Share
 

 When I hoped, I feared; since I hoped - I dared.

Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 Empty
Temat: When I hoped, I feared; since I hoped - I dared.   When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 EmptyNie 29 Gru - 1:31

First topic message reminder :


5 V 165
Ziemie Burzy, Koniec Burzy
Meredith Baratheon & Corwyn Arryn

~~

My life closed twice before its close;
It yet remains to see
If immortality unveil
A third event to me.



Od tamtego niefortunnego dnia udawało jej się trzymać bezpieczny dystans, przerywany jedynie z przymusu wobec przypadku oraz związanej z nim dworskiej kurtuazji. Krótkie spojrzenia, przelotne niczym tchnienie wiatru, idealnie wymierzone tak, by nie sprawić więcej smutku niż to nieodzowne. Rzekomo nic nieznaczące uprzejmości, wyuczone i odruchowe, dla postronnych czysto formalne, dla nich samych pełne skruchy i niezręcznego uczucia, że chwila uprzedniej nieuwagi zaprzepaściła całą ich relację. Jakie to zabawne, że trzeba tak niewiele, by zacząć tak wiele, a potem jeszcze mniej, by gwałtownie to zakończyć. Nie czuła żalu, że do niczego nie doszło; gorycz, którą odczuwała, była innego rodzaju. W tym wypadku serce kołatało boleśnie na myśl, że komuś innemu mogła je złamać. Nie chciała drążyć, sypać soli na prawdopodobne rany, jedynie pokuszała się o domniemania bazowane na spojrzeniach, które otrzymywała. A było ich niewiele; ich oczy omijały się podświadomie, przytłoczone karbem wstydu i nieporozumienia. Pytań było za to sporo, jednak żadne nigdy nie opuściło ust, bo do tego trzeba było pewnej dozy odwagi, która była gościem niemile widzianym - ostatnim razem zbyt duża jej dawka postawiła ich nad przepaścią i tylko ostatnie tchnienie zdrowego rozsądku uchroniło ich przed upadkiem. Gdyby tylko jeszcze oszczędziło im bólu, nie prosiłaby o nic więcej.
Niestety los chciał, by sytuacja się nieco zmieniła. Nie z ich własnej woli, a ponownie z formalnego obowiązku, który, choć niecodzienny, stety bądź niestety zmuszał ich do interakcji. Jeszcze chwilę temu czytała synowi bajkę na dobranoc, a teraz w eskorcie jednego ze strażników zmierzała w czeluści zamku, by wyjaśnić, jak mniemała, nieporozumienie. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, w to co doniósł jej gwardzista.
Stukot drewnianych obcasów niósł się echem wzdłuż kamiennych korytarzy, a akompaniował mu brzdęk rynsztunku strażnika. Zapach wilgoci drażnił jej nos, więc skrzywiła się nieznacznie, bo w istocie ciężko było jej się przyzwyczaić do klimatu podmokłych lochów. Może i Koniec Burzy magicznie omijały groźne ulewy, jednak deszcze bywały gośćmi nader częstymi, a więc tak nisko umieszczone miejsca były połączone z wodą już na wieki.
W końcu pojawiła się przed żelaznymi kratami, a zawieszona po jej lewicy naścienna pochodnia oświetlała ją nieznacznie, jednak wystarczająco, by mógł dojrzeć jej osobę i z nikim innym nie pomylić. Ciemna spódnica, prawdopodobnie wciąż czarna, biała, o dziwo, koszula, a na niej ciasno zapięta kamizelka, która choć w podstawie była czarna, to była kunsztownie zdobiona złotą nicią tu i ówdzie, odbijając płomień tlący się nad jej głową. Włosy brązowe, zaplecione w luźny warkocz, jakby naprędce i z przymusu. No i twarz, alabastrowe lico przyodziane w zaniepokojony wyraz twarzy oraz strapione spojrzenie.
- Panie Arryn. - zaczęła, zbliżając się do dzielących ich prętów, po czym westchnęła ciężko. - Liczę, że to tylko niefortunne nieporozumienie i parę słów wyjaśnień przybliży mi, dlaczego spotykamy się w tak nieprzyjemnym miejscu? - w tym momencie, uśmiechnęła się blado, jednym kącikiem ust, a ręce splotła przed sobą, jednak w taki sposób, że łatwo było obrać wrażenie, że je zwyczajnie załamywała.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
Corwyn Arryn
Corwyn Arryn
Wiek postaci : 34
Stanowisko : Dziedzic Orlego Gniazda, rycerz Doliny
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t565-corwyn-arryn#931https://ucztadlawron.forumpolish.com/t584-corwyn-arryn#1007https://ucztadlawron.forumpolish.com/t832-nie-ma-na-swiecie-takiego-leku-ktory-nadalby-sens-zyciu#3236

When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 Empty
Temat: Re: When I hoped, I feared; since I hoped - I dared.   When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 EmptyWto 7 Sty - 5:59

Fanatyzm nigdy nie był czymś dobrym. Czy to religijny, czy ideologiczny. Ludzie zaślepieni pewnymi kwestiami pozostawali ślepi na to, co mają przed nosem i zazwyczaj było dużo większym niebezpieczeństwem niż to, co im wmawiano. Czy można zatem fanatykami nazwać wszystkich, którzy nienawidzą Dorne i dornijczyków do tego stopnia, że są w stanie ponownie wywołać wojnę? Nie doprowadzi to do niczego innego jak do totalnej autodestrukcji, a ucierpią, jak zwykle zresztą, najuboższy mieszkańcy Westeros no i rzecz jasna żołnierze, wysłani na pierwszy front w imię spraw ważniejszych.
- Powiedzmy, że w ramach rekompensaty i zadośćuczynienia, przyjmę na siebie karę również w postaci braku ostrzeżenia, lady. - udał tutaj pokorny ukłon, ograniczając się jednak do gestu dłońmi jak i ukłonu głową, po czym zaśmiał się przez moment. Wielce radowało go, że potrafił wywołać uśmiech na jej twarzy. Widział ją dość często, zazwyczaj poważną, bądź smutną i nie był to najlepszy dla niego widok, a szczególnie dla jego serca. Czyżby zaczął coś do niej czuć?
- Rozumiem, moja Pani. Czy mógłbym prosić? - zerknął porozumiewawczo na pusty kufel. - Czy też w ramach kary mam samodzielnie się udać po trunek i sobie nalać? - podniósł się trochę, jakby chcąc jej pokazać, że jest na to gotowy w każdej chwili i nie ma w nim absolutnie żadnych skrupułów.
- Dolina... - westchnął cicho, uciekając spojrzeniem i zatrzymując je na rozłożystej pelerynie. - Walczyłem za nią ostatnie osiem lat. Nie zliczę ilu dzielnych żołnierzy, nie licząc mojego brata, oddało tam życie. Wiesz... nie wróciłem tam jeszcze. - zatrzymał się, przybierając dość smutny wyraz twarzy i wracając wzrokiem na jej twarz. - Odkąd skończył się Podbój, zostałem tam, utrzymywać porządek. Nagroda za odwagę na polu bitwy. - ostatnie zdanie powiedział dość ironicznie, kręcąc głową na boki z wyraźną dezaprobatą.
Skamieniał, gdy Meredith zapytała go o żonę. Głęboki wdech, wydech i po raz kolejny ucieczka myślami gdzieś daleko poza ściany tej komnaty i granice tego domu.
- Moja żona... Lady Waynwood jest dobrą kobietą. Dobrze wychowała trójkę dzieci i spełniła oczekiwania, jakie jej narzucono. Ja także starałem się wywiązywać z obowiązującej nas przysięgi, jednakże... - westchnął, zaczynając bawić się dłońmi na tafli wody. - Nie jestem przekonany co do tego, czy kiedykolwiek nas coś łączyło. Zwykły mariaż pomiędzy rodem suwerena a chorążego, mający na celu zbliżenie do siebie rodów. To Hubert dostąpił zaszczytu zaręczyn z lady Stark, to na jego ożenek wszyscy czekali i oczekiwali, w końcu zbliżenie do siebie dwóch Wielkich Rodów to dużo poważniejsza i bardziej odpowiedzialna kwestia, której nie byłem godny. - powiedział zadziwiająco spokojnie. Pogodził się z tym już i nie miał tego za złe nikomu, poza samym sobą. Miał może jeszcze część żalu do ojca, jednak brak bliższego kontaktu odkąd wyruszył do Dorne raczej wyleczyło pewne rany i pozwoliło mu dojrzeć, by zrozumieć pewne sprawy, które wcześniej doprowadzały go do frustracji. Mimo wszystko na twarzy Corwyna zagościł smutek, a w jego oczach ponownie można było zobaczyć ból i żal, po kolejnej z rzędu wzmiance o jego bracie.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 Empty
Temat: Re: When I hoped, I feared; since I hoped - I dared.   When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 EmptyWto 7 Sty - 21:44

Fanatykiem można było nazwać każdego, kto interesował się czymś tak intensywnie, że aż szkodziło to jego zdrowiu. Można by było pozostawić takiego w spokoju, w końcu każdy jest kowalem własnego losu, więc jeśli z własnej woli zdecydował się pożegnać ze zdrowym rozsądkiem, to krzyż mu na drogę. Problem pojawiał się mianowicie wtedy, kiedy fanatycy wpływali na innych, czy to zmyślnie utkaną ułudą, czy siłą, zmuszając ich do podążania za ich chorą wizją świata. Dlatego z wielką dozą rezerwy podchodziła do gorliwej wiary ich obecnego króla, który zdawał się brać wyryte w tradycji zabobony.
- Przed czym mam ostrzegać? W końcu jakież zagrożenie miałoby płynąć ze strony biednej, skrzywdzonej wdowy? - zrobiła zbolałą minę na pokaz, jakby naśmiewała się z samej siebie. - Przecież nie potrzebuję kąpieli w tym momencie. - uśmiechnęła się z przekąsem, a następnie wzruszyła ramionami. Corwyn mógł popisywać się tutaj swoim ciałem do woli, ale Meredith się na to nie zbierało. Jakoś odnosiła wrażenie, że świecenie piersiami już na drugiej randce nie przystoi damie. Na dodatek uważała to za bezbrzeżnie głupie i nieodpowiedzialne, a do bycia kimś, kogo można określić tymi dwoma epitetami, nie aspirowała.
- Na bogów, siedź, gdzie siedzisz! - kiedy ten zaczął się podnosić w balii, błyskawicznie oderwała się od stołu, wyciągając rękę przed siebie, jakby chciała bez zawahania podejść i usadzić go, zanim znowu zobaczy to, co niepożądane. Wzięła inny kufel niż ten, z którego sama korzystała, po czym nalała doń resztkę wina, którą nie tak dawno pozostawiła. - To jest jawny szantaż, panie Arryn, czy tak powinno się traktować damę? - zmrużyła oczy i z sarkastycznym uśmieszkiem podała mu napitek. Nie zdziwiłaby się, gdyby od ich rozmowy gardło wyschło mu na wiór.
- Planujesz wrócić tam po odstawieniu króla do Przystani? Czy zostajesz na widowiskowe wkładanie korony na jego skronie? - personalnie nie mogła się doczekać, żeby oglądać, jak koronują kolejnego z kolei pomyleńca. Wręcz nie mogła się posiąść z radości. Najpierw jeden wymyślił sobie wojnę, potem drugi chciał całować wrogów po stopach. No jak nie urok, to sraczka.
Jednak była w stanie zrozumieć jego tęsknotę za domem, o ile dobrze wyczytała jego odczucia wobec Doliny. Sama chciałaby wrócić do Starego Miasta, a najbardziej do tego z jej dziecięcych lat, kiedy wszystko było takie banalnie proste i sielskie. Za to po chwili zauważyła, że chyba powinna była sobie darować pytanie o żonę, bo chyba nieszczególnie dobrze znosił wzmianki o niej. Gdyby była zupełnie trzeźwa, pewnie przeszłaby jej przez myśl taka możliwość.
- Starkowie woleli wydać córkę za drugiego w kolejce? - zmarszczyła brwi, bo cała ta historia jej się nie kleiła. Acz z drugiej strony, ludy północy stanowiły dla niej swego rodzaju zagadkę, której zachowań czasami nie była w stanie rozwikłać. - Nie mnie oceniać, czy jesteś przykładnym mężem. Mało które aranżowane małżeństwo bywa udane. - oświadczyła, wzdychając ciężko. Spojrzała odruchowo na swój pierścień ślubny, ale po chwili pożałowała tego pomysłu. - Mam wrażenie, że dla ludzi naszej pozycji nie ma miejsca na miłość. Jest go sporo na obowiązek, dumę i inne bzdety ku uciesze opinii publicznej, nawet na uciechy cielesne się znajdzie... Ale szczęście nie ma gdzie się wcisnąć. - posłała mu wzrok pełen współczucia i swojego rodzaju zrozumienia, wydając się doskonale rozumieć jego ból. Może dlatego, że kiedyś sama go bardzo dobitnie odczuwała. - Nie sądzę, że byłeś niegodny. To raczej oni byli ślepi. - skwitowała, po czym niespodziewanie uśmiechnęła się łagodnie. Zupełnie tak, jakby chciała dodać mu otuchy.
Powrót do góry Go down
Corwyn Arryn
Corwyn Arryn
Wiek postaci : 34
Stanowisko : Dziedzic Orlego Gniazda, rycerz Doliny
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t565-corwyn-arryn#931https://ucztadlawron.forumpolish.com/t584-corwyn-arryn#1007https://ucztadlawron.forumpolish.com/t832-nie-ma-na-swiecie-takiego-leku-ktory-nadalby-sens-zyciu#3236

When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 Empty
Temat: Re: When I hoped, I feared; since I hoped - I dared.   When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 EmptySro 8 Sty - 2:39

Czy można być kowalem własnego losu? Nie wybierasz miejsca urodzenia, swoich rodziców ani tego, czego zostajesz nauczona w trakcie jakże ciekawego okresu dojrzewania. O ile nie dopadnie Cię wcześniej jakaś choroba i nie kopniesz w piach, nie robiąc nic użytecznego dla innych, a sprowadzając tylko żal i rozpacz na ród, który już na samym początku miał wobec Ciebie oczekiwania. Wybierają Ci nauczycieli, wybierają instruktorów fechtunku i trenerów jazdy konno. Musisz udowadniać im swoją wartość poprzez osiągnięcia w poszczególnych dziedzinach, inaczej usłyszysz, że wszystko poszło na marne i nic z Ciebie nie będzie. Miłość? Jasne, będziesz ją mogła uprawiać z tym, kto się okaże najbardziej korzystny dla rodu w danym miejscu i w danym czasie, inaczej będzie marnotrawstwo i przekleństwo, że odważyłaś się kierować własnymi uczuciami, a nie tym, czego wymaga od Ciebie rodzina. Musisz urodzić potomstwo, koniecznie męskie i najbardziej zdrowe, inaczej nie sprawdzisz się jako kobieta, której rola zwykle ogranicza się do bycia pokorną i posłuszną. Robisz to co od Ciebie oczekują, walczysz tam gdzie wskażą i mówisz to co musisz powiedzieć. Bo jak to będzie wyglądało, a jeszcze ktoś sobie coś pomyśli i co wtedy powie? A ludzie tylko czekają na Twoje potknięcie, by móc je wytknąć, zbesztać Twoją dumę i uderzyć w Twoje ego. Zranić Cię, zanim to Ty zranisz ich, nawet jeśli nie miałaś takiego zamiaru.
- Kto często działa z zaskoczenia, często wygrywa. - uśmiechnął się smutno Corwyn, a jego dłoń spoczęła na jednej z blizn, której doświadczył podczas wojny. - Kąpiel nie musi być jedynym powodem. - dość szybko się oparł napływowi złych wspomnień, a smutek przeobraził w zalotne spojrzenie, którym obarczył Meredith. Podobało mu się droczenie i to, jak ona potrafiła się szybko zrehabilitować, pokazując swój charakter i swoją siłę. - A jak dama życzy sobie być traktowana? - mówiąc to odebrał jedną dłonią napitek, by drugą momentalnie pochwycić jej dłoń, zanim ta ucieknie. Złapał ją stanowczo, aczkolwiek delikatnie i przysunął do swoich ust, sam również się nachylając. Złożył na niej pocałunek, po czym drugi nieco wyżej i trzeci, tuż prawie przy nadgarstku, po czym spojrzał w jej oczy. - Czy tak się podoba? - skinął jej głową i uwolnił dotyk, sunąc jednak palcami po jej skórze, od nadgarstka, przez dłoń, po czubki palców, coraz to powolniejszym ruchem, jakby ciesząc się każdą chwilą, którą na to poświęcał i nie chcąc, by się ona kiedyś skończyła. Rozłożył się wygodniej, wzdychając cicho i upijając łyk napitku, delektując się nim.
- Nie minie dużo czasu, nim Jego Wysokość zostanie ukoronowany, powrót do Doliny byłby daremny i na dłuższą metę - bezsensowny. Kawałek wyrwanej mi siłą duszy został na gorących i zdradliwych piaskach pustyni i póki jej nie odzyskam, nie mam po co wracać do domu. - powiedział spokojnym tonem, wypijając resztę trunku haustem i po chwili zaskoczony patrząc, że jest już pusty. - Muszę usłyszeć o warunkach pokoju, powyzywać Lannisterów, poznać inne samotne wdowy. Wiesz jak jest. - zadowolony oparł kufel o klatkę piersiową i rozłożył się w balii, przeciągając się i wydając z siebie pomruk zadowolenia.
- Widocznie bardziej się nadawał i wówczas nadarzyła się okazja do stworzenia takiego sojuszu. W pełni zrozumiałe. Małżeństwem się przestałem przejmować, a przynajmniej nie przez ostatnią prawie że dekadę. - mimowolnie spojrzał na swój pierścionek i zaczął go głaskać kciukiem. Nie zwracał na niego uwagi, często nawet zapominał o tym, że tam jest. Nie wiedział sam ile dla niego znaczył i czy byłby gotów cokolwiek dla niego poświęcić. Był zagubiony pod tym względem.
- Jesteśmy niewolnikami samymi sobie. Spełniamy oczekiwania starszych, by potem sami wymagać tego od młodych. Zamknięte koło oczekiwań i rozczarowań, niezrealizowanych planów i niespełnionej goryczy. Zaś co do uciech cielesnych.. chętnie o tym posłucham od pięknej damy. - uśmiechnął się nonszalancko i z błyskiem w oku skupił się na niej, jakby chcąc ją przejrzeć na wylot.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 Empty
Temat: Re: When I hoped, I feared; since I hoped - I dared.   When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 EmptySro 8 Sty - 3:28

Nawet jeżeli wiele decyzji było podejmowanych za plecami zainteresowanych, Meredith ciągle uważała, że wszyscy mają wpływ na swój los. Mniejszy lub większy, ale jakiś zawsze. Nikt nie wpoił Baelorowi ślepej wiary w Siedmiu, ba, wszyscy patrzą na niego jakby miał nie do końca równo pod sufitem, ale ponieważ jest głową Siedmiu Królestw, nikt nie odważa się na wytykanie go palcami i mówienie mu wprost, że przesadza. Może nie mógł sam sobie wybrać żony, może tak naprawdę wcale nie chciał tej korony. Wszyscy mieliśmy coś, czego za żadne skarby nie chcieliśmy widzieć, a zostało złożone tuż przed naszymi oczami, byśmy mogli się zeń oswoić i traktować ja swoje. Wszyscy szliśmy na taki układ pokornie, jak baranki na rzeź, przekonani, że nie ma innego wyjścia. Zawsze jest jakieś inne wyjście. Nawet jeżeli jest to skok z samego szczytu latarni, prosto w lodowate, acz kojące objęcia nicości.
- Często, ale nie zawsze. - skwitowała, podążając wzrokiem za jego dłonią, która sunęła po linii blizny. Fascynujące, że wojna dbała o to, by na wieki mieć ze sobą coś, co będzie o niej przypominać. Skupiła się na niej niezbyt długo, ale jej chwilowe rozproszenie uwagi przy podawaniu mu napoju wystarczyło, by mógł pochwycić jej rękę i sprawić, że zabrakło nieco gruntu pod nogami. Zamknęła oczy i odrobinę rozchyliła usta, by cichutko westchnąć, czując pocałunki na swojej dłoni. Po chwili jednak zaczęła się starać nie dać po sobie jednoznacznie poznać, czy jej się to podoba, czy nie. Z autopsji wiedziała, że i jedno i drugie potrafi rozbudzić w mężczyźnie różne od siebie, acz zazwyczaj niepożądane reakcje. Na pytanie o odpowiednim traktowaniu nie odpowiedziała, bo zwyczajnie zabrakło jej języka w gębie. Spuściła na to kurtynę pokornego milczenia, czekając, aż znajdzie zarówno odpowiednie słowa, jak i swoją butę, żeby cokolwiek powiedzieć. Zadrżała pod jego dotykiem, ale zabrała rękę, gdy tylko skończył ją uwalniać i odwróciła się na pięcie, stając do niego plecami. Spoglądała na swą dłoń, jakby zostawił na niej piętno, którego powinna była się wstydzić i wyzbyć, a jednak nie potrafiła odwrócić oczu.
- Czy próbujesz skleić brakującą część swojej duszy, zabierając po kawałku cudzą? - zapytała w końcu, odwracając się do niego gwałtownie i patrząc nań z góry, jakby była gotowa go utopić na miejscu. - Swoją drogą, chyba powinnam wspomnieć, że moja matka nosiła przez długi czas nazwisko Lannister, tak w razie jakbyś chciał powyzywać kogoś z jej krwi. - toczyła walkę, ale nie z Corwynem; batalia miała miejsce wewnątrz niej, co malowało jej się w oczach, które zmieniały wyraz z sekundy na sekundę. Usta drżały niebezpiecznie, jakby słowa cisnęły jej się z nieposkromioną siłą na usta, ale nie mogły znaleźć ujścia, bo Meredith ostatkami sił i zdrowego rozsądku je powstrzymywała. W środku jej serca właśnie szalał sztorm i była bardzo bliska wybuchu.
- Czyje oczekiwania spełniasz, bawiąc się mną? Ojca? Żony? A może swoje? - wypaliła w końcu, jednak wyglądała jednocześnie na paskudnie wściekłą i rozżaloną. Najbardziej jednak czuła się zawiedziona, i to samą sobą. Miała sobie za złe, że pozwoliła mu na rozpalenie w niej jakichkolwiek uczuć, kiedy była dla niego po prostu jedną z wielu samotnych wdów. - Jeśli szukasz we mnie tylko i wyłącznie rozładowania swojej... fizycznej frustracji, po prostu powiedz. Sama znajdę drzwi. - powiedziała w końcu, opuszczając bezwładnie ramiona, jakby już nie miała żadnych sił. Jej oczy się zaszkliły, jednak stała tam, wciąż nie roniąc ani jednej łzy. Głównie dlatego, że nie była pewna, czy było warto.
Powrót do góry Go down
Corwyn Arryn
Corwyn Arryn
Wiek postaci : 34
Stanowisko : Dziedzic Orlego Gniazda, rycerz Doliny
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t565-corwyn-arryn#931https://ucztadlawron.forumpolish.com/t584-corwyn-arryn#1007https://ucztadlawron.forumpolish.com/t832-nie-ma-na-swiecie-takiego-leku-ktory-nadalby-sens-zyciu#3236

When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 Empty
Temat: Re: When I hoped, I feared; since I hoped - I dared.   When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 EmptyPią 10 Sty - 16:32

Jakiż to los możemy mieć sami, jeśli w przypadku odrobiny wolnej woli i postąpienia zgodnie z sumieniem jedyne co nas czeka to spadek w przepaść, utraciwszy wcześniej grunt pod nogami. Król mógł się spodziewać, że będzie królem. Niekoniecznie tak szybko ale w jego głowie musiała przejść ta myśl, gdy Młody Smok wyruszał na wojnę. Kto wie, może sam pod pretekstem głosów zasłyszanych w głowie coś zdziałał, by przyspieszyć niechybny koniec wojny? Tyle mamy od losu ile sami od siebie damy, czasem możemy mieć na coś wpływ, jednakże w większości przypadków to nas wpływają wydarzenia, powstałe na różnoraki skutek z pobudek znanych tylko ich sprawcom.
Wszystko potoczyło się szybko, zbyt szybko, by mały móżdżek Corwyna mógł to w miarę sprawnie przeanalizować i zareagować, więc leżał w balii z rozszerzonymi oczyma i rozchylonymi ustami, mając nadzieję, że to mu pomoże chłonąć jakąkolwiek wiedzę z zewnątrz, przez co nie będzie aż takim głupkiem. Potrząsnął głową, gdy w końcu odzyskał chociaż część szarych komórek i podniósł się delikatnie, podpierając balię i rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie, żeby zdążyła się odwrócić. Bez względu na to czy to zrobiła czy nie, podparł się i podniósł ociężale, stękając cicho z bólu. Rozejrzał się za czymś czym mógłby się zakryć, ale do ubrań miał nie po drodze, a najbliżej była tylko jej szmatka, jednakże szybka kalkulacja w ocenie powierzchni zakrywanej przez nią przestrzeni nie była dla niego nader satysfakcjonująca, dlatego też odpuścił sobie ten głupi pomysł i wyszedł z naczynia, kierując się spokojnym krokiem w stronę Meredith. Całkowicie nagi, z wodą kapiącą z jego umięśnionego i poobijanego ciała, pokrytego licznymi bliznami. Stanął krok przed nią, patrząc na nią smutnym wzrokiem.
- Przepraszam, Meredith. - wyszeptał i uniósł dłoń do jej podbródka, by go delikatnie podnieść do góry, a sam się nachylił i złożył pocałunek na jej czole. Miał załamany głos, sam nie wiedział jakim cudem znów doprowadził do takiej sytuacji. Zrobił krok w tył i kiwnął jej głową, jakby próbując przywrócić zasady etykiety, po czym się odwrócił i podszedł do garderoby, zaczynając w niej grzebać i szukać swoich ubrań, jednakże był zbyt rozkojarzony, by móc to zrobić w miarę szybko i sprawnie.
Powrót do góry Go down
Meredith Baratheon
Meredith Baratheon
Wiek postaci : 27 dni imienia
Stanowisko : Matka Lorda Burzy, siostra Lorda Hightowera
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t548-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t550-meredith-baratheonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t594-we-are-made-of-those-who-have-built-and-broken-us

When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 Empty
Temat: Re: When I hoped, I feared; since I hoped - I dared.   When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 EmptySob 11 Sty - 2:23

Meredith w gniewie była szybsza niż błyskawica; wybuchała, wypluwając z siebie słowa jedno za drugim, nie dając odpocząć ani sobie, ani oponentowi, jakby ścigała się z czasem. Jednak równie szybko gasła, pozostawiając niebo pochmurne i zwiastujące ulewę. Zazwyczaj była w stanie opanować się w odpowiednim czasie, by nie doszło do pochopnych ruchów, ale ostatnimi czasy jej cierpliwość gdzieś uleciała, wyczerpując swe rezerwy w duszy Merry. Latami przetrawiała emocje jak działania matematyczne, podpierając je tylko i wyłącznie logiką, nie pozwalając sobie na rozwijanie w sobie uczuć, które nie mają najmniejszego sensu. Czasem jednak udawało im się przebić ściany, które wokół siebie zbudowała; wtedy przychodziły falami, z którymi nie potrafiła sobie poradzić, bo zdawały się ją zatapiać i dusić. Tak było i teraz. Czuła zbyt wiele konfliktujących ze sobą rzeczy na raz i nie była do końca pewna, czy powinna się przed nim z nimi obnażać. Pokazała mu już zdecydowanie zbyt dużo swych słabości i przeczuwała, że kiedyś tego gorzko pożałuje.
Patrzyła prosto w jego oczy, a czas zdawał się nie płynąć; nie obchodziło ją w tym momencie, czy wyłaził z tej balii nagi, czy krwawiący, bo skupiała się na jego szarych tęczówkach, stopniowo pozwalając złości opuścić ciało. Zdrowy rozsądek zdołał jakimś cudem przebić się przez huk burzy w jej głowie, przypominając jej, że to przecież do niczego nie prowadzi. Dzięki temu spostrzegła, że Corwyn przyjął jej reprymendę jak zbity szczeniak - bez żadnego "ale", bez słowa sprzeciwu. Wydawał jej się przybity, jakby czuł się wszystkiego winny. Pierwotnie do tego dążyła i de facto powinna czuć satysfakcje z uzyskanego efektu, ale zwycięskie triumfy w jej umyśle brzmiały wyjątkowo przygnębiająco. A przeprosiny, okraszone pocałunkiem złożonym na jej czole, sprawiły, że poczuła się jak najgorsza osoba na świecie. Może faktycznie prawdą było, że kobiety prowadzą mężczyzn do zguby.
Kiedy poszedł w kierunku garderoby, westchnęła boleśnie i przetarła swoją twarz otwartymi dłońmi, w porę ocierając łzy, zanim mężczyzna zdążył je zauważyć. Zdusiła cisnący się na jej oczy płacz, tłamsząc go w piersi, by nie wydostał się na zewnątrz. Przełknęła ślinę, jakby chciała usunąć żal, co stanął jej w gardle, ale przez długą chwilę nie była w stanie nic powiedzieć. Obawiała się, że nieważne co powie, będzie to zły wybór.
- Nie powinnam była wybuchać. Ani oczekiwać czegokolwiek. - w końcu odezwała się, głosem cichym, ściśniętym stresem. Krew szumiała jej w uszach, przez co czuła się, jakby zaraz miała osunąć się na podłogę z niemocy. - A przede wszystkim nie powinnam była dawać ci nadziei. Nawet jeżeli coś mogłoby między nami zaistnieć - tutaj urwała, by dać sobie chwilę na zebranie odwagi na dokończenie zdania. - Obawiam się, że byłoby to zwiastunem naszego upadku. - spojrzała na niego smutnym wzrokiem, wyraźnie dając do zrozumienia, że naprawdę jest jej przykro. Była zawiedziona, że były rzeczy ważniejsze w tym momencie, bo chciałaby przekonać się, jak to jest choć raz się czymś nie martwić i zrobić coś, co podpowiada ci serce. - Pójdę posłać po maestera. - oświadczyła, używając głupiej wymówki, by po prostu zakończyć tę kuriozalną sytuację, z której zdawała się nie mieć żadnego innego wyjścia, a następnie opuściła komnatę. Odnosiła wrażenie, że wyrządziła wystarczająco dużo szkody w sercu Corwyna i nie chciała sypać soli na jego rany. Przecież nie była bezduszna.


So huge, so hopeless to conceive
As these that twice befell;
Parting is all we know of heaven
And all we need of hell.


~~

Powrót do góry Go down
Sponsored content

When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 Empty
Temat: Re: When I hoped, I feared; since I hoped - I dared.   When I hoped, I feared; since I hoped - I dared. - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 
When I hoped, I feared; since I hoped - I dared.
Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Retrospekcje :: Zakończone-
Skocz do: