ostatnie życzenie.




  • bogobojni Reedowie, niegdyś królowie Mokradeł, żyją w symbiozie z naturą i jej władcami - starymi bogami; krew Pierwszych Ludzi wciąż krąży w ich żyłach, a osoby obdarzone zielonymi snami czy wargowaniem nadal się wśród nich pojawiają, żywa jest też pamięć o tych umiejętnościach, o tym, co było kiedyś, o legendach spisanych na ustach inkaustem wieczności; Jyana, choć nie ma zielonych snów, nauczyła się zawierzać swej intuicji, gdyż przekonano ją, że ta jest szeptem samych bogów, wskazówką od nich; wierzy głęboko we wszelkie znaki, symbole, a nade wszystko w przeznaczenie, którego pętami uwiązała się sama przed laty,
  • miłośniczka rytuałów; charakteryzuje się silną wolą; kobieta o skostniałych przyzwyczajeniach i jednostajnej rutynie, której rytm rzadko kiedy zdarza jej się zmieniać; otaczają ją zewsząd zioła, rośliny podarowane jej przez sam las; wie wszystko o lokalnej tkance, gatunkach endemicznych; z każdej swej wyprawy po kolejny łup przynosi też jeden, pojedynczy kwiat, najpiękniejszy, który wyłowi wzrokiem i o którym zapomina w wirze pracy, by odnaleźć go w najmniej spodziewanym miejscu ułamek nieskończoności później,
  • nie zdarzało jej się jeździć konno w pobliżu Szarej Wody, przywykła do przesmykiwania się pomiędzy wąskimi tunelami gałęzi i ocierania się o kostropatą korę drzew, by dotrzeć do tkanki lasu, do której ledwie sięga ludzka dłoń - poruszanie się konno skutecznie utrudniłoby jej wypatrywanie cennych ziół; nauki pobierała zgodnie z wolą męża, który z początku chciał widzieć ją u swego boku podczas uwielbianych przez niego polowań; z tego samego względu wetknięto jej w dłonie kuszę (choć nie należy do słabowitych, nie potrafiła się nią posługiwać), a później łuk; kilka wskazówek i prób nie wystarczyło, żeby opanowała tę umiejętność w stopniu zadowalającym; tak właściwie nigdy się do tego nie przykładała, zbyt wiele śmierci musiała już oglądać, by przemóc się do przyczynienia się do kolejnej,
  • w trakcie pobytu w zamku męża oddawała się uzdrowicielstwu, wyręczając wiekowego maestra w niektórych czynnościach i wspomagając w wyrabianiu leczniczych wywarów czy maści, modyfikowała jednak jego przepisy na modłę tych zasłyszanych z ust własnej nauczycielki; przez sześć lat małżeństwa przeczytała wielokrotnie traktujące o anatomii opasłe tomy z rodowej biblioteczki - to z nich uczyła się sumiennie teorii, wkrótce przyszedł też czas na praktykę pod okiem maestra,
  • na bagnach nikt nie przywiązuje wagi do tytulatury, a przestrzeganie etykiety to kwestia drugorzędna, liczy się tylko szacunek do drugiego człowieka, kimkolwiek by on nie był, tak też została wychowana Jya, która nie nazwałaby sama siebie żadną lady, czuje się wręcz nieswojo, gdy ktoś błyszczy przed nią znajomością dworskich prawideł - nie ma o tym świecie najmniejszego pojęcia, jawi jej się jako sztuczny i oddalony od życia w harmonii z naturą tak bardzo, jak to tylko możliwe,
  • powróciła do swojego nazwiska rodowego po śmierci męża,
  • nie ma najmniejszego pojęcia o polityce, a wiadomości o wojnie w Dorne docierały na mokradła z opóźnieniem; trudno jej oddzielić prawdę od wymysłów mieszkańców bagien, którym zdarza się snuć historie o tym, iż walczący musieli się zmagać nie tylko z Dornijczykami, lecz też z piaszczystymi demonami czy jadowitymi wężami wielkości smoka; sama nie ma na ten temat żadnego zdania - poza tym, że nie do końca rozumie, czemu Północ zaangażowała się w walkę tak daleko od ich regionu; czemu ludzie zimy stali się marionetkami rodów z południa i błądzili pośród piasków pustyni, odnajdując tam głównie śmierć; zawarty pokój uważa za jedyną słuszną drogę,
  • najlepszym myśliwym na bagnach jest jej kuzyn, z którym się wychowała; często wybierali się na polowania razem - zarówno w dzieciństwie, jak i teraz; ona opowiadała mu o roślinach, a on zdradzał jej tajemnice żyjących na ziemiach Reedów zwierząt, a także nauczył ją podstaw tropienia.



ahoj
Powrót do góry Go down
Nieznajomy
Nieznajomy
Wiek postaci : Przedwieczny
Stanowisko : Gospodarz na Uczcie
Miejsce przebywania : Szczyt stołu

Jyana Reed Empty
Temat: Re: Jyana Reed   Jyana Reed EmptyPon 29 Cze - 5:01




AKCEPTACJA
Never forget what you are, for surely the world will not. Make it your strength. Then it can never be your weakness. Armour yourself in it, and it will never be used to hurt you.



Los nie był dla Ciebie łaskawy odbierając Ci członków rodziny zarówno tej, w której przyszło Ci się urodzić i wychować jak i tej, którą sama chciałaś stworzyć. Twoje życie nigdy nie było usłane różami, a mimo to Twoja głęboka wiara w Starych Bogów pomogła Ci przetrwać najcięższe chwile aż po dziś dzień. Powrót na łono rodziny być może przyniesie Ci ukojenie jakiego potrzebujesz i pozwoli Ci zacząć życie raz jeszcze; z czystą kartą. Pamiętaj jednak, że nic nie dzieje się bez powodu i być może Starzy Bogowie mają dla Ciebie w planach coś znacznie większego niż mogłabyś sobie wyobrazić.
Przyznawane atuty to:
Nadchodzi zima
Bagniak
Słowiczy głos
Słaba głowa

Na start prócz puli puntów do wydania otrzymujesz również długą pelerynę z kapturem, którą otrzymałaś od męża w prezencie ślubnym. Jej kosztownie wyglądający materiał idealnie chroni przed śniegiem i deszczem oraz sprawia, że wyglądasz znacznie poważniej gdy ją nosisz, co dodaje ci +5 do rzutów na siłę woli. Dodatkowo otrzymujesz również kamienny moździerz z tłuczkiem, którego używała twoja matka do przyrządzania maści i mikstur. Gdy go używasz dodaje on +7 do rzutów na zielarstwo.
Powrót do góry Go down
 
Jyana Reed
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Jyana Reed

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Północ-
Skocz do: