Share
 

 Wdowia komnata

Go down 
AutorWiadomość
Nieznajomy
Nieznajomy
Wiek postaci : Przedwieczny
Stanowisko : Gospodarz na Uczcie
Miejsce przebywania : Szczyt stołu

Wdowia komnata Empty
Temat: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyPią 27 Gru - 20:05



Wdowia komnata

Sypialnia, która najpierw należała do matki poprzedniego Lorda Burzy, lady Elendy, po jego śmierci została zamieszkana przez pozostałą po nim żonę - Meredith, przez co służba zaczęła określać ją wdowią. Pomieszczenie jest dosyć przytulne, jasno dając znak, że dba o nie kobieca ręka. Nie ma tu zbyt wielu mebli; prócz dużego łóżka ze złoto-czarnym baldachimem, kufra na ubrania, sekretarzyka oraz drobnego stolika z dwoma krzesłami, pod jedną ze ścian znajduje się tylko jeden regał, z tego też powodu wiele ksiąg i pism należących do matki młodego Thomasa leży na podłodze w równo ustawionych stosach, jedno na drugim. Prócz tej małej niedogodności, pokój jest całkiem przyzwoity, dobrze oświetlony, a w kilku miejscach można dostrzec wazony z kwiatami. Od pewnego czasu przy oknie stoi też klatka z krukiem, wyszkolonym do słania korespondencji.

Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyPią 27 Gru - 21:11

5 VII 165
You're my blood;
and blood is thicker than water

Wygoniła całą służbę z komnaty, każąc trzymać się w bezpiecznej odległości od drzwi, przy czym zaznaczyła, że jeśli przyłapie kogoś na podsłuchu pod nimi, to ten ktoś może zacząć się żegnać ze swoimi uszami.
Nie dlatego, że miała zamiary dzielić się z bratem tajemnicami wagi państwowej, czy planować zabójstwo kogoś istotnego. No dobra, gdyby po drodze wyszła kwestia tego drugiego, to może wzięłaby ją pod uwagę, ale na pewno nie miała tego jeszcze w planach. Po prostu chciała zrzucić tę maskę ułożonej pani, która ma wszystko pod kontrolą. Musiała w końcu dać upust złości, ale w jakiś zdrowy sposób, bo o ile poniewieranie niekompetentnymi podwładnymi czasami było nawet zabawne, na dobrą sprawę nie załatwiało problemu.
Zatrzasnęła skrzydło drzwi za bratem z dosadnym hukiem, po czym wydała z siebie dźwięk nieopisanej ulgi. Brzmiało to jak stłumiony okrzyk bojowy, wymieszany ze zbierającą się od jakiegoś czasu frustracją oraz radością, że w końcu może to wyładować.
- Siadaj, gdzie chcesz. - rzuciła, machając ręką, najwyraźniej mając głęboko w dupie etykietę w jego towarzystwie. Przy stoliku stały dwa krzesła, trzecie znajdowało się w towarzystwie sekretarzyka, mógł wybrać też łóżko albo podłogę, a przy odrobinie finezji mógłby też wspiąć się na czubek regału. Tego ostatniego raczej nie polecała, bo gdyby się pod nim złamał, to Meredith nie ręczyłaby za siebie.
Podeszła do swojego łóżka, gwałtownie zaczynając odsznurowywać ciasno opinający jej ciało czarny kaftan. Miała wrażenie, że jeżeli będzie miała go na sobie choćby minutę dłużej, to albo wybuchnie, albo się w nim udusi. Po chwili szarpania się ze szlufkami leżał już na pościeli, a kobieta stała w białej koszuli, którą miała pod nim, oraz długiej spódnicy, której ciemny materiał został misternie przeszyty złotą nicią, tworząc różnorakie wzory inspirowane roślinami. Odetchnęła, głęboko i głośno, po czym ruszyła w kierunku stolika, na którym znajdowały się uprzednio przygotowane dwa puchary oraz dzbanek z winem. Oczywiście takim porządnym, sikacze wykrzywiały jej gębę. Obydwa kubki napełniła trunkiem, ten rzekomo należący do Maxa postawiła na jednym końcu stolika, a ten zarezerwowany dla siebie chwyciła w dłoń, po czym opadła na jedno z krzeseł.
- Jak tam latarnia? Zmalała, urosła?- zapytała, uśmiechając się głupio do brata, po czym ukryła usta w pucharku z winem. Założyła nogę na nogę, nawet nie starając się siedzieć jak książkowa dama. Oficjalnie uznała, że w tym momencie ma od tego wolne.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptySob 28 Gru - 3:25

Podróż upłynęła mu całkowicie normalnie, może nawet nieco przyjemnie. Już od dość dawna nie miał okazji wybyć ze swej siedziby, a jego coraz starsze kości wręcz wołały o nieco ruchu. Dodatkowo wizja uroczystości, na którą się wybierali również nastawiała go pozytywnie. Koronacja oznaczała, że przyjedzie sporo istotnych osób, a on miał zamiar z tego skorzystać, rozszerzając swoje strefy wpływów, a także znaleźć nowe opcje, które mogły przynieść korzyści. Kto wie, może uda mu się przywieźć ze sobą jakieś nowinki technologicznie? Ostatnim, chociaż zdecydowanie nie najmniej istotnym elementem był fakt, iż do Królewskiej Przystani miał wybrać się wraz z siostrą, do której zresztą własnie zawitał. Bez większych problemów i opóźnień. Można by nawet rzec, że wręcz idealnie w czas. Dzieci bawiły się już gorzej. Postanowił jednak nie wnikać w tę kwestię, zostawiając ten kłopot na głowie żony. Mimo wszystko lepiej radziła sobie z ich potomstwem. Wiedział jednak, że ten argument nie uratuje go przed jej gniewem, gdy w końcu zostaną sami. Na całe szczęście trochę ich przed tym jeszcze czekało, więc jej gniew trochę opadnie, a przynajmniej taką miał nadzieję.
Póki co jednak skupił się na siostrze oraz całej otoczce, jaką musieli odbyć tuż po ich przybyciu. Gdy w końcu zakończyli oficjalne "uroczystości" upewnił się, że żona z dziećmi są pod właściwą opieką, a następnie udał się za siostrą do jej komnat. Tam wreszcie mógł odrzucić te wszystkie pozory, podobnie zresztą jak Meredith. Gdy tylko zobaczył, jak zrzuca swoje maski mimowolnie parsknął, czemu towarzyszył szeroki uśmiech, który samoistnie pojawił się na jego twarzy. Nie omieszkał też skorzystać z oferty, zajmując krzesło przy stoliku. To wygodniejsze, przynajmniej wizualnie. Oczywiście uprzednio pozbył się nadmiaru ubrań, szczególnie płaszcza, który zdecydowanie był złym zakupem. Gdy siostra w końcu podeszła do stolika i zajęła miejsce obok niego poczuł się niemal jak w domu. Niemal, bo jednak brakowało nieco aspektu głupoty, chociaż z tym aktualnie i tak był problem...
- Przybyło Ci zmarszczek, czy mi się wydaje? - odparł, udając, że dokładnie przygląda się jej twarzy. - Natomiast co do latarni... Jest dokładnie taka sama jak zawsze, chociaż nieco spokojniejsza, odkąd przestaliśmy być dziećmi. No i nikt nie próbuje z niej nikogo zrzucać... to chyba spory progres, prawda? - dodał jeszcze, upijając spory łyk wina z kielicha.
- Jak Thomas? Dajesz mu nieco swobody, czy żyje zamknięty w klatce? Ile ona w sumie skończył, sześć lat? Siedem? - tuż po tym rzucił jej ciepły uśmiech, który jednak nie mógł się równać z oczyma, które ewidentnie zdradzały, jak bardzo się za nią stęsknił. Póki co jednak postanowił unikać tego tematu, upijając kolejny łyk trunku.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptySob 28 Gru - 5:37

Z kolei Meredith na myśl o koronacji robiło się zwyczajnie słabo. Wprost nie mogła się doczekać litanii kondolencji płynących zewsząd, które choć podszyte dobrymi chęciami, to zawsze rozdrapywały świeżo zabliźnioną ranę na jej sercu. Będą mówić, jak jest im przykro, po czym pójdą w swoją stronę i będą żyć dalej, kiedy ją zbierze na wspominki, które nigdy nie kończą się dobrze, a już na pewno nie na trzeźwo. Osobiście nieszczególnie chciała tam jechać, jednak wiedziała, że takie wydarzenie jest idealną okazją do oficjalnego zaprezentowania swojego syna jako Lorda Burzy, a tam, gdzie wybierał się on, musiała iść i ona. Nie dlatego, że ktokolwiek tego wymagał albo oczekiwał, a ze zwyczajnej troski. Średnio radziła sobie ze stratą męża, więc wolała nie myśleć nawet, co by się z nią działo, gdyby straciła jeszcze dziecko.
W tym wszystkim na pewno przynosiła ulgę obecność jej brata - wycieczka do Królewskiej Przystani u jego boku będzie zdecydowanie bardziej znośna, niż gdyby miała robić to sama. Odnosiła wrażenie, że po tych wszystkich wirażach losu, których doświadczyła ostatnimi czasy, Maxwell był jedyną pewną rzeczą. Zdawał się być przystanią, do której zawsze mogła przybić i zostać przywitana z otwartymi ramionami. Naprawdę cieszyła się, że w głowie miał zgoła inne priorytety niż wojaczka, więc wojna oszczędziła chociaż jego.
- Gdybyś miał na głowie tyle co ja, byłbyś pomarszczony jak rodzynka. - wycedziła przez zęby, wykrzywiając się w odpowiedzi na jego przytyk. Oto, proszę państwa, lewa i prawa półkula mózgu Starego Miasta, słynne rodzeństwo Hightower. - Dalej nikt z niej nie spadł? Jak ty się jeszcze nie wykończyłeś z nudów? - zmarszczyła brwi, jakby faktycznie martwił ją brak rozrywki spowodowany zatrważająco niską ilością skoków wiary w dół latarni. - Zresztą, może to i dobrze, jak już będę chciała się zabić, to przynajmniej skoczę z niej jako pierwsza. - w tym momencie uśmiechnęła się cynicznie i uniosła puchar w górę, jakby wznosiła toast za plany dokonania własnego żywota, po czym upiła spory łyk wina. Najwyraźniej aktywnie zaczęła wcielać w życie plany zagłuszenia swojego wewnętrznego bólu istnienia.
- Błagam cię, czy ja ci wyglądam na naszego ojca? Niech mu ziemia lekką będzie, ale nie zamierzam popełniać jego błędów i forsować na dzieciach swoich niespełnionych ambicji. - pokręciła głową, posyłając bratu długie, niezadowolone spojrzenie. Doskonale pamiętała lata dzieciństwa, które zmarnowała na brzdąkanie na harfie, bo według ich pana ojca właśnie ta umiejętność zapewniała efektywne przedłużanie rodu i koneksje. Swoją drogą, Maxwell miał jeszcze gorzej za dzieciaka, więc chyba nie musiała dywagować na temat sposobów wychowawczych w ich rodzinie. - Ma siedem lat, ale rośnie jak na drożdżach. No i dziękuję bogom, że błyskawicznie się nauczył czytać i pisać, bo miałam lekkie obawy, że geny dziadka się odezwą i oprócz bycia wielkim, dostanie mu się też bycie głupim. - Merry kładła ogromny nacisk na edukację Thomasa między innymi z tego względu. Bardzo obawiała się, że będzie oporny na wiedzę, jak co poniektórzy przedstawiciele Baratheonów, a życie bez wiedzy w tym świecie kończyło się zazwyczaj zgubą. - Na szczęście wdał się w ojca, co jest dobrym znakiem, bo Olyver był całkiem mądrym człowiekiem. Całkiem, bo jednak mimo moich ostrzeżeń pojechał na tę głupią wojnę i wszyscy wiemy, jak się to skończyło. Burza straciła przyzwoitego lorda, ja straciłam wspaniałego męża, mój syn stracił ojca zanim go poznał - w tym momencie urwała tyradę i zgarnęła dzbanek, by ponownie napełnić swój kielich, a gdy to zrobiła, zawisła nad nim, patrząc się w swoje odbicie na powierzchni trunku. Po chwili podniosła wzrok i spojrzała na brata boleśnie, wzdychając ciężko. Zaczynało się. - Kurwa, jak ja za nim tęsknię. - wydusiła w końcu, zaciskając palce na kubku tak mocno, że pobielały jej knykcie. Łokieć drugiej ręki oparła na stole, chowając twarz w wolnej dłoni. Najwyraźniej zrzucenie maski odkryło coś więcej, niż tylko spiętrzoną frustrację.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyNie 29 Gru - 21:52

W oczekiwaniu na odpowiedź Max zlustrował siostrę wzrokiem, próbując nieco wyczytać w kwestii tego, jak aktualnie się trzymała. Oczywiście utrzymywali stały kontakt listowny, ale skrawek papieru był dość mizernym zamiennikiem dla prawdziwych rozmów. Nawet, jeśli była z nim szczera to i tak mogła nie chcieć napisać wszystkiego, czemu trudno się dziwić. Utrata kogoś aż tak bliskiego z pewnością nie należała do przyjemnych. Teoretycznie wspólnie stracili jeszcze kogoś, ich brata, ale cóż... ich relacje od czasów dziecka dość mocno się zmieniły, zostawiając daleko w tyle bliskość i przyjaźń, jaką darzyła się siedząca w tej komnacie dwójka.
- Gdybym miał tyle zmartwień co Ty dalej wyglądałbym na dwudziestolatka, siostrzyczko. - odparował niemal natychmiast, tuż po tym unosząc w jej stronę kielich, z którego następnie upił kolejny łyk. Musiał przyznać, że Mer nie częstowała go byle czym. Może i nie był wybitnym miłośnikiem win, ale to zdecydowanie mogłoby się znaleźć wśród jego faworytów, gdyby postanowił zrobić jakąś konkretniejszą listę. - Natomiast co do kwestii spadania... muszę przyznać, że mogłoby to stać się ciekawym elementem na kilka dni, ale wolałbym uniknąć tego typu rozrywek. Mam zbyt dużo spraw, nad którymi muszę trzymać pieczę, żeby bawić się w pilnowanie, żeby moja własna siostra stamtąd nie skoczyła. Starczy, że uratowałem Cię w dzieciństwie, prawda? - dodał jeszcze, po czym wypił zawartość kielicha do końca. Cóż, zdecydowanie mogła mu nalać nieco więcej. Nie miał jednak zamiaru zrażać się tym faktem, po prostu dolewając sobie więcej płynu.
Na wspomnienie ojca i jego metod jedynie się uśmiechnął. Lata dzieciństwa z pewnością nie należały do prostych, ale z biegiem lat potrafił nieco docenić intencje, które płynęły za metodami wychowawczymi skierowanymi w jego osobę. Jakby nie patrzeć przygotowano go dość dobrze do pełnionego aktualnie stanowiska. Z pomocą matki rzecz jasna. Oczywiście ani myślał go za to chwalić. Maxwell również starał się o odpowiednią edukację już własnych dzieci, ale w sposób zgoła inny, bardziej przystępny i zapewniający możliwość posiadania dzieciństwa. Co z tego wyjdzie? Cóż, to już raczą wiedzieć tylko bogowie.
- Cóż, to zdecydowanie dobra wiadomo... - zaczął, gdy Meredith skończyła w końcu swą nieco długą wypowiedź, ale zaraz ją przerwał, zauważając nagłą zmianę w jej zachowaniu. Po prawdzie to właśnie tego się spodziewał. Starał się nie wspominać jej zmarłego męża, upewniając się jedynie, że siostra jakoś się trzyma. Teraz mógł dostrzec, jak bardzo daleko od tego była. Nie mógł jej za to winić. Zresztą, nie zamierzał. Bardziej obchodziło go to, czy mógł jej tak właściwie jakoś pomóc. Siedział tak jeszcze przez krótką chwilę, wpatrując się w siostrę, po czym wstał z krzesła i zrobił kilka kroków, znajdując się tuż przed kobietą. Następnie, nie zważając na jej ewentualne skargi chwycił ją i pociągnąwszy w górę mocno przytulił, zostając tak na dłuższą chwilę. Może się mylił i zaraz oberwie po głowie za takie czułości, ale miał wrażenie, że dokładnie tego teraz potrzebowała. W końcu puścił ją ze swoich objęć, chociaż odsunął się jedynie trochę, aby móc spojrzeć jej uważnie w oczy.
- Meredith. Olyver popędził za wizjami króla, głupimi wizjami. Sami straciliśmy w ten sposób Arthura. Mimo wszystko, pamiętaj. Nie zostałaś sama. Wciąż masz mnie i zawsze możesz na mnie liczyć. Starczy słowo, a przybędę. - wyrzekł spokojnie, patrząc na siostrę z mieszanką czułości i troski. - Jeśli chcesz mogę zainteresować się nieco edukacją Thomasa. Pomóc, jeśli tylko tego chcesz. A jeśli czujesz się tutaj zagrożona zapewnię Ci ludzi, którzy będą doglądać Waszego bezpieczeństwa. - dodał jeszcze, patrząc na nią w skupieniu. Chciał mieć pewność, że niczego przed nim nie ukryje w tej kwestii.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyNie 29 Gru - 23:59

Na pierwszy rzut oka trzymała się świetnie. Może trochę spochmurniała, nieco spoważniała, a dodatkowo, z zupełnego przymusu, zaczęła się lubować w ciemnych odzieniach. Nigdy nie była szczególnie pozytywnie nastawiona do świata, nie kipiała radością czy chęciami do życia na lewo i prawo, więc dla osób spoza jej najbliższego grona zauważenie prominentnych zmian było dosyć trudne. Meredith zdawała sobie z tego sprawę, wykorzystując to na swoją korzyść, dlatego nie miała zamiaru wyprowadzać ich z błędu. Nawet w listach do brata nie planowała się na sobą użalać, bo nad pisanym słowem zastanawiała się o wiele dłużej i skrupulatniej, niż nad tym co mówiła, zawsze dochodząc do wniosku, że martwienie go bardziej, niż to konieczne, jest zupełnie nie na miejscu. Nigdy nie skłamała w korespondencji z nim, nawet przez myśl jej to nie przeszło, ale z pewnością pomijała pewne szczegóły, nie chcąc być opacznie zrozumiana. Wiedziała, że jakoś da sobie radę, choćby miała umrzeć, próbując nadać sens temu wszystkiemu, więc wysyłanie mu sygnałów, które świadczyłyby cokolwiek inaczej, zwyczajnie jej nie odpowiadało. A fakt, że zmuszając się do odstawiania tej całej szopki, czuła się paskudnie, to już inna kwestia, na którą spuściła zasłonę milczenia.
- Pamiętam, pamiętam, już się tym tak nie hołub. - wywróciła oczami, kiedy począł jej przypominać, jak to pięknego razu Arthur o mało co nie zepchnął jej z latarni. Przykro jej było, że on również nie powrócił z wojny, wiedziała, że o zmarłych nie powinno się mówić źle, ale prawdy nie dało się ukryć - Archie zawsze był pajacem. - Wiem, że masz dużo na głowie. Wszyscy mamy. Wiedziałam też, że dorosłe życie nie będzie ani trochę kolorowe, ale nie sądziłam, że będzie aż tak kiepsko. - pokręciła głową, wyrażając jasno i wyraźnie swoje zniesmaczenie porządkiem panującym na świecie, po czym ostentacyjnie wyzerowała cały kielich z winem, jakby próbowała zapić gorycz spowodowaną tym wywodem.
W trakcie swojego wywodu na temat Olyvera przeszła przez calusieńką gamę emocji i dosłownie poczuła, jak rozbolała ją od tego głowa. Może mózg zwyczajnie nie nadążał za sercem i nie wyrabiał z prezentowaniem tego, co właściwie się działo wewnątrz Meredith. Z jednej strony miała ochotę zatopić się w pościeli, żeby przepłakać tysiąc i jedną noc, z drugiej uważała łzy za trywialne i śmieszne, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że ulga będzie chwilowa i nikomu życia nie przywróci, choćby wylała ich tyle, że Koniec Burzy stałby się częścią zatoki. Dlatego siedziała, z twarzą ukrytą w dłoni, próbując właściwie dojść do jakiegoś składu w tym mętliku myśli. Usłyszała, że Maxwell zerwał się z krzesła i z dziwnych powodów uznała, że podchodzi, co by przełożyć jej przez ten głupi łeb, ale zamiast tego spotkała się z mocnym uściskiem jego szerokich ramion. Mogła przysiąc, że pachniał domem, choć nie była w stanie zidentyfikować, co to konkretnie był za zapach.
- Popędził za głupim poczuciem obowiązku i strachem przed splamieniem honoru, a nie wizjami tego pomyleńca! - wtrąciła gwałtownie, wyraźnie zaczynając płonąć od gniewu, acz, brońcie bogowie, nie była zła na swojego brata. - Wiem, że rzuciłbyś dla mnie wszystko, ale dzielą nas mile, Max. Nie mam prawa, ani najmniejszego zamiaru wymagać od ciebie, żebyś wywracał swoje życie do góry nogami w imię moich gorszych momentów. - z każdym kolejnym słowem mówiła coraz ciszej, bo czuła, że gdyby uniosła głos po raz kolejny, złamałby się, a gardło ścisnąłby jej żal. - Nie o siebie się martwię, mnie nic nie będzie. Złego diabli nie biorą. - zaczęła, łapiąc jego dłonie i zaciskając nań swoje, o wiele drobniejsze i delikatne. - Doskonale wiesz, czym się martwię. Kim się martwię. - posłała mu znaczące spojrzenie, bo wierzyła, że jej brat jest bystry i zrozumie w lot, o co jej chodzi. Nigdy nie trzeba było im wielu słów, by się wzajemnie dogadać. - Jeśli zacznę sobie tutaj zbierać ludzi, pomyślą, że się czegoś obawiam. Otwarcie ogłoszę, że uważam go za zagrożenie. Wiesz, jak takie drobne znaki podsycają cudze ego? - zmrużyła oczy, po czym zaczęła krążyć po komnacie jak sęp, który szukał ofiary do pożywienia się. Myślała nad czymś, coś chodziło jej po głowie, a ona temu wtórowała. - Dobro Thomasa jest najważniejsze. Bardziej istotne niż ja, niż całe te ziemie. Zrobię wszystko, by mu je zapewnić, ale nie mogę pozwolić sobie na nawet najmniejszy błąd. Nie obchodzi mnie władza, nigdy mnie nie obchodziła. Ale biada temu, kto chce ją odebrać mojemu dziecku. - w tym momencie posłała bratu spojrzenie, którego nie sposób opisać słowami. Była śmiertelnie poważna, zupełnie jakby miała dotrzeć do celu nawet po trupach.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyCzw 2 Sty - 2:54

Słysząc o ciężarze dorosłego życia mężczyzna nieco się zmieszał. Oczywiście nie mógł zaprzeczyć istnieniu trudności, które pojawiły się na przestrzeni lat dorosłości, ale nie odczuł ich aż tak mocno. Jakby nie patrzeć ojciec uświadamiał go o ich istnieniu już od najmłodszych lat. Może i nie było to wybitnie przemyślane patrząc na to przez pryzmat odpowiedzialnego rodzicielstwa, ale niezwykle skuteczne jeśli spojrzeć na to jako przygotowanie do przyszłej pozycji. Zostanie lordem oczywiście było dla niego ciężkim przeżyciem, ale był do tego w pewnym stopniu przygotowany. Złapawszy się na tej myśli mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. A więc znowu, dywagując na ten temat, zaczynał dostrzegać więcej plusów swego dzieciństwa. Kiedyś miał bardzo klarowne, krytyczne podejście do swego ojca, ale im starszy się robił tym mniejszą czuł do niego urazę. Chyba faktycznie robił się coraz starszy...
Na szczęście nie było z nim jeszcze tak źle, żeby zacząć stosować praktyki ojca. Nie żałował sposobu, w jaki wychowywał swoje własne dzieci, jak również nie planował sugerować tej metody Meredith. Z tego zamyślenia na szczęście słowa kobiety, która skutecznie wyrwała go z błędnego koła myślenia o Morganie, wywołując nawet delikatny uśmiech. Arthur był dla niego dość skomplikowanym elementem życia, ale wspomnienia ich wspólnego dzieciństwa miały pewien urok.
- Od razu hołubić... Nie ukrywam, że w tamtym momencie wymierzyłem mu karę z niemałą satysfakcją... chociaż może nie powinniśmy wspominać jego gorszych cech, szczególnie, gdy to wszystko tak się potoczyło. Gdybym tylko wiedział... - odparł, mimowolnie wracając do tamtych wydarzeń z mieszaniną rozbawienia i smutku wymieszanych na twarzy. Zaraz jednak całkowicie zmienił się temat rozmowy. Gdy zapadła cisza, w której wyczuć się dało faktyczne odczucia siostry Max nie czekał zbyt długo. W przypadku kogoś, kogo nie znał zbyt dobrze zapewne nie doszłoby do takiej sytuacji, ale z Meredith było inaczej. Znali się w sumie od zawsze. Była jedną z niewielu osób, przy których czuł się faktycznie spokojnie. Nigdy nie wypowiedział tego na głos, ale kojarzyła mu się ze zmarłą matką, co za każdym razem go rozczulało. Śmierć ojca przeszła bez większych emocji, ale z Leilą było już gorzej. Na szczęście jednak teraz nie mógł się na tym skupić, gdyż miał na głowie nieco inne problemy w postaci siostry, której ewidentnie daleko było do stanu, który uznać można by za akceptowalny.
Na ten moment jednak skupił się na obejmowaniu siostry, próbując w ten, być może nieco nieporadny, sposób dodać jej nieco otuchy. Nie robił wiele ponad to, dając jej możliwość do przetrawienia jego słów i ewentualnej reakcji. W sumie to miał nadzieję, że się takowej doczeka. Nie chciał, żeby miała przed nim jakieś tajemnice. Może i nie widzieli się już od naprawdę dawna, ale wciąż był jej starszym bratem, a przynajmniej starał się nim być.
Ku jego lekkiej uldze obawy okazały się przesadzone. Już po krótkiej chwili Meredith otworzyła się przed nim, dzieląc swoimi obawami. Większość z nich go nie zaskoczyła, chociaż zirytował go nieco fakt, iż tak małą wagę przykładała do swego życia. Nie chciał stracić kolejnego członka rodziny, szczególnie jej.
- Mimo wszystko chciałbym, żebyś polegała na mnie nieco bardziej. Pamiętaj. Jestem nie tylko Twoim bratem, ale też lordem Starego Miasta. Mogę wiele, jeśli trzeba. - rzekł po chwili, nie odrywając od niej wzroku. - Twój syn... myślę, że kilka lekcji by mu nie zaszkodziło. Może i nasz staruszek nie był wzorcem ojca, ale potrafił przekazać kilka solidnych zasad, które się przydają. Zwłaszcza, gdy sytuacja wygląda... w taki sposób. Oczywiście możesz też na mnie liczyć w inne sposoby. O ile trzeba? - dodał jeszcze, rzucając jej pytające spojrzenie, nie chcąc mówić głośno zbyt wiele. Wątpił, aby byli podsłuchiwani, ale nie chciał wzbudzać niepotrzebnej nikomu uwagi. Zresztą, doskonale rozumiał, jaki problem miała jego siostra.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyCzw 2 Sty - 14:17

Oczywiście, że ciężko było mu odczuć trudy życia, kiedy od pierwszych jego chwil był na nie przygotowywany, otoczony ludźmi gotowymi odpowiedzieć na każde jego pytanie. Meredith za młodu była chowana pod kloszem, pod szklaną kopułą, przez którą mogła widzieć świat, ale nigdy nie doświadczyć go zbyt wiele, ani pochwycić w dłonie. Od dziecka była uświadamiana, że jako kobieta ma jedno proste zadanie do wykonania, ale nikt nie raczył przedstawić jej możliwości, że nie wszystko może pójść jak z płatka. Coś, co pierwotnie miało być banalnie łatwe, okazało się potwornie skomplikowane, a Merry została wrzucona na głęboką wodę, musząc samodzielnie nauczyć się pływać. I o ile z czasem Maxwell mógł zacząć zauważać pozytywne sposoby swojego wychowania, ona dostrzegała jedynie minusy własnego.
- Nikt nie wiedział, że to wszystko tak się skończy. - skwitowała, posyłając bratu zbolałe spojrzenie, wyrażające jedynie bardzo, ale to bardzo głęboki smutek. Mogła narzekać na ich zmarłego brata ile wlezie, ale krew nie woda - mimo wszystko byli rodzeństwem, ludźmi połączonymi czymś więcej niż tylko dziecięce igraszki, więc nawet ona poczuła jego stratę. - Człowiek zawsze jest mądry po szkodzie. Wiem, że nie powinno się mówić o zmarłych źle, ale... Nawet wspominanie o ich wadach potrafi ulżyć tym, którzy pozostali. - uśmiechnęła się blado, jakby pocieszająco, jednak w jej oczach nadal malowały się barwy przygnębienia. Poniekąd czuła się źle ze sobą, że śmierć męża uderzyła ją o wiele mocniej, niż śmierć rodzonego brata. Nie miała zamiaru mówić o tym głośno nikomu, bo było to coś, z czego sama nie była dumna, a przecież nic nie jest w stanie zmusić cię do czucia czegoś, czego zwyczajnie nie ma.
Meredith również czuła się o wiele spokojniej w towarzystwie najstarszego brata. Gdyby miała cokolwiek nazwać domem, byłoby to przebywanie w jego towarzystwie. W końcu nie chodziło o budynek, cztery zimne ściany i otaczające je mury, a o uczucie ciepła, odprężenia i beztroski. Kompletny komfort, najprzyjemniejsza oaza. Miejsce, w którym można być sobą, tym prawdziwym sobą, nie kreaturą stworzoną na potrzeby kontaktów z ludźmi, którzy tylko czekają na okazję, by nie tylko wbić ci nóż w plecy, ale również wielokrotnie go przekręcić, by upewnić się, że w odpowiednim momencie na pewno się już nie podniesiesz.
- Wiem, że możesz wiele. Jednak kwestią nie jest to, czy możemy, ale czy powinniśmy. - w środku niej kłębiło się mnóstwo konfliktujących ze sobą emocji, co błyskawicznie malowało się na jej twarzy, bo nie czuła potrzeby ukrywania ich przed bratem. - Polegam na tobie, uwierz mi. Bardziej niż na kimkolwiek. - wyznała, zbliżając się do niego. - Jeżeli uważasz, że Thomasowi przydałoby się wiedzieć więcej, w porządku. Wiedzy nigdy za mało. - kiwnęła głową, zgadzając się na jego propozycję. W końcu sama nie miała tak dobrego pojęcia o byciu lordem jak Maxwell, nikt nigdy nie uznał za stosowne, by powiedzieć jej o tym cokolwiek. Wszystko, co wiedziała, wyciągnęła z bacznych obserwacji i własnego doświadczenia, nabytego drogą prób i błędów, na dodatek wbrew własnym chęciom. Wbrew temu, co mógłby sugerować jej charakter i sposób bycia, stanie na czele nie znajdowało się w kręgu jej zainteresowań.
- Nie wiem, czy trzeba. Czas pokaże. - w tym momencie zaczęła się nad czymś zastanawiać, o czym mógł świadczyć jej chwilowo nieobecny wzrok i pocieranie brody opuszkami palców. - Wiesz, jak to bywa. Bez urazy, ale mężczyźni uwielbiają puste obietnice bez pokrycia. Rzucają groźby, przyrzekając, że będą twoim końcem, po czym nigdy nie odważają się wcielić tego w życie. Jeśli to tylko czcze majaczenie zazdrosnego, poradzę sobie z tym sama. - tu uśmiechnęła się szelmowsko, unosząc jeden kącik ust i brwi, jakby chciała oświadczyć, że nie boi się słownych potyczek z nikim, bo ma wystarczający arsenał, by wygrać w pojedynkę. - Niemniej, jeśli będzie taka potrzeba, z przyjemnością zwrócę się do ciebie o pomoc. - uśmiechnęła się szeroko, klepiąc go po ramieniu, zupełnie jakby chciała uroczyście przysiąc, że knuje coś bardzo niedobrego. Po chwili z powrotem usiadła do stołu, nalewając sobie kolejną kolejkę wina. Wyglądało na to, że samo myślenie o pokazaniu swoim przeciwnikom gdzie ich miejsce poprawiło jej humor.
- Ale dość mówienia o mnie i moich problemach, one się nigdzie nie wybierają. Co u ciebie? Jak rodzina? - oparła się bardzo nieelegancko, mianowicie łokciami o stół, trzymając w dłoniach naczynie z trunkiem. Ponownie wyglądała na spokojną, co tylko perfekcyjnie obrazowało, z jaką łatwością przychodziło jej skakanie od emocji do emocji ostatnimi czasy.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyPon 6 Sty - 2:35

Słysząc słowa siostry uśmiechnął się lekko, aczkolwiek smutno. Nawet lekcje ojca nie potrafiły sprawić, aby był przygotowany do wszystkiego, co miało go spotkać. Wiele lat temu myślał, że żona jest jego największym zmartwieniem, co z perspektywy lat było niezwykle zabawną wizją. Morgan w żadnym przypadku nigdy nie przygotował go na utratę brata. Równie niekompetentny czuł się w kwestii bycia ojcem i wychowywania dzieci. Będąc szczerym to gdyby nie Mina ich dzieciństwo byłoby równie wesołe co jego. Oczywiście nie przez jego surowość, a po prostu względnie słabe kompetencje w kwestii posiadania wesołego dzieciństwa. Teraz przyszło mu się zmierzyć z kolejnym wyzwaniem, które napawało go pewną dozą obawy i dezorientacji. Meredith, która jednocześnie cierpiała ze względu na stratę męża jak i martwiła się, aby jej synowi nie stało się nic złego. Oczywiście chciał jej pomóc, ale obawiał się, że nie będzie w stanie. Pieniądze w końcu nie mogły załatwić każdej kwestii, szczególnie tak delikatnej. Najprostsze rozwiązanie, jakie pojawiło się w jego głowie było całkowicie nieakceptowalne, przynajmniej w tych warunkach. Oferta pasywnej pomocy w postaci zapewnienia siostrze ludzi również nie spotkała się z aprobatą. Musiał się więc poważnie zastanowić nad tym, co mógł jej zaoferować. Ewentualnie mieć nadzieję, że jej samej uda się doprecyzować zloty środek, którym mogli podążyć.
- Cóż... nie jestem pewien, ile prawdy jest w tym powiedzeniu patrząc na Arthura. Bazując na jego osobie chyba można by mówić o opozycji tego stwierdzenia... - odparował po chwili, początkowo lekko niepewnym głosem. Nigdy nie był dobry w opowiadaniu zabawnych tekstów, ale liczył, że przynajmniej tym razem mu się uda. Zaraz jednak powrócił do nieco większej powagi, skupiając się na dalszych słowach Mer. - Rozumiem. Niektóre wydarzenia rzeczywiście nie powinny mieć miejsca bez uprzedniego, konkretnego powodu. Cieszy mnie jednak, że mi ufasz. - tutaj nagle przerwał, jak gdyby na coś wpadł i gruntownie się nad tym zastanawiał, aby w końcu lekko odchrząknąć i kontynuować. - Będąc szczerym mógłbym nawet nieco poszerzyć moją propozycję. Mogłabyś wysłać Thomasa do Starego Miasta, aby odebrał u mnie odpowiednie wykształcenie. Moja żona z pewnością dodałaby coś od siebie. Oczywiście zagwarantowałbym mu pełne bezpieczeństwo... Oczywiście nie chcę się narzucać z tą ideą. - dodał jeszcze po krótkiej przerwie, próbując nieco się uchronić przed ewentualnym gniewem siostry. Mimo wszystko nie był pewien, czy kobieta zechciałaby spuścić syna z oczu chociażby na kilka chwil. Mimo wszystko miał szczere chęci, aby pomóc chrześniakowi w jego rozwoju, decyzję pozostawiając jednak jego matce.
- Cóż. Jak dobrze wiesz niektórzy ludzie słyną ze swej upartości w dążeniu do celu. Patrząc na ich przeszłość możemy ocenić, czy są zdolni do pewnych czynów. Zresztą. Jeśli cieszą się odpowiednią popularnością, a ludność domaga się stabilności sami mogą wyjść z taką propozycją. Pozostaje jednak pytanie, czy taka sytuacja faktycznie musi być niekorzystna... o ile oczywiście chcesz rozpatrzeć moją propozycję. - Posłał kobiecie lekki uśmiech, a następnie zgarnął kielich, do którego nalał nową porcję wina, z którą następnie ruszył lekkim krokiem po pokoju, oglądając się ozdobom. Musiał przyznać, że było tu całkiem przytulnie. Gdy dość niespodziewanie, przynajmniej dla niego, zmieniła temat na jego rodzinę zatrzymał się nagle, wpatrując się lekko w dal, jak gdyby zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią. W końcu jednak jego spojrzenie wróciło do rozmówczyni wraz z ciepłym uśmiechem, który przy okazji jej posłał.
- Poza tym, co zdążyłaś już wypatrzeć to raczej dobrze. Podróż upłynęła nam bez większych problemów, chociaż chłopcy i tak znaleźli powody do narzekania. Ich siostra okazała nieco więcej taktu, na całe szczęście. Wydaje się nawet zaciekawiona naszym finalnym miejscem docelowym. Oczywiście cieszyła się też na wizytę u Ciebie. - dodał zaraz, unosząc w jej stronę kielich z winem, zaraz po tym upijając niewielki jego łyk. - Jeśli zaś chodzi o Minę... wydaje mi się, że w porządku. Nasz związek, pomimo początkowych lat niezgodności... czego zresztą byłaś świadkiem, jest stabilny. Ufamy sobie, często korzystam z jej sugestii, spędzamy razem czas. To zapewne dość szczenięce podejście, ale jestem nią jednakowo zachwycony już od wielu lat. Jeśli ojciec zrobił w życiu chociaż jedną dobrą rzecz to było tym nasze małżeństwo. - rzucił, pozwalając sobie na nieco więcej śmiałości. Po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, że w sumie już dawno nie prowadził z nikim rozmowy na ten temat. No, poza żoną, ale jej nie liczył, gdyż regularnie rozmawiali na te tematy. Póki co nie powiedział jeszcze nic o biznesie, ale nawet nie żałował. Miło było chociaż na chwilę się od tego oderwać, skupiając się na bliskich. Zwłaszcza w towarzystwie tak dawno nie widzianej osoby.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyPon 6 Sty - 17:27

Dla Meredith kwestia zapewnienia swojemu synowi radosnego dzieciństwa była dosyć oczywista - cokolwiek by nie robiła, nie mogła popełnić błędów swoich rodziców, a to już spory krok do przodu. Robiła to, co uważała za słuszne, a że nie była w ciemię bita, Thomasowi było bardzo daleko do wychowawczej porażki. Starała się, żeby niczego mu nie zabrakło, łącznie z miłością rodzicielską w odpowiednich ilościach. Nie miała zamiaru traktować go jako znacznika, który w przyszłości zapewni jej dobrobyt i koneksje.
- Przecież mówię, człowiek. Archie zakrawał na małpę. - parsknęła śmiechem, wspominając o ich rodzinnym pajacu. Im więcej o nim mówiła, nawet niepochlebnie, tym bardziej docierał do niej jego brak. Chociaż ich brat nie grzeszył rozumem, to wszystkie wspomnienia jego popisów były niezwykle wesołe, toteż myśl, że już nigdy niczego nie wywinie, napawała ją swoistym smutkiem.  - Będzie mi go brakować. - dodała cicho, kiedy uśmiech zszedł z jej twarzy, by zrobić miejsce kwaśnej minie, z którą ostatnimi czasy zaprzyjaźniła się aż nadto.
- Propozycja brzmi świetnie na papierze, ale - zawsze było jakieś "ale" - Zdajesz sobie sprawę, że w momencie, kiedy przekroczy granice Burzy, ci głodni cudzej władzy zaczną działać? A biorąc pod uwagę, że oczywiście samego go nie puszczę, nie będzie tu nikogo, kto uciszy plotki. Obecna sytuacja jest zbyt krucha, żeby wysyłać go na takie wycieczki. - westchnęła ciężko, wyglądając na ewidentnie zirytowaną takim obrotem spraw. Naprawdę chciałaby, żeby Thom odwiedził jej rodzinne strony, zobaczył coś więcej, nie przejmując się niczym. Doskonale widziała, że mały zaczął zdawać sobie sprawę z powagi pełnionej przez niego funkcji, bo przecież nie trzymała go pod kloszem. Uważała, że zasługuje na beztroskie dzieciństwo, ale to nie było coś, co w tym momencie mogła mu zapewnić. Od czasu śmierci jego ojca stąpali po kruchym lodzie, a Merry nie miała zamiaru pozwolić mu zrobić kroku w złą stronę i utonąć.
- Ludzie się zmieniają, Max. - oświadczyła jakby znudzonym tonem, patrząc na niego spod wachlarza ciemnych rzęs. - Najczęściej pod wpływem konkretnych warunków i przymusu. Dekadę temu w życiu nie posądziłabym się o pociąg w kierunku mężczyzn, a tymczasem? Jeśli ja ze wszystkich uparciuchów byłam w stanie zmienić swoje podejście, to inni też potrafią. Zwłaszcza że ten przypadek już dawno wykazywał wyjątkową chrapkę na lordowski stołek. Myślisz, że jak raz na nim posadzi dupsko, to potem go tak łatwo odda? - w spojrzeniu Meredith malował się dziki gniew, który tylko czekał, żeby wstrząsnąć nią na tyle, by przewróciła dzielący ich stół. Im dłużej analizowała tę propozycję, tym bardziej gotowała się od środka. - Czyś ty się z chujem na łby pozamieniał? Jak ty sobie to wyobrażasz? Nikt, uwierz mi, nikt nie zwróci dobrowolnie raz zyskanej władzy. Nieważne, jak bardzo by mu się nie należała. Musiałabym być pomylona, żeby przystać na taką wymianę. - naprawdę zastanawiała się, jakim cudem w głowie Maxwella nie tylko zrodził się tak poroniony pomysł, ale jeszcze zabrzmiał dla niego na tyle dobrze, że postanowił podsunąć go Meredith. Zwłaszcza w momencie, kiedy nie była już stuprocentowo trzeźwa i nie kontrolowała swoich huśtawek emocji tak dobrze, jakby chciała. Stukała nerwowo palcami w stół, jakby przetwarzając wiele kłębiących się w jej umyśle słów, wyraźnie walcząc ze sobą, żeby nie powiedzieć zbyt wiele. Na dobrą sprawę ta chwila oddechu uświadomiła jej, że może niepotrzebnie wyskoczyła na brata z taką agresją.
- Ech, nie powinnam tak na ciebie skakać. Wiem przecież, że chcesz dobrze. - rzuciła w końcu skruszona, wzdychając ciężko. - Przepraszam. - dodała, dodatkowo posyłając mu przepraszające spojrzenie. - Po prostu ta cała kuriozalna sytuacja doprowadza mnie do białej gorączki. - pochwyciła znowu kielich, pochłaniając kilka głębokich łyków, jakby próbowała znieczulić narastający w niej ból. Chciałaby w końcu sobie odpocząć i nie przejmować się już absolutnie niczym.
- Łu-hu, brawo tatuś. - rzuciła, unosząc ironicznie swój kielich, po czym wywróciła oczyma. - Pewnie byłby z ciebie dumny. A mnie, znając życie, próbowałby opchnąć komuś innemu trzy sekundy po otrzymaniu wieści o śmierci Olyvera. - uśmiechała się, ale tym razem bardzo cynicznie, bo po jej oczach było widać, że liczy, że ich ojca piekło pochłonęło. - Wiem, że zrzędzę. Wybacz. Cieszę się, że chociaż twoje małżeństwo okazało się być cokolwiek udane. Przynajmniej tyle radości dla mnie w kwestii perspektyw na przyszłość. - poczęła obracać w palcach pusty puchar, jakby nad czymś myślała, wracając myślami do pewnego punktu wstecz. Nie patrzyła już na Maxwella, ale nadal miała skwaszoną i zawiedzioną minę, nie potrafiąc się jej pozbyć nawet za pomocą myślenia o cudzym szczęściu.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptySro 8 Sty - 18:05

Zdecydowanie ucieszył go śmiech siostry. Gdy się tu zjawił używała oficjalnej maski, którą doskonale rozpoznał. W końcu widział ją tyle razy, gdy jeszcze mieszkali razem w Starym Mieście. Sam zresztą rzucił jej kilka porad w kwestii tego, jak mogła ją nieco usprawnić. Potem, gdy w końcu zostali sami pokazała mu prawdziwą siebie, smutną i samotną. Zdecydowanie nie podobał mu się stan, w którym znalazła się Meredith. Przeczuwał, że mogła nie pisać mu wszystkiego, ale dostawszy potwierdzenie swoich obaw nie dostarczyło mu satysfakcji, wręcz przeciwnie. Zmartwił się i chciał jej jakoś pomóc. Dlatego właśnie tak bardzo się ucieszył, gdy usłyszał jej śmiech. To już bardziej brzmiało jak jego siostra, którą pamiętał sprzed lat. Przy okazji wywołał u samego siebie ukłucie wyrzutów sumienia na wspomnienie brata, ale nie chciał się tym teraz przejmować. Oczywiście czuł się za niego winny. Nawet, jeśli to sam Arthur przekonał go do wysłania do Dorne to śmierć młodszego brata i tak spoczywała na jego rękach. - Nam wszystkim będzie go brakowało. - odparł nieco przygnębionym głosem, mimowolnie dając upust emocjom, które dzierżył w środku. Gdy tylko to zauważył odchrząknął i potrząsnął głową, próbując wrócić do stanu skupienia, chociaż wypite wino nie do końca w tym pomagało. Tyle dobrego, że jeszcze daleko było im do stanu upicia się. Chwała niech będzie pochodzeniu i wyćwiczonej głowie.
Jeśli zaś chodzi o ofertę pomocy w wykształceniu i wychowaniu Thomasa to był w niej całkowicie szczery. Wierzył, że może mu pomóc, ale słowa siostry bardzo szybko sprowadziły go na ziemię, ukazując, jak wielu kwestii w tym wszystkim nie przemyślał. Nie potrafił odmówić racji jej słowom, co skwitował lekkim skrzywieniem twarzy. Nie był jednak zły na nią, a na siebie samego. Jakim cudem nie wziął pod uwagę tak oczywistych rzeczy? Wierzył, że nie jest aż tak głupi, a więc postanowił zrzucić to na zmęczenie wymieszane z alkoholem, z racji czego odłożył niedopity kielich z winem na stół, siadając z powrotem na krześle. Przetarł dłońmi twarz, próbując wyzbyć się zmęczenia. Póki co jednak nie mówił nic więcej, dając siostrze dokończyć wypowiedzieć. Zacisnął lekko zęby, nie próbując nawet spojrzeć jej w oczy. Doskonale wiedział, co wydarzy się zaraz i faktycznie miał rację. Znał ją zdecydowanie zbyt dobrze. Nie był to pierwszy raz, gdy słyszał ją w gniewie, ale nigdy nie lubił, gdy kierowało to w jego stronę. Sprawiało to, iż czuł się trochę niekomfortowo. Tym razem jednak na to zasłużył, przynajmniej według niego samego jak i ewidentnie siostry. Tekst o zamianie nawet wywołał na jego ustach ślad uśmiechu, którego jednak nie sposób było dostrzec. Gdy w końcu zamilkła uniósł lekko głowę, rzucając jej spojrzenie, które miał ocenić stan sytuacji. Usłyszawszy przeprosiny uniósł brwi lekko ku górze, mimo wszystko się tego nie spodziewając. W końcu nie otrzymał tego bez powodu. Wysłuchał jednak jej słów do końca, a dopiero wtedy lekko odchrząknął i postanowił się odezwać. - Wiesz, że nie potrafiłbym się na Ciebie gniewać. Zresztą, rzeczywiście rzuciłem głupią propozycję. Musisz mi wybaczyć. Zmęczenie podróżą i alkohol nie wpływają jak widać dobrze na stan mojego umysłu. Ewidentnie się starzeję. - dodał na koniec, posyłając jej uśmiech. Żart zapewne słaby, ale chciał chociaż spróbować załagodzić sprawę. Wiedział, że siostra nie będzie gniewała się na niego długo, ale gniew na samego siebie już tak szybko go nie opuści. Znowu okazał słabość i nierozmyślność, które tak bardzo go irytowały. Gdyby tylko potrafił być lepszy. - Przez najbliższe tygodnie jesteśmy na siebie skazani. Skorzystam z tego czasu i spędzę go z Twoim synem, jeśli nie masz nic przeciwko. Może chociaż tak będę mógł mu pomóc, przynajmniej na ten moment. - dodał po chwili, lekko się przeciągając.
Na jej słowa o ojcu jedynie się skrzywił. Zdecydowanie powinna wiedzieć, że nie darzył takimi uczuciami ojca, nigdy. Mógł docenić jego podejście do wychowania jego samego, chociaż to i tak wynikało z niezdrowego etapu dzieciństwa lorda, ale nigdy nie wybaczyłby mu sposobu traktowania matki jak i sióstr. Do dzisiaj nie mógł przeboleć faktu, iż potraktował Meredith tak bardzo przedmiotowo, dodatkowo odcinając od swych decyzji najstarszego syna wiedząc, iż ten chciałby oponować. Cieszyło go, że małżeństwo finalnie okazało się szczęśliwe, ale i tak... nie, Morgan nie mógł uzyskać jego przebaczenia. - Wiesz, że nie chciałem takiego losu dla Ciebie... zresztą, dla naszej siostry również go nie chcę. Zmusza mnie do tego pozycja i obowiązki, ale... to trudne. Nie wiem, co mam z tym zrobić. - rzucił zbolałym głosem, wspominając najmłodsze z ich rodzeństwa. Robiła się coraz starsze, rosły naciski, ale Maxwell wciąż nie potrafił się przemóc do żadnej decyzji w jej sprawie.
- Udane... tak, zdecydowanie takim jest. - rzucił, mimowolnie się uśmiechając, gdy tylko pomyślał o żonie. - Dziwię się, że wytrzymuje ze mną przez tyle lat. Natomiast co do naszej dwójki, dawno już tego nie robiliśmy. Nie wiem, czy wciąż pamiętam wymyślone przez nas kroki, ale co powiesz na mały taniec? - dodał jeszcze, posyłając jej bardziej wesołe niż dotychczas spojrzenie. Zaraz też powstał i stanął przed nią, składając wytworny ukłon, po którym wysunął w jej stronę dłoń, czekając na odpowiedź. Ojciec i matka zawsze łamali ręce nad ich "tańcem", ale teraz? Teraz nie było nikogo, kto mógłby im tego zakazać.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptySob 11 Sty - 3:01

Tak się składało, że Meredith również nie podobał się stan, w jakim się znajdowała. Nie była zwolenniczką umartwiania się z własnej woli, trwania w trwodze i rozpaczy, ani nie uważała, że ból uszlachetnia. Miała to za bezbrzeżnie głupie i egoistyczne, czuła się, jakby traciła szare komórki z każdą uronioną łzą. Wszyscy mówili jej, że była silną kobietą, jeśli nie najsilniejszą, jaką spotkali, a jednak było coś, co przerastało nawet i ją. Był to głupi smutek, który zdawał się nie mieć końca, był jak spirala kręcąca się w dół i w dół, gdzie nie sposób znaleźć ujście. Przejmował kontrolę nad nią całą w najmniej korzystnym momencie, nieprzewidywanie odbierając jej wszelaki rozum i chęci do życia. Czuła, że to silniejsze od niej i nie potrafiła znaleźć rozwiązania swoich problemów. Wyglądało na to, że jedynie czas był w stanie uleczyć jej postrzępioną duszę, ale księżyce miały nieubłaganie, a ulgi jak nie było, tak nie ma. Zawsze wyśmiewała samobójców, nazywając ich tchórzami, jednak teraz powoli zaczynała ich rozumieć. Jeżeli co dnia mierzyli się z takim cierpieniem jak ona, mieli pełne prawo chcieć to skończyć, zanim pochłonie ich szaleństwo.
Czuła, że żałoba ją zmieni, zastanawiała się tylko, jak bardzo. Oczywiście cały czas dawała znać o starej sobie, najczęściej poprzez stanowcze wyrażanie swojego zdania, kiedy ktoś raczył podważać jej autorytet. Tylko że zazwyczaj choćby starała się zrozumieć drugą stronę, a teraz była gotowa bić się o posiadanie racji, nawet jeżeli ta wcale do niej nie należała. Doskonale wiedziała, że przecież mogła się mylić co do zamiarów Taedhera, w końcu nie była prorokiem i nie siedziała w głowie swojego szwagra, by wiedzieć, o czym myśli. Mogła się domyślać, bo zazwyczaj jej domniemania nie mijały się z prawdą, ale obawiała się, że tym razem jej kampania zakrawała na miano paranoi. Nie była bezpodstawna, ale przecież mogła okazać się być kompletnie na wyrost. Właśnie dlatego poczuła się źle, krzycząc na Maxa. Zaproponował coś z dobrego serca, które nie było zmącone strachem przed każdym najmniejszym błędem, więc przecież mogło mieć to odrobinę sensu. Niemniej, nawet jeśli, ryzyko było zbyt duże, by mogła je podjąć na ślepo. Zysk nie był współmierny do ewentualnych strat.
- Mam wrażenie, że ja też nie jestem w pełni rozumu. - westchnęła ciężko, jakby zrezygnowana i oparła brodę na ręce, której łokieć opierał się na stole. - Podobno mądrość przychodzi z wiekiem, ale jakoś absolutnie tego nie czuję. Ani w moim, ani twoim przypadku. - tutaj uśmiechnęła się z przekąsem, próbując rozładować sytuację, którą sama im zgotowała. Typowym dla siebie humorem, zakładającym żartobliwe zdegradowanie swojego brata, oczywiście ciągnąc za nim na dno samą siebie w pakiecie. Nie z każdym stosowała tę taktykę żartu, ale doskonale wiedziała, że Maxwell się nie obrazi, a może nawet doceni kunszt.  - Skazani? Zabrzmiałeś, jakby cię tu zaciągnęli siłą. - prychnęła, nadal się uśmiechając. - Ale nie oponuję, Thom chętnie spędzi czas z kimś innym dla odmiany. Ciężko mi zapewnić mu jakiekolwiek urozmaicenie w panującej sytuacji. - rozłożyła ręce, dając mu do zrozumienia, że czasy były trudne, ale równie trudno było znaleźć sobie rozrywkę, która pozwoli o nich zapomnieć. A dzieci przecież nie były głupie i bezbłędnie wyczytywały z zachowania rodziców, że coś jest nie tak. Były jednak za młode, by zrozumieć, co konkretnie.
- Wiem, że nie chciałeś. I naprawdę cieszę się, że o zamążpójściu młodej będziesz decydować ty. Przynajmniej będzie mogła wyrazić swoją opinię, a nawet, uwaga, swój sprzeciw. Młodzież teraz opływa w luksusach, wiesz? Za naszych czasów, dzieci z własnym zdaniem się lało, a następnie patrzyło, czy równo puchnie. - uśmiechnęła się sarkastycznie od ucha do ucha, po czym pokręciła głową, zupełnie pozbawiając się tego wyrazu twarzy. Niech mu ziemia lekką będzie, ale ich ojciec w jej oczach był kompletnym tyranem i żadne milutkie wspomnienia nie zmienią u niej tego obrazu.
- Taniec? - zmarszczyła brwi zdziwiona i popatrzyła na brata jak na rasowego debila. - Tak bez muzyki? Na bogów, powiedz mi tylko, że nie będziesz akompaniował tego własnym śpiewem, bo się popłaczę. - mimo narzekania i zarzekania się, że to brzmi jak zły plan, złapała jego dłoń i podniosła się z krzesła, przyjmując pozycję gotową do tańca. Była pełna sprzeczności, ale przez tyle lat jej brat już chyba zdążył się do nich przyzwyczaić?
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyNie 12 Sty - 22:01

Pomimo początkowych nieporozumień mężczyzna ani przez sekundę nie pożałował przyjazdu do Burzy. Stęsknił się za swoją siostrą i nawet, jeśli właśnie solidnie go opieprzyła to i tak nie potrafiła obniżyć jego entuzjazmu. Tęsknił i dość trudno byłoby jej go do siebie zniechęcić. Szczególnie, że razem się wychowywali i pokaz jej gniewu nie był dla niego pierwszyzną. Oczywiście przeważnie owa frustracja była skierowana w stronę Arthura lub ich ojca, ale cóż, jak widać i jemu czasem się zasłuży. Zresztą, Max z chęcią przyjąłby na siebie jeszcze kilka takich tyrad, jeśli tylko mogłyby ulżyć jej cierpieniu. Bo tego przed nim ukryć nie mogła, już nie. Przy okazji jednak odnotował sobie opinie siostry na temat Taedhera. Osobiście poznał go już lata temu, gdy ojciec postanowił zeswatać najstarszego syna z Miną, która z Baratheonem spędziła sporo czasu za dziecka. Zresztą, to własnie za jej namową ich najmłodsze dziecko, a drugi syn trafiło pod jego opiekę. Lord Starego Miasta nie mógł odmówić żonie faktu, iż chłopiec trafił w bardzo zdolne ręce jeśli chodzi o sztukę wojenną. Sam zdecydowanie nie mógłby mu przekazać nawet połowy tego, co kuzyn Miny. Szanował go i starał się utrzymywać dobre stosunki odkąd się poznali. Nawet nie ze względów politycznych, a na swoją żonę, na której dobru niezwykle mocno mu zależało. Gdy Meredith poślubiła jego starszego brata nawet się ucieszył, ale zdecydowanie nie przewidział, jak to wszystko może się finalnie potoczyć.
Teraz bowiem stał przed prawdziwym dylematem. Z jednej strony była jego żona oraz jej ukochany kuzyn, a z drugiej siostra oraz jej syn. Chciał wierzyć, że finalnie uda im się to rozwiązać w jakiś pokojowy, niekrzywdzący dla obu stron sposób, ale mimo wszystko wierzył swojej siostrze. Była tutaj znacznie więcej niż on, znała swego szwagra lepiej od niego. Poza tym raczej rzadko zdarzało się, aby wyolbrzymiała jakąś sytuację lub mówiła rzeczy całkowicie wyssane z palca. Wciąż jednak nie potrafił zabrać konkretnego stanowiska, chociaż wiedział, że z całą pewnością nie zostawi Meredith samej.
Zaśmiał się lekko na jej słowa o mądrości, czując mimowolną ulgę. Tak, to była siostra, którą pamiętał. Zawsze uszczypliwa, ale też pełna humoru. - Cóż, jeśli to prawda to Arthur niepotrzebnie czekał tyle lat z nadzieją. - odpowiedział, lekko rozbawiony wizją ich brata. - Wiesz. Jeśli spojrzeć na fakt, że już w pierwszej rozmowie zdążyłaś solidnie mnie ochrzanić moja przyszłość nie zapowiada się na wybitnie pozytywną. Kto wie, może nawet nie wrócę żywy do Starego Miasta! - po tych słowach zaśmiał się gromko, teraz już faktycznie rozbawiony i rozluźniony. To było całkiem miłe uczucie, zaczął już zapominać, że ono w ogóle istnieje. O tak, zdecydowanie dobrze zrobił mu przyjazd tutaj oraz pobyt z ulubionym członkiem swego rodzeństwa.
- Nasz ojciec był wyznawcą bardzo radykalnych poglądów. Jako jego następca nie mogę niestety znacząco zmienić polityki Starego Miasta. Oczywiście się staram, ale sama dobrze wiesz, jak uciążliwi potrafią być tam ludzie. Jeśli jednak chodzi o naszą siostrę to prawda. Chciałbym, żeby miała wpływ na tę decyzję i wierzę, że sytuacja nie zmusi mnie do działań, jakich nigdy nie chciałbym podjąć. - odparł trochę poważniejszym już głosem, rzucając jej zamyślone, lekko nieobecne spojrzenie, jak gdyby wracał do jakichś starych wspomnień.
Zaraz jednak powrócił myślami do chwili obecnej, skupiając się na nowo na Meredith oraz swym pokracznym pomyśle, który postanowił wcielić w życie. Byli na to zbyt poważni, szczególnie on. Cóż jednak z tego? Teraz obchodziło go, aby raz jeszcze zobaczyć uśmiech na twarzy młodszej siostry.
- Jeśli tak Ci zależy mogę zacząć śpiewać, ale jeśli Ci nasze uszy miłe to zdecydowanie Ty powinnaś się tym zająć. - odparował, przybierając nieco żywszy ton głosu, rzucając jej lekko wyzywające spojrzenie. Zaczął nawet śpiew, rzucając kilka słów w dość średniej jakości melodii, ale zaraz urwał, rzucając jej pytające spojrzenie, jak gdyby pytał, czy ma kontynuować.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptySob 18 Sty - 0:40

Oczywiście nie mogła odmówić Taedherowi zdolności w zakresie posługiwania się orężem; z czystym sercem mogła przyznać, że faktycznie był zdolny w tej dziedzinie i ciężko było znaleźć kogoś, kto mu dorównywał. Aczkolwiek ciężka ręka nie sprawiała, że od razu ten ktoś stawał się dobrym władcą. Nie rozumiała tego przeświadczenia, że ktoś, kto jest silny na ciele, jest też odpowiednio silny psychicznie, a co za tym idzie mądry. Inteligencja rzadko szła w parze z krzepą, czego przykładem był właśnie jej szwagier, a przynajmniej takiego zdania była Meredith. Nie wydawał się w ciemię bity, ale odnosiła wrażenie, że do zmarłego brata było mu daleko. Może była uprzedzona, może po prostu nie dojrzała w nim drugiego dna, ale dla niej taka była rzeczywistość.
Jeśli zaś chodziło o małżonkę Maxwella, paranoja zaczęła uderzać nawet tutaj i sprawiała, że Merry nie umiała patrzeć na nią tak samo jak kiedyś. Teoretycznie nie miała prawa mieć jej czegokolwiek za złe, bo wiedziała, że dziewczyna przeszła swoje i nigdy nie zawiniła ani jej, ani jej bliskim. Jednak jej bliskie relacje z Taedherem rzucały cień na całą tę sytuację i Meredith wręcz musiała się przekonywać, żeby nie trzymać podświadomego dystansu wobec Miny. Była na siebie zła, że zaczęła postrzegać ją przez pryzmat swojego chciwego szwagra, ale uprzedzenie czasami bywało silniejsze od niej samej. Obawiała się, że jeżeli obierze stronę przeciwną, będzie miała kompletny wpływ na Maxa, a co za tym idzie, Meredith straci wsparcie we własnym rodzonym bracie.
- Nie kuś. - rzuciła wyzywająco, kiedy zasugerował swoją własną śmierć. - Jeśli nie przestaniesz pieprzyć od rzeczy, to może mi się dłoń omsknąć, a wiesz, że ja lekkiej ręki nie mam. - podniosła ramię, próbując zaprezentować swoje bicepsy, które niestety tonęły w luźnych rękawach koszuli. Już za dzieciaka siłowała się z braćmi na rękę i stanowiła całkiem niezłego przeciwnika, więc teraz, po latach noszenia swojego syna w ramionach, mogła być w tym jeszcze lepsza.
- Wiem, wiem. Ciemnogród i zaścianek. - wywróciła oczami, nalewając sobie kolejną porcję wina. Ciężko zmieniało się przyzwyczajenia ludzi, zwłaszcza wtedy, gdy te były wyryte w tradycjach i głupich zabobonach. Martwiła się, że Max podjął walkę z wiatrakami, ale bardzo szanowała jego próby innowacji. - Swoją drogą, jak wygląda teraz sytuacja w Starym Mieście? Wiesz, Baelor kręci nosem na cokolwiek poza wiarą Siedmiu, a u nas innowierców zawsze było sporo. Chyba ich nie przeganiasz? - zapytała, spoglądając badawczo na brata, zanim wzięła kolejny łyk napoju. W pełni rozumiała, że trzeba było być niezwykle ostrożnym z deklaracjami religijnymi w obecnej sytuacji, ale przecież ich rodzinne strony od wieków były miejscem gromadzącym wyznawców wielu różnych religii. Nawet jeśli na tronie zasiadł siedmioraki fanatyk, nie znaczyło to, że ludzi od niego innych trzeba było się od ręki pozbywać, bo gość ma takie widzimisię. Miał przecież wiele innych pomylonych pomysłów i jakoś ciężko było jej uwierzyć w ich słuszność.
- Które z moich słów dało ci choćby blade wrażenie, że mi zależy na twoim wyciu? - pokręciła głową, zatykając mu ręką usta, żeby łaskawie dał sobie spokój. - A na mój śpiew nie licz nawet, nie robiłam tego od wieków. Wyszłam z wprawy. - burknęła, wyraźnie niekontenta pomysłem brata. Ostatnim razem, gdy śpiewała, było gdy jeszcze miała całkiem udane małżeństwo, a potem przyszła wojna i wszystko trafił szlag. Nie chciała jednak ciągnąć tego tematu, więc ramach odwrócenia uwagi nastąpiła bratu obcasem na stopę. - Ojejku, tak mi przykro, pomyliłam kroki! - udała dramatyczne przejęcie, dając popis swoich wybornych zdolności aktorskich, po czym uśmiechnęła się szelmowsko, wyraźnie dając znak, że to jednak mogło być specjalnie.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyPią 24 Sty - 22:32

Słysząc kolejne ostre słowa od Meredith na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, któremu towarzyszyły rozbawione ogniki w oczach. W pewnym stopniu z pewnością było to wino, którego nie wypili w końcu najmniej. Dodatkowo nie należało ono do najsłabszych, a jego zmęczone po podróży ciało poddało się wpływom alkoholu łatwiej niż zrobiłoby to normalnie. Przede wszystkim chodziło jednak o obecność siostry, przy której czuł się... trudno było to określi, ale gdyby miał chyba użyłby tutaj określenia "dom". Może i jego dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych, ale jednak nie było okraszone jedynie negatywnymi wydarzeniami. Matka oraz rodzeństwo, szczególnie Arthur oraz Merry stanowili niezwykle cenny i ważny element tego okresu jak i późniejszych. Co prawda aktualnie została mu już niestety tylko siostra, ale i tak stanowiła dla niego tę przestrzeń, w której chyba najbardziej znikały wszelkie jego rozterki i niedoskonałości w kwestii zdolności do relacji społecznych. Oczywiście nie oznaczało to, że znikały całkowicie, ale po prostu żył z nią tak długo, że nauczył się z nią funkcjonować. Jeśli można tak to określić.
- Och, w tym nie musisz mnie zapewniać. Doskonale pamiętam Twoją imponującą siłę za dziecka. Teraz pewnie byłabyś jeszcze gorszym przeciwnikiem. Wolę się nie przekonywać, jak bardzo tym razem mogłabyś mnie rozłożyć na łopatki. - odparł z rozbawieniem, unosząc ręce lekko w górę, jak gdyby chciał się poddać.
Gdy zaś usłyszał jej słowa opisujące ich miejsce pochodzenia parsknął niekontrolowanym śmiechem. O tak, to było bardzo dobre określenie Starego Miasta. Wciąż jednak musiał się z nim niestety użerać. Czy rzeczy szły po jego myśli? Będąc szczerym nie był o tym jakoś mocno przekonany. Niby wprowadzał zmiany, promował artystów i różnych twórców innowacyjnych rozwiązań czy technologii, ale gdy przychodziło do czegoś, co faktycznie mogłoby zmienić postrzeganie jakiejś dziedziny dotyczącej miasta zderzał się z murem, którego nie było jak obejść. Wciąż jednak się łudził, że w końcu mu się to uda. Nawet, jeśli stanie się to pod koniec jego życia. Gdy usłyszał jej słowa lekko się zasępił, a następnie zgarnął ze stołu swój kielich i nalawszy sobie nieco trunku upił solidny łyk, który wywołał lekki grymas zadowolenia jego twarzy. Tak, Meredith zdecydowanie miała dobry gust w kwestii win.
- Ech. To niezwykle problematyczna kwestia. Gdybym postępował całkowicie zgodnie z ideologią Baelor zapewne nie było by już nikogo, ale wiesz, jak to wszystko wygląda. Pozbawiłbym Stare Miasto wielu wybitnych jednostek. W dodatku dla wielu jest to dom. Nie chciałbym być władcą, który pozbawia ludzi ich historii, miejsca zamieszkania. - odparł, pochmurniejąc nieco, po czym dopił resztę wina, które sobie teraz nalał. Zaraz jednak na szczęście mógł skupić się na czymś innym, znacznie bardziej pozytywnym. Taniec. Był w tym dość słaby, ku rozpaczy własnej żony. Nigdy nie miał śmiałości pokazać jej ruchów, które wymyślił z Arthurem i Meredith. Teraz jednak mógł bez obaw z tego skorzystać.
- Żadne z Twoich słów, co zdecydowanie świadczy o klarowności i zdrowym staniem Twego umysłu. Starość Ci niestraszna jak na ten moment! - odparował z lekkim śmiechem, obdarzając ją chyba najbardziej radosnym i rozluźnionym spojrzeniem podczas tego spotkania. Gdy zaś poczuł, jak depcze mu po nodze skrzywił się lekko, ale nie zepsuł oto jego dobrego nastroju.
- No nie daj się prosić. Zaśpiewaj coś. Nie musisz niczego ambitnego... może coś z czasów dzieciń, twa? - odparował, a następnie, obrzucając jej nogi podejrzliwym spojrzeniem wrócił do tańca. - Mam nadzieję, że jutro będę mógł chodzić! - dodał jeszcze, próbując wyłapać jakiś sensowny rytm, jakikolwiek. Po cichu liczył, że siostra może mu w tym nieco pomoże.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptySob 25 Sty - 21:55

Jeśli chodzi o stan upojenia alkoholowego, Merry wypiła już tyle, by czuć się kilka kilogramów lżejsza na sercu. Pozbywanie się zmartwień zazwyczaj rozwiązywało jej język, bo przecież skoro nikt nie czyhał za rogiem, by wytropić każde najmniejsze potknięcie z jej strony, nie miała powodu, by ogłaszać gotowość do walki. Obecność brata sprawiała, że opuszczała gardę, a więc niespecjalnie kontrolowała się w zakresie ilości spożytego wina. Nieznaczne rumieńce wpłynęły na jej zazwyczaj blade lico, co znaczyło, że trunek zdecydowanie ją rozgrzał od środka. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
- Oczywiście, że jestem jeszcze gorszym przeciwnikiem. - zawtórowała mu, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Od noszenia Thomasa wyrobiłam sobie takie ramiona, że bez problemu mogłam eskortować mdlejącego Arryna do jego komnat, jak tu stacjonował z resztą pielgrzymów. Jaki to był cyrk... - westchnęła ciężko, przypominając sobie wydarzenia tamtych dni, po czym zaczęła masować sobie palcami skronie. Wspomnienia związane z Corwynem przyprawiały ją o ból głowy, bo nie mogła przetrawić swojego zachowania w jego obecności. Ciężko było jej się pogodzić z niemożnością wyjaśnienia sobie całego zajścia; zawsze oddawała się w ręce logicznej analizy, rodzinne zboczenie, ale teraz po prostu nie mogła pojąć swojej relacji z tym człowiekiem.
- Byłbyś debilem, a nie władcą, gdybyś to zrobił. - wypaliła bezpośrednio, poniekąd obrażając przy okazji obecnego króla. - Nie mam najmniejszego zamiaru sugerować ci czystek na tle religijnym, nie jestem niespełna rozumu. Ale wiesz, że Baelor upodobał sobie nasz sept. - spojrzała na niego wymownie, jakby przygotowywała go na zrzucenie bomby pełnej bolesnych faktów. - Zawsze bywał częstym gościem, teraz się to raczej nie zmieni. W końcu zacznie kręcić nosem, naciskać, byś wybrał między wiernością suwerenowi a ochroną nad swoimi ludźmi. Honor podpowie ci, że masz chronić tych, którzy nic nie zawinili. Nie słuchaj go. - patrzyła na niego świdrującym wzrokiem, brzmiąc nader patetycznie. Wręcz śmiertelnie poważnie. - Słuchaj rozumu. Twoja głowa jest ważniejsza od losu innowierców. Wiem, okrutne. Ale prawdziwe. - po tych słowach oparła się, ze skwaszoną miną, a następnie wyciągnęła rękę po kielich, by po raz kolejny dolać sobie alkoholu do krwiobiegu i uśmierzyć ból spowodowany rzeczywistością. Nakazała mu bycie egoistą, gdy zacznie mu się palić pod stopami i wcale nie było jej z tego tytułu przykro. Jedyne, czego żałowała, to że obecnie nie można wpłynąć na obrót spraw na tyle, by do tego nigdy nie doszło. Czuła w kościach zbliżającą się świętą wojnę, bo oczywistym było, że wyznawcy starych bogów tak łatwo skóry nie sprzedadzą.
- Nie, Max. Nie będę śpiewać. - stanowczo zaoponowała, odsuwając się od niego i wyraźnie pochmurniejąc. Przerwała ich pokraczny taniec, bo zaczynała się czuć iście żałośnie. Położyła dłoń na piersi i potarła miejsce, w którym teoretycznie powinno znajdować się jej serce. Czuła, że coś ją w nim zakłuło, ale za cholerę nie miała odwagi przyznać przed samą sobą, że pokonała ją tęsknota za przeszłością.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyWto 28 Sty - 0:19

Alkohol przyjemnie szumiał w jego głowie. Nie należał raczej do ludzi, którzy pozwalali sobie na nadmiar alkoholu, w końcu pełnił stanowisko, które wymagało od niego maksimum skupienia. Dzisiaj jednak mógł sobie pozwolić na nieco rozluźnienia, szczególnie przy siostrze. W końcu była jedną z dwóch osób, którym tak bardzo ufał. Jeśli nie mógł zawierzyć jej to komu? Zresztą, patrząc na jej lekko zaróżowione policzki oraz specyficzny sposób poruszania się, który kojarzył z lat ich młodości, wydawało mu się, że mieli podobnie. Cieszyło go, że ona również ufała mu w równym stopniu co kiedyś. Zresztą, dostał tego dowód w całości ich dzisiejszej rozmowy. Może i listownie nie mówiła mu wszystkiego, ale starczyło jedno ich spotkanie, żeby dowiedział się, co tak naprawdę się tutaj działo, jak czuła się Meredith.
Jej odpowiedź co do siły i bycia groźnym przeciwnikiem wywołała na jego twarzy szczery uśmiech oraz lekkie parsknięcie, które mimowolnie mu się wyrwało. Dopiero po chwili bowiem jego mózg zakodował wzmiankę o Arrynie, co zatrzymało go na dłuższą chwilę, podczas której próbował połączyć fakty. Nie, zdecydowanie nie kojarzył nikogo z ich rodu, z kim mogła mieć jakieś relacje, co wzbudziło w nim pytania, całkiem sporo. Część z nich była idealnym przykładem bycia nadopiekuńczym bratem zdecydowanie dorosłej już osoby, ale na szczęście zdołał to w sobie zdusić. Zamiast tego jej długie spojrzenie, którym miał chyba nadzieję odczytać jej myśli. Niestety nie odkrył w sobie paranormalnych zdolności, a więc musiał posłużyć się starym, sprawdzonym sposobem. Po prostu się spytać.
- Wybacz mi pytanie, ale chyba nie kojarzę owego Arryna, o którym wspomniałaś. Chyba zapomniałaś mi o nim napisać... Mogłabyś mi opowiedzieć nieco więcej? czemu tak właściwie musiałaś sama taszczyć dorosłego mężczyznę? - wyrzucił z siebie w końcu, rzucając jej pytające spojrzenie. Zaraz jednak sam otrzymał odpowiedź, na której skupił się jego umysł, zapominając na chwilę o zadanym dopiero co pytaniu. Tak, ta kwestia zdecydowanie męczyła go już od dłuższego czasu. Dodatkowo dobiły go jej słowa. Mówiła dużo prawdy, która jednak wcale go nie radowała. Targaryen zdecydowanie często u nich przebywał, siedząc lwią część tego czasu w Gwieździstym Sepcie, ale w chwili, w której zostanie królem sytuacja mogła się zmienić, na gorsze.W jaki bowiem sposób miałby mu odmówić, gdyby nakazał lordowi oczyścić Stare Miasto z innowierców? Pozostawało mu mieć nadzieję, że nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji, ale gdyby jednak do tego doszło obawiał się, że słowa Mer były najlepszym rozwiązaniem, które jednak wcale nie było mu na rękę. Był przekonany, że Mina urwałaby mu głowę, gdyby tak po prostu pozbawił dotychczasowego życia tyle osób. Łudził się jednak, że znajdzie z takiej sytuacji wyjście, z pomocą żony. - Modlę się, żeby Baelor nigdy nie dał mi takiego rozkazu, to byłby najczarniejszy dzień w moim życiu, a sama dobrze wiesz, że dzieciństwo nie było usłane różami... - odparł pochmurnie, a następnie lekko się zadumał, aby w końcu dokończyć. - Boję się jednak, że Twoje słowa są tymi, które głoszą właściwe rozwiązanie takowej sytuacji. Chociaż wtedy będę w oczach ludu najgorszym lordem, jaki wyszedł z naszej rodziny. - dodał smutnym tonem, krzywiąc się na tę wizję. Jego humor pogorszył się jeszcze bardziej jej nastrój, który przecież już na start nie był najlepszy. W dodatku wymagał od niej śpiewu i tańca. Głupoty, którymi chciał ją chociaż odrobinę oderwać zapewne tylko to pogorszyły.
- Ja... wybacz, Mer. Nie chciałem Cię bardziej dołować. Chodź, usiądziemy i opowiedz mi nieco o tym, jak radzi sobie Tomek. Przygotuj mnie nieco na lekcje, jakich mam mu udzielić. Nie chcę mu mówić rzeczy, które już wie, a z taką matką zapewne jest już tego sporo! - rzekł, posyłając jej pokrzepiający uśmiech, a następnie skierował ich w stronę łóżka, siadając na jego brzegu. Zdecydowanie wolał to od tego stołu, który tak nieprzyjemnie ich oddzielał. Byli rodziną, chciał jej udzielić wsparcia. Nawet, jeśli był zapewne jedną z najgorszych osób, które mogły się za to zabrać.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyWto 28 Sty - 23:58

Jeśli chodziło zaś o zawierzanie sobie pewnych rzeczy, to... No tak, rodził się pewien problem. Owszem, Meredith ufała swojemu bratu jak mało komu, skoczyłaby za nim w ogień i tym podobne. Jednak oprócz bezgranicznego wzajemnego zaufania, ich relację cechowała przede wszystkim szczerość. Nie śmiałaby go okłamać, ale czasem zdarzało jej się... pomijać pewne kwestie, w obawie przed karcącą oceną Maxwella. Istniały rzeczy, których Merry się wstydziła i sprawa Arryna była jedną z nich. Zawsze kreowała się na silną kobietę, której nie ruszają banały pokroju przelotnego podrywu. Była zła, że istniała osoba, która była w stanie poruszyć jej skamieniałe serce tak samo, jak robił to jej mąż i zwyczajnie głupio było jej się do tego komukolwiek przyznać.
Najpierw spróbowała się zmierzyć z jego długim, świdrującym spojrzeniem, ale po krótkiej chwili odniosła wrażenie, że wwierca się prosto w jej duszę, więc wpierw oparła łokieć na stole, a potem z zakłopotaniem przesunęła rękę wzdłuż twarzy, opierając palce na skroni, a za resztą dłoni ukryła swoje oczy, jakby próbowała skryć je przed widokiem twarzy brata. Nie wiedziała, od czego zacząć, a na dodatek miała ochotę zapaść się pod ziemię, bo alkohol bardzo utrudniał jej kontrolowanie własnych emocji.
- Corwyn Arryn, dziedzic Orlego Gniazda. Pewnie kojarzysz. - mruknęła, a imię czarnego rycerza przeszło jej przez gardło z trudnością, tylko pogłębiając rozrastające się wewnątrz zawstydzenie. Naprawdę chciała zbyć całą rozmowę wiekopomnym tekstem pod tytułem "to długa historia", ale wiedziała, że tylko daremnie przeciągałaby nieodzowne. Maxwell by nie spoczął; drążyłby i drążył, albo doszukując się prawdy, albo wykończając ich nawzajem. - Taszczyłam go, bo... No wszczął bójkę w jakiejś karczmie. Ktoś skakał, że Burza potrzebuje silnej ręki, a nie siedmiolatka na czele. No to mu wklepał. - podsumowała całe zajście tak, jak przekazał jej to wtedy Corwyn, uważając, że więcej szczegółów jest tu kompletnie zbędne. - Moi ludzie go zgarnęli, wrzucili do lochów. Bez mojego wyraźnego rozkazu. No to się wkurwiłam, bo po pierwsze Baratheonom dostałoby się konkretnie, gdyby przetrzymywanie dziedzica Gniazda wyszło na jaw, a po drugie go skatowali przy tym. Żal mi się zrobiło, dobra? - w tym momencie spojrzała przelotnie na brata, jakby ją oceniał, chociaż przecież nie zdążył jeszcze wtrącić żadnej uwagi. - No to go odprowadziłam do jego komnat. - urwała, licząc w duchu, że tyle wyjaśnień wystarczy i nie będzie pytał co dalej. Ani co wcześniej. Meredith wyraźnie zbladła, co sama dobrze poczuła, więc pochwyciła dzban z winem i dolała sobie go ponownie, by ukoić palące uczucie zażenowania.
Wracając do kwestii Starego Miasta oraz wyznawców religii wszelakich - wiedziała, że jej słowa są bolesne, ale zawsze wykładała bratu kawę na ławę, nie bawiąc się w zbędne kokieterie. Była przekonana, że nie rozmawia z kretynem, przy czym znała go na wylot; zabawa w kotka i myszkę z osobą jego pokroju była stratą czasu, nawet jeżeli miałaby mu oszczędzić względnego cierpienia. Dlatego ceniła sobie relację z nim, bo nie musiała odstawiać ceregieli, próbując przekazać swoje myśli. Po prostu mówiła prosto z mostu, o co chodzi, a on się do tego ustosunkowywał jak cywilizowany człowiek, bez żadnego teatrzyku. Co poniektórzy szlachcice mogli się jedynie od niego uczyć.
- Grę wygra ten, kto zachowa łeb na karku. Jeśli Baelor będzie propagował swój fanatyzm tak odważnie, wyciągając rękę po coś, co nigdy nie powinno należeć do niego, ktoś może mu tę rękę zapobiegawczo odrąbać. - syknęła, patrząc na brata spojrzeniem znaczącym tylko jedno: gdyby obecny król pozwalał sobie na za dużo, Meredith byłaby pierwsza, by poprzeć rebelię. Władcy z linii Targaryenów działali jej na nerwy, począwszy od tego, który wszczął wojnę, a kończąc na bogobojnym i świętojebliwym. Wiedziała, że nie cała rodzina jest doszczętnie pomylona, wolała się trzymać wiary, iż po prostu Żelazny Tron trafiał niefortunnie w nie te ręce, co trzeba. Może się myliła, co do Baelora, chciałaby przynajmniej, ale jeśli genetyczna linia dziedziczenia nie umie zapewnić im suwerena ze wszystkimi klepkami na miejscu, może ktoś powinien jej w tym pomóc.
- Wiem, Max. Ja wiem. - fuknęła, jakby zirytowana, ale całe nerwy kierowała na swoje humorki. - Proszę cię, nie traktuj mnie jak dziecko, nie próbuj odwracać mojej uwagi od problemów. Kurwa, nie udawajmy, że wszystko jest ze mną w porządku. - wydusiła z siebie, bo w istocie czuła, że głos jej wiązł w gardle z każdą chwilą coraz mocniej. Wypełniła jednak jego prośbę i usiadła na łóżku z ciężkością, po czym po raz kolejny schowała twarz w dłoniach, by potrzeć swoje skronie. Ból zaczynał rozsadzać jej głowę, bo była już zwyczajnie wszystkim zmęczona. Ale zdecydowanie bardziej życiem niż tym wieczorem.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyPią 31 Sty - 15:46

Maxwell zaczynał powoli odczuwać zmęczenie, w której alkohol odgrywał raczej jedynie niewielką rolę... no, może nieco większą, ale wciąż nie najważniejszą. Mimo wszystko nie był już taki młody, a podróż, którą odbyli, aby przybyć do Końca Burzy była dość długa. No i dzieci. Co jak co, ale podróż z nimi nie należała do najłatwiejszych. Oczywiście kochał je całym sercem, ale nastręczyły mu w tym czasie całkiem długiej listy trosk. No, może poza najmłodszym synem, który był w tym doświadczony z racji bycia giermkiem Taedhera. Lorda zastanawiało, czy chłopak cieszył się na ewentualne spotkanie ze swym mentorem, ale nie było okazji o to zapytać. Zresztą, mógł przekonać się na własnej skórze, a więc nie chciał niepotrzebnie maglować syna. W sumie to kto wie, może własnie go to ominęło? W końcu udał się na stronę z siostrą niemal natychmiast po przybyciu. Obawiał się, że Mina będzie mu to miała nieco za złe, ale wiedział też, że zrozumie jego tęsknotę i chęć rozmowy z Meredith. Kontakt listowny może i był utrzymywaniem relacji, ale niezwykle słabym. Max zdecydowanie nie był jego fanem, ale z racji braku innych możliwości zmuszony był z niego korzystać. Teraz jednak przekonał się, jak wielkim było to błędem, jego siostra zdecydowanie nie miała się tak dobrze jak kreowała to w zapisanych słowa, które od niej otrzymywał. Oczywiście częstsze wizyty jednego u drugiego nie były możliwe z racji obowiązków, jakie mieli w Starym Mieście jak i Końcu Burzy, ale wpływ alkoholu pozwolił mu za chwilę zapomnieć o tej kwestii. Był jej bratem. Może nie najlepszym i nie zawsze potrafiącym faktycznie pomóc, ale zależało mu na niej z całego serca i zawsze chciał dla niej dobrze. Nawet teraz, gdy była już dorosłą kobietą z dzieckiem oraz tyloma przeżyciami za sobą wciąż widział w niej tę małą dziewczynkę, z którą uwielbiał spędzać wolne chwile od nauki jak i te, gdy towarzyszyła mu podczas zagłębiania kolejnych rzeczy, które potencjalnie miały mu się przydać podczas władania. Dzięki temu zdołał ją dość dobrze poznać, była jedną z niewielu osób, której zachowania faktycznie rozumiał, potrafiąc zauważyć "coś więcej". Dlatego właśnie, nawet pomimo wypitego wina, zauważył, że Merry ewidentnie nie była zachwycona tym, że zadał jej takie pytanie. Nie wiedział oczywiście dlaczego, ale jego podejrzliwość podsunęła mu kilka opcji, z których żadna nie napawała go zbyt wielką radością ani sympatią do owego Arryna. Mimo wszystko nie przerywał jej jednak, słuchając uważnie, co miała mu do powiedzenia na jego temat.
- Cóż. Jeśli jest dziedzicem Orlego Gniazda nie powinien wszczynać burd w karczmach. Oczywiście masz rację co do tego, że przetrzymywanie kogoś takiego w lochu nie wpłynęłoby dobrze na stosunki z jego ojcem, ale wciąż. Jak widzę nie jest tak, że nie zasłużył sobie na nieco utemperowania. Jeśli ma zamiar walić po mordzie każdego, kogo słowa mu się nie spodobają nie wróżę Orlemu Gniazdu dalekiej przyszłości. - odparł wyjątkowo chłodno, ewidentnie nieszczególnie zachwycony opisem tego człowieka. Czy gdyby nie mówiła mu o tym siostra zareagowałby łagodniej? Zapewne. Mieszanka wzburzenia oraz alkoholu nie były zbyt dobrym połączeniem, albowiem Max ani myślał na tym poprzestać. - Chociaż... skoro bronił imienia Twojego syna to musieliście się znać już wcześniej? Wydaje mi się dość dziwne, żeby bronił imienia nieznanej sobie personie. Zresztą. Niezależnie od wszystkiego nie powinnaś osobiście zajmować się eskortą. Masz od tego ludzi, którzy mogli sobie pomyśleć bardzo specyficzne rzeczy na temat Waszej relacji. Oczywiście sam nie chcę Ci niczego insynuować. - dokończył, chociaż będąc szczerym sam nabrał pewnych podejrzeń, gdy wymówił te słowa. Oczywiście nic mu było do tego, z kim zadawała się Meredith, ale i tak nie był tą myślą zachwycony, nawet odrobinę.
Dalsza część rozmowy pozwoliła mu nieco ochłonąć. Szczególnie temat Starego Miasta zadziałał na niego deprymująco, skupiając jego myśli na potencjalnym, dość sporym problemie, jaki mógł go czekać w przyszłości. Jej kolejne słowa lekko go zszokowały, ale na dobrą sprawę wcale nie mógł się jej dziwić. Głupie decyzje poprzedniego króla pozbawiły ją męża i brata, nic dziwnego, że nie chciała być władana przez kolejnego Targaryena, który miał bardzo śmiałe, jeśli nie szalone pomysły. Finalnie co prawda jej nie odpowiedział, ale kiwnął głową na znak, że rozumie jej punkt widzenia. Czy sam się z tym zgadzał? Będąc szczerym trudno mu było podjąć taką decyzję, szczególnie, gdy myślami wracał do Miny oraz trojga swoich dzieci. Nie chciał, żeby przez jego błędne decyzje ucierpiało którekolwiek z nich.
Gdy w końcu usiedli na łóżku wysłuchał kolejnego już wybuchu kobiety, a następnie objął ją lekko w talii i przyciągnął do siebie, a jeśli nie oponowała finalnie po prostu ją przytulił. Nie kryła się za tym jednak żadna sprytna strategia czy taktyka, chciał po prostu dać jej do zrozumienia, że nie była sama. Uznał też, że przez chwilę pomilczy, aby mogła się uspokoić i zebrać myśli. Przecież nie musieli ciągle rozmawiać, cisza też bywała przyjemna.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyPią 7 Lut - 1:58

Meredith uczyniła krasomówstwo swoją marką, więc niedziwnym było, że nawet listownie obracała słowem na swoją korzyść. Wiedziała, jak ująć w zdania coś, co nie mijałoby się z prawdą, a jednak wciąż nie czyniłoby jej otwartą księgą. Prawdopodobnie nie powinna była bawić się w utrzymanie pokerowej twarzy wobec rodzonego brata, ale czasami nie potrafiła się powstrzymać, nawet w pełni świadomości, iż zwyczajnie odkłada na później nieodzowne. Przecież nie żyła ułudą, wiedziała, że z momentem spojrzenia mu prosto w oczy cała fasada pęknie i rozsypie się jak zamek z piasku zmyty przez wieczorny przypływ. Nie umiała kłamać, patrząc w twarz Maxwella i nie była pewna, czy było to błogosławieństwem, czy przekleństwem.
- Może nie powinien, nie mnie jest oceniać. - skwitowała, skrzywiając się nieco, jakby nie spodobała jej się uwaga mężczyzny. - Myślę, że można dać odrobinę taryfy ulgowej w zakresie etykiety człowiekowi, który lwią część ostatniej dekady spędził na wojnie. - w tym momencie posłała bratu przeszywające spojrzenie, wyraźnie przypominając, że nigdy nie była zwolenniczką zastanawiania się, czy komuś coś wypada, czy nie wypada. Robiło jej się niedobrze od przeterminowanych zasad społecznych, które czyniły więcej złego niż dobrego.
- Zamieniliśmy kilka słów parę tygodni przed tym. - wyznała, spuszczając wzrok i patrząc gdzieś nieobecnym wzrokiem, jakby jej umysł właśnie został zalany przez grom przykrych wspomnień. Nie wyglądała na smutną, ale przez krótką chwilę z pewnością coś z bólem serca analizowała. - Max, ludzie zawsze będą gadać. Większość tylko to potrafi. Nie mam zamiaru tracić zdrowia z powodu martwienia się ich opinią o mnie. - wypaliła, zaciskając palce dłoni i otwierając je na zmianę, jakby nie wiedziała, co począć z własnymi rękoma. - Stanął w obronie honoru mojego dziecka, choć absolutnie nie musiał, obrywając przy tym tak srogie baty, że mniej skatowanych ludzi widywałam wiszących na przydrożnych szubienicach, a ja miałabym się bać, że moja reputacja spadnie, bo raczyłam podać mu pomocną dłoń? Na Siedmiu. - uwieńczyła swój gorączkowy wywód ciężkim westchnięciem, sugerującym, że jest zawiedziona musem tłumaczenia mu tego. Na dodatek gołym okiem można było dostrzec, że pod tym wszystkim kryje się coś jeszcze, coś, czego nie chciała przed nikim ujawniać. Poczuła, że emocje, prawdopodobnie podsycone alkoholem, rozpaliły ją od wewnątrz i oddychanie przychodziło z trudem; miała wrażenie, że coś ściska jej klatkę piersiową, więc odruchowo pomasowała się po żebrach, próbując się rozluźnić. Wzbraniała się niezwykle przed przyznaniem przed sobą, że to z powodu wspomnienia o Corwynie, a nie odważnych słowach brata.  
Finalnie jednak wtuliła się w brata, kiedy poczuła napór jego dłoni wokół swojej talii. Zamknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku od natłoku własnych myśli, co powoli pozwoliło jej się uspokoić. Napełniła ją melancholia, ale gniew umknął. Najwyraźniej umysł Meredith w końcu poddał się po ciągłej walce o prym, dając pozwolenie na ulżenie emocjom cisnących jej serce. Oparła czoło na jego ramieniu, nie próbując powstrzymywać napływających łez do oczu, którym nie trzeba było wiele czasu, by poleciały w dół jej policzków, uderzając o cokolwiek, co stawało im na drodze. Trwała jednak w ciszy, czując się zbyt zmęczoną na cokolwiek. Zresztą, czasem nie potrzeba było słów.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptySro 12 Lut - 17:40

Max wsłuchał się z uwagą w słowa siostry, wielką uwagą i skupieniem. Nie miał okazji poznać tego Corwyn Arryna, ale na ten moment nie zyskał jego przychylności. W dość sporym stopniu chodziło tutaj o jego zachowanie, które nie brzmiało zbyt dobrze jak na fakt, iż rycerz ten miał być jednocześnie dziedzicem Orlego Gniazda. Chociaż, trudno mu było ocenić prawidłowo takie rzeczy, gdyż w pewnej mierze bazował tutaj na wpojonym mu przez Morgana wzorcu, który mimo wszystko nie był raczej wybitnie sensowny. Do tego wszystkiego dochodził jednak fakt, iż Meredith ewidentnie go broniła, a także nie mówiła wszystkiego. To drugie co prawda wciąż było jedynie kwestią jego domysłów, ale pierwsze widać było jak na dłoni.
Mimo wszystko jej spojrzenie zrobiło swoje, powstrzymując go od ciętej odpowiedzi. Jakkolwiek jego wzbudzenie było dość spore, tak nie chciał wdawać się z siostrą w kłótnie, szczególnie teraz, gdy byli pod wpływem alkoholu. Zbyt dawno się nie widzieli, a on sam mógł przecież wyolbrzymiać całą tę sytuację z racji na zmęczony podróżą umysł, któremu zaserwował właśnie porządną dawkę wina.
- Nie mówię, że nie należało mu pomóc. Twierdzę jedynie, że nie powinnaś zajmować się wszystkim osobiście. Wedle Twoich słów nie znacie się dość dobrze, więc jego zachowanie i tak było dość... gwałtowne i niespodziewane. Opiekując się nim osobiście, mogłaś dać mu fałszywe nadzieje, a chyba nie chcesz postawić się w tak niekomfortowej sytuacji. Szczególnie gdy okazuje się człowiekiem dość gwałtownej natury. - odparł w końcu, posyłając jej dłuższe spojrzenie. Próbował przeanalizować i zrozumieć całość tej sytuacji, a także samego Corwyna, ale czuł, że idzie mu to słabo. Nie był jednak pewien, czy to kwestia jego aktualnego stanu, czy tego, iż siostra nie chciała powiedzieć mu wszystkiego. Bo wyglądała, jak gdyby celowo pomijała jakąś część tej historii, co zdecydowanie mu się nie podobało. Nie chodziło nawet o to, że ośmielała się kłamać w jego stronę. Po prostu nie chciał, aby cokolwiek mogło wytworzyć pomiędzy nimi ścianę, przez którą zaczęliby się od siebie oddalać. Co prawda już od dawna dawał jej ku temu powody swoją przesadną wręcz ostrożnością i nadopiekuńczością. Mina nierzadko hamowała jego zapędy, gdy chodziło o nią, czy ich dzieci, ale w stosunku do jego ukochanej siostry nie działało to już tak dobrze. Wiedział, że jest już dorosła, że potrafi sobie doskonale poradzić, ale i tak nie potrafił się wyzbyć tego instynktu, który nakazywał mu się o nią troszczyć. Tyle dobrego, że przez lata spędzone ze swą małżonką zaczął nieco lepiej rozumieć, czym faktycznie powinien się przejmować. Niestety tych kilka kielichów zdołało zachwiać tę granicę, której starał się nie przekraczać.
- Wiem, że potrafisz sobie poradzić... po prostu się martwię. Czasem trudno mi uwierzyć, że tak wiele czasu dzieli nas od tych dni młodości, które spędzaliśmy razem, podróżując po mieście. - rzekł po chwili, jak gdyby próbował nieco usprawiedliwić swoje wścibstwo. - Jestem z Ciebie dumny, wiesz? - dodał nagle, posyłając jej ciepły uśmiech.
Gdy poczuł na rękawie wilgoć, zmarszczył lekko brwi. Chciał nawet zmienić lekko ich pozycję, aby sprawdzić, co się stało, ale na szczęście zrozumienie przyszło szybciej, dzięki czemu pozostał na swoim miejscu. Nie spodziewał się jej płaczu, ale nie miał też nic przeciwko temu. Jeśli potrzebowała to z siebie wyrzucić to całość trasy, jaką musiał nadłożyć, aby tu przybyć, uznał za opłacalną. Bo w końcu komu miała, jeśli nie jemu?
Siedział tak przez dłuższą chwilę w ciszy, delikatnie głaszcząc ją po głowie. W końcu jednak uznał, że może jednak warto coś powiedzieć, chociaż bał się lekko, iż może ją zirytować takimi sugestiami. Mimo wszystko postanowił jednak spróbować.
- Może się przejdziemy? Przyda nam się nieco świeżego powietrza. Mogłabyś mi pokazać te widoki, o których mi pisałaś. Ewentualnie... ewentualnie może chwilę się zdrzemniesz? Mogę usiąść i poczekać, przyda Ci się chwila odpoczynku. - wyrzekł w końcu, patrząc na nią ze szczerą troską.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata EmptyWto 25 Lut - 15:55

Oczywiście, że nie mówiła mu wszystkiego na temat Arryna. Przecież nie mogła mu tak po prostu powiedzieć, że dobierał się do niej, a ona nie protestowała tak, jak powinna. Nie była w stanie mu wyznać, że wszystko działo się za jej niemą zgodą, bo to było tak bardzo niepodobne do niej samej, że sama sobie się dziwiła. Nie była już postrzeloną nastolatką, która przysiadała się do brata tylko po to, by opowiedzieć mu każdą plotkę ze szczegółami, nie miała już w sobie tego lekkoducha i frywolnej chęci do korzystania z chwili. O wiele większą wagę przywiązywała do dalekosiężnych skutków swojego zachowania i doskonale wiedziała, że Maxwell byłby wobec tego wielce krytyczny. W końcu nie było szans, by zrozumiał to wszystko, kiedy sama Merry nie miała pojęcia, co nią kierowało w tamtym czasie.
- Masz rację, dałam mu fałszywe nadzieje. - powiedziała to z bólem, patrząc tępym wzrokiem osoby oglądającej własną traumę oczyma wyobraźni, jednak oczy skierowane miała na własne ręce. - Nie musisz się martwić, zdławiłam je równie szybko, jak się pojawiły. Znasz mnie, doskonale wiesz, że nie potrzebuję kolejnego mężczyzny w swoim życiu. A już na pewno nie w łóżku. - jej brat wszakże wielokrotnie był naocznym świadkiem, w kim swoje zainteresowanie zazwyczaj kładła Meredith, a na pewno nie byli to faceci. Poza tym uważała, że wypełniła swój obowiązek względem rodziny, kiedy wyszła za mąż i powiła syna, wbrew swoim chęciom i pociągom, wbrew wszystkiemu, co uważała za przyjemne. Nie miała zamiaru ponownie się w to pchać, bo nie miała ochoty znowu przez to przechodzić. Sama myśl, że po raz kolejny los mógłby jej odebrać kogoś, kogo kochała, była wystarczająco zniechęcająca, by trzymać się z dala od wszelakich amantów.
- Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. - skwitowała, nie mając siły na ckliwe zapewnienia, że również brakuje jej bycia dzieckiem. Chyba każdy dorosły prędzej czy później się orientował, że życie kiedyś było o wiele łatwiejsze i prostolinijne, a rzeczy, które dziś spędzały sen z powiek, wtedy nie miały najmniejszego znaczenia. Chciała mu powiedzieć, żeby przestał być z niej dumny, bo w jej mniemaniu absolutnie nie było ku temu powodów. Żałowała tak wielu rzeczy, bo zawsze celowała tylko i wyłącznie w perfekcję, a obecnie mimo szczerych starań nie była zdolna jej osiągnąć. Nie była jednak w stanie zdobyć się na zdejmowanie ciepłego uśmiechu z jego twarzy, więc spróbowała go odwzajemnić. Wyszło niezbyt pięknie, ale na nic lepszego nie było jej stać.
Cisza była dla niej kojąca, bo dzięki niej nie musiała zdobywać się na przyznawanie się przed bratem oraz samą sobą, jak bardzo źle się czuła. Dlatego powoli zaczęła się uspokajać, a rozgoryczenie ustępowało znużeniu, bo nic jej tak w życiu nie męczyło, jak emocje.
- Chyba faktycznie powinnam się zdrzemnąć. Nie czuję się najlepiej. - uśmiechnęła się blado, odklejając się od brata i wchodząc na dalszą część łóżka, żeby się położyć. Zrzuciła buty, nie chcąc zabrudzić pościeli, po czym wylądowała głową na poduszce. - Nie musisz czekać, lepiej zajrzyj do żony. - powiedziała tylko, ale nie czekała zbyt długo na odpowiedzieć, zanim objęcia snu zabrały ją do siebie.

z/t
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Wdowia komnata Empty
Temat: Re: Wdowia komnata   Wdowia komnata Empty

Powrót do góry Go down
 
Wdowia komnata
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Komnata Maestera
» Komnata maestera
» Komnata Bohaterów
» Komnata lorda
» Wielka komnata

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Koniec Burzy-
Skocz do: