Share
 

 Aedion Targaryen

Go down 
AutorWiadomość
Aediion Targaryen
Aediion Targaryen
Wiek postaci : 27
Stanowisko : Starszy nad Prawami
Miejsce przebywania : Stolica
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t659-aedion-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t667-aedion-targaryen

Aedion Targaryen Empty
Temat: Aedion Targaryen   Aedion Targaryen EmptyWto 24 Gru - 23:12


Aedion Targaryen
aut vincere aut mori


5 V 138
kawaler
smocza skała
rogare
siedmiu (oficjalnie) | bogowie starej valyrii
191 | 94
Dominik Sadoch

Statystyki
Siła: 61
Precyzja: 41
Zręczność: 30
Zwinność: 26
Inteligencja: 80
Odporność: 32

Żywotność: 110
Wytrzymałość: 70
Umiejętności

Charyzma: 80
Blef: 56
Jeździectwo: 26
Logika: 61
Percepcja: 41
Taktyka: 41
Zastraszanie: 10
Siła woli: 26
Broń sieczna: 41
Język valyriański: 16
Zoologia: 2
Biografia
Brontide
\ ˈbrän‧ˌtīd \
Niski dźwięk poprzedzający nadchodzący grzmot

W dniu w którym przyszedł na świat nocne niebo Westeros rozdzierała furia. Błyskawice były jedynym, co odróżniało ciemne połacie chmur od wzburzonych morskich fal, rozbijających się o ciemne zbocza Smoczej Skały. Niemal tak jakby świat krzyczał, niegotowy na pojawienie się nie jednego, a dwóch nowych Targaryenów. Rozłąka z Falyse, podobnie jak w nadchodzących latach, nigdy nie trwała zbyt długo. Choć z a w s z e byli razem, to on wyprzedził ją w otworzeniu oczu po raz pierwszy, zaledwie o kilka minut. Ich matka mówiła wtedy rzekomo, że w oczach tych, lśniących ciemnym fioletem, na zawsze utkwiły kawałki zachmurzonego nieba i niebezpieczne przebłyski, zwiastujące kłopoty. Czuł czasami, że jest tylko nawałnicą obleczoną w ludzką skórę. W jego żyłach płonął smoczy ogień, krew starej Valyrii. Od zawsze coś w głębi niego mówiło mu, że razem z siostrą są nierozerwalnie związani, on nieprzewidywalny jak burza, ona nieuchwytna jak wiatr. Mógłby niemal przysiąc, że czasami słyszał bicie jej serca głośniej niż swojego własnego. Choć rozdzieleni, byli jedynie dwoma częściami jednej istoty. Świat, w którym przyszło im się urodzić kusił marzeniem o lecie, był jednak tak zimny i ciemny jak tego dnia, w którym się na nim pojawili.
Jasne włosy Falyse i jej wyzywające spojrzenie były jedyną stałą częścią jego życia. Prędko zniknęły z niego ciemne kamienie Smoczej Skały. Nigdy nie było mu dane spędzić tam zbyt wiele czasu, w jego głowie kojarzyła się jednak z dziwną aurą spokoju, którego nie można było zaznać w miejscu, które przyszło mu później nazywać domem. Podobnie odebrano mu chwile spędzone z matką, która bardzo prędko opuściła swoje dzieci i męża. I chociaż miało to miejsce gdy nie mógł jeszcze w pełni zrozumieć tego, co się wydarzyło, od najmłodszych lat narastał w nim tłamszony gniew, zawiść. Uczucie, jakby wyrwano mu z rąk coś, co mu się należało. Nienazwane i ciche, jednocześnie skrywane i pielęgnowane przez lata. Z wiekiem zdawało mu się, że choć częściowo zrozumiał decyzję matki, wywołaną pragnieniem wolności. Inni powtarzali wciąż, że była samolubna, niezrównoważona, jego samego przytłaczała jednak nieco ziemia, marzył by wzbić się w powietrze. Tymczasem wszyscy dookoła niego szeptali wciąż te same słowa: smoki dokonywały swojego żywota. Potęga Targaryenów zdawała się blednąć. Aedion słyszał te głosy, niekiedy pełne pogardy, lecz nie uwierzyłby w nie jednak nawet przez ułamek sekundy. Czuł w końcu krew gotującą się w jego żyłach. Moc starej Valyrii, choć bardzo odległa, wciąż wybrzmiewała w jego uszach, przecinając się przez powietrze wypełnione podniesionymi głosami mieszkańców stolicy. Nigdy nie brakowało mu rodzinnej dumy. Krótkie chwile zwątpienia rozwiewały mu spojrzenia na ciemną skorupę smoczego jaja i dziwne uczucie ciepła, które towarzyszyło każdemu jej dotykowi. Czas wykradł Targaryenom ich dawne sekrety i choć spoglądając w tył, jego dawne pragnienia wydają mu się wielce naiwne, marzenie o posiadaniu własnego smoka wciąż żyje gdzieś głęboko w jego sercu. Powierzone mu, podobnie jak dwójce rodzeństwa, jajo, przez długie lata wywoływało w nim bardzo skrajne uczucia: było jakby obietnicą chwały powiązanej z jego nazwiskiem, zaklętej w kamień. Budzącej gorzkie wspomnienia, ale i ciche nadzieje.
Nadzieja była jednak czymś, czego szybko kazano mu się wyzbyć, zabić. Świat dworskiej polityki, zawiły i niebezpieczny, gotowy był pożreć każdego, kto nie potrafił mu sprostać. Nadzieja była jedynie matką głupich, przetrwać zaś mogli tylko najsilniejsi. Ze wzrokiem pełnym podziwu śledził wyczyny najdzielniejszych rycerzy, a choć rósł szybko i wydawał się wyższy od większości rówieśników, natura poskąpiła mu potężnej budowy. Jako dziecko kości miał drobne i kruche, włosy srebrne jak tarcza księżyca i skórę jasną jak zimowy śnieg, którego sam nigdy nie doświadczył. Krew Valyrii odezwała się w nim głośno i wyraźnie, lecz młodemu księciu wyglądem bliżej było do ducha, pozbawionego barw cienia, niż postawnego wojownika. Oczy w głębokim, ostrym odcieniu fioletu były jedynym przebłyskiem koloru w morzu bieli i szarości. Zawsze wpatrzone w coś uważnie, w daleki horyzont lub cudzą twarz. Dorastając w stolicy słyszał, że to oczami kłamie się najtrudniej, a jednocześnie, że to właśnie one kłamią najlepiej. I rzeczywiście, w chwilach gdy zdawało się, że udało mu oszukać się nawet siebie samego, to właśnie lustrzane odbicie podpowiadało mu gdzie leży bariera między fikcją, a rzeczywistością.
Jego fascynacja rycerstwem nie słabła, lecz spoglądając na poważną twarz ojca szybko zorientował się jednak, że tkwił w błędzie. Prawdziwą siłą nie była bowiem zdolność wymachiwania bronią, a wojny nie toczyły się tylko na polach bitwy, ale na salonach. Słowa cięły ostrzej niż miecze, dlatego nauczył się spijać je z każdych ust, dobierać starannie, tak, by swoim brzmieniem osiągały zamierzone cele. Słowami wypisana była historia, która pozostawała nawet po śmierci. Słowa kształtowały istotę człowieka.
Oczy zwracał ku Viserysowi, doświadczonemu, poważanemu. Nie potrafił jednak zrozumieć jak ten funkcjonował tak, bez cienia zazdrości, w trosce jedynie o dobro królestwa. Zatapiał się w książkach, nie znajdywał w nich jednak odpowiedzi na nurtujące go pytania. Czym było dobro? Przecież jedynie względem. Czym była sprawiedliwość? Przecież jedynie ułudą formułowaną przez usta rządzących. Próbował niekiedy wychylić głowę, tak by dostrzec trochę świata, jednak na horyzoncie migotały jedynie mury. Wsłuchiwał się więc w słowa rodzica, podziwiał go pod wieloma względami. Ojciec mówił niekiedy, że widzi w nim część siebie. Aedion przytakiwał wtedy posłusznie, w myślach kręcił jednak głową. Pozycja Namiestnika, wiedza, władza, wszystko to wywoływało zachwyt, lecz gdy zerkał niekiedy na ojca z innej perspektywy, wydawało mu się, że widział smutek. Zmęczenie. W młodej głowie wnioski nasuwały się same: jaką cenę musiał zapłacić by wyzbyć się samego siebie, w imię królestwa? Młodemu księciu wydawała się wówczas o wiele za wysoka.
Zawsze był uparty i kapryśny. Jeśli czegoś chciał, nie odwracał od tego wzroku. Mimo chuderlawej postury, zarówno otoczenie, jak i własne ambicje popchnęły go na ścieżkę nauki walki. Nawet jeśli jego przeznaczeniem – choć słowo to uważał za wsze za nadmiernie pompatyczne – nie było zostanie rycerzem, nie zamierzał poddawać się bez walki. Kierował nim po prawdzie bardziej upór, chęć wykazania się, niżeli prawdziwy zapał. Viserys, człowiek który odebrał niegdyś staranną naukę w niewoli, dostrzegał w synu więcej potencjału w innym kierunku. Przystał jednak na jego prośby. Odesłał Aediona by ten podjął naukę u jednego z jego bliskich przyjaciół, u człowieka który niegdyś uratował mu życie – Lorda Alyna Velaryona, szanowanego wojownika i znanego taktyka. Poprosił go jednak, aby poza walką nauczono go także trudnej sztuki planowania i rozporządzania. Choć z mijającymi latami, młodemu chłopcu tężyzna fizyczna imponowała coraz to mniej, w sztuce miecza odnalazł kompletnie nowe zainteresowanie. Głos uderzającej o siebie stali był przedziwną pieśnią, najpiękniejszą ze wszystkich poznanych, szermierka zaś subtelną sztuką, wymagającą więcej niż tylko siły. Z lekką pogardą zerkał na topory wojenne i ciężkie maczugi, które jego zdaniem służyły do pospolitego rąbania, nie szlachetnej walki – znaczącą przyczynę niechęci stanowił także fakt, iż ciężko byłoby mu je unieść. Nie dostrzegał też piękna w broni dystansowej, choć jej dyskretna, podstępna poniekąd natura wydawałaby się bardziej mu pasować – znowu jednak nie był obdarzony sokolim wzrokiem, a strzały nietrafiające do celu budziły ogromną frustrację. Chłodny dotyk metalu zawsze przynosił osobliwe uczucie ukojenia, rozchmurzenia umysłu i biegnących w nim myśli. Uczucia tego nie odbierały nawet siniaki i łamane kości, które z czasem zrastały się w silniejsze, mocniejsze. Nigdy nie stał się rosłym wojakiem, o wyglądzie podobnym do masywnych gór, a choć chudy i wysoki, nabrał w końcu mięśni. Pierwsze urazy bolały piekielnie, z czasem jednak nauczył się zaciskać zęby. Wielu spoglądało na te starania z pobłażliwością, miecz stawał mu się jednak najlepszym przyjacielem. Analizowane mapy i rozstawienia wojsk nawiedzały go nawet nocami. Doświadczony rycerz, choć o surowym wyrazie twarzy, stał się w życiu Aediona jakby drugą ojcowską sylwetką, jego imię przez długie lata wywoływało falę ciepła. Ser Alyna słuchał także z dużym zaciekawieniem i posłuszeństwem, wywołanym pewną dozą strachu który przed nim odczuwał. Dawne dzieje, wygrane i przegrane bitwy stały się niemalże niezdrową fascynacją młodego Targaryen – rozgrywał je we własnych myślach, starając się dostrzec i naprawić cudze błędy.

Ataraxia
\ ˌa-tə-ˈrak-sē-ə \
Spokój niezmącony psychicznym i emocjonalnym niepokojem

Gdy mając czternaście lat powrócił do Królewskiej Przystani, nastał okres w którym wydawało mu się, że niemal bezustannie śni. W pewien sposób tęsknił za stolicą, za jej gwarem i chaosem. Tęsknił za siostrą i ojcem, za nielicznymi których mógł nazwać przyjaciółmi. Przywiązywanie się sprawiało mu problem i niewielu mógł nazwać szczególnie bliskimi. Nie żywił sentymentu do braci, lecz bardzo dobrze rozumiał się ze starszym z kuzynów, który choć młodszy, miał w sobie coś co przyciągało innych. Daeron był w wielu aspektach przeciwieństwem Aediona – zrodzony dla Żelaznego Tronu, nie w jego cieniu. Paradoksalnie, rozumieli się jednak bardzo dobrze. Dzielili pasje i ambicje, starszy Targaryen widział w Młodym Smoku kogoś, za kim mógłby ruszyć nawet i na koniec świata. Dni mijały jednak monotonnie, na wyszukanych słowach i wymuszonych uśmiechach. Niekiedy coś zostawało z nim na dłużej – wspomnienia turnieju rycerskiego w Riverrun, który oglądał, kojąca obecność siostry, spojrzenie ojca wypełnione uznaniem. Szczera radość, tak rzadka, wywoływana czasem spędzonym z tymi szczególnie drogimi jego sercu. Z końcem dnia były to jednak tylko wspomnienia i słowa, które rozsypywały się i bledły. Wciąż wiele czasu poświęcał nauce. Był niezwykle niecierpliwy, wiele rzeczy kompletnie mu nie wychodziło. Cudze nazwiska i tytuły nie potrafiły zajmować mu zbyt długo myśli, skomplikowane sztuki, takie jak anatomia czy zielarstwo, pozostawały całkowicie obce. Nie potrafił także nigdy odnaleźć się na polowaniach. Jeśli nie miał do czegoś talentu, zazwyczaj odpuszczał to natychmiastowo. Niewiele było rzeczy, w jego mniemaniu, wartych uwagi i poświęcenia. Po niecałym roku, tygodnie wyzbyte mocnych uczuć i doznań zakończyły się, rozprysnęły niczym szklana kurtyna, gdy żywota dokonał ostatni ze smoków. Piętnastoletnim wówczas chłopcem, wciąż niedoświadczonym, lecz bardzo zarozumiałym, obraz upadku w pewien sposób otworzył oczy. Wewnątrz niego szalała burza emocji, powstrzymywanych i skrytych, krew buzująca w żyłach. Stolica uczyła go jednak stale tego samego: uczucia były jedynie słabością. Wpadnięcie w objęcia kłamstwa było zatem naturalną koleją rzeczy. Kłamstwo było zresztą jedynie koncepcją, stworzoną przez ludzi zbyt głupich aby dostrzec, że ktoś chce ukryć prawdę.
Szczęk metalu przynosił ze sobą coś jeszcze: adrenalinę. Uczucie niepewności, ryzyka, pociągało go bardziej niż wszystko inne na świecie. Upodobał sobie także zakłady, po części ze względu na to, że uważał się za mądrzejszego od wszystkich. W praktyce ryzykował często więcej, niż powinien. Jego kapryśna natura wciąż o sobie przypominała. Z wiekiem chciał więcej i więcej, mimo skromności ojca, mimo jego nauk. Dorastanie w głębokim przeświadczeniu, że razem z bliźniaczką związani byli tak bardzo, że aż wręcz należeli do siebie, zakończyły się jego pierwszym przeżyciem seksualnym. Nie dostrzegał w nim nic złego. Kontakty z siostrą zdawały mu się czymś właściwym, naturalnym, zwłaszcza dla jego rodziny. Sekretna natura relacji dodawała tylko przeżyciom. Nawet w oddali od niej słyszał jej oddech, w komnacie pełnej ludzi pochwyciłby tylko jej spojrzenie – przy niej w jego fioletowych oczach rozkwitało szaleństwo, tak typowe dla Targaryenów. Ludzie mówili, że gdy rodzi się jeden z nich, bogowie rzucali monetą. Aedion temu nie wierzył: bez wahania odpowiedziałby, że każdy w tej rodzinie był na swój sposób szalony. Szaleństwo miało jednak wiele twarzy.
Jego szaleństwem było pragnienie wolności, skontrastowanie ze środowiskiem w którym przyszło mu żyć. Królewska Przystań była złotą klatką, w której zamknięci byli wszyscy. Niektórzy udawali jedynie, że kontrolują sytuację. Udawanie tak bardzo weszło mu w naturę, że niekiedy sam nie potrafił powiedzieć już kiedy kłamie. W cudzych słowach zawsze starał się dostrzegać drugie dno, niemal popadał w paranoję. Dostrzegał jak jego słowa wpływają na innych, obserwował i zapamiętywał. Sam wiedział, że kochał siostrę, nie był jednak przekonany w jaki sposób. Czasami zastanawiał się, czy jedyną kobietą, którą obdarzył romantycznym uczuciem nie była właśnie wyśniona w o l n o ś ć, wiatr rozwiewający włosy. Pragnął trzymać siostrę jak najbliżej siebie, bojąc się ją stracić. Zaborczy i stanowczy, łudził się, że byłby w stanie sprzeciwić się wszystkiemu, co chciałoby ich rozdzielić. Szybko przekonał się jednak jak bardzo się mylił – rozłąkę przyniósł ślub Falyse z pierworodnym synem Viserysa, który tylko spotęgował niechęć między braćmi. Od tego czasu świetliste oczy bliźniaczki straciły dla niego nieco blasku. Aedion wiedział, że potrzebę bliskości, choć płonącą wewnątrz niego, należało zgasić. Czuł się od niej jednak niemal uzależniony i nigdy nie potrafił do końca zabić tego uczucia.
Rok 157 przyniósł jednak ze sobą wiele zmian. Rzucił czarny cień na wszystkich - cień który przypomniał młodzieńcowi o chłodnych obsydianach Smoczej Skały, o słowach matki, sylwetki niemal kompletnie zamazanej przez czas. Pragnął wolności, pragnął wzbić się w powietrze, ale przywiązany był do ziemi, a grunt pod jego nogami właśnie zaczął się osuwać. Nigdy wcześniej ulotność chwili i przemijanie nie uderzyło go tak bardzo jak wtedy: król Aegon III zmarł. Porwała go choroba. Pozostały już tylko słowa, czarny atrament na papierze. Szepty dookoła wzmagały się. Zaślepiony przez ambicje, nie dostrzegł nadchodzącego upadku. Ojciec miał rację: musiał wreszcie wyzbyć się pychy.
Był jak smok z połamanymi skrzydłami. Upadek z wysokości był bardzo bolesny: w końcu zorientował się, jak niewiele znaczy. Był tylko cieniem, wyniszczonym przez oczekiwania i presje. Po raz pierwszy spojrzał na świat szerzej, aby dostrzec to, co stało się dla niego tak ważne: dobro rodziny i królestwa. Ogień i krew, ogień płonący w żyłach, wyniszczający, odradzający i krew, gęstsza niż woda, gorętsza niż płomienie. Definicja dobra wciąż pozostawała względna, dobre było jednak to co pomagało Targaryenom, co umacniało Westeros. Za wszelką cenę – po trupach, po spalonych mostach, cel uświęcał wszelkie środki. Nowy król, Daeron, był uosobieniem dawnej potęgi rodu. Kiedy oznajmiał, że sam jest smokiem, nie było w tych słowach ani krzty kłamstwa, które syn Namiestnika znał tak dobrze. Daeron naprawdę był smokiem. W oczach Aediona urósł niemal do ideału, dawał nadzieję, tą samą, którą niegdyś kazano mu stłamsić. Gdy władca oznajmił, że rusza na podbój Dorne, jego kuzyn bez wahania sięgnął po miecz. Obiecywał sobie niegdyś, że pognałby za przyjacielem na drugi koniec świata i zamierzał dotrzymać słowa. Był głuchy na protesty ojca, całym sercem wspierając Młodego Smoka. Z perspektywy dzisiejszych dni widzi, jak bardzo naiwny i niedoświadczony wówczas był. Pragnął jednak wykorzystać umiejętności zdobyte pod czujnym okiem Velaryona, który był jednym z czołowych strategów całej operacji. Syn Viserysa dniami i nocami studiował mapy i treści traktujące o nieudanych podbojach południowej krainy. Tak bardzo skupił się na celu, że w jego głowie narastała pewność siebie. Na południe ruszył z podniesioną głową, z wrażeniem, że cały świat gotów jest paść do ich stóp. Dopiero konfrontacja z rzeczywistością nauczyła go, jak bardzo nie był na nią przygotowany.
Dorne nie przypominało w niczym świata, który poznał wcześniej. Było ognistą pustynią, przerażającą krainą, w której za każdym rogiem czyhało niebezpieczeństwo. Mimo to podążył pod wodzą krewniaka przez Szlak Kości, zgodnie z przygotowanymi planami. Tymczasem jego dawny mentor atakował od strony morza, lord Tyrell zaś od Czerwonych Gór. Przepełnione gorącem powietrze krainy wkrótce wypełniło się także dźwiękami broni ocierającej się o broń, krzyków i lamentów. Wtedy wydawało mu się, że zwycięstwo było tego warte, że było warte wszystkiego. Minęło wiele lat, nim polegli w bitwie przestali być dla niego jedynie numerem.
Przedzieranie się przez miasto cieni i kapitulacja Słonecznej Włóczni dziś wydają się tylko dobrym wspomnieniem. Pamiętał ciepłe uśmiechy, szczere, niewymuszone. Uczucie ulgi, wypełniające całe jego ciało. Po raz pierwszy w życiu czuł się niemal tak, jakby latał. Książę Dorne i podlegli mu lordowie w końcu ugięli kolano przed Daeronem, a Siedem Królestw stało się prawdziwą całością, nie jedynie tytularną ułudą. Rebelianci dawali się w znaki, lecz szczęście sprzyjało Targaryenom. Gdy nastał czas powrotu, na południu pozostał lord Tyrell, a także chwilo i brat Aediona, któremu później powierzono zadanie przetransportowania czternastu wysoko urodzonych jeńców do stolicy, gwarantujących wierność ich rodzin. Drugi syn Namiestnika powrócił do stolicy razem z królem, lecz choć witały go te same znajome mury, on był już zupełnie innym człowiekiem.

Maudlin
\ ˈmȯd-lən \
Głupie, osłabiające przywiązanie

Dorne zmieniło go nie do poznania – nie tylko umocniło kości i przysypało twarz jasnymi piegami, ale w pewien sposób wypaliło z niego przeszłość. Na powrót otoczyły go szepty i szelesty bogatych tkanin, w jego uszach brzmiały jednak niemal nieznajomo. Obraz wojny wywarł na nim ogromne wrażenie. Na polach bitwy mieszały się ze sobą smierć i chwała, porażka i zwycięstwo. Historię pisali zwycięzcy, to oni też ustalali co było dobre. Kwestie moralności pociągały go coraz to mocniej, z coraz to większa pasją zaglądał do ksiąg traktujących o prawach i obowiązkach, poszukując swoich odpowiedzi. Wiedza teoretyczna przynosiła jednak odwrotny skutek, kierowała go bowiem ku kolejnym pytaniom, kolejnym spostrzeżeniom. Nawet prawem, spisanym na papierze łatwo było manipulować. Być może sprawiedliwość nie była jedynie prawem, a osobami. Z podziwem w oczach obserwował ówczesnego Starszego nad Prawami, człowieka uczonego, ale przede wszystkim obdarzonego złotym językiem. Słowa wydobywające się z jego ust były jakby miększe, bardziej kuszące niż inne, nawet te ojca. Dni względnego pokoju płynęły mu szybko, na obserwacji, zabawach, godzinach spędzonych w książkach, godzinach wypełnionych brzękiem metalu, godzinach żywych dyskusji. Żył w sferze słów, oderwany od ziemi. Taka sytuacja mogła być jedynie krótkotrwała, podobnie jak krótkotrwały okazał się pokój. W tamtym czasie starał się jednak wykorzystywać chwile, nie wychodząc aż nadto w przyszłość.
Życie składało się z wielu zawsze i kiedyś. Lubił wierzyć, że na zawsze zatrzymało się w momencie, w którym po raz pierwszy splotły się ich dłonie. W oczach Shaeny dostrzegał gwiazdy, zdobiące niebo w pogodne dni. Jej głos był najczystszym, najbardziej melodyjnym dźwiękiem na ziemi – czas przestawał nagle biec w chwilach które spędzali razem. Połączył ich zwykły przypadek, nieostrożny kaprys losu, być może tylko jego drwina. Z każdą nową rozmową, z każdym kolejnym spojrzeniem rosło w nim uczucie kompletnie inne od wszystkich, które znał dotąd. Nie przypominało płonącego pożądania, a raczej niewinne, platoniczne emocje które zdawały się istnieć jedynie w balladach i starych księgach. Dotyk jej ust sprawiał, że cały świat dookoła zamierał. Nie było wtedy dla niego nic poza tu i teraz, żadnych wojen, żadnego pokoju, żadnych ambicji. Wydawało mu się wówczas, że szczęście ma ten sam smak co jej usta, że wszystko co złe mógł zostawić za sobą. Przez ulotne chwile wierzył nawet, że na zawsze pozostanie prawdą. Ślub z ukochaną nie wydawał się niemożliwy, zarówno jej, jak i jemu. Choć słyszał zarówno wcześniej jak i później wiele przerażających, wypełnionych smutkiem słów, dzień w którym oznajmiono mu, że kobieta, która stała się dla niego całym wszechświatem, wychodzi za własnego brata, pozostawił go z wrażeniem, że słońce zgasło na zawsze i nigdy już nie nastanie świt.
Przez wiele lat ojciec poszukiwał dla niego odpowiedniej kandydatki na żonę – gdy Aedion w końcu ujrzał tą wybraną, z trudem udało mu się ukryć rozczarowanie. Córka poważanych ludzi, sojusz przynoszący korzyści: wszystko to słyszał zarówno w słowach rodzica jak i własnych myślach. Dziewczyna miała jednak dziwnie pospolite piaskowe włosy i trawiaste, zielone oczy, pozbawione szlachetnych barw kojarzonych z Valyrią. Nie było ani jednego aspektu w którym mogłaby się równać z jego siostrą, czy kuzynką. Wyglądała na słabą, tak kruchą, że byle podmuch wiatru byłby w stanie ją przewrócić. Na jej twarzy nie malowało się niemal nic, pozostawała stale bez wyrazu. Nie była nawet szczególnie głupia, potrafiła zabawić innych rozmową, czy grą na instrumencie. Posłuszna, prosta do zmanipulowania, lecz przy tym niezwykle nudna. Niewiele było rzeczy które frustrowały młodego Targaryen bardziej niż nuda, rutyna, której doświadczał coraz częściej. Czy rutyna mogła być jeszcze bardziej rutynowa? Ślub ze szlachcianką mógł przynieść tylko jedną, twierdzą odpowiedź.
Życie na dworze wydawało mu się coraz to bardziej nużące, zbyt stabilne. Tak jakby pokój, choć niewątpliwie chwiejny, przynosił mu jedynie same zawody. Głęboko żałował, że jest tak daleko od Dorne, miejsca w którym działo się wciąż tak wiele. Karcił się jednak za podobne myśli, wiedząc, że czaiło się tam jeszcze więcej niebezpieczeństw niż w Stolicy. Jego uszy lgnęły jednak do historii o dalekim południu, nawet jeśli te często przepełnione były tragediami. Lord Lyonel Tyrell był człowiekiem powszechnie respektowanym – Aedion miał okazję spotkać go zarówno przed jak i po podboju, darzył go także ogromnym szacunkiem. Nie wyobrażał sobie wielu ludzi, którzy mogli zastąpić go na stanowisku. Mimo to, wieści o stałych napadach na jego karawanę docierały nawet do Królewskiej Przystani. Nie martwiły zbytnio młodego Targaryena: wierzył, że doświadczony lord poradzi sobie jakoś z dziką naturą pustynnych rebeliantów. Pamiętał wciąż tą krainę, a z czasem w jego oczach malowała się jako niezwykle przerażająca i przedziwnie piękna jednocześnie. Było coś czarującego w naturze dornijczyków, nieugiętych i łaknących wolności. Coś zupełnie obcego lordom Westeros, coś czego, jakby się zdawało, nikt inny nie potrafiłby pojąć. Nikt zresztą nawet nie próbował. Daeron postanowił stłamsić ich poczucie niezależności, zaatakować silnie i precyzyjnie. Jeńcy gwarantowali mu posłuszeństwo możnych, niekoniecznie jednak zbuntowanego pospólstwa. W imię utrzymania siódmego królestwa wciąż ginęli ludzie. Syn Namiestnika widział liczby, nie były one jednak w jego oczach warte zbyt wiele. Ogień i krew, to była dewiza samych Targaryenów. Jeśli nie potrafiliby zapłacić wysokiej ceny, być może nie powinni nazywać samych siebie smokami.
Jego wzrok wciąż zdecydowanie zbyt często zatrzymywał się na najstarszej siostrze króla. Między nimi istniała jednak już teraz pewna bariera, nienamacalna, a jednak tak dotkliwie odczuwana przez Aediona. Ku jego jeszcze większemu nieszczęściu, nie wyglądała ona na szczęśliwą. A to przecież powtarzał sobie, odsuwając się od niej. Pragnął aby była zadowolona. Baelora i jego brata dzieliło bardzo wiele, można by rzec: przepaść. Nie był nawet w połowie tak porywczy, tak pełny pasji. Jego kuzynowi nie dane było poznać go bardzo dobrze, ich kontakty ograniczały się do uprzejmości, bacznego obserwowania. Tym bardziej, że obecność Shaeny potrafiła sprawiać mu wówczas jedynie ból. Przenikliwy i uderzający, tłamszony jednak gdzieś we wnętrzu. Nie był już na wojnie. Królewską Przystanią nie rządziły uczucia, a wyrachowane półuśmiechy, intrygi zawiązujące się na obcych ustach. Choć miasto to było czymś, co najprędzej nazwać mógłby domem, czuł się w nim coraz bardziej jak zupełnie obca osoba. Przed wyjazdem zdawało mu się, że wiedział kim jest, stojąc w cieniu Żelaznego Tronu czuł się zupełnie jakby zagubił się na nowo.
Do ślubu nigdy nie doszło. Obiecana mu szlachcianka, ulotna jak ostatnie promienie słońca, zgasła niespodziewanie. Udawany szok i smutek zdobiły jego twarz, w oczach szkliły się nawet fałszywe łzy. Piękne słowa zawsze przychodziły mu z łatwością. Zabrała ją choroba – tak mówili. Nie wiedział, czy w to uwierzył. W istocie, zawsze była chorowita. Lecz w świecie w którym co chwilę życie odbierały miecze, jadowite skorpiony i trucizny rozpuszczone w winach, choroba wydawała się czymś niemal nierealnym. Czymś tak niezależnym, że niemal kłamstwem. We własnych komnatach nie krył jednak czegoś na kształt chytrego uśmiechu, choć przypominającego raczej dziwny grymas, pełen zarazem goryczy i słodkości. Cóż, z samotnością było mu w pewien sposób do twarzy. Nie sądził, że istniał ktoś, kto potrafiłby zrozumieć co działo się w jego umyśle. Nigdy też tego nie oczekiwał: małżeństwo było jedynie konceptem społecznym, narzucanym przez tradycje. Środkiem zysku, niczym więcej.
Odejście chorowitego dziewczęcia wpędziła go już w pewne osłupienie, lecz gdy wieść o śmierci jednego ze Starszych obiegła całą stolicę, szok malujący się na twarzy Aediona nie był w nawet najmniejszej części nieszczery. Nieznajomy upominał się o każdego, młodego, starego, nieistotnego, stojącego u władzy. Ulegnięcie chorobie zdawało się spokojniejsze niż przebicie mieczem, jednocześnie jednak w oczach Targaryena zdecydowanie mniej chlubne. Czasami zastanawiał się ile czasu pozostało jemu – czy życie nie było jedynie szalonym zakładem, którego nie powinno się przegrać? Przed tym losem poważnego lorda nie ochroniły nawet jego złote słowa. Gdy Młody Smok, jego przyjaciel, jego król, wskazał go na członka Małej Rady, pochylił głowę z pokorą, śmiały, choć jednocześnie pełen wątpliwości. Od tamtego dnia przyszło mu żyć wieloma życiami – żywotami innych ludzi, ich słowami, historiami. Gdzieś pośród nich zatracał się na dobre, wśród kłamstw, wymówek, wśród czarnych liter praw. W jego ustach ożywały, zyskiwały nowe brzmienie. Poczucie obowiązku i władzy, jaką dawały sądy nad tym, co było dobrym, a co złym, sprawił, że niemal zachłysnął się własną zarozumiałością. Stał się częścią sprawiedliwości – w obliczu króla wciąż nie znaczył wiele, był jednak gotowy się z tym pogodzić. Tak jak nauczył go ojciec: działać dla dobra królestwa. Dla dobra rodziny.

Lacuna
\ lə-ˈkü-nə \
Pusta przestrzeń, brakująca część

Wydarzenia piątego księżyca 164 ubodły wszystkich niczym jad skorpionów, który zakończył życie lorda Tyrella. Dookoła Aediona wzmagały się głosy. Zdrada – słowo to niosły niemal wszystkie usta, gorzkie, ale prawdziwe. Ród Qorgyle, tak pozornie wierny i tak oddany, zapoczątkował prawdziwy armagedon. Chaos, pozbawiony jakiegokolwiek ładu, odnalazł młodego Targaryena w roztargnieniu i braku gotowości. Po raz pierwszy od lat, pytanie o cenę utrzymania Dorne wywołało u niego przerażającą, niespodziewaną odpowiedź. Ludzie ginęli w imię niczego. Wewnętrzne rozterki i dawne wątpliwości na nowo odzywały się w synu Viserysa. Bardziej niż sobie samemu, ufał jednak swojemu władcy – gdy Daeron ponownie ruszył na Dorne, obaj jego kuzyni podążyli za nim. Jednak, już u schyłku pierwszej potyczki, rozpoczętej nawet przed przybyciem na południe, Aedion spadł z konia i został poważnie raniony przez jednego z przeciwników. Bardziej szczęście, niż jakiekolwiek umiejętności, zadecydowały o tym, że przeżył. Pozbawiony pełni sprawności byłby jedynie przeszkodą. Pełen uporu pragnął kontynuować wojaczkę – zadane obrażenia nie były w końcu śmiertelne, a zatem nie wydawały mu się niczym specjalnym. Dopiero słowa brata, że w obecnym stanie jego umiejętności o wiele bardziej przydadzą się w stolicy, sprawiły że dał za wygraną i zawrócił. Do dziś pod jego lewym żebrem pozostaje bolesne świadectwo tamtych wydarzeń. Wąska blizna, przypominająca o najgorszym. Pełen złości i poczucia bezsilności mógł już tylko czekać na kolejne wiadomości. Z początku wszystko wydawało się iść po myśli Młodego Smoka, który wygrał kilka bitew podczas przeprawy przez Szlak Kości. Koniec roku ponownie spłynął jednak krwią, zdawało się, że w wojnie bliskich stracili już niemal wszyscy. Stark, Arryn, Baratheon. Imion było wiele: część z nich była dla Aediona w istocie jedynie imionami, część z nich jednak żywymi ludźmi, z których odejściem nie potrafił się tak łatwo pogodzić.
Początek 165 miał zwiastować kolejne lata spokoju, w młodym Targaryenie budził jednak pewien niepokój. Życie zdążyło już nauczyć go, że nie ma niczego dobrego za darmo, ślepa wiara w Daerona przesłaniała w nim jednak wszystko inne. W uszach wciąż dudniły mu liczby: dziesięć tysięcy ludzi zginęło by podbić Dorne, czterdzieści tysięcy, by je utrzymać. Niektóre z tych liczb miały już imiona, w tym niemal jego własne. Był wówczas człowiekiem głęboko wierzącym w Siedmiu, dlatego z braku innego wyjścia modlił się nieustannie. Jedyną odpowiedzią jaką dostawał była jednak cisza. Głęboka, nieustająca, irytująca.
Ciszę przerwały w końcu krzyki. Czarne skrzydła, czarne słowa – słowa którym nie mógł uwierzyć, nie chciał uwierzyć. Zdawało mu się, że jeszcze tak niedawno stał tuż obok Daerona. Że wciąż widział jego sylwetkę, potężną i rosłą. Że wciąż gotów byłby pójść za nim, nawet jeśli na koniec świata. Ale Daerona już nie było, pozostały po nim jedynie słowa. Słowa, pełne chwały, ale i te przepełnione pogardą. Głupi chłopiec, niegodny król. Wydawało mu się, że jest kolejnym Aegonem. Chociaż trwały jedynie wyrazy, dla Aediona na zawsze pozostał kimś więcej. Jednym z jego nielicznych przyjaciół. Niedoścignionym wzorem. Niespełnionymi ambicjami. Po raz pierwszy od wielu lat, czuł się jakby naprawdę coś stracił. Po raz pierwszy od wielu lat, na jego twarzy malował się prawdziwy smutek, prawdziwe łzy. Spływały po jego twarzy w samotności, w cieniu nocnego nieba. Palce wodziły po kamiennej powierzchni smoczego jaja, które wciąż pozostawało niewyklute. Czerwone żyłki przecinające czarne połacie wyglądały tamtej nocy niemal jak krew. Inni mieli racje, smoków już nie było. Daeron zginął za nic. Wszyscy ludzie, ginęli za nic. Za puste obietnice, za piękne słowa. Jego brat został pojmany, nigdy jednak nie łączyły ich głębokie relacje. Gdyby mógł, to zmarłego króla prędzej nazwałby bratem. Wszelka logika podpowiadała mu, że nie miał na te wydarzenia żadnego wpływu. Wciąż jednak obarczał się winą. Nie było go, gdy był potrzebny. Być może mógłby coś zmienić. Płonący w żyłach ogień rozgorzał na nowo. Odezwało się w nim palące pragnienie, gorętsze niż inne, którego nie mógł jednak jeszcze wtedy nazwać.
Wydawałoby się, że nawet sam świat nie był przygotowany na taki bieg wydarzeń. Widział łzy w oczach tak wielu i choć sam płakał w samotności – za kimś bliskim mu niemal jak bratem, za utraconą potęgą, za światem sypiącym się na kawałki – to nawet on, któremu kłamstwo stało się jakby drugą naturą, nie potrafił ukryć smutku odbitego we fioletowych tęczówkach i ciemnych źrenicach. Pochłonęła go praca, w której wir rzucił się, mając nadzieję na odnalezienie tam pewnego zatracenia. Nic nie było jednak takie jak przedtem. Czuł się złamany, przygnieciony ciężarem wszystkich emocji, które skrywał w sobie przez wszystkie lata. Nowym królem miał zostać Baelor, pobożny, w oczach Aediona pozbawiony wyrazu. Nie potrafił jednak pogodzić się z tą myślą. Syn Aeogna III mógł być królem Westeros, nie był jednak jego królem. Nigdy nie mógł nim zostać. Nie widział nikogo, kto mógłby zastąpić Młodego Smoka. W krótkim czasie niechęć ta wzmagała się jeszcze bardziej, lecz gdy nowy władca oznajmił, że wyrusza do Dorne szukając pokoju, niechęć przerodziła się w obrzydzenie. Daeron stracił wszystko w jedną noc, wyglądało na to, że rządy jego brata miały zrujnować całe królestwo. Krzyki i protesty wydawały się jednak bezsensowne. Zaciskając zęby, Aedion zastąpił je zatem uprzejmymi zdaniami i zapewnieniami o tym, że mądrym decyzjom z pewnością sprzyjać będzie Siedmiu. W skrytości pragnął jednak, aby i jego przykryły piaski Dorne. Płonące uczucie udało mu się nazwać w końcu słowami. Zemsta. Pragnął zemsty – nie tylko na samych dornijczykach, ale na wszystkich wątpiących. Czuł jak autorytet Targaryenów spada, czuł, że niewielu spogląda już na nich jak na smoki, prędzej na zagubione owce. Rozumiał to doskonale spoglądając na poczynania kuzyna: na jego widok drwina niemal sama cisnęła się na usta. Aby osiągnąć to czego tak bardzo chciał, nie mógł jednak stwarzać sobie wrogów. Potrzebował zaufania nowego króla. Potrzebował służyć mu radą i miłym słowem, potrzebował trzymać się osoby władcy jak najbliżej. Dookoła słyszał głosy, równie sfrustrowane jak ten należący do niego. Niektórzy pragnęli widzieć na tronie kogoś rozsądnego, nie chłopca pochłoniętego religijnym fanatyzmem. Chłopca, który nie dotykał nawet własnej żony. Chłopca, który nie zasługiwał na nic co miał, choć otrzymał to wszystko, czego Aedion tak bardzo pragnął. Sam jednak nie ulegał tym głosom. Nie potakiwał im. Wolał stać przy królu w świetle jego przychylności, marszczyć brwi gdy odwracał wzrok. Zdawało mu się, że nawet w obliczu ojca, stoickim i opanowanym, dostrzega ślad tego samego niesmaku, a nawet strachu. Ojciec robił wszystko dla dobra królestwa, gdzie jednak prowadziła jego ścieżka? Przez lata pragnął być do niego podobny, przez lata obierał go sobie za wzór. Wciąż darzył go ogromnym szacunkiem, był bowiem pewny, że gdyby nie Viserys, władza Targaryenów runęłaby już lata temu. Z czasem uświadomił sobie jednak, że nie chciał być Viserysem. Mógł działać dla dobra rodziny, dla dobra korony, ale i dla siebie. Świat nie był czarny i biały, miał mnóstwo odcieni szarości. Nie obchodziło go, co mówili inni – przeznaczenie było tylko ułudą, każdy musiał odnaleźć własną drogę. A jeśli droga, którą kroczył nie doprowadzi go tam gdzie zechce, sam utoruje sobie nową.
Nieobecność króla, choć chwilowa, przyniosła mu wiele korzyści. Podchwycone spojrzenia, słowa otuchy i stała obecność sprawiły, że widok przyszłej królowej przestała już sprawiać ból, przyniósł ze sobą jednak dawne uczucia. Gdyby nie upór Baelora, przekonanego o własnej świętobliwości, z pewnością zatopiłby się już w jej ramionach. Wieści o podpisanym traktacie wydawały się szczęśliwe, on pozostawał jednak nietknięty. O wiele bardziej zaciekawił go fakt ukąszenia króla przez żmije – powrót brata, którego w myślach dawno już uśmiercił, był tylko niefortunnym dodatkiem. Zdawało się jednak, że Siedmiu sprzyjało nowemu władcy. Sam Aedion porzucił wiarę w nich na dobre. Być może sprzyjali Baelorowi, potwierdzało to jednak teorie, jakoby nie sprzyjali Targaryenom. Skoro nie potrafili uchronić Daerona, nie potrafili też uchronić reszty jego rodziny, królestwa. Rządy młodszego syna Aegona zwiastowały w końcu same problemy. Syn Namiestnika swoje oczy zwrócił więc ku starym opowieściom, ku wierzeniom dawnej Valyrii, na której wzrosła potęga smoczego rodu. Gdy się od nich odwrócili, odwrócił się także los. Być może nadszedł zatem czas by do nich powrócić. Wszelkie wierzenia przyjmuje z dozą sceptycyzmu, bardziej skłonny jest jednak uwierzyć w przychylność Vhagar, niż Wojownika. Swoje przekonania zostawia jednak dla siebie, wiedząc, jak wiele religia znaczy dla obecnego władcy. Brak przywiązania działa jednak na jego korzyść – o wiele łatwiej jest mu kłamać, gdy wymawiane przez niego imiona są jakby pozbawione mocy.
Niechętnie przyjął powrót króla, choć wiedział, że jest on nieunikniony. Królewską Przystań wypełnił gwar związany z przygotowaniami do koronacji. Warunki pokoju miały przedstawić wiele odpowiedzi. Aedion obawiał się jednak słowa pokój. Wydawało się, że Westeros doznało go już kilka lat temu, nie potrzeba było jednak wiele, by raz na zawsze go zburzyć. Niegdyś śnił o wolności jaką dawały skrzydła, dziś jednak wiele trzyma go przy ziemi. I choć bardzo głęboko w sercu wciąż zachował gdzieś marzenia, te o dosiadaniu własnego smoka i te o byciu rycerzem, to wydają się one być raczej głosem małego dziecka, które dorosło zbyt wcześnie. Spoglądając dziś w lustro niemal nie rozpoznaje własnej twarzy – czas sprawił, że blada i wyraźnie zarysowana, skrywa mnóstwo tajemnic. Nie jest już chuderlawym chłopcem z łamliwymi kośćmi, nie jest jedynie cieniem własnego nazwiska, duchem przemykającym między ścianami. Rzeczywistość wykrzywiła go na wszystkie strony, stworzyła z niego manipulatora, kłamcę, niemal wyzbytego wszelkich uczuć. Te, skrywane gdzieś w głębi przestały z czasem mieć dla niego tak wielkie znaczenie. Pozór chłodnego ideału, wykreowanego przez społeczeństwo, przełamuje jakby jedyne wspomnienie dawnych pragnień. Choć nigdy nie został rycerzem, stale nosi miecz.
Świat widzi w nim poważnego szlachcica, inteligentnego, niezwykle elokwentnego. Dorosłego, złotoustego mężczyznę, o wyzywającym spojrzeniu i wyprostowanego z dumą. Choć bardzo pragnąłby go zobaczyć, lustrzane odbicie jemu samemu ukazuje wciąż jedynie skulone, zagubione dziecko.

Ciekawostki

♜ Żałuje że nie zna własnej matki, mimo tego, że ludzie mają o niej raczej nienajlepszą opinię. Chciałby kiedyś ją odnaleźć, żeby przekonać się o tym na własne oczy. Gdy był młodszy często błagał ojca by coś mu o niej opowiedział.

♜ W skrytości marzy niekiedy o opuszczeniu Westeros i poznaniu innych krain.

♜ Nie jest wielkim miłośnikiem alkoholu, pije go rzadko. Uwielbia jednak zakłady i wiążące się z nimi ryzyko.

♜ Bardzo lubi rzeczy piękne, jak kwiaty czy drogie tkaniny. Niezwykle irytuje go brak porządku, zwłaszcza wśród swoich rzeczy.

♜ Chociaż jego jajko pozostaje wciąż jedynie jajkiem, w dzieciństwie wymyślił dla niego przynajmniej kilkadziesiąt różnych imion. Twierdzi, że nazwałby smoka Vhagar, ponieważ Visenya Targaryen wydaje mu się niezwykle ciekawą postacią.

♜ Choć uważa, że to niebezpieczna forma komunikacji, lubi pisać listy. Wielu z nich nigdy jednak nie wysłał, uznając, że jeśli dostałyby się w niepowołane ręce przysporzyłyby mu samych kłopotów.

♜ Pod jednym z żeber ma długą, wąską bliznę, która stanowi pamiątkę drugiej próby podbicia Dorne. Mężczyzna nienawidzi na nią patrzeć, budzi w nim bowiem najgorsze wspomnienia.

♜ Fascynują go statki i dalekie wody, nie posiada jednak żadnych umiejętności związanych z żeglugą, nie potrafi nawet pływać.


Powrót do góry Go down
Nieznajomy
Nieznajomy
Wiek postaci : Przedwieczny
Stanowisko : Gospodarz na Uczcie
Miejsce przebywania : Szczyt stołu

Aedion Targaryen Empty
Temat: Re: Aedion Targaryen   Aedion Targaryen EmptySro 25 Gru - 19:57




AKCEPTACJA
Never forget what you are, for surely the world will not. Make it your strength. Then it can never be your weakness. Armour yourself in it, and it will never be used to hurt you.



Los daje, los odbiera. Aedion stracił wiele w swoim życiu, a jednak w każdej z tych strat leżała cenna nauka. Blizny, spojrzenia osób, których już nie może tak łatwo dosięgnąć - to wszystko jest wartościowym przypomnieniem, że powinien przeć do przodu bez popełniania znanych mu błędów. Zdaje się być posłusznym sługą króla, stojącym w cieniu Żelaznego Tronu, jednak należy pamiętać, że tylko w ciemności mogą lśnić gwiazdy.

Przyznawane atuty to:
Królewska duma
Szlachcic
Starszy nad Prawami
Hazardzista

Na start prócz puli puntów do wydania otrzymujesz również ozdobne pióro egzotycznego ptaka z pozłacanym sztyftem, które wiernie służy ci do pisania wszelakiej korespondencji i dodaje +5 do rzutów na charyzmę w przypadku użycia go do komunikacji. Ponadto w twoim posiadaniu znajduje się też czarne, poprzetykane złocistymi żyłkami smocze jajo, w którym drzemie mityczne życie, czekające na odpowiedni moment, by zbudzić się do życia i w nim ci towarzyszyć.

Powrót do góry Go down
 
Aedion Targaryen
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Aedion Targaryen
» Aedion Targaryen
» Aedion Targaryen
» Haerys Targaryen
» Maeve Targaryen

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Archiwum-
Skocz do: