Share
 

 You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.

Go down 
AutorWiadomość
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptySro 29 Sty - 0:00


początek IV księżyca 148
Stare Miasto
Maxwell Hightower & Mina Hightower




Najbardziej. Stresujący. Dzień. Jego. Życia.
Tylko te myśli były jakkolwiek klarowne w chaosie i burzy, jaka działa się aktualnie w jego umyśle. Do tej pory myślał, że to jego dzieciństwo pełne było niepokoju i obaw, które wręcz przeżerały jego głowę, nie zostawiając miejsca na wiele więcej. Odkąd pamiętał żył życiem, które zdecydowanie nie pasowało małemu dziecku. Nauka etykiety, wszelkich potrzebnych do przyszłego zarządzania miastem rzeczy. Jedynie dzięki matce doświadczał małych okruchów tego, co miały inne, normalne maluchy. Niestety jednak, pomimo rozkoszy jaką czuł w tych chwilach, nie mogły się finalnie przebić przez czarne chmury wizji i planów ojca, który miał co do Maxwella bardzo konkretne plany. Był dziedzicem i dokładnie tym miał się w życiu zajmować, nic innego nie było istotne. I właśnie to nastawienie ściągnęło ich tutaj, do tego miejsca, do tego konkretnego momentu. Młodzieniec wiedział, że go to czeka już od wielu lat, ale nigdy nie potrafił sobie tego wyobrazić, teraz niestety musiał. Nim przybyli goście odbył wyjątkowo długą rozmowę z Morganem, który udzielił mu mnóstwa wskazówek i wytycznych, których miał się bezwzględnie trzymać pod groźbą surowych sankcji i kar. Oczywiście jednak słowa te były całkowicie zbyteczne. Rozmawiała z nim również Leila, ale niewiele to dało. Wychowany w taki sposób nie potrafił zrozumieć tego, co mówiła do niego matka. Wiedział, że chciała dobrze, ale sens jej porad gdzieś mu umykał. Pomimo wewnętrznego przerażenia i stanu bliskiego płaczu stał równo i sztywno, nie okazując swego prawdziwego "ja" nawet jedną zmarszczką. Stał i czekał na swoje przeznaczenie.
Miała nim być dziewczyna, o której nie wiedział praktycznie nic. W zasadzie to dowiedział się o niej przed niecałą godziną, może nawet trochę mniej. Morgan nie uznał bowiem za stosowne, aby poinformować syna o przygotowanym mariażu z rodem Caron, który miał zapewnić potencjalnie lepsze stosunki z tamtym regionem. Oczywistym było, że obecny lord planował iść dalej i wyżej, celując w Baratheonów, ale musiał zacząć nieco skromniej, z pewnością ku swemu wielkiemu niezadowoleniu.
Mina Caron. Tak mu się przynajmniej wydawało. Gdy usłyszał tę nowinę był zbyt zszokowany aby móc przekodować większą ilość informacji. Zresztą, trudno mu się dziwić, w końcu wieść o małżeństwie była dość istotna nie tylko dla rodu Hightowerów ale także dla niego, siedemnastolatka, którego postawiono przed faktem dokonanym. W teorii znał i rozumiał tę konieczność. Zawiązanie sojuszu, wzmocnienie go dziećmi, które przy okazji miały być kolejnym pokoleniem, które miało nosić z dumą rodowe nazwisko. Zawsze jednak traktował to z lekką rezerwą, nie biorąc faktycznie do siebie, o czym jednak przekonał się dopiero dzisiaj. Jego myśli szalały, co zaczynało się odbijać na jego pulsie oraz oddechu. Starczyło jednak ledwie jedno spojrzenie Morgana, a Max napiął się jak struna i nie wydał z siebie już żadnego dźwięku. Był przerażony i zrozpaczony. Czuł się jak zaszczuty pies. Czy mógł uciec? Nie, to niestety nie było możliwe. Musiał zderzyć się z rzeczywistością. Musiał, ale nie chciał. Kim była? Jak wyglądała? Co, jeśli była od niego mocno starsza? Czy nie mogli z tym poczekać?
Pomimo tych wszystkich wątpliwości i niepewności stał jednak, dumnie reprezentując nazwisko i herb, które tak mocno umiłował jego ojciec, że swego pierworodnego traktował niczym bezosobową rzecz, którą mógł stosownie dla swych wymagań ulepić. W kącikach oczu poczuł łzy, ale błyskawicznym ruchem się ich pozbył, zerkając z obawą na rodziciela. Na szczęście jednak tego nie dostrzegł.
W końcu ruszyli na podwórze, goście mieli być tam już za chwilę.
Mina Caron. Kim była Mina Caron? Jak wielki wpływ będzie miała na jego życie, które przecież już teraz wywróciła do góry nogami. Bał się. Czuł, że zdecydowanie nie jest gotowy. Wątpił, czy kiedykolwiek będzie. Na samą tego myśl poczuł niemiły ucisk w żołądku. Chyba nie polubi Miny Caron.
Powrót do góry Go down
Mina Hightower
Mina Hightower
Wiek postaci : 34 lata
Stanowisko : Lady Hightower
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t740-mina-hightower-nee-caronhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t772-mina-hightower#2528

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptySro 29 Sty - 22:47

Obustronna niewiedza czasami była wybawieniem. Mina Caron, szesnastoletnia przecież jeszcze, młoda dama, zupełnie nie wiedziała, dlaczego akurat teraz przyszło jej zakończyć pobieranie nauk w Końcu Burzy. No dobrze, wiedziała. Nie była w końcu kolejnym głupim podlotkiem - była słowikiem z Nocnej Pieśni, pierwszą córką Eldona Carona i jego żony z rodu Swann. Bratanicą lady Elendy, wdowy po Borrosie Baratheonie, kuzynką lorda Burzy Olyvera, jego dwóch młodszych braci oraz ich siostry Lady Casterly Rock. Zrodzona w rodzie chorążym, nie miała zbyt wielkich szans na los, który czekał jej kuzynostwo z Końca Burzy właśnie. Nie narzekała - poznała przecież urocze damy Penrose i Selmy, żony odpowiednio Olyvera i Taedhera, poznała lorda Loreona Lannistera... Wszyscy oni zostawili w jej umyśle bardzo przyjemne wrażenie, zupełnie wręcz inne od tego, które prezentowane było przez tych, którzy chełpili się herbem z czarnymi skowronkami na żółtej tarczy.
W modrych oczach Caronów można było odczytać wiele. Począwszy od uporu, który chowali w sobie od pokoleń, związanych z najazdami bandytów z Pogranicza, przez dumę, jaka rosła w ich sercach przez kolejne pokolenia utalentowanych artystycznie dzieci. Wzruszenia, zachwyty, piękno... To wszystko było tylko fasadą, gdyż w równie elektryzujących oczach lorda Eldona widać było jedynie gniew. Choć niemal cały czas podróży między Nocną Pieśnią a Starym Miastem spędził w milczeniu, spojrzenie, które niczym tysiące sztyletów wbijał w ciało swej najstarszej córki, mówiło o jego nastawieniu zbyt wiele. W odpowiedzi widział rozbiegane, jasne spojrzenie swej córki. Spojrzenie oczu, które dawało ostateczny dowód jego ojcostwa, kolejny dowód na to, że los pokarał go właśnie taką córką. Sześć lat temu, gdy odsyłał ją do Baratheonów, w jej oczach odbijała się jedynie ulga. A teraz?
Żywy strach.
Przygotowania do spotkania z dziedzicem Starego Miasta były wyczerpujące i trwały już kilka dobrych księżyców. Mina musiała znać tę wiadomość wcześniej niż Maxwell, chociażby dlatego, by przygotować się do zmiany miejsca pobytu. Teraz nerwowo wyglądała zza okna powozu, starając się nie pognieść drogiej sukni, która należała do jej małżeńskiego wiana. Żółty, choć bardziej przypominający w kolorze złoto materiał miał przyciągać oko, robiąc z niej gwiazdę wieczoru. Choć przyzwyczajona do szlacheckiej etykiety, Mina chciała tak naprawdę jak najszybciej zniknąć z oczu swego ojca. Tak naprawdę nie chciała nawet zamienić słowa ze swym przyszłym mężem. Chciała oszczędzić sobie rozczarowania, gdyby okazało się, że jest zupełnie taki jak on.
Gdy powóz stanął, poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, poczuła silne dłonie swego ojca, które łapią ją za szczękę. Gwałtowne podciągnięcie jej twarzy do góry, by mogła skrzyżować z nim spojrzenia. Groźba. Niewypowiedziana. Ale zbyt, zbyt realna. Wisiała w powietrzu, dusiła ją, a palce, które wciskały się mocniej w jej policzki, były już tak blisko, że jeszcze chwila, a zostałby po nich widoczny ślad.
Tego nie chcieli.
Otwierające się drzwi powozu zabrały całe powietrze z jej płuc. W jednym momencie poczuła, że potrzebuje asysty przy wyjściu - była tak słaba, że ledwo trzymała się na nogach. Podała więc drobną, bladą dłoń jednemu, z rycerzy, którzy zajmowali się ochroną ich przejazdu. Podziękowała mu skinieniem głowy, po czym spojrzała przed siebie.
Przeszklone łzami oczy nie ułatwiały zadania.
Poczekała więc na swojego ojca. Z daleka mogła sprawiać wrażenie po prostu wyjątkowo spokojnej, lecz jednocześnie eterycznej młodej damy. Im bardziej zbliżała się do Hightowerów - tych, do których miała niedługo przecież dołączyć - tym bardziej niknęła w cieniu ojca. Choć plecy miała wyprostowane, głowę uniesioną w górę - chciała zwolnić kroku i iść za Eldonem, nie z nim pod rękę. Nie było już odwrotu.
Stuk pantofelków nagle się urwał.
- Lordzie Starego Miasta, Latarnio Południa, Obrońco Starego Miasta i Cytadeli, Głosie Starego Miasta - ukłon, który Mina podarowała Morganowi, należał do... niezwykle wręcz głębokich. Opuszczona w skromności głowa pozwoliła na taniec luźno puszczonych włosów, gdy czekoladowe kosmyki niespięte w odpowiednim uczesaniu zatańczyły na wietrze. Trwała w ukłonie może dziesięć sekund, po nim zaś powstała. - Lordzie Morganie Hightower, zaszczytem jest wizyta moja i mojej rodziny w Starym Mieście. Nasze serca wypełnione są radością z sojuszu, który przypieczętowany zostanie niedługo... - choć głos miała słodki jak najlepsze miody z Reach, spojrzenie, które na sam koniec przesunęła na nieznajomego jej młodzieńca stojącego tuż obok lorda Morgana, przepełnione było bezgranicznym smutkiem. Czy zauważy tańczące w jej oczach łzy, czy zdecyduje się odwrócić wzrok? A co jeśli to wcale nie był jej... narzeczony?
Maxwell Hightower. Czy to naprawdę ty?
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptyCzw 6 Lut - 23:29

Stres, który od lat zdawał się mieć pod względną kontrolą, zaczynał coraz bardziej przejmować nad nim kontrolę. Musztra, którą odbył u ojca, była chyba jedynym, co trzymało go w tej chwili w tej idealnej pozycji i z tym idealnym uśmiechem. Idealna gra aktorska, brak jakiejkolwiek szczerości niezależnie od własnych poglądów. Ideał, którego wymagał od niego ojciec, który tak naprawdę był fałszem, wypaczeniem jakiegokolwiek prawdziwego elementu Maxa. O ile w ogóle można było mówić o czymś takim. Nie miał w końcu zbyt wielu momentów, w których mógłby wykreować cokolwiek, co można by nazwać nim. Czasami chciał odmówić, powiedzieć nie, zrobić coś po swojemu. Jednakże, gdy tylko otwierał usta, jego umysł opanowywany był przez strach. Słowa ginęły w gardle, a myśli umykały, nie formułując się w składną całość. Oto stał obok człowieka, który był największą zmorą jego życia. Już od najmłodszych lat żył w jego cieniu, wysłuchiwał reprymend, kazań. Odrzucał wszelkie zachowania, jakie nie były stosowne. Oczywiście w początkowych latach nie było to łatwe, gdyż po prostu nie zawsze rozumiał wymagania Morgana, ale nie było to tolerowanym wytłumaczeniem. Max był jego dziedzicem, w przyszłości miał zostać lordem Starego Miasta i nie było tutaj nawet najmniejszego miejsca na tego typu sentymenty. Chłopak miał dorosnąć, tak szybko, jak się tylko dało. Matka była lepsza, chciała dla niego dobrze. Starała się dać mu namiastkę dzieciństwa, ale jej możliwości były ograniczone. Przede wszystkim wiedziała, że gdyby Morgan dowiedział się, że stosuje takie praktyki, jej pierworodny miałby jeszcze gorzej. Kryło się za tym jednak coś jeszcze. Jej podejście do męża. Wiedziała, jaki był, że życie z nim wcale nie będzie łatwe. Jej zdanie obchodziło go jedynie w kwestii rzeczy błahych, niegodnych jego pełnego skupienia. Bo w końcu była kobietą, a one nadawały się jedynie do głupot oraz rodzenia dzieci. Zasadniczo jej życie wyglądało bardzo podobnie do tego, które prowadził jej syn, ale i tak nie potrafiła, a może po prostu nie chciała tego zmienić. Miłość jest ślepa? Cóż, ten przypadek zdawał się o tym wybitnie świadczyć.
Marionetka. Tak, to było dobre określenie dla młodego Hightowera. Niby żył, ale było to raczej przedstawienie, którego scenariusz bardzo skrupulatnie kreował jego ojciec. Nic, co nie wyszło spod jego ręki, nie było jego decyzją czy przyzwoleniem, nie miało prawa się tam znaleźć. Z biegiem lat w Maxie zaczął się gromadzić jad, nienawiść, szczera pogarda dla rodziciela. Tak wiele razy chciał mu coś powiedzieć, wykrzyczeć wprost w te durne ślepia, co o nim myśli i że nie ma zamiaru dłużej być "niczym". Tyle planów, tak wiele chęci i idei. Miał przecież pasje, miał przecież rzeczy, które lubił robić i chciał się ich nauczyć lepiej. Gdyby tylko spróbował po nie sięgnąć. Kto wie, może by mu się udało? Tego jednak nie dowiedział się nigdy. Musztrowanie ojca zbyt mocno weszło mu już w skórę. Było jego mantrą, myślami, całym życiem.
Nie chciał tego ślubu, nie czuł się gotowy nawet w odrobinie swego istnienia. Z drugiej jednak strony był głos w jego głowie, który bardzo głośno oznajmiał, że musi. Głos jego ojca. Wszedł on bowiem już nawet tam, przejmując kontrolę w zupełności. Ostatki Maxa, jakie jeszcze tliły się w tym, ciele zaczynały wygasać. To, co miała otrzymać Mina Caron stanowiło już niemal gotowy produkt kreacji lorda Hightowera. Dziedzic idealny. Pusta skorupa obleczona w ładne ubrania i uśmiech numer pięć. Chyba już bardziej maszyna niż człowiek.
Uciec. Teraz. Natychmiast.
Bo jak nie teraz to kiedy?
Ambitna myśl, za którą podążyło ciało. Spiął lekko mięśnie, poruszył głową, rozejrzał się gorączkowo po otoczeniu, szukając wyjścia. Raptem usłyszał chrząknięcie ojca, które nie było nawet skierowane w jego stronę. Momentalnie zesztywniał, prostując plecy. Uciec? Na to było już za późno. W zasadzie to nigdy nie miało dojść do sytuacji, w której mógłby podjąć samodzielną decyzję.
Głos. Dźwięczny, łagodny, dziwnie przyjemny.
Ośmieliło go to, pozwolił sobie podnieść wzrok i spojrzeć na właścicielkę słów, które przed chwilą wypowiedziano.
Zatrzymał się. On? A może to był czas? Przestrzeń? Nie było w końcu słychać niczyich głosów. Był on. Ona. Spojrzenia. Obcość. Strach. Niepewność. Bliskość.
Bliskość?
Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale poczuł bliskość. Jak gdyby coś ich łączyło. Dziwna więź, chyba zrozumienie? Jak gdyby byli tutaj na tych samych zasadach. Jak gdyby wiedzieli o sobie nawzajem więcej, niźli było to możliwe.
Nim się zorientował, ojciec przywitał gości równie wspaniale co oni. Początkowo miał to zrobić Maxwell, ale widząc zastygłego w miejscu syna, Morgan ruszył do akcji, nie dając poznać po sobie nawet jednym gestem, że nie wszystko poszło tak, jak miało. Prawda była oczywiście zupełnie inna. Jego syn miał problem, spory problem. Kara, jaką przyjdzie mu ponieść, miała być bardziej bolesna niż cokolwiek innego do tej pory. Na to jednak przyjdzie czas później, gdy goście nie będą mogli tego zobaczyć.
Morgan Hightower był okrutny, ale nie głupi. Niczemu nie pozwoliłby zachwiać doskonałą opinią jego rodu. I nikomu. Jego dziedzic nie stanowił wyjątku. Maszyna się zepsuła. Maszyna musiała zostać naprawiona.
Na razie jednak Max mógł cieszyć się bezpieczeństwem. Nim się zorientował, znalazł się przy Minie. Zaoferował jej swe ramię ledwo słyszalnymi słowami. Nawet on sam nie był pewien, czy finalnie wydobyły się z jego ust. Dziewczyna jednak chyba zrozumiała, gdyż już po chwili kroczyli razem, za swymi rodzicielami, do wnętrza. Czekała na nich strawa i wino. Strudzenie po podróży, moment dla ciała i duszy. Jego dusza jednak była daleko. W innym świecie i czasie. Krążyła wokół Miny. Próbowała zrozumieć, czym była. Nagle dostrzegł dziwne ślady na ramionach. Zdawały mu się znajome, takie, jakie sam nierzadko nosił. Czy to możliwe, że i to mieli wspólne? Chociaż zaraz... Co innego mieli wspólne? Myśl, która samoistnie wypłynęła na wierzch jego umysłu, która jeszcze przed sekundą zdawała się tak oczywista, zdawała mu się teraz dziwna i obca. I straszna. Bliskość. Czym była bliskość? Chyba była straszna. Przynajmniej on się tego bał. Bał się. Bał się Miny Carson.
Powrót do góry Go down
Mina Hightower
Mina Hightower
Wiek postaci : 34 lata
Stanowisko : Lady Hightower
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t740-mina-hightower-nee-caronhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t772-mina-hightower#2528

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptyNie 9 Lut - 20:35

Chciała rozwinąć skrzydła. Wzbić się w górę, wzlecieć - daleko, daleko nad Starym Miastem. Po prostu obserwować ich wszystkich, ale nie brać w tym udziału. Poczuć słodki smak wolności, choć na moment wyprostować się i unieść wysoko podbródek. Wziąć bardzo głęboki haust gorącego, południowego powietrza. Bez zmiany jednej klatki na drugą. Ale nie było takiej opcji.
Zamiast tego był lord Morgan, wbijający w jej postać spojrzenie, którym taksował ją, rozkładał na czynniki pierwsze, a potem składał, chyba zadowolony ze swojego wyboru. Z drugiej strony, krok za nią - lord Eldon, oceniający reakcje kupca na proponowany towar. Tym w końcu była dla niego Mina. Ciężarem, którego należało się pozbyć. Na całe szczęście, a może i nieszczęście, jej narzeczony nie był jakimś starym lordem w zamku podległym Caronom. Ojciec zaskoczył ją. Nie sądziła, że przy pomocy pierwszej, znienawidzonej córki będzie chciał dokonać interesu życia. A może to dlatego, że Hightowerowie nie cieszyli się najlepszą opinią po przewrocie w postaci Tańca Smoków? Rany były jeszcze świeże. Nadszarpnięta opinia nie do końca zaszyta. Krew wypływała z miejsc, do których nie zdążyły dotrzeć lokalne szwy. A jednak Maxwell był partią, zdawałoby się, znacznie spoza jej zasięgu. A oto stała przy nim. Wbijała modre oczy w jego buty, nie śmiąc dłużej zagrzać miejsca w okolicach jego twarzy. Nie chciała, by czuł od niej jakąkolwiek presję. Nie chciała tak naprawdę nic, co nie było w tej chwili konieczne.
Dalej była przecież jedynie Miną Caron.
Ramię, które dostała. Pytające spojrzenie. Gdyby to był ktokolwiek inny - spokojny Olyver, dumny Taedher, jej równieśnik - najmłodszy z Baratheonów... Przyjęłaby ramię z ogromną wdzięcznością, bez najmniejszego zawahania. Teraz był to ktoś obcy. Niewiele starszy od niej chłopaczek, przerażony już na pierwszy rzut oka. Mina nie miała takiego komfortu. Uczucie strachu wwierciło się w nią niemal od dnia urodzenia, wspomagane każdą kolejną lekcją - czy to z rąk ojca, ciotki, czy wszystkich ludzi im podległych.
Miała szesnaście lat i całe swoje życie spędziła w bólu.
Jej twarz nawet nie drgnęła, gdy dotknął ją. Prosto w jeden z dalej rozognionych siniaków. Przez jej plecy przeszedł dreszcz. Po prostu. Choć usłyszała - gdzieś poza nią, bardzo daleko stąd... Może jeszcze w Nocnej Pieśni? Strawa i napitek. A może tylko jej się wydawało? Jeszcze raz zajrzała mu w twarz. Stukot pantofelków towarzyszył ich pokracznej przechadzce, odbijając się echem w całym jej ciele. Silnym siłą, którą odebrała z każdym padającym ciosem. Z każdym podniesionym głosem, który później wylewała z siebie przy pieśniach.
Gdy przechodzili przez kolejne korytarze, przez moment przestała oddychać. Maxwell pewnie czuł, że gdyby nie stukot pantofelków można by założyć, że Mina w ogóle nie dotykała stopami gruntu. Wdychała bowiem ducha Starego Miasta. W milczeniu przyjmowała do siebie to, co niedługo miało stać się jej dziedzictwem. Mogła być jedynie kartą przetargową. Osobą bez większego znaczenia. Bez własnego zdania. Ale z każdej sytuacji, w której się znalazła, mogła chcieć odnaleźć coś dobrego.
Nawet jeżeli jej własny narzeczony się jej bał.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptyWto 11 Lut - 22:54

Oddechy zaczęły się powoli wyrównywać, myśli składać w sensowną całość, słowa... tych nie potrafił jeszcze z siebie wydobyć. Gdy tylko próbował zebrać się w sobie i jakkolwiek odezwać w stronę obcej mu dziewczyny, która niedługo miała zostać jego żoną puls gwałtownie mu przyśpieszał, a on sam czuł, jak gdyby miał zaraz stracić przytomność. Ojciec potraktował go wyjątkowo perfidnie. Już od lat przygotowywano go do tej sytuacji, nigdy nie wyraził sprzeciwu. Dlaczego więc Morgan nie uznał za stosowne, aby porozmawiać z nim wcześniej? Odpowiedź była niezwykle łatwa, ale okrutna. Nie uznał za stosowne, aby jego dziedzic posiadał takową wiedzę wcześniej. Bo po co? Przecież Maxwell tak czy siak nie odmówi, o czym obaj wiedzieli równie dobrze. Cóż, to jedynie podkreślało fakt, iż młodzieniec był marionetką w rękach niezwykle zdolnego kuglarza.
Grzeczności na zewnątrz nie trwały przesadnie długo, chociaż pogoda była dość pogodna, przychylna dłuższym wypadom poza zimne mury zamku. Obaj lordowie spotkali się w jednym, konkretnym celu i bynajmniej nie chodziło o zapewnienie ich najstarszym dzieciom odpowiedniego ożenku i przyszłości. Zarówno Mina jak i Max byli owcami, które miały posłużyć do zawarcia zadowalającego układu. Morgan przyglądał się młodziutkiej dziewczynie uważnie, chociaż w jego wzroku na próżno można było szukać lubieżności. W końcu nie sprowadził jej tutaj, żeby spełniała jego zachcianki, od tego miał żonę. Wiele złego można było o nim powiedzieć, ale w kwestii wierności nigdy nie nadużył zaufania lady Starego Miasta. Czy nadawała się do rodzenia dzieci? Czy nie była przypadkiem chora albo zdeformowana? Wedle informacji, jakie otrzymał nic z tego nie miało miejsca, a i jego bystre oczy nie dostrzegały żadnych mankamentów. Ładna, Maxwellowi się spodoba, na pewno, bo przecież czemu miałby nie chcieć młodej dziewczyny? Był w wieku, który idealnie nadawał się do tworzenia kolejnego pokolenia ich rodziny. Ojciec już o to zadba.
Max czuł na sobie spojrzenie ojca, od którego lodowaciała skóra na jego karku. Pragnął od tego uciec, schować się, znaleźć bezpieczne miejsce, w którym mógłby odpocząć, zatrzymać się. Zostać do końca swoich dni. Ciepłe słońce, grzejące jego twarz, zapach wina, książki. Marzenia, które nigdy nie mogły się ziścić. W zasadzie to nawet jeden dzień wolny od jakichkolwiek obowiązków byłby spełnieniem jego marzeń.
Zamiast tego jednak musiał zadowolić się rzeczywistością, tym, co miał w zasięgu rąk. Niekoniecznie chciał, aby była to Mina Caron, ale wolał nie okazywać swych prawdziwych emocji nawet jednym gestem brwi. Wizja ojca, który wściekłby się na niego za zniwelowanie mariażu była przerażająca. Zwłaszcza, że ten ślub miał być jedynie wstępem. Ojciec ostrzył sobie zęby na Baratheonów, ale wciąż nie było pewnym, które ze swych pozostałych dzieci wytypuje, ale wtopić się w tę rodzinę. Jakkolwiek pozostali członkowie ich czteroosobowego rodzeństwa mieli dzieciństwo bardziej znośne od jego, tak wciąż ich znaczenie Morgan traktował tak samo. Młody okaz, który trzeba było jak najlepiej sprzedać. Przyszła w końcu kolej na najstarsze z nich.
Gdy znajdowali się już nieopodal sali dla ważnych gościu, Max posłał Minie niepewny, przestraszony uśmiech, próbując nawiązać jakikolwiek kontakt. Wiedział, że ojciec obserwuje go od dłuższej chwili i coraz bardziej drażni go nijakość syna. Jeśli zaś chodziło o pomieszczenie, do którego zmierzali to czekał w nim już odpowiedni poczęstunek oraz muzykantów, gdyby lord i lady Caron mieli kaprys ich posłuchać. Lord Hightower chciał dołożyć wszelkich starań, aby jego goście wyszli stąd ukontentowani, a on z dobrymi umowami, które obiecywały lepszą przyszłość.
- Ja... jestem Maxwell... Miło... Cię poznać. - wyrzucił z siebie nagle, na tyle cicho, aby tylko ona mogła go usłyszeć. W jego głosie jasno wyczytać można było stres, który tak rozpaczliwie usiłował ukryć. Teraz doszło do niego zażenowanie, gdy zorientował się, jak fatalnymi były słowa, które właśnie wyrzekł. - Piękna suknia. - dodał jeszcze, próbując szybko zamaskować gafę, jaką dopiero co strzelił. Czuł, jak jego policzki i uszy zaczynają się nagrzewać, co jasno świadczyło o tym, że zaczynał się czerwienić. Tyle dobrego, że żaden z lordów nie mógł tego dostrzec, gdyż zagłębili się w cichej rozmowie na temat interesów.
Gdy w końcu dotarli na miejsce służba momentalnie doskoczyła do Caronów, oferując swe usługi oraz wskazując miejsca. Jedynym wyjątkiem była Mina, której to Max miał dzisiaj usługiwać. - Ja... zechcesz usiąść, czy wolisz przejść na balkon i zaczerpnąć nieco świeżego powietrza? - wypalił zdecydowanie zbyt szybko, patrząc na nią z rosnącym niepokojem. Byle tylko nie usłyszał tego Morgan.
Powrót do góry Go down
Mina Hightower
Mina Hightower
Wiek postaci : 34 lata
Stanowisko : Lady Hightower
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t740-mina-hightower-nee-caronhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t772-mina-hightower#2528

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptyCzw 13 Lut - 1:07

Nie wiedziała. Bo i nie mogła wiedzieć, jakie plany tworzyły się w głowie Morgana Hightowera. Nie wiedziała nawet, co czai się w umyśle jej własnego ojca, a co dopiero kogoś, z kim nawet nie dzieliła kropli krwi? Cały przejazd do Starego Miasta był dla niej czymś równie strasznym, co ekscytującym. Może gdyby wybrała się tam sama lub w towarzystwie jednego ze swych kuzynów, byłaby nieco spokojniejsza. Może uśmiechałaby się częściej, tak całkowicie szczerze, zupełnie bez tego fałszywego, przyklejonego uśmiechu, który był chyba największym trofeum Elendy Baratheon i Eldona Caron. Jeżeli czegokolwiek nauczyła się w swoim krótkim życiu to tego, by każde zrządzenie losu, każdą niewygodę, znosić właśnie z tym uśmiechem. Co cię nie zabije, to cię wzmocni, czyż nie? Nie sądziła, że w jakimkolwiek innym miejscu... W jakiejkolwiek innej rodzinie przyjdzie jej przeżyć podobny lub gorszy koszmar. Hightowerowie, z ich lekko nadszarpniętą reputacją nie mogli sobie pozwolić, by choć jeden dziewczęcy pisk wydostał się z Wysokiej Wieży. Lud nie lubił bowiem tyranów i często stawał po stronie pięknych, potencjalnie słabych dam.
Mina wpasowywała się w tę rolę wręcz idealnie, gdy przemierzała korytarze i schody z zapartym tchem i delikatnym różem pojawiającym się na policzkach. Jej lekko rozchylone wargi drżały. Czy ze strachu? A może z ekscytacji? Nie do końca wiedziała, co było poprawną odpowiedzią. Z pewnością stawiała kolejne kroki ostrożnie - nie dlatego, że bała się jakichkolwiek pułapek czy obluzowanych kamieni. Powodem był jej oddech - płytki, nierówny. Nie był on spowodowany gorsetem, który przybrała na siebie pierwszy raz po długiej przerwie. Była doń przyzwyczajona dość mocno, poza tym jego krój - wbrew powszechnej, męskiej opinii - nie był źródłem problemów z oddechem. Mimo to sama słabość, która objawiała się właśnie w pewnej eteryczności i lekkości oddechu, była powodem, dla którego chciała być podwójnie ostrożna. Może też dlatego, że jej zasłabnięcie w tym konkretnym momencie nie rzutowałoby dobrze na interesy.
Widziała, jak lord Hightower się jej przygląda. Może po cichu oczekiwała podobnych zachowań od jego syna. W końcu i tak była kartą przetargową, a temu darowanemu koniowi należało w zęby zaglądnąć. Eldon, pomimo wielu przywar, które sobą reprezentował, nie był kłamcą. Przynajmniej wtedy, gdy jego plany wychodziły poza Nocną Pieśń i Koniec Burzy. Mina miała tylko jedną, jedyną wadę - była leworęczna.
I to również było powodem spięcia. Znajdowała się bowiem po lewej stronie Maxwella, więc użycie lewej ręki do czegokolwiek było jeszcze bardziej kuszące. Znane z bycia miastem wielu kultur i religii, ale także głównym miejscem kultu Siedmiu Stare Miasto nie było najlepszym miejscem do przebywania dla tych, którzy nie wpisywali się w kanon tej religii właśnie. Mina miała tego ogromną świadomość. W końcu to właśnie to było źródłem jej wszystkich problemów.
I główną bolączką.
Z ulgą przyjęła wejście na wielką salę. Dźwięki muzyki jakby same zapraszały ją do tańca - czegoś, co robić kochała i co było jej drugą naturą. Szczerze mówiąc, gdyby Maxwell zaproponował jej wspólny taniec, nie odmówiłaby. Zgodziłaby się w mgnieniu oka, ułożyła jedną dłoń na jego ramieniu, palce drugiej splotła razem z tymi jego. Nie było jednak o tym mowy. Ukradkowe spojrzenia, które przesyłała sobie para przyszłych nowożeńców, nie zostawiały wątpliwości. Oboje byli zupełnie nieprzygotowani na to spotkanie, a sytuacji nie poprawiała obecność ojców. Oboje grali w to, co zawsze. Grali o przeżycie, przetrwanie kolejnego dnia bez agresji, bez wyrzutów i bez gróźb. Komu szło lepiej? Tego nie wiedziała. Czuła jednak, że Maxwell Hightower nie czuł się przy niej dobrze. A to nie zwiastowało niczego dobrego w kontekście ich nadchodzących zaślubin.
- Jestem lady Mina z rodu Caron - odpowiedziała wyuczoną formułkę, spoglądając na niego z mieszanką ciekawości i delikatnej krępacji. Z pewnością jego marne próby nawiązania kontaktu nikogo nie uspokoiły. Ani jego, ani jej. W dodatku tak oczywiste pąsy występujące na jego policzki były oficjalnym przyznaniem się do porażki. Na komplement w sprawie sukni postanowiła więc jedynie skinąć głową z nienachalnym uśmiechem. Ba, nie patrzyła na niego, nie chcąc wpędzać go w jeszcze większy wstyd.
Dopiero gdy usłyszała kolejne pytanie, palce jej prawej ręki złapały rękaw jego kaftana nieco mocniej. Ktoś nieuważny mógłby nawet nie zauważyć tej zmiany, jednak Mina spojrzała wymownie na balkon. Tak. Przyda im się chwila wytchnienia i trochę powietrza dla uspokojenia nerwów.
Bała się o Maxwella Hightowera.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptyCzw 13 Lut - 22:32

Teoretycznie był w swoim królestwie. Stare Miasto stanowiło jego dom, większość wspomnień, jakie posiadał, wiązały się z tym miejscem. Dodatkowo był gospodarzem, który przyjmował gościa. W akcie rozpaczy próbował wtłoczyć sobie te myśli do głowy, próbując odzyskać kontrolę nad własnym ciałem i umysłem. Przynajmniej w stopniu, który był dla niego możliwe. Liczył, że wspomnienia pozwolą mu się opanować, ale finalnie tworzyła się z nich niestała, kłębiąca się masa, która wprowadzała więcej zamieszania, niźli było w nim do tej pory. Przegrywał. Z kretesem. A przecież tak naprawdę nie miał przed sobą żadnego przeciwnika. Mina Caron? Gdyby tylko skupił na niej chociaż odrobinę swoją uwagę mógł dostrzec, że była przerażona tak samo jak on. Nie potrafił jednak zmusić swojego rozdygotanego umysłu do tak skomplikowanych czynności. Wydawała mu się tak bardzo pewna siebie i utwierdzona w zadaniu, które widniało na horyzoncie, tym, które miało bezpowrotnie połączyć ich drogi.
I ta niemoc, pustka w głowie, brak jakichkolwiek pomysłów na rozmowę.
Przez lata przygotowywano go do tej sytuacji, dość skrupulatnie. Od dawna już wiedział, że obok bycia lordem musiał zostać również mężem. Nie chciał, ale taki był wymóg. Chociaż, może jego nastawienie wiązało się z wizją takowej relacji, jaką wpoił mu Morgan? Kobieta u jego boku miała zapewnić im potomstwo, sukcesję oraz ciągłość rodu. Miała również stanowić dla niego pomoc i podporę, chociaż tej części akurat nie rozumiał do końca. Bo niby jak? Ojciec radził się matki w bardzo sporadycznych sytuacjach, a sam Max uczony był, że biznes miał pozostawać tylko w jego rękach i to jego decyzje miały być tymi ostatecznymi. Przez myśl nawet mu nie przeszło, że nauczycielom mogło chodzić o przywiązanie, dzielenie emocji, czy miłość. To ostatnie, nieużywane w kontekście rodziny, stanowiło dla niego całkowitą abstrakcję.
Patrzył, a raczej zerkał nieśmiało na idącą przy nim dziewczynę, próbując wizualizować sobie ich jako parę z kilkorgiem dzieci, ale szybko to urywał, próbując ukryć zawstydzenie takimi myślami. Może i był w jakimś stopniu dorosły, ale związki stanowiły dla niego sporą tajemnicę, którą niekoniecznie chciał odkrywać, nie, żeby miał jakiś wybór.
Niepokoiło go to, jak bardzo była cicha. Czym było to spowodowane? Strachem, niechęcią, może nienawiścią w jego stronę? Nie chciał, żeby zaczęła robić mu wyrzuty lub co gorsza zemdlała. Co on miałby wtedy zrobić? Ojciec na pewno skróciłby go o głowę, obwiniając o całe zajście. Nie, na pewno nic jej nie było. Po prostu była dobrze wychowana i nie mówiła, gdy nie trzeba. Bo przecież tak mówił ojciec. Dobra żona milczy, póki mąż jej nie pozwoli mówić. Na swoje szczęście nie uznał za stosowne wypowiedzieć tego na głos...
Lubił muzykę, szczególnie tych muzykantów, ale wizja tańca z nowo poznaną... narzeczoną wprawiała go w dyskomfort. Wiedział jednak, że prędzej czy później ich to czeka, ojciec zasugerował, że młoda dama ma się poczuć dobrze i swobodnie, a przecież wszystkie młode damy lubią tańczyć. Na szczęście jednak w tej chwili mógł tego uniknąć, gdyż Mina wyraziła chęć wyjścia na balkon.
Skłoniwszy głowę rodzicom oraz gościom udał się na dość sporej wielkości balkon, z którego roztaczał się widok na miasto oraz resztę okolicy. Dość ładnie, sam lubił tutaj często przebywać, chociaż przeważnie, gdy był sam. Teraz zaś musiał dzielić swoje cenne miejsce z... no właśnie, kim ona tak właściwie była? Jak mógł ją nazwać? Nie był tego taki pewien. Mógł jednak wciąż wziąć kilka oddechów, uspokoić się. Poczuć jakkolwiek w kontroli nad własnym ciałem.
- Lady, mam nadzieję, że Wasza podróż minęła bez większych komplikacji? Cieszę się, że mogę Cię w końcu spotkać. - wyrzekł po chwili, usilnie stając się odpowiednio dopasować słowa. Chociaż tym razem się nie zbłaźnić. - Ja... lubię tutaj przesiadywać. Można obserwować życie... widoki. Pomyśleć. No i przeważnie nikt poza mną tutaj nie siedzi. - dodał nagle, nie do końca wiedząc, co nim kieruje. Nie było to wymagane przez etykietę. Zwierzanie się? Co mu do cholery strzeliło do głowy, żeby mówić jej takie prywatne rzeczy. Na pewno jej to nie obchodziło. Bo kogo by miało? Był nudny, pusty, po prawdzie to mało kto naprawdę go lubił. Gdyby nie rodzeństwo... cóż, wielu przyjaciół nie miał. W głowie mimowolnie pojawiła mu się myśl, zastanowienie, czy Mina Caron też mogła go polubić. Szybko jednak to odgonił. Bo niby jak? Ośmieszył się już przed chwilą, na pewno przekreślił jakiekolwiek szanse. W myślach powróciła do niego wizja małżeństwa, którą przedstawiał mu ojciec. W sumie... chyba nie musieli się lubić.
Powrót do góry Go down
Mina Hightower
Mina Hightower
Wiek postaci : 34 lata
Stanowisko : Lady Hightower
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t740-mina-hightower-nee-caronhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t772-mina-hightower#2528

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptyCzw 5 Mar - 12:01

Może była na wygranej pozycji. Choć w ciałach obydwojga rozgrywała się wielka potyczka między rozumem, sercem, a duszą, Mina Caron zdawała się być nieco bardziej obojętna na wynik tejże. W końcu powodem jej, dziwnego bądź co bądź, sukcesu było to, że przestała się wierzgać. Położyła się na tafli przeznaczenia niczym na wodzie i pozwoliła falom przenieść ją tam, gdzie sobie tylko życzyły. Bo w końcu to los, przeznaczenie, Siedmiu - oni mieli nad nią prawdziwą kontrolę. Ojciec był tylko przedłużeniem ich woli i równie dobrze wszelkie jego plany mogły zostać zakończone jednym tylko wybrykiem dziewczęcia. Chwyt za nóż w trakcie uczty i celny cios w szyję. Niezbyt rozważne wychylenie się za ozdobną barierkę balkonu i prześlizgnięcie się w pustkę za Wysoką Wieżą, kończące się upadkiem na dziedziniec. Mogła też nieuważnie postawić nogę i po prostu spaść ze schodów. Możliwości było wiele, jednak... Nie uznawała, by potrzebne było chwytanie się aż tak poważnych środków.
W końcu to on bał się bardziej niż ona.
I było to widać. Modre oczy Miny przesuwały się po jego sylwetce nieśmiało, jednak spojrzenia spełniały swoją rolę. Niedobrze, niedobrze. Jeżeli nawet ktoś, kto nie znał go praktycznie wcale, mógł tak łatwo odczytać wszelkie rzeczy, które kryją się w jego głowie... Mina przełknęła szybko ślinę, pozwalając jasnym oczom zniknąć pod naporem powiek. Gdy znów lekko je uniosła, jasne tęczówki skryły się pod wachlarzem ciemnych rzęs. Czy milczała dlatego, że się bała? Może. Jednak według jej własnego przekonania, główny powód leżał zupełnie gdzieś indziej.
W milczeniu była silna. W śpiewie, który tak sobie ukochała, musiała podążać za tym, co zostało wymyślone przez kogoś innego. Brak było jej poetyckiego zacięcia, by w improwizatorskim szale wyrzucić z siebie coś, co mogła uznać za przynajmniej przyzwoite. Oczywiście - pozostawały jeszcze same dźwięki. Była w końcu instrumentem, swym własnym, ale równie podatnym na odpowiednie drgania jak lutnia czy harfa. W odpowiednich rękach odpowiadała odpowiednimi dźwiękami. I nie było w tym żadnej nadludzkiej mocy, acz sama natura. Natura, która nad siedemnastoletnim dziedzicem Starego Miasta i wychowaną na Ziemiach Burzy szesnastolatką górowała tak mocno, że nie cofnęła się przed niczym, by plącząc chód i słowa w gardle jednego, uwolnić z okowów nerwów drugą.
- Mój pan ojciec opowiadał o tym miejscu. Nigdy nie byłam w Reach, więc ominęły mnie podróże rozpoczynające się w waszym porcie, mój panie - oczywiście, że go słuchała. Jednak to właśnie jej natura szeptała do ucha. Szeptała wiatrem, który łaskotał ją w kark przy pomocy tych kilku kosmyków, których nigdy nie dało się ujarzmić. Posłała mu długie spojrzenie. Albo może nie jemu? Jego dłoniom. Z brakiem kontaktu wzrokowego mogła udawać, że czuje się pewniej, niż w rzeczywistości. Mogła zakładać, że gdy pokaże mu, iż nie jest doń wrogo nastawiona, on też w pewnym momencie się rozluźni. Nie liczyła na cud i wpadnięcie sobie w ramiona. Oboje wiedzieli, że nie są przypadkiem miłości od pierwszego wejrzenia. - Morze tutaj wydaje się szczególnie spokojne. Koniec Burzy również leży nad wodą, jednak pogoda w tamtych okolicach zostawia wiele do życzenia. Jeżeli aura ta trwa choć jeden księżyc, nawet z przerwami... szczęśliwy ten, kto może jej doświadczać.
Czy Maxwell był zaskoczony nagłym rozgadaniem Miny? A może tym, że głos jej był wyjątkowo ciepły i przyjemny dla ucha? Mówiła łagodnie, ważąc słowa bez wrażenia, jakby odgrywała rolę, którą jej narzucono. W otoczeniu balkonu i słońca, które rzucało na ich postacie swe ciepłe promienie, zdawało się, że czas na moment się zatrzymał. Skupiła bowiem swe spojrzenie w dali, jakby szukając czegoś na horyzoncie.
- Na waszym miejscu też spędzałabym tu dużo czasu. Nocna Pieśń leży wgłębi lądu, niedaleko Pogranicza. Chwil na przemyślenia nie ma zatem wiele, lecz podróż tutaj dała mi stosowne wytchnienie - krótkie westchnienie uciekło z jej lekko rozchylonych ust, gdy w końcu zdecydowała się na następny ruch. Obróciła się na obcasie swego pantofelka, by już całą sobą stanąć naprzeciw Maxwella Hightowera. Przestraszonego wpół chłopca, wpół mężczyznę. Wydawało się, jakby chwilę biła się z myślami. Sama nie była pewna, czy stosownym było zabierać głos w tak ważnej sprawie. Jednakże oboje wiedzieli, po co tu przyjechała.
- Mam nadzieję, że pozwolisz mi dotrzymywać sobie towarzystwa. Oczywiście... Jeżeli będzie już po wszystkim.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptySob 21 Mar - 14:44

Próbował się opanować, poluzować napięte mięśnie, wyrzucić stres z głowy i całej reszty swego ciała. Niestety nie potrafił, a im mocniej próbował, tym bardziej gubił się w tej rzeczywistości. Nie wychodziło mu również skupienie myśli na czymś innym, jakimś wspomnieniu, które miałoby mu pomóc odzyskać kontrolę nad samym sobą. Obecność ojca jednak skutecznie blokowała wszelkie próby. Zasadniczo nie było to nic nowego, bo przy Morganie zawsze tak było, ale w tej sytuacji odczuwał to wyjątkowo boleśnie. Fakt, iż nie poinformowano go o tym całym planie, był chyba najgorszym z tego wszystkiego. Gdyby tylko lord uznał, iż poinformowanie Maxwella będzie stosowne, ten zapewne jakoś by się przygotował, może nawet zaakceptował nową rolę, która miał teraz odgrywać. W teorii od lat już był świadomy tego, iż w końcu zostanie mężem, a potem ojcem, ale w głowie zawsze widział to jako dalszą, bliżej nieokreśloną przyszłość. Gdy zaś przyszło mu się z nią zmierzyć tu i teraz nie wiedział, jak zareagować. Sytuacji nie poprawiał fakt, iż czuł na sobie spojrzenie ojca, który zdecydowanie nie był zachwycony prezentacją swego dziedzica. Nie przedstawił siebie i rodzicieli, nie przywitał gości, przez co musiał się tym zająć samemu. Co prawda chyba nie zwrócili na to uwagi, ale Hightower już tak i zdecydowanie nie przypadło mu to do gustu. Na szczęście udało mu się jednak wyjść z tego obronną ręką, a przynajmniej tak uważał.
Gdy znaleźli się już w środku, musiał zaprzestać posyłania zniesmaczonych spojrzeń w stronę Maxa, z racji bliskości swego gościa. Nie chciał, aby dostrzegł ten cokolwiek tego pokroju. Chciał zaprezentować się jako lord idealny, a więc takie mankamenty nie wchodziły w rachubę. Jeśli zaś chodziło o jego dziedzica, to miał jeszcze szansę nie zostać ukaranym. Musiał się teraz zająć swą przyszłą małżonką, podczas gdy oni zajmą się dogadywaniem ostatnich elementów umowy, którą mieli przypieczętować tym mariażem.
Teraz jednak, przekraczając próg balkonu, poczuł się lżejszy, nieznacznie, ale jednak nawet ta różnica była dla niego zauważalna. Co prawda była tutaj również ona, co mu nie pomagała, ale wiedział, że od tej decyzji nie było już ucieczki. Był na nią skazany i musiał się z tym pogodzić. Miał cichą nadzieję, że uda mu się odnaleźć z nią wspólny język, w końcu mieli spędzić razem dalsze lata swojego życia.
Myśl ta sprawiła, że lekko zadrżał. Nigdy tak na to nie patrzył, ale zasadniczo był jeszcze młody, teoretycznie mógł zrobić tak wiele, a jednak oto miał otrzymać małżonkę, która przekreśli wolne życie. Koniec z podróżami, na które wysyłał go ojciec, aby poznał nieco więcej świata. Do tej pory było to chyba jedyne, co faktycznie lubił z darów, jakie ofiarował mu Morgan. W takich sytuacjach towarzyszyła mu jedynie określona liczba ludzi, którzy mieli troszczyć się o jego bezpieczeństwo. Lord nie skupiał aż tak wielkiej uwagi na wygodzie syna, aby chociaż w małym stopniu doznał niewygód świata. W końcu życie nie zawsze oferowało wyłącznie przyjemności, nie chciał, aby chłopak przywykł wyłącznie do wygód. Teraz zaś miał skupić się na trosce o Minę Caron, aczkolwiek wizja dzieci wciąż była mu dość daleka. Tak, to zdecydowanie byłoby zbyt dużo, jak na jeden dzień.
- Cieszy mnie, że Wasza podróż odbyła się bez przeszkód, lady. - odparł, posyłając jej przyjazny uśmiech. Co prawda, z racji stresu, nie był on do końca szczery, ale Morgan zdążył go nauczyć dostatecznie dobrej mimiki ciała, aby mógł zrobić chociaż tyle. Koniec Burzy. Nigdy tam nie był, ale słyszał dość dużo, zawsze chciał odwiedzić to miejsce, ale ojciec był ku temu nieszczególnie chętny. Chociaż kto wie, może teraz będzie ku temu jakaś okazja. W końcu były to jej rodzinne strony. - Wierzę, że uda mi się kiedyś ujrzeć widoki, o których mówisz, brzmią zaiste wspaniale. - dodał jeszcze, ciesząc się z tonu głosu, który zaczął powoli wracać do wyuczonej normy. Co zaś z jej sugestią co do towarzystwa? W sumie był zaskoczony, nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Pozostawało również pytanie, była tutaj szczera, czy tak jak on odgrywała rolę, którą jej wyznaczono?
Chociaż, w sumie. Czy miało to faktycznie jakieś większe znaczenie? Będąc szczerym, szczerze wątpił. Skoro i tak mieli już spędzić razem następne lata, równie dobrze mogli grać te role. - Oczywiście. Będę zaszczycony, jeśli zechcesz dotrzymać mi towarzystwa są obecnością oraz miłym słowem... Może pragniesz się czegoś napić? Mogę zasugerować, aby podano nam coś tutaj, abyśmy nie musieli wracać jeszcze do środka. - rzekł, patrząc na nią pytająco, a jeśli potwierdziła ową chęć kiwnął głową do stojącego nieopodal drzwi sługi na znak, aby przyniósł tutaj poczęstunek oraz dzbany z winem oraz wodą.
Powrót do góry Go down
Mina Hightower
Mina Hightower
Wiek postaci : 34 lata
Stanowisko : Lady Hightower
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t740-mina-hightower-nee-caronhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t772-mina-hightower#2528

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptySob 28 Mar - 16:43

Lord Caron z drugiej strony wydawał się być dziwnie spokojny. Może to kwestia tego, iż nauczył swoją córkę dostatecznie tego, jak powinna się zachowywać w towarzystwie? A może dlatego, że dobrze wiedział, iż Minie okropnie zależy na przejściu do innej rodziny, przy jednoczesnym wydostaniu się z okowów ojcowskiego reżimu? Sama z siebie Mina nie była osobą trudną do ujarzmienia. Raczej cicha i stonowana w towarzystwie osób starszych, kwitła dopiero przy swych rówieśnikach lub ludziach, którzy zdecydowali się okazać jej serce. Wśród okolicznych rodów z Burzy przyjęło się nawet mówić, że pierwsze dziecko Eldona Carona było chyba najgrzeczniejsze i jednocześnie najmilsze ze wszystkich. Zdawało się, że nie widział tego jedynie sam lord, który karał ją niemiłosiernie za jeden, drobny wybryk natury.
Wybryk, który starała się kontrolować ze wszystkich sił. Może dlatego w umyśle Maxwella znalazła się myśl o fałszu? Mina bowiem faktycznie ukrywała przed nim jeden z aspektów jej osoby. Doszła do wniosku, że Stare Miasto, z Gwieździstym Septem w centrum, musi być miejscem wyjątkowo religijnym. Samej jej nie było nawet blisko do statusu niewierzącej, jednak wiedziała, jak ludzie podobni do niej są postrzegani przez Wiarę. Zmiana dominującej ręki często okazywała się przeszkodą nie do przeskoczenia, wyraźnym znamieniem zła, nawet na bezbronnym dziecku czy młodej pannie, takiej jak ona. W końcu była tylko chuderlawym dziewczęciem w złotej sukni, o oczach modrych i równie przerażonych co chłopak, z którym właśnie rozmawiała. Gdyby się nad tym bardziej zastanowić, to ona miałaby większe powody do strachu czy niepewności. Oddawana nowej rodzinie, w miejscu, którego absolutnie nie zna, osobom, które mogą zmienić jej życie w pasmo porażek i bólu lepiej oraz składniej niż jej własny ojciec. Maxwell miał przewagę płci, terenu oraz znajomości swojej rodziny. Przyuczony był do odpowiedniego zachowania i czytania reakcji, zaś Mina... Mina musiała zdać się na siebie i swoje przeczucia.
- Przebywając w Końcu Burzy, trzeba przyszykować sobie skórzany płaszcz, mój panie. Najlepiej taki z króliczym futrem przy kołnierzu, najlepiej chroni przed zimnem i kroplami deszczu - Głos Miny był na tyle cichy, że gdyby faktycznie znajdowali się na jednym z balkonów w Końcu Burzy, zniknąłby on wśród wyjącego wiatru i szumu morza. Teraz gdy byli jednocześnie wysoko i daleko od zwykłych, ludzkich niesnasek i problemów, brzmiał akurat. Może zdradzał jeszcze swą ciszą strach przed zadrżeniem, gdyby miała zdecydować się na przemówienie głośniej. Dalej jednak spoglądała nie w twarz swego przyszłego małżonka, zaś na jego dłonie. Nie dojrzała na nich trudów wypraw, może od ostatniej minęło trochę czasu? Niemniej jednak uspokoiło to Minę odrobinę - większość młodych dam wiedziała, że nieszczęściem było mieć męża, który podróżować lubił i rzadko gościł w swych sypialniach. Owszem, czsami, przy szczególnie nieudanym pożyciu małżonków takie rozwiązanie było wygodne dla dwójki, jednak chcąc uniknąć plotek i ciekawskich spojrzeń... przynajmniej młodzi małżonkowie powinni trzymać się razem. Na tyle, ile potrafią.
- Dziękuję, mój panie. Przyjmę zaproszenie z miłą chęcią oraz najwyższym oddaniem - uśmiech rozświetlił bladą twarzyczkę Miny Caron, na moment przyćmiewając nawet jej kosztowną suknię. Gdy Maxwell odwrócił się w kierunku służącego, wykorzystała ten moment, by przyjrzeć mu się uważniej, jednocześnie bez wzbudzania dużej krępacji. Ostatecznie przecież... nie wyglądał na złego ani się tak nie zachowywał.
- Proszę wybaczyć mi bezpośrednie pytanie, ale... - zaczęła jeszcze bardziej ściszonym głosem, chcąc być pewną, że jej pytanie trafi tylko i wyłącznie do uszu tego, kto ma na nie odpowiedzieć. Widać było, że sytuacja stała się nagle bardzo poważna, a samej szesnastolatce zależy szczególnie na prawdzie. Miała nadzieję, że Maxwell ją zrozumie i... nie odtrąci. To, co robiła teraz, wydawało się szczególnie ryzykowne, biorąc pod uwagę raczej zamkniętą postawę tej dwójki. Jednak Mina musiała się przełamać i spytać. Choć odpowiedź miała raczej na wyciągnięcie ręki. - Jaki jest twój stosunek do tego ślubu? Ja... nie chciałabym być wielkim ciężarem. Dlatego też jeżeli uznasz to za konieczne, nie będę oponować przeciwko naszej... separacji. Jeżeli taka jest twa wola, będziesz mógł żyć tak, jak żyłeś wcześniej, ja nie pisnę słowa swej rodzinie. Chciałabym... Chciałabym, byś o tym wiedział - drżący głos dziewczęcia wykładał jej emocje na tacy. Widać było, że jest w tym wszystkim piekielnie szczera oraz że kosztuje ją to naprawdę wiele. Jednakże Mina nie cierpiała niewiedzy. Od zawsze lubiła wiedzieć gdzie i na czym stoi. Choć było to niewątpliwie niegrzeczne, zaryzykowanie podobnym pytaniem było w jej mniemaniu równie konieczne co oddychanie.
Powrót do góry Go down
Maxwell Hightower
Maxwell Hightower
Wiek postaci : 35
Stanowisko : lord Starego Miasta
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t654-maxwell-hightower#1489https://ucztadlawron.forumpolish.com/t663-maxwell-hightowerhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078https://ucztadlawron.forumpolish.com/t964-korespondencja-maxwella-hightowera#5078

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. EmptyCzw 2 Kwi - 21:05

Balkon. Niewielka przestrzeń, zdawać by się mogło, że nie różniła się niczym od innych, które odnaleźć można było w twierdzy rodowej rodu Hightowerów. Pozory mogą jednak mylić, albowiem to konkretne miejsce było utopią Maxwella, a przynajmniej takim je sobie wyobrażał. Gdy przekraczał jego próg, czuł w nozdrzach zapach soli, lekki wiatr, który burzył mu lekko fryzurę... czuł się wolny, inny. Oczywiście była to jedynie iluzja i fałsz, ale chłopak lubił w tym żyć. Tylko tutaj nie czuł na sobie całej tej presji i ciężaru bycia dziedzicem, który ojciec nałożył na niego wiele lat temu, nieustannie mu o tym przypominając. W chwilach, w których odczuwał zmęczenie, zwątpienie lub bezsens przychodził tutaj i cieszył się chwilą, modląc się, aby trwała jak najdłużej. Ach, ile by dał, gdyby dano mu możliwość zatrzymania czasu, lub chociaż odcięcia się od świata. Mógłby spędzić tutaj resztę swego życia, ciesząc się tym pierwiastkiem wolności. Teraz jednak musiał się nim dzielić. Czy był z tego powodu zadowolony? Trudno powiedzieć, jego myśli wciąż były niepewne, a cichy głos z tyłu głowy sugerował, aby nie próbował nawiązywać z nią żadnych konkretnych relacji. Bo co dobrego mogłoby z tego niby wyniknąć? Była przymusem, który nakładał na niego Morgan. Przez te wszystkie lata zdążył się nauczyć, że opór nie ma większego sensu. Ojciec był tutaj władcą i bogiem. Jego słowo było ostatecznością, od której nie było odwrotu. Jaki więc sens miało, aby teraz miał próbować. Zwłaszcza teraz, gdy ojciec dobitnie pokazał, że zdane syna nieszczególnie go obchodzi. Wyznaczono mu żonę, miał się dostosować, dopasować, nie pokazać nawet jedną myślą, że ma coś przeciwko temu. Co prawda na ten moment było kilka momentów, które mogły to zaprzepaścić, ale do akcji wkraczał sam Morgan, upewniając się, że goście niczego nie zauważą. Nie oznaczało to jednak, że miał zamiar zapomnieć, nic tych rzeczy. Gdy tylko zostaną sami, Maxwell dobitnie odczuje niezadowolenie ojca, któremu towarzyszyć będą liczne kary i ograniczenia. Zapewne znowu nie będzie mógł wychodzić z Merry, w ogóle spędzać czas z kimkolwiek. Znowu będzie sam na sam ze ścianami swej komnaty i stertami zadań, którym miał sprostać, jeśli chciał znowu zaznać świeżego powietrza, czy jakiejkolwiek innej formy wolności.
Nie spodziewał się, że nagle się odezwie. Na tyle, że niemal podskoczył w miejscu. Zaraz jednak się opanował i odwrócił w jej stronę, posyłając jej lekki uśmiech. Tym razem było w nim więcej szczerości, aczkolwiek wynikało to bardziej z tego, iż dopiero co wrócił z krainy wspomnień, które miał związane z tym miejscem. Jak się jednak okazało, jej wypowiedź była faktycznie ciekawa. Momentalnie się skupił, wsłuchując w jej słowa. Jeśli było w życiu coś, co lubił sam z siebie, były to podróże, których ostatnimi czasy coraz bardziej mu brakowało. Chyba dlatego aż tak mocno zaintrygowały go jej słowa. Skoro nadarzyła się ku temu okazja, to z chęcią wysłucha opowieści dotyczących Końca Burzy. Dodatkowo ojciec mógł dostrzec, iż podjął z nią jakąś konkretniejszą konwersację, co w jego sytuacji było mu, nie ukrywając, bardzo na rękę. Kto wie, może uda mu się chociaż w małym stopniu załagodzić gniew Morgana?
Gdy przyjęła jego propozycję, kiwnął lekko głową, posyłając jej nieco szczerszy uśmiech. W sumie może te rozmowy nie będą takie złe? Jedna osoba więcej nie powinna zniszczyć ideału, jakim było dla niego to miejsce. Szczególnie jeśli miała wnieść ze sobą ciekawe tematy rozmów.
Nie wypowiedział tego na głos, ale ucieszył go fakt, iż zdążył zasugerować wezwanie służby. Ukrył dzięki temu lekkie skrępowanie, które było reakcją na niespodziewany, przyjazny uśmiech z jej strony. Cóż, może finalnie nie była aż tak zła? Wciąż uważał, że tak jak on, odgrywała swoją rolę, ale finalnie może nie będzie tak źle. Byłoby miło.
Jak się okazało skrępowanie, jakie dopiero co było niczym, albowiem Mina Caron zaoferowała mu jego jeszcze większą dawkę. Ani przez chwilę nie myślał o czymś takim, a fakt, że ona tak wprawiał go w niemiłe uczucie dyskomfortu. Przestraszony spojrzał w stronę pomieszczenia, gestem zatrzymując sługę, który szedł do nich z poczęstunkiem i napitkiem. Przy okazji spojrzał w stronę ojca, ale ten zdawał się pochłonięty rozmową, dobrze. Gdyby tylko usłyszał zadane dopiero co pytanie, dni Maxwella byłyby już policzone. Był jednak jeszcze jeden, zgoła inny problem. Zupełnie szczerze nie wiedział, jak ma się do tego odnieść. Oczywiste jednak było, że nie mógł zasugerować separacji. Morgan na pewno by się o tym dowiedział. Prędzej czy później.
- Lady... nic takiego nie przyszło mi do głowy. Nie śmiałbym nawet. Wierzę, że pomimo okoliczności zdołamy znaleźć wspólny język i żyć wspólnie aż do śmierci. Nie zhańbiłbym Cię, odsyłając, aby miejsce mej małżonki miał zająć ktoś inny. Wierzę, że warto spróbować, a Siedmiu nam dopomoże, wskazując drogę. - rzucił w końcu, próbując zebrać jakkolwiek sensowną wypowiedź na to niespodziewane pytanie. Gdy odpowiedział, kiwnął na sługę, który wyłożył na stół przekąski oraz dzban wina z dwoma kielichami, a gdy już skończył, szybko go odesłał. Obawiał się, że kobieta nie zechce na tym poprzestać, ale nie chciał kazać jej czekać. Starczyło jedno słowo skargi do Morgana, aby miał srogie kłopoty.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty
Temat: Re: You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.   You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway. Empty

Powrót do góry Go down
 
You must learn to let go. Release the stress. You were never in control anyway.
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Retrospekcje :: Zawieszone-
Skocz do: