Share
 

 Don't you ever tame your demons

Go down 
AutorWiadomość
Galhaelar Targaryen
Galhaelar Targaryen
Wiek postaci : 30
Stanowisko : Książę Smoczej Skały, Dziedzic Żelaznego Tronu, Smoczy Rycerz
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t739-galhaelar-targaryen#2111https://ucztadlawron.forumpolish.com/t758-galhaelar-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t759-twas-not-by-fire-but-was-forged-in-flame#2294

Don't you ever tame your demons Empty
Temat: Don't you ever tame your demons   Don't you ever tame your demons EmptyCzw 9 Sty - 12:50


19 V 165
Boży Gaj
Meredith Baratheon & Galhaelar Targaryen



Powietrze na Końcu Burzy było kojące. Pozbawione duchoty dornijskich pustyń czy swądu szczyn na ulicach Królewskiej Przystani. Dni mijały tu wolniej, każdy w jakiś sposób leczył swe rany, chcąc wyjść na prostą. A dzięki niestrudzonej pracy maesterów przebywających na dworze Baratheonów, czy też ściągniętych specjalnie na ich polecenie, książę Elar powoli stawał na nogi, rozpoczynając trudną, mozolną wędrówkę, dzięki której miał dojść do siebie. Stać się znowu niezłomnym, smoczym wojownikiem, który z dumą dzierżył w ręku miecz, ścinający głowy dornijskich buntowników. Jednakże oprócz pracy nad swoją formą fizyczną, musiał podjąć się walki dużo trudniejszej. Walki z samym sobą. Czy książę zdoła okiełznać demony, sączące jad do jego ucha, szepczące, kuszące wizją rychłego zapomnienia o niewoli, o kajdanach pętających jego ręce czy chociażby klatce, która obnażyła go dosłownie z wszystkiego. Stał nagi przed pilnującymi go strażnikami, przed swym młodszym kuzynem, który miał przejąć przekleństwo królewskiej korony i wziąć na barki odpowiedzialność za całe królestwo. Na szczęście miał okazję ku temu, aby przejąć władzę. Jad żmij nie złamał ducha Baelora, powoli odzyskiwał siły, doglądany przez najtęższe głowy. Wielokrotnie Elar odsyłał maesterów, którzy gromadzili się w komnatach tymczasowo uznanych za książęce lokum, do króla. Wszakże on potrzebował pomocy.
Boży Gaj - chociaż nie miał rozległej wiedzy na temat wierzeń ludzi zamieszkujących odległą Północ, a miejsce nie znaczyło dla niego więcej niżeli ogród czy też skrawek ziemi porośniętej drzewami, to właśnie tutaj często odnajdywał spokój. Kiedy tylko odzyskał siły na tyle, aby niezachwianie stanąć na własnych nogach, jego spacery stały się rutyną. Odnajdywał ukojenie w świeżym powietrzu i cieniu rzucanym korony drzew. Szedł z wolna, z rękoma splecionymi na plecach, gdy jego oczom ukazała się postać dobrze znana, chociaż gdy się ostatnim razem widzieli znał ją jako lady Hightower. Jej obecność była miłą odmianą - podczas gdy spotkania z Tadhearem czy też Corwynem przywodziły na myśl szczęk stali i dornijski upał, Mery była świeżym powiewem beztroski z Reach. - Pani - zwrócił się do niej oficjalnie, delikatnie skinąwszy głową.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Don't you ever tame your demons Empty
Temat: Re: Don't you ever tame your demons   Don't you ever tame your demons EmptyCzw 9 Sty - 19:05

Pomysł rekonwalescencji królewskiego orszaku w Burzy był pomysłem świetnym w swej prostocie; idealny przystanek w drodze powrotnej do Królewskiej Przystani, której otoczenie i wręcz morowe powietrze prezentowały się żałośnie w porównaniu z klimatem panującym na ziemiach Baratheonów - położenie bliskie morza, które co prawda w zestawie z oczyszczającą bryzą przynosiło też ciągłe deszcze i raczej skromne prześwity słońca, ale lepsze to od zgiełku tłumów lgnących do stolicy w poszukiwaniu łatwiejszego sposobu na wykarmienie rodziny. Niestety ich pobyt tutaj wiązał się też z nadmierną ilością ludzi, która niezwykle wadziła Meredith w cichym trawieniu żałoby i zaleczaniu ran, których nie sposób było dojrzeć gołym okiem. Po dogłębnej analizie nie była w stanie się jednak dojrzeć innych wad całej sytuacji, więc chcąc-niechcąc musiała to przełknąć. Wierzyła, że na dłuższą metę nadwyrężanie swojej cierpliwości jej się opłaci, a Korona będzie wdzięczna Jeleniom za całą gościnę. Nie liczyła, że zwrócą im koszta, w końcu Lannisterowie wciąż nie doczekali się spłat udzielonych przez nich pożyczek, ale przynajmniej oczekiwała dozgonnej wdzięczności, na którą będzie mogła się powoływać w razie musu.
Nie była zwolenniczką tej wojny, ale nie dlatego, że wierzyła, że Dornijczycy nie zasługiwali na takie traktowanie. Raczej dlatego, że jeszcze przed jej rozpoczęciem spodziewała się ogromnych strat, na które nie było nikogo stać. W duszy wciąż czuła się Hightowerem, a więc w żyłach nadal płynęła jej smykałka do ekonomicznych kalkulacji. Od bardzo dawna czuła w kościach, że gra zwyczajnie nie była warta świeczki. Jakoś nie widziała sensu wymiany tysięcy poległych oraz ton złota na kilka ugiętych kolan i tuzin jeńców. Po prostu jej się to nie kalkulowało, nieważne ile razy sprawdzała swoje obliczenia.
W Bożym Gaju przebywała często, jednak nie w imię wiary. Od czasu śmierci męża odseparowała się od religii, bo skoro jej gorące modlitwy nie uratowały go przed śmiercią, to znaczy, że nie były niczego warte. Nie mówiła o tym głośno, gdyż biorąc pod uwagę pobożność Baelora spoczywającego parę komnat dalej niż ona, podskórnie przeczuwała, że prosiłaby się w ten sposób o skrócenie się o głowę. Wciąż jednak przychodziła w to miejsce, nawet jeśli powstało w imię czczenia bóstw. Odkąd wiara Siedmiu przejęła prym w Westeros, to miejsce było z rzadka uczęszczane przez kogokolwiek, a co za tym idzie - w porównaniu z resztą Krańca Burzy, było tu względnie cicho i spokojnie.
Siedziała na wyrytej w sporej kłodzie ławce, czytając książkę, kiedy usłyszała, że ktoś się zbliża w jej kierunku. Uniosła wzrok, spoglądając na, pierwotnie, nieproszonego gościa spod zasłony ciemnych rzęs, odruchowo posyłając mu spojrzenie zwierza gotowego do bronienia miru domowego do ostatniej kropli krwi. Po chwili jednak wyraz jej bursztynowych oczu zmienił się, gdy poznała, kto to jest. Zmienił się, czas nie był wszakże łaskawy dla żadnego z nich. Jednak mimo karbu minionych lat, zmęczenia i nadwyrężonego zdrowia nie był w stanie sprawić, by Merry kiedykolwiek zapomniała znajome spojrzenie tych fiołkowych oczu.
- Wasza Książęca Mość. - najpierw tylko skinęła powolnie głową, odpowiadając mu na przywitanie, ale po chwili również odłożyła na bok książkę, nie dbając o to, by zaznaczyć, gdzie skończyła. Następnie podniosła się, by ukłonić się, jak należy; złapała materiał czarnej sukni i zgięła kolana, jak nakazywała etykieta, chociaż nikt ich nie obserwował. Przecież grzeczność nic nie kosztuje. - Dobrze widzieć, że już z tobą lepiej. - uśmiechnęła się łagodnie, co oznaczało, że jej słowa nie były zwykłą kurtuazją szlacheckiego gadania o niczym, gdzie jednym z dwóch preferowanych tematów była albo pogoda, albo właśnie zdrowie.
Powrót do góry Go down
Galhaelar Targaryen
Galhaelar Targaryen
Wiek postaci : 30
Stanowisko : Książę Smoczej Skały, Dziedzic Żelaznego Tronu, Smoczy Rycerz
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t739-galhaelar-targaryen#2111https://ucztadlawron.forumpolish.com/t758-galhaelar-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t759-twas-not-by-fire-but-was-forged-in-flame#2294

Don't you ever tame your demons Empty
Temat: Re: Don't you ever tame your demons   Don't you ever tame your demons EmptySob 11 Sty - 2:54

Ostatnim na co miałby narzekać książę był deszcz. Krople deszczu spływające po podrażnionej od słońca skórze były niczym zbawienie. Chłodne powietrze napływające znad morza, przeszywające osłabione ciało Elara przynosiło ulgę. Te chwile spędzane sam na sam z kapryśną pogodą przynosiły mu więcej ukojenia niżeli spoczywanie w naszykowanych komnatach. Zupełnie jakby złudzenie zmycia ze swojego ciała śladów dornijskiej niewoli przynosiło ulgę. Koniec Burzy już do końca jego dni miał zapisać się w jego pamięci jako bezpieczna przystań, miejsce gdzie mozolnie próbował odbudować samego siebie, cegła po cegle, aby wrócić do Królewskiej Przystani chociaż pozornie silnym, z udawaną pewnością siebie i pozbieranym. Wszakże wraz z przekroczeniem bram miasta miał na powrót stać się ojcem, mężem, księciem protektorem, a dla co niektórych filarem, na którym będą mogli się bezpiecznie oprzeć, gdy rzeczywistość okaże się zbyt ciężka do udźwignięcia w pojedynkę. Jednakże, aby stać się każdym z nich musiał najpierw chociaż na chwilę umieć wyjść z klatki, w której nadal się znajdował.
Elar nigdy nie będzie w stanie obiektywnie ocenić wydarzeń, które miały miejsce podczas zarówno pierwszego, jak i drugiego podboju Dorne. Gdy prowadził przydzielony mu oddział, a potem wojsko ze Smoczej Skały kierowała nim chęć odbudowania dawnej potęgi smoków, która została zatracona przez pychę i bratobójcze walki, które w historii miały zapisać się jako Taniec Smoków. Musieli udowodnić, że ze smokami czy bez, nadal w ich żyłach płynął najprawdziwszy ogień, wypalający żyły. Pytanie tylko, czy to wszystko było warte tysięcy poległych w tym lorda Końca Burzy, lorda Wysogrodu i namiestnika Południa, lorda Arryna i wielu innych. Czy było to warte śmierci króla i niewoli członka rodziny królewskiej, a także późniejszego poświęcenia? Nie potrafił odpowiedzieć. Czasem jednak wątpił w sens pokoju. Stracili wiele, czy nie powinni doprowadzić sprawy do końca? Wiele pytań kłębiło się w książęcej głowie, zmarszczki na czole stały się nieodłączną cechą jego szczupłej, niezdrowo bladej twarzy.
Nie tylko Meredith zdecydowała się na przemilczenie swego braku wiary - podczas wydłużających się dni na dornijskiej ziemi Elar miał wiele czasu na przemyślenia i nawet jeżeli nie chciał to myśli same pojawiały się w jego głowie, niczym niechciany gość. Analizował wydarzenia z przeszłości i rozprawiał na różne tematy sam ze sobą. To właśnie czas tam spędzony sprawił, że zaczął wątpić w opiekę, jaką rzekomo roztaczać nad nimi miało Siedmiu. Modły spełzły na niczym, król poległ. Gorliwa wiara chociaż dodała Baelorowi odwagi to nie odgoniła od niego wijących się u stóp żmij. Niemniej jednak jeżeli miał już publicznie manifestować swą pobożność na oczach króla, z pewnością nie robiłby tego w miejscu takim, jak Boży Gaj.
Nie było jego intencją nachodzić lady Baratheon i odrywać jej od zapewne wciągającej lektury, a tym bardziej nie miał zamiaru zasłużyć sobie na spojrzenie, który dopiero po chwili złagodniało i stało się bardziej przychylne książęcej personie. Doceniał uprzejmość i kurtuazję w zachowaniu Meredith. Dużo łatwiej było wtedy odwdzięczyć się tym samym. - Naprawdę, nie wiem jak mam dziękować za opiekę - może i to mogło być uznane za czystą kurtuazję, wszakże nieprzyjęcie królewskiego orszaku mogło nieść za sobą poważne konsekwencje, jednakże Elar był trochę oderwany od tego typu spraw, a w jego oczach naprawdę mogła odnaleźć szczerą wdzięczność. - Ciekawa lektura? - zagadnął, wzrok kierując w stronę książki, która jeszcze niedawno znajdowała się w centrum zainteresowań Mery. Cieszyło go jej towarzystwo, bo chociaż brat zmarłego lorda Końca Burzy był smoczemu księciu równie bliski to Mery była symbolem czasów, w których wszystko było łatwiejsze, dla ich obojga. Czasów, w których nie musiał mierzyć się z doświadczeniami wojny, śmiercią najbliższych i nieprzychylnością ze strony małżonki, która potrafiła zatruwać mu życie dnia codziennego. Była wspomnieniem letnich, słonecznych dni w Reach, które być może teraz w jego głowie stały się wyidealizowaną wersją młodzieńczych lat.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Don't you ever tame your demons Empty
Temat: Re: Don't you ever tame your demons   Don't you ever tame your demons EmptySro 15 Sty - 15:43

Meredith miała sporo żalu do Targaryenów, szczególnie do tego jednego, który pewnie od dawna wąchałby już kwiatki od spodu, gdyby na pustynnych stepach Dorne jakiekolwiek rosły. Dla niej żadna wojna niczego permanentnie nie rozwiązywała, a więc nie była wyjściem absolutnym; sposobów na zażegnanie konfliktu było na pęczki, ale ambicje co poniektórych zdawały się być tak sztucznie napompowane, że przysłaniały widok na cokolwiek innego. Nie miała zamiaru jednak płakać nad rozlanym mlekiem, bo czasu nie odwróci, a mszczenie się na tych, którzy sparzyli się ogniem, którym zdecydowali się bawić odrobinę za długo, było równie bez sensu. Uważała, że ci nieco inteligentniejsi wyciągną z tego odpowiednią nauczkę, a pozostali... cóż, nie wszystkich da się zbawić.
Słyszała o przebiegu ekspedycji ratunkowej Galhaelara i musiała przyznać, że najgorszemu wrogowi by tego nie życzyła, a co dopiero osobie, z którą miała głównie dobre wspomnienia. Nie chciała mówić, że mu współczuje, bo żeby komuś współczuć, trzeba mieć choćby blade pojęcie o tym, co dzieje się w sercu danej osoby. Było jej strasznie przykro, że cała sprawa się tak potoczyła, mimo że gdzieś tam w tyle głowy rozsądek podpowiadał jej, że przecież sami pchali się w paszczę lwa, przekraczając granice Dorne. Nie chciała mówić, że im się należało, bo nie była skora do osądzania kogokolwiek pochopnie, gnając ku zasadzie "oko za oko". Niestety logika często przysłaniała jej spojrzenie z perspektywy uczuć, bo bycie obiektywnym stawiała o wiele wyżej, niż bycie miłą.
- Nie mnie proszę dziękować, tylko medykom. Moje kondolencje raczej nie przyspieszyły niczyjej rekonwalescencji. - uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, zaplatając ręce na swoim brzuchu. Naprawdę nie uważała, żeby zasługiwała na jakieś wielkie podziękowania, kiedy użyczyła jedynie komnat i miejsca, których i tak było tu nadmiar. Nie zrobiła tego zresztą, bo liczyła na oklaski, tylko dlatego, że tak było trzeba. Nie z przymusu, nie dla dobrej opinii, nie dla zachowania głowy na ramionach. Po prostu ze zwykłej ludzkiej uczciwości.
Kiedy zapytał o lekturę zjeżyła się nieco zaskoczona, odruchowo odwracając się nieznacznie w kierunku ławki, by spojrzeć na spoczywającą tam książkę. Przełknęła ślinę, spoglądając na zdobioną okładkę, niewinnie przypominającą zwykły modlitewnik. W końcu była w Bożym Gaju, prawda? Modlitwa w takim miejscu nie była niczym nadzwyczajnym.
- Takie tam. - rzuciła w końcu, machając zbywająco ręką, jakby nie czytała czegokolwiek wartego uwagi. - Nic, czego bym już nie wiedziała. - oświadczyła, uśmiechając się łagodnie, aczkolwiek w jej spojrzeniu można było doszukać się o wiele głębszego rozbawienia. Klasnęła w dłonie, jakby chciała odwrócić jego uwagę, a następnie zręcznie zmieniła temat. - Wybrałeś się na spacer, mój książę, czy raczej zmierzasz gdzieś w jakimś konkretnym celu? Nie chciałabym zajmować twojego czasu. - zbliżyła się nieco, by nie utrzymywać dłużej drętwego od etykiety dystansu, zamiatając czarną suknią po ziemi. Ostatnim razem, gdy się widzieli przez dłuższy okres czasu, nosiła się w zgoła weselszych barwach, a i sama była nieco mniej poważniejsza. Aczkolwiek fryzurę dalej nosiła taką samą, jak za czasów bycia panną na wydaniu, więc przynajmniej w tej kwestii się nie zmieniła.
Powrót do góry Go down
Galhaelar Targaryen
Galhaelar Targaryen
Wiek postaci : 30
Stanowisko : Książę Smoczej Skały, Dziedzic Żelaznego Tronu, Smoczy Rycerz
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t739-galhaelar-targaryen#2111https://ucztadlawron.forumpolish.com/t758-galhaelar-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t759-twas-not-by-fire-but-was-forged-in-flame#2294

Don't you ever tame your demons Empty
Temat: Re: Don't you ever tame your demons   Don't you ever tame your demons EmptyNie 26 Sty - 2:16

Jego umysł dręczony był wieloma obrazami. Duch nadal poddawany torturom, które Wylowie praktykowali na jego ciele, nie był w stanie trzeźwym okiem ocenić obecnej sytuacji. Jednocześnie chciał ściąć łeb syczącej żmii, z drugiej zaś oswoić ją i zamknąć w pułapce, z której istnienia nie będzie sobie znajdowała. Na razie jednak on sam był więźniem własnych myśli, bezbłędnie posługując się etykietą jako bronią. Jego blada, pociągła twarz ozdobiona była powściągliwym uśmiechem, a głęboki głos zabarwiony życzliwością. I w zasadzie jedynie ona była prawdziwa. Prawdziwe chwile ukojenia przynosiły mu długie spacery. Tęsknił do bez-tęsknoty i bez-myślenia, bo jednocześnie zbyt zmęczony aby rozważać minione miesiące, ciągle oglądał krwawe sceny. Zupełnie, jakby Wylom udało się złamać jego ducha, tego samego, który pozwolił mu niewzruszonym wrócić z pierwszego podboju Dorne. Zaskakującym dla wszystkim mogło wydawać się zadowolenie księcia z towarzystwa młodego lorda Końca Burzy. Siedmiolatek swoim dziecięcym urokiem i jednocześnie wrodzoną dostojnością jelenia sprawiał, że Elar widział gdzieś światełko nadziei.
Nie życzył tego najgorszemu wrogowi, zakładnicy których zabrał do Królewskiej Przystani z pewnością mogli liczyć na lepsze traktowanie. Jednak w tej materii jego usta były zasznurowane. Jedynie Baelor, który na własne oczy musiał oglądać tortury starszego kuzyna, trzymanego w warunkach wręcz katastrofalnych, mógł odnaleźć zrozumienie dla pustki czającej się w purpurowym spojrzeniu. O powściągliwości i niepewności, która nim kierowała. Pojmował nieswoje gesty, gdy wrażliwa skóra spotykała się z fakturą materiału. Sam Elar nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa, nie wyobrażając się, że jakikolwiek z tych obrazów miał ujrzeć światło dzienne, a co dopiero odkryć mrok, czający się w zakamarkach jego umysłu przed Meredith, której nie odmawiał siły charakteru. Niemniej jak mógłby? Po poświęceniu ze strony jej męża, po wdzięczności im okazanej?
- Jednakże użyczyłaś komnat, gościsz tych którzy przybyli z mym kuzynem i maesterów, a to z pewnością przyczynia się do rekonwalescencji - odparł spokojnym, wyważonym głosem. Ostatnio właśnie w takim tonie prowadził rozmowy, jeżeli już podejmował się jej z kimkolwiek.
Dopiero po chwili w oprawie poznał okładkę modlitewnika. Cóż, czyli Boży Gaj nadal służył jako miejsce modlitw, nawet jeżeli były zanoszone one do innych bogów. Jakikolwiek był cel w małej podróży po zagajniku księcia, na pewno nie była to modlitwa. Ta nie została wysłuchana wcześniej, dlaczego miałaby być teraz? Skinął jedynie głową, zmuszając swoje usta do uformowanie się w coś więcej niż grzecznościowy półuśmiech. - Nie, pani, po prostu spacer. Świeże powietrze pomaga znacznie lepiej niż bezruch - odparł. Nie miał większego celu, nie chciał też nikomu przeszkadzać swoją osobą i po prostu uznał, że kolejny spacer dobrze mu zrobi. - Zechcesz mi towarzyszyć? Chyba, że wolisz wrócić do lektury, w takim razie nie będę cię zatrzymywał - dodał po chwili.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Don't you ever tame your demons Empty
Temat: Re: Don't you ever tame your demons   Don't you ever tame your demons EmptyWto 28 Sty - 18:30

Przypadek Galhaelara był jednym z wielu, które utwierdzały ją w przekonaniu, że wojna nie była nikomu potrzebna. Gdyby chodziło tylko o jej prywatny ból, żal związany ze stratą, przełknęłaby to pokornie, kajając się przed imieniem wyższego celu i jeszcze znamienitszego zysku. Jednak nigdy nie była samolubna, więc i tym razem nie chodziło jedynie o nią; multum osób straciło tak wiele, a niektórzy nadal musieli walczyć, mimo iż zeszli już z pola bitwy. Toczyli walkę ze samym sobą, z demonami przeszłości, które w trakcie podboju urosły do rangi niezniszczalnych. Wiedziała, że Elar wewnątrz swojej duszy ciągnął batalię, choć musiała przyznać, że dzielnie utrzymywał maskę pozorów. Meredith robiła to samo, zwyczajnie obawiając się odsłonić przed innymi, uznając, że w ten sposób po prostu czekałaby aż ktoś przyjdzie i zada ten jeden, acz ostateczny cios. Zresztą, dla polityki nie miało znaczenia, co przeszli i z czym się zmagali; etykieta obowiązywała zarówno wdowy w żałobie, jak i członków rodziny królewskiej. Mieli rządzić, przesuwać pionki na planszy, a nie się mazać.
- Wiem, że Olyver by tego chciał. - odparła łagodnie, a choć uśmiech wpełzł na jej twarz, daleko mu było do oznak radości. - Sama zresztą też chcę, by Westeros jak najszybciej zapomniało o błędzie, jakim była wojna, a rany tylko przywodzą ją na myśl. - dodała, zapominając się na chwilę i odważnie krytykując całe przedsięwzięcie. Zorientowała się dopiero po wypowiedzeniu swoich słów, więc było już zdecydowanie za późno na korekcję. Co poszło w eter, już w nim zostanie, a ona miała wystarczająco dużo godności, by nie wycofywać się ze swoich opinii. Nie lubiła mieszać się w zeznaniach. Odnosiła jednak wrażenie, że Galhaelar z nich wszystkich miałby jej najmniej za złe, jeśli w ogóle, że nosiła takie zdanie o podboju. Raczej nie chciałby drugi raz w nim uczestniczyć, nawet jeśli Baelor by mu rozkazał.
- Rozumiem w pełni. Im dłużej jest się przykutym do łóżka, tym szybciej trafia człowieka szlag. - zaśmiała się, naprawdę podpisując się pod jego słowami. Sama nie była w stanie wytrzymać zbyt długo pośród czterech ścian, zwłaszcza wtedy, gdy przypominały ci o wspaniałych czasach, które odeszły bezpowrotnie. Na dodatek styczność z naturą podobno uspokajała zszargane nerwy. - Oczywiście, wasza wysokość. Książka nie zając, nie ucieknie, a ty, panie, możesz w każdej chwili. - posłała mu specyficzne spojrzenie, a razem z nim szybki ruch jednej brwi, sugerując, że rzuca przyjacielską zaczepkę. Zgarnęła książkę, bo zapewne zapomniałaby po nią wrócić, a następnie skinęła głową, jakoby była gotowa do wyjścia.
- Mam nadzieję, że niczego ci nie brakuje w Burzy? Oczywiście poza rodziną, tego nie jestem w stanie ci zagwarantować. - zapytała, po czym spojrzała przepraszająco na wspomnienie o jego żonie oraz dziecku.
Powrót do góry Go down
Galhaelar Targaryen
Galhaelar Targaryen
Wiek postaci : 30
Stanowisko : Książę Smoczej Skały, Dziedzic Żelaznego Tronu, Smoczy Rycerz
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t739-galhaelar-targaryen#2111https://ucztadlawron.forumpolish.com/t758-galhaelar-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t759-twas-not-by-fire-but-was-forged-in-flame#2294

Don't you ever tame your demons Empty
Temat: Re: Don't you ever tame your demons   Don't you ever tame your demons EmptySro 5 Lut - 1:27

Jego umysł stał się areną, na której zaciekłą walkę prowadziły dwa smoki: jeden z nich domagał się zemsty, zadość uczynienia za śmierć króla, za miesiące spędzone w klatce, za rany na ciele, ale drugi zaś rozumiał, że dla większego dobra musieli się poświęcić. Aby dzieci takie jak lord Thomas, jak jego własny syn nie musiały sięgać po oręż, umierać zbyt młodo i podejmować decyzji, na które życie nie miało czasu ich przygotować. Przecież Daeron też nie był gotowy, miał wrażenie, że ambicje które go prowadziły, przerastały młodego króla. Ta refleksja nachodziła go za każdym razem, gdy po zamknięciu powiek widział jego młodą twarz, oczy z których uciekało życie. Odszedł nim zdążył poznać wszystkie uroki życia; jednakże wojna nie pytała o rok urodzenia. Zabierała istnienia niczym wygłodniały potwór, nie bacząc na to, czy było się zwykłym człowiekiem z gminu czy lordem, w którego rękach leżały losy całej krainy... czy królem.
Zapał z jakim broniłby podboju, szczególnie tego drugiego, opadł. Czy było to podyktowane faktycznym ujrzeniem błędów w zachłanności młodszego kuzyna, czy szła za tym zwyczajna pustka, która wypalała jego serce. Obecność lady Baratheon przynosiła chociaż chwilowe ukojenie. Przynosiła ze sobą powiew ciepłego powietrza z Reach i słodki zapach arborskiego wina, którego wraz z Lyonelem nigdy nie szczędzili, nadszarpując zapasy w Wysogrodzie. A jednocześnie czerń, którą z taką klasą przywdziewała każdego dnia przypominała o kolejnej ofierze wojny. Przyjdzie jeszcze dzień, w którym doceni otrzymane życie, zrobi z niego użytek, ale teraz wolałby ofiarować swą umęczoną dusze na ołtarzu poświęcenia i tchnąć życie w tych, na których czekała rodzina, poddani. - Lord Olyver był równie mądrym co honorowym człowiekiem - wspomniał pamięć jej zmarłego męża. Miał okazję spotkać go, podobnie jak jego młodszego brata, z którym przyszło mu nieco mocniej zacieśnić relacje. Uśmiechnął się ponuro na wspomnienie dornijskich walk. Odważna opinia Meredith powinna wprawić go w oburzenie, ale był zbyt zmęczony. Pustka w środku pozwoliła wybrzmieć tym słowom i przyjąć je ze spokojem. - Zbyt wiele krwi zostało przelanej, a nie wszystkie rany goją się szybko - odparł, nie ujawniając swego zdania na ten temat. Bo prawda była taka, że nadal się miotał. Jego myśli biegały w różnych kierunkach, tworząc chaotyczną plątaninę. Jednakże w jednym się myliła - chwyciłby za oręż, gdyby król wezwałby do zbrojnego ruszenia i z mocą w głosie nawoływałby do kolejnego starcia. Bo nie liczyło się jego zdanie - zadaniem króla było rządzić, poddanych wykonywać rozkazy. Pytanie tylko jak długo będzie znosił kolejne kaprysy młodych kuzynów? - Nie zwykłem do przebywania zbyt długo w bezruchu, chociaż na to nalegają maesterzy, mam nadzieję, że mnie nie wydasz pani - udawanie normalności przychodziło mu zaskakująco łatwo. Pozwalało skryć się za fasadą i cierpieć w ukryciu. Nadal był członkiem rodziny królewskiej, nie mógł ukazać słabości charakteru, nawet jeżeli ciało zdradzało zbyt wiele. - Tak sądzisz? Pośpiech nie jest dobry, a stolicy brakuje świeżego powietrza Burzy - chyba nie musiał nazywać zapachów, które dominowały na ulicach Królewskiej Przystani. - Zapewniam cię, że niczego mi nie brakuje, dziękuję - odpowiedział z uprzejmością w głosie. Cóż, nie sądził, aby małżonka oczekiwała jego powrotu, nie miał tego szczęścia, między nim a małżonką nie zapłonęło pozytywne uczucie. - Chociaż muszę przyznać, że chciałby zobaczyć swego syna - wyznał po chwilę, pozwalając sobie na tę poufałość.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

Don't you ever tame your demons Empty
Temat: Re: Don't you ever tame your demons   Don't you ever tame your demons EmptySro 12 Lut - 1:14

Najbardziej przykrą rzeczą związaną z wojną nie była wbrew pozorom śmierć; ludzie umierali z byle powodu, w byle miejscach. Dokonanie żywota było nieubłagane, czekało każdego z nas i nie powinno nikogo dziwić. Najgorsza była myśl, z jaką łatwością przychodzi jednym decydowanie o finalnym dniu drugich. Szlachta czuła się lepsza od innych często tylko i wyłącznie dlatego, że niegdysiejsza potęga zapewniła im długotrwałą tytulaturę, wręcz umieszczając na kartach historii jako legendy. Gdyby ktoś odważył się je zweryfikować, przyjrzeć nieco uważniej, okazałoby się, że niczym nie różnią się od szarych mieszkańców wiosek, którzy jedzą suchy chleb i przepijają wodą. A jednak wysyłają ich na śmierć, mamiąc wizją zachowania honoru i ewentualnego uzyskania chwały, jeśli strzały będą na tyle łaskawe, by omijać ich ciała. W imię cudzych ambicji maszerowali, by rżnąć siebie nawzajem dla racji, których w zasadzie do końca nie rozumieli, ale ktoś wykrzyczał je wystarczająco donośnie, by grupa zagubionych cieląt powtórzyła chórem. Potem kończyło się to tragicznie, bo szczęśliwe zakończenia można spotkać jedynie w bajkach, więc wznosili lamenty i przekleństwa ku bogom, pytając, czemu oni, czemu ich spotkała kara, a odpowiedź nie nadchodziła nigdy. Ludzie nie umieli uczyć się na błędach - na dobrą sprawę wszyscy jesteśmy tylko dzikusami kryjącymi się za zbrojami, sukniami i mariażami. Może wcale nie powinniśmy obawiać się bogów, tylko samych siebie.
- Gdyby był mądry, nie byłby honorowy. - po raz kolejny odważyła się na kontrowersyjną opinię, jawnie krytykując zmarłego męża. Nie miała zamiaru słodzić trupowi, ani udawać, że był wielkim człowiekiem, tylko dlatego, że nie należy mówić o zmarłych źle. - Oczywiście, nie odejmuję mu inteligencji i dobrego serca, był wspaniałą osobą. Ale doskonale zdawał sobie sprawę, że wchodzi prosto do gniazda jadowitych żmij. On nie był wojownikiem, mój książę. - zmarszczyła brwi, przyjmując skwaszony wyraz twarzy, jakby irytowała ją sama myśl o tym wszystkim. - Wiedział, że idzie na rzeź, ale zasłaniał się mówieniem, że tak trzeba, że tak należy. I ta powinność go zabiła. - posmutniała, spuszczając wzrok gdzieś w dół. Rozbolała ją pierś od mówienia o Olyverze, a to nie zwiastowało niczego dobrego. Mogła nie podejmować tematu, po prostu przytakując Elarowi, ale Meredith miewała paskudną tendencję do wyrażania własnego zdania wbrew temu, czy było to komukolwiek potrzebne. Czasem pewne słowa nie były w stanie pozostać na jej języku.
- Zabiorę tę tajemnicę ze sobą do grobu, przyrzekam. - uśmiechnęła się lekko, kładąc rękę na sercu, jakby faktycznie obiecywała mu uroczyście, że nigdy go nie wyda. Rozumiała, że maesterzy mogli nad nim chuchać i dmuchać aż nad miarę, głównie dlatego, że był członkiem rodziny królewskiej. Gdyby z powodu ich błędu podupadł na zdrowiu jeszcze bardziej, albo co gorsza - zmarł, pozostałe Smoki mogłyby pokusić się o skrócenie ich o głowy. Oprócz tego, Merry chętnie przyklaskiwała niewinnemu łamaniu zasad, wielokrotnie walcząc z utartymi prawami systemu po cichu, w dużej mierze po to, by ulżyć sobie samej.
- Jeśli rośnie z taką samą prędkością, co Thomas, musi być już całkiem obiecującym kawalerem. - uśmiechnęła się szeroko, przypominając sobie, że mają dzieci w dosyć podobnym wieku. Pewnie mogliby się zaprzyjaźnić, gdyby nie te przygnębiające okoliczności. - Na pewno z utęsknieniem oczekuje twojego powrotu, Wasza Wysokość. -
Powrót do góry Go down
Galhaelar Targaryen
Galhaelar Targaryen
Wiek postaci : 30
Stanowisko : Książę Smoczej Skały, Dziedzic Żelaznego Tronu, Smoczy Rycerz
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t739-galhaelar-targaryen#2111https://ucztadlawron.forumpolish.com/t758-galhaelar-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t759-twas-not-by-fire-but-was-forged-in-flame#2294

Don't you ever tame your demons Empty
Temat: Re: Don't you ever tame your demons   Don't you ever tame your demons EmptySro 18 Mar - 15:47

Taka była rzeczywistość - nawet gdyby ktoś tym samym chłopom wyłożył brutalną prawdę prosto w oczy, ci sięgnęliby po broń i pomaszerowali na śmierć w imię chwały i honoru, pod królewską chorągwią. Obwinianie króla o ambicję było prawdziwe, ale nie można było zapomnieć o możnych, którzy z tym samym głodem chwały w oczach parli na przód, zagłębiając się coraz głębiej w dornijskie pustynie. Tak byli chowani, pewne zachowania były zbyt mocno zacietrzewione w ich jestestwach. Taka była kolej rzeczy, tak był zaprojektowany świat i nic nie mogli na to poradzić. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał więcej i zacznie krzyczeć na tyle głośno i na tyle przekonująco, że ludzie pójdą za nim niczym cielęta na rzeź.
Nie mógł powstrzymać delikatnego, troszkę rozbawionego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy po wygłoszeniu przez Meredith tej kontrowersyjnej opinii. - Zatem twierdzisz pani, że mędrzec może łamać daną obietnicę, a człowiek honorowy żyje w ciemności i głupocie? - rzucił, unosząc jedną brew ku górze. Nie zamierzał krzykiem bronić swoich przekonań. Sam nie był pewien czy jeszcze jakiekolwiek ma. Zaciekawił go jej punkt widzenia. Jego światopogląd kształtował się na nowo, kiedy wyszedł na wolność, chociaż się tego nie spodziewał. W pewnym sensie pogodził się z tym, że doczeka swego końca w dornijskiej niewoli i teraz trudno było mu dopasować się do ponownego bycia księciem, człowiekiem całkowicie wolnym. - Powinność zabiła wielu, moja pani. Śmiem stwierdzić, że taka jest kolej rzeczy, umieramy z powinności w imię króla, w imię religii, w imię własnych rodzin - bo na coś trzeba umrzeć, pomyślał. Czyż kobiety nie umierały często w trakcie połogu? Ale czy przez to zakazano porodów? Oczywiście, że nie.
Towarzystwo członków rodu Baratheon było łaską, zapewne gdyby tylko mógł zostałby w Końcu Burzy; tu nie czekali na niego członkowie rodziny, którzy dzielili się na tych, szczerze cieszących się z powrotu księcia oraz tych, którzy woleli zobaczyć jego nieruchome ciało. - Zapewne tak, obawiam się, że mogę go nie poznać po powrocie. Widzę, jak lord Thomas rośnie z każdym dniem, jeżeli Rhaegon pędzi równie szybko... - chociaż głos nie załamał się, Elar zawiesił głos.
Spacer w towarzystwie Merry był na pewno miłą odmianą. Niemniej jednak po jakimś czasie musiał przeprosić szlachciankę. Znużony spacerem i nadmiarem świeżego powietrza udał się do swych komnat, gdzie zapewne maestrzy już czekali na księcia z kolejną dawką świeżych opatrunków, mikstur i innych specyfików.

/zt x2
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Don't you ever tame your demons Empty
Temat: Re: Don't you ever tame your demons   Don't you ever tame your demons Empty

Powrót do góry Go down
 
Don't you ever tame your demons
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Retrospekcje :: Zakończone-
Skocz do: