"The day will come when you think you are safe and happy,
and your joy will turn to ashes in your mouth."
Żelazne Wyspy opatuliła wszechogarniająca szarość. Horyzont zniknął, rozgniewane niebo zespoliło się płynnie z ciężkim, ołowianym monolitem wody, tak, że nie znać było granicy między królestwami starych bóstw. Utopiony Bóg wpadał w furię, Bóg Burzy radował się. Radował się z kolejnej śmierci, z kolejnej straty krwi Żelaznych i z umniejszenia wartości ofiary złożonej jego rywalowi; nie była to bowiem śmierć honorowa, bohaterska - zimne ciałko kołysane w ramionach matki nie osiągnęło nawet jeszcze tygodnia. Chłopiec nigdy nie stanie na własnych nóżkach, nie chwyci swego pierwszego oręża, nie przeleje krwi, nie zdobędzie morskiej żony. Nie będzie dla niego miejsca w Podwodnych Komnatach.Ani dla niego, ani dla jego dwóch braci.Dwórka opatuliła czule sine zwłoki małego lorda, poprawiła kaptur płaszcza na głowie Lady Greyjoy i delikatnym gestem pociągnęła ją ze sobą, by wyprowadzić ją z wieży. Córki Pani, odziane w sukienki równie szare, co barwa walczących ze sobą nieba i morza, czekały na zewnątrz pod opieką mamek. Niektóre były jeszcze zbyt małe by pojąć, co się działo. Być może zapamiętają tę scenę niewyraźnie, w postrzępionych obrazach: wiatr i deszcz siekące ich pucołowate buzie, szepty nianiek wtórujące monologom utopionego kapłana i smutną, beznamiętną twarz matki, bladą jak marmur, skrytą w puklach koloru słomy.Gwennara wolałaby, aby nie pamiętały.Ona sama nie zachowała żadnych wspomnień z okresu wczesnego dzieciństwa. Nie pamiętała srogiej zimy, epidemii, Tańca, ani jak - mając lat około pięciu - ukrywała się z matką i bratem podczas wojny domowej. Nie pamiętała okresowych przeprowadzek do podziemi twierdzy, gdy walki nabierały na sile, ani nocnej ucieczki z wyspy do Zielonych Krain. Nie pamiętała dokąd, ani na jak długo. Nie pamiętała nawet z kim. Jedyną poszlaką, jaką głęboka podświadomość podsuwała jej do dziś dnia, były dziwne, niepokojące sny, w jakich błądziła samotnie po wilgotnych jaskiniach i wsiadała do łodzi, która to sama pchała ją ku ciemności i nieznanemu losowi.— ...z piany powstałeś, w pianę się obrócisz… pozwól swemu słudze powrócić do morza… przyjmij Żelazną krew… co umarło...Lady Greyjoy ocknęła się z zadumy. Zawiniątko ciążyło jej w rękach, dzieci spoglądały na nią niepewnie. Kapłan recytował. Mamki pomrukiwały.Skończcie już. Pozwólcie mi wreszcie odejść.Znała tę procedurę. Robiła to już wcześniej. Tyle tylko, że poprzednich potomków pozwolono jej pożegnać z okrętu na środku morza. Utopiony Bóg był wówczas spokojny i łaskawy. Teraz sztorm był zbyt silny, by wypłynąć, dlatego też pogrzeb odbywał się na lądzie.
Gwennara Harlaw miała zrzucić swoje niemowlę ze skarpy.
Być może będzie miała szczęście i chłopiec roztrzaska się o skały. Wściekłe fale zmyją części malutkiego ciała i pochłoną je, oddając na pokarm morskim stworzeniom, które z poćwiartowanymi zwłokami obejdą się szybciej niż zatopionymi w całości. Ale mogła też nie mieć szczęścia, i trup wpadnie prosto w wodę, a wtedy istniała szansa, że pewnego pięknego dnia, gdy spokojne wybrzeże skąpane będzie w promieniach słońca… spuchnięte niemowlę zostanie wyrzucone na brzeg i znajdą je bawiące się w pobliżu dzieci.
Mając lat siedem Gwennara doznała śmierci klinicznej. Starszy brat podczas zabawy dla żartu zepchnął ją z pirsu, dziewczynka spanikowała, prąd wepchnął ją pod skały i gdy ją stamtąd wyciągnięto - mała była nieprzytomna. Dzięki pomocy starego Maestra, który przez kilkanaście minut próbował przywrócić jej funkcje życiowe, udało się “ożywić” dziecko. Wieść obiegła wyspy i nie trzeba było długo czekać, by “cudowi” temu przypisano znaczenie religijne; zamiast dziękować mądrości i doświadczeniu uczonego, powrót z martwych złożono na karb łaski Utopionego Boga. Orzeknięto wszem i wobec, że córka Lorda Harlawa jest błogosławiona - lecz na pobożnej łatce się skończyło, ponieważ dziewczynka nadal pozostawała dziewczynką, a kobietom nie wolno było zajmować się obrzędami związanymi z kultem.
Historię tę jednak owdowiała Lady Harlaw wykorzystała wkrótce podczas wydania córki za mąż; Maron Botley przystał na jej propozycję zaaranżowania związku szczęśliwie ocalonej z małym Toronem Greyjoyem, któremu to “utopiona żona” miała przynieść pomyślność i wyjątkową przychylność boga mórz. Jako że ród Gwennary podczas wojny domowej wspierał kandydaturę brata Torona, wzięcie dziewczynki pod kuratelę Botleya było zarówno szansą na wzmocnienie więzi między rodzinami, jak i lekkim, ostrzegawczym pstryczkiem w nos Lady Harlaw, by na przyszłość uważała, za kim staje.
Rok po swej niebezpiecznej przygodzie w porcie Gwenna opuściła Harlaw Hall, stała się wychowanką regenta i zaczęła zacieśniać więzy z przyszłym narzeczonym. Uczono ją wszystkiego tego, co młoda żona lorda potrafić powinna, a dzięki temu, iż różnica wieku między nią a Toronem nie była duża, dziewczę miało okazję po kryjomu bawić się w wojnę z jego towarzyszami, uczyło się języków (włączając w to marynarski żargon z całą jego gamą barwnych przekleństw i obelg), skakania po skałkach, zakazanych historii, czytania map, astronomii i nawigacji. Czasem zakradała się na pokłady rybackich łodzi w przebraniu chłopca, naiwnie oczekując, że nikt jej nie rozpozna.
Gdy dorastała i nabierała coraz więcej szczeniackiej śmiałości, przyłapana na niekobiecych zajęciach argumentowała, że przecież musi dużo umieć, by być użyteczną dla przyszłego męża, a w ogóle to niedługo zostanie
królową, a
królowym to przecież wszystko wolno.
No i została. Niedługo przed dwunastym dniem jej imienia.
Wiele jej wybaczano. Była nadal dzieckiem, nie zdążyła nawet jeszcze zakwitnąć, a do tego - i nikt o tym nie zapomniał - cieszyła się
łaską Boga. Przyszedł jednak czas, gdy zmuszona była spoważnieć i bardziej przyłożyć obowiązkom żony.
Lata nastoletnie okazały się trudne i żenujące, zaś relacja z Toronem ciężka do przekucia w to, czego od obojga oczekiwano. Byli przecież przyjaciółmi, jeszcze nie tak dawno okładali się po głowach drewnianymi mieczami, skakali do wody na “kto dalej” - a teraz miała oddać mu się w łożu i
urodzić mu potomka.
Boże drogi. Przecież ten młodzieniec ledwie wytrzymywał w akcji dłużej niż trzy minuty.
Pierwsze dziecko powiła mając lat piętnaście, po długim okresie starań i kilku poronieniach. Pojawiły się pogłoski, że Utopiony Bóg jednak nie darzy jej wielce specjalnymi względami, skoro miała problemy z płodnością, a na domiar złego jedynym, co wyrzucała na świat, były córki. Danie Toronowi męskiego potomka stało się obsesją Gwennary. Kobieta nie chciała, by uprzedziły ją jakieś morskie żony (o które, swoją drogą, panicznie się bała i była piekielnie zazdrosna, choć nigdy, przenigdy nie dała tego po sobie poznać - była na to zbyt dumna), więc kiedykolwiek tylko Toron wracał z rajdów i miała go w zasięgu ręki, nie wypuszczała go z łoża. Ani z innych komnat. Molestowała męża z taką zawziętością, że niemal wysysała z niego całą energię życiową.
I bardzo dobrze, mówiła sobie, spoglądając w lustro toaletki gdy Toron spał za jej plecami,
przynajmniej nie będzie miał siły na dziwki.Nie miała jeszcze nawet dwudziestu jeden lat, gdy pożegnała w morzu swojego trzeciego syna.
Gwennara zaczęła przeżywać kryzys wiary. Stojąc na klifie odziana w zbroję, jak miała zwyczaj nosić się pod nieobecność Torona, gdy tymczasowo przejmowała jego władzę, modliła się po cichu, najczęściej pytając ciemną toń morza:
Dlaczego nie zabrałeś mnie wtedy do siebie? Dlaczego pozwoliłeś falom mnie wypluć? Czy dlatego, że jestem kobietą…? Bóg musiał mieć dla niej plan, wszyscy tak mówili! Lecz po tylu zawodach i bolesnych stratach nie potrafiła przejrzeć przez mgłę przeznaczenia.
Skoro nie dane jej było zostać matką dziedzica, jaki sens miało jej istnienie?
Córki nie miały z nią łatwego życia. Podczas gdy Toron wypływał z Pyke, Utopiona Lady tresowała swe latorośle jak psy. Mamki nalegały, by dziewczynki uczyć talentów odpowiednich dla panien ich urodzenia: wyszywania, retoryki czy poezji, matka zaś - by były silne i nieugięte, zdolne chwycić za miecz we własnej obronie, gdy ojca i przybocznych nie będzie w pobliżu. Czasem Gwennara oznajmiała, że wybiera się do Harlaw Hall by zacieśnić więzy dzieci z rodziną, lecz “gubiła się” po drodze, bądź to na morzu, bądź na lądzie, czasem pośrodku nigdzie, aby nakazać córkom spontaniczny trening albo polowanie. Kazała im wiosłować, nurkować, strzelać z łuku i pojedynkować się wzajemnie, nie zważając na różnice wieku. Gdy płakały, podrapane i posiniaczone po bieganiu po skalnych wybrzeżach lub po lasach, matka opatrywała drobne rany, gładziła swe potomkinie czule po głowach, całowała w czoło każdą z osobna i mówiła:
— Jesteście Żelaznej krwi i będziecie w życiu brały wszystko, co będzie wam potrzebne.Gwennara wiedziała, że dawne zwyczaje nie pochwalają kobiet u miecza i u steru, lecz powoli traciła nadzieję na narodziny syna. Widziała w dziewczynkach szansę na dziedzictwo i nie chciała pozwolić, by stały się cudzą zdobyczą (a jeśli już, to
na pewno nie tanią); utraciła wystarczająco wiele, z krzywdą żyjących dzieci nie potrafiłaby sobie poradzić.
Kochała je do szaleństwa.
I gdy nadzieja już zupełnie zgasła, Utopiony Bóg okazał litość. Toron doczekał się męskiego potomka.
Cel, który przez tak wiele lat wydawał się być nieosiągalny niczym najskrytszy sen, został wreszcie spełniony i w życiu Lady Greyjoy chwilowo zapanowała pustka. Kobieta czuła się jak zawieszona w nicości, nad bezdenną przepaścią, to drżąc nocami o każdy oddech swego najmłodszego dziecka, to znów nie mogąc wyobrazić sobie, co zrobić z emocjonalną wolnością, którą na nowo odzyskała po wypełnieniu swej podstawowej roli.
Dumna, szczęśliwa i... kompletnie zmieszana, Gwennara początkowo skupiła się na opiece nad synem oraz poświęciła odbudowaniu zażyłości rodzinnej. Chciała być jeszcze bliżej Torona, chciała być - tak jak dawniej, gdy byli młodsi - powierniczką jego zmartwień i wątpliwości, jego opoką i tarczą.
(Nie ważne, że gdzieś tam, na innym wybrzeżu, czekała na niego inna kobieta. Ona nie zrozumie ciężaru władzy, jej pierś nie przyniesie tej samej ulgi złożonej na niej zakłopotanej głowie.) Gdy na to przyzwalał, pojawiała się razem z nim na naradach i angażowała w politykę (gdzie zresztą kilka razy okazała się przydatna), na nowo odnajdując przyjemność w byciu nie tylko Lady-Matką, ale Żelazną z krwi i kości.
W miarę dorastania syna, Gwenna uczyła się razem z nim i odświeżała to, co przyswoiła jako dziecko, a co zdążyło w jej pamięci pokryć się kurzem. Doskonaliła swoją wiedzę w dziedzinach, które próbowano wpoić młodemu dziedzicowi, z drugiej strony w dalszym ciągu nie przestając wymagać od córek nieugiętej siły charakteru i nie akceptując w ich wykonaniu niczego poniżej perfekcji. Dziewczęta hardej Kosy zaczęły wreszcie buntować się przeciw niesprawiedliwemu traktowaniu: dlaczego brat nie odbierał równie surowego wychowania, co one? Z nim matka czytała książki przy kominku, omawiała stosunki pomiędzy panami i wasalami zielonych krain, jemu pozwalała na towarzyszenie ojcu podczas audiencji i nie kazała wspinać się po skałach aż do utraty sił. Razem wybierali się na spokojne konne wycieczki po wyspie, wychodząc naprzeciw wieśniakom oraz przedstawicielom drobnej szlachty podległej Greyjoyom, wysłuchiwali ich doczesnych utrapień i, zmuszając chłopca do myślenia, próbowali na nie zaradzić na różne sposoby, nie tylko mieczem i toporem. Brat miał wystarczająco dobre perspektywy na przyszłość już z samego jeno tytułu urodzenia się mężczyzną, a matka jeszcze mu to ułatwiała, podając wszystko na srebrnej tacy!
I choć w owym czasie było to trudne, trzy młode wichry miały wkrótce pojąć, iż wszystko to wynikało z dziecinnie prostego faktu: wprowadzeniem ich brata w dorosłość miała zająć się nie matka, lecz pospołu Lord-Ojciec wraz z otaczającą go męską społecznością. Przez tę samą hermetyczną społeczność one, wątłe, podrzędne istoty, zostałyby pominięte i odsunięte w cień do momentu, aż któryś z chorążych przypomni sobie o możliwości wydania ich za mąż za jego wątpliwej urody syna-półgłówka, by przypieczętować kolejny kruchy sojusz.
Miłość Kosy miała zapach żelaza, brzmiała jak syk stali, była twarda niczym skały, które przez wieki opierały się drążącym je falom - a także głęboka, niebezpieczna i nieprzewidywalna jak samo morze.
A czegóż, jeśli nie bezkresu wód, potrzeba oceanicznym Bestiom...?
Będziecie brały wszystko, czego będziecie potrzebować.
I nikt inny, lecz właśnie wy będziecie ustalały cenę.