Share
 

 Saoirse Botley

Go down 
AutorWiadomość
Saoirse Botley
Saoirse Botley
Wiek postaci : 35
Stanowisko : Kapitan Lamentu
Miejsce przebywania : Słoneczna Włócznia
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t553-saoirse-botley#965https://ucztadlawron.forumpolish.com/t575-saoirse-botley#970https://ucztadlawron.forumpolish.com/t848-now-we-re-back-to-the-beginninghttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t1164-korespondencja-saoirse-botley#9030

Saoirse Botley Empty
Temat: Saoirse Botley   Saoirse Botley EmptyNie 15 Gru - 18:32


Saoirse Botley
Body aches, I'm bound in chains
Well there's a fire in my veins and
Can you hear the drumming?


14 I 130
Panna
Lordsport
Greyjoy
Utopiony Bóg
170 cm | 62 kg
Eva Green

Statystyki
Siła: 40
Precyzja: 68
Zręczność: 50
Zwinność: 62
Inteligencja: 68
Odporność: 62

Żywotność: 105
Wytrzymałość: 95
Umiejętności
Nawigacja - 35
Język obcy - dialekty wolnych Miast      
Lys - 30, Quarth - 30, Pentos - 30, Tyrosh - 10
Żeglarstwo - 40
Pływanie - 35
Percepcja - 62
Charyzma - 73
Logika - 62
Broń dystansowa - 63
Taktyka - 30
Biografia
Pamiętam każdy szept.
Pamiętam, że wsypywali mi do ran sól. Cierpienie rozdzierało mnie od spierzchniętych ust do podkurczonych palców u nóg. Moje milczenie niosło się echem po każdej z Żelaznych Wysp. Pierwszy i jedyny krzyk wydałam ponoć tuż po urodzeniu. Potem w moim sercu zagnieździła się zniewalająca cisza.
Zbliżył się do mnie. Wbił spojrzenie tych czarnych, paciorkowatych oczu tuż ponad moje czoło, jakby szukał poparcia popleczników stojących za moimi plecami. Przesunął dłonią po zesztywniałych od brudu włosach nie mogąc doszukać się w nich znajomego aksamitu.  
Pamiętam, że tamta noc przyniosła mi ozdrowienie od bólu.
Zabiję Cię, ojcze.

Powoli osunęłam się na posadzkę. Wypukłe kontury pląsających wśród fal ryb wyrzeźbionych na kolumnie nieprzyjemnie uwierały mnie w plecy, ale nie byłam w stanie się ruszyć. Jedynie powieki samoistnie uginały się pod naporem ciemności. Słodka ciemność była bardziej nęcąca niż ogień buchający na środku sali i powoli poddawałam się jej śpiewowi. Czy ktokolwiek znał tak mroczne wersy kołysanek jak ona? Roześmiałam się chrapliwie w niedowierzaniu nad bezdusznością własnych myśli - byłam gotowa zakradać się przez otwarte okiennice do pokoi niemowląt i sączyć im do uszu przerażające historie. Śpiewałabym im dymem i solą.
Drgnęłam nerwowo. Nie byłam pewna, jak długo tkwiłam skryta w opiekuńczym cieniu, jednak z dziecinną łatwością rozpoznałam głosy rozchodzące się po pomieszczeniu. Gorączkowo przełykając ślinę próbowałam wmówić sobie, że to nie dzieje się naprawdę i umysł chce wmówić mi najbrzydszą z prawd. Nie mogłaby tego zrobić! Poczucie zdrady bezdusznie wgryzało się w moje umęczone serce. Krew z chlupotem wylewała się spod paznokci, z uszu, nosa, oczu i ust. Zarzynała mnie niczym świnię. Dojmujące poczucie odtrącenia i bezsilności przejmowało władzę nad pozostałymi myślami. Gdybym wcześniej nie ufała jej tak bardzo, dzisiaj nie musiałabym aż tak cierpieć.


Jazgot morza wciąż dzwonił mi w uszach. Nikt nie podał mi dłoni po zejściu z pokładu. Nawet ten chłopaczek o postawie wątłej niczym bagienna trzcinka, któremu pomagałam mimo prądu trzeszczącego między stawami, śmiechu i nieustannych drwin. Patrzył na mnie swoimi przestraszonymi oczętami i nawet nie mrugnął.
Oparłam się plecami o drzwi. Zaczęłam się zastanawiać, czy tym razem znów nie dotrę do łóżka i położę się spać na zimnej podłodze. Podjęcie tej karkołomnej decyzji było piekielnie trudne, jak co wieczór, kiedy nie potrafiłam podjąć racjonalnej decyzji. Zaciskając zęby zrobiłam krok.
W ostatniej chwili rzuciłam się na miękkie futra. Runęłam wśród nie niczym wodna istota w zachłanną, morską toń, a poduszka zamortyzowała krzyk przeciskający się między strunami głosowymi. Jęcząc głośno przesunęłam dłonią po linii kręgosłupa. Ze zdumieniem na zmarszczonym czole zauważyłam, że na próżno staram się doszukać wilgotnych plam krwi. Czyżby nauczyli się bić w zupełnie nowy sposób? Teraz nie chcieli widzieć szkarłatnej posoki na tyle skórzanej tuniki - zamiast tego byli spragnieni chrzęstu łamiących się kości? Tym razem im się nie udało. A jutro spróbują znowu. Histeryczny szloch wkrótce przeszedł w śmiech. Zaczęłam się zastanawiać, ile sposobów uprzykrzania mi życia są w stanie wymyślić. Do tej pory nie wykazywali się w tym aspekcie zbyt dużymi pokładami inteligencji. Być może ojciec zaczął podrzucać im pomysły i dlatego czerpali z tego większą satysfakcję. Nie dość, że kobieta odważyła się wejść na pokład i nauczyć się żeglarstwa, to jeszcze okazała się nią córka Botleya!
Wspomnienie tamtego wieczora przesuwało się w moim umyśle za mgłą. Zielarka, która ostatnio opatrywało moje ciało napomknęła, że najgorsze chwile samoistnie umykają. Nie uwierzyłam jej. Przyszła tu z wyraźnego polecenia mojej matki. Dygotała na sam dźwięk imienia swojego męża, więc byłam niebywale zaskoczona podjęciem tej inicjatywy. Skoro tego chciałam, musiałam sama znosić ból i obywać się bez pomocy drugiego człowieka, więc taka wizyta mogła kosztować nas obie coś więcej niż krzyk wdzierający się w uszy.
Struchlałam na dźwięk otwierających się drzwi. Zacisnęłam skostniałe palce na połach futra w oczekiwaniu na zadanie ciosu, będąc gotową na wzięcie ostatniego oddechu. Zamiast tego usłyszałam cichy odgłos bosych stóp zmierzających w moją stronę. Nagle łoże z prawej strony ugięło się pod naciskiem ciężaru, a jedwabiste włosy łaskotały pieszczotliwie napięty od oczekiwania policzek.
Nie jesteś za duży na takie odwiedziny? — szepnęłam, po chwili śmiejąc się ochryple, choć brat nie zdecydował się podjąć dyskusji. Jako piętnastolatek wychowywany na następcę ojca powinien być przeżarty jego przekonaniami.
Powinien.
Do zmęczonego umysłu gwałtownie wdarł się wyrazisty zapach ziołowego mazidła. Jedno bicie serca później po obitych plecach rozeszło się kojące zimno. Jęknęłam przeciągle w odpowiedzi na nagłą przyjemność, a zaciśnięte palce rozluźniłam i wyciągnęłam tak, żeby chwycić jego drobną dłoń.
Podebrałem zielarce. Widziałem, gdzie ostatnio odkładała maść.
Nie mogłam mieć do niego pretensji. Być może przy odrobinie wysiłku nie będzie postacią w pełni wykreowaną przez dominację głowy rodu. Po dokładnym wtarciu specyfiku odłożył go na bok, ułożył się obok mnie i spojrzał mi prosto w oczy. Iskrząca się zieleń naprzeciw spokojnego brązu.


Wielokrotnie wyobrażałam sobie ten dzień jako swój osobisty triumf. Triumf nad butną osobowością ojca będącego pod podkładem razem z podlotkiem Greyjoya. Na początku trzymanie się niemego paktu traktującego o niezwracaniu na siebie uwagi przychodziło nam z dziecinną łatwością. Później spojrzenie Theobalda coraz częściej wykrzywiało coś na kształt zniesmaczenia zmieszanego z odrazą, natomiast wyraz twarzy zmieniał się w grymas niezadowolenia na dźwięk mojego głosu wykrzykującego polecenia lub widok czarnych włosów czmychających w kąciku oka. Nie miałam mu tego za złe. Nie on jeden uważał obecność kobiety w takim miejscu za osobistą obrazę i niesprawiedliwością byłoby obarczanie go odpowiedzialnością za przekonanie przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Długo ćwiczyłam cierpliwość. Nie nabyłam tej umiejętności zbyt prędko, niejednokrotnie popełniając błąd polegający na pozostawieniu łatwych do odczytania emocji w pozornie obojętnym spojrzeniu. Odsiewałam je stopniowo, aż pewnego wieczora przy wspólnym spożywaniu posiłku mogłam już udawać obojętną na to, co działo się wokół. Wtedy nie powinnam się tym aż tak cieszyć. Mylnie wzięłam to za pierwszą oznakę odniesionego zwycięstwa, za które przyszło mi gorzko zapłacić następnego ranka po wejściu na pokład. Ktoś znów okazał się zbyt sprytny. Stary, cwany lis chwycił w paszczę młodą i naiwną rybę próbującą płynąć pod prąd. Nie potrafiąc wynieść nauczki z popełnianych błędów raz za razem zderzałam się z ziemią. Frustracja wiła się w moich kościach, krwi i mięśniach niczym trucizna, która przypominała o swoim istnieniu przy choćby najlżejszym ruchu. Blokowała zdolność logicznego myślenia. Kurczowo zaciskała dłonie na karku, aby w ostateczności zmiażdżyć go z dziecinną łatwością.
Łapczywie sączyłam słowa kapitanów starych jak morze. Nocne niebo usiane iskrzącymi się gwiazdami stało się bardziej czytelne niż postrzępiona mapa Westeros rozłożona w kajucie ojca, do której miałam wątpliwą przyjemność zajrzeć pod jego nieobecność, wiedziona niezdrową ciekawością o sekretach mogących kryć się za wiecznie niezadowolonym spojrzeniem. Im bardziej odsuwałam się w cień, tym lepszą okazję stwarzałam sobie do zrozumienia trybików wprawiających statek w ruch. Ruch każdego człowieka miał znaczenie i gdyby zabrakło choć jednego z nich, ta sprawnie działająca machina opadłaby na dno z wwiercającym się w duszę trzaskiem pękającego drewna. Nawet jako kobieta chciałam utrzymać się na powierzchni.
Wystarczyło dobrze rozejrzeć się wokół. Nieporadnie ułożone posłuszeństwo na wzburzonej fali niezadowolenia, grymas ust wykwitający na twarzy po odwróceniu się plecami do słońca topiącego się w morzu, a wreszcie szepty wymieniane pomiędzy towarzyszami niedoli. Zbierałam ich powoli niczym malutkie ziarenka piasku dopóki nie ułożyłam z nich stabilnej wieży.
Nie potrafiłam spać. Przechadzałam się niecierpliwie od drzwi do okna wyczekując odpowiedniej chwili, za nic nie potrafiąc pozbyć się uczucia rosnącej adrenaliny. Sakiewki wypełnione pobrzękującymi monetami, łuk, kołczan ze strzałami i worek z podstawowym prowiantem już dawno wyjęłam spod łoża i ułożyłam na nim. Nie mogłam wcześniej przenieść tego na statek z powodów czysto praktycznych. Przede wszystkim wzbudziłoby to o wiele więcej zainteresowania niż powinno, więc wprowadzenie szczególnych środków ostrożności było niezbędne. Uparcie wierzyłam w powodzenie tego planu. Słysząc ciche pukanie do drzwi drgnęłam niespokojnie, dopiero po rozpoznaniu charakterystycznego rytmu, mającego ułatwić nam identyfikację, rozluźniłam boleśnie napięte mięśnie. Przedstawienie czas zacząć.
Ogłuszeni strażnicy mogli w każdej chwili odzyskać przytomność. Brak czasu na guzdranie się, spowodował narzucenie szaleńczego tempa na ostatecznie przygotowanie statku do rejsu i wymknięcie się z Lordsportu. Z dumą kiełkującą w ściśniętej klatce piersiowej obserwowałam niewyraźnie sylwetki przesuwające się w mroku. Żałowałam jedynie braku możliwości roześmiania się ojcu po tym prosto w twarz. Wychował pod swoim dachem dziewczynę, która w ostatecznym rozrachunku miała czmychnąć w paszczę Essos razem z jego statkiem i niewielką częścią szczupłego skarbca. Tyle miało nam na razie wystarczyć. Chcąc wyjść na swoje, nieunikniona będzie walka w morskiej krwi, jednak po przeszkodach stawianych nam tutaj, później powinno być o wiele łatwiej. Wiedziałam, że część z nich już w połowie trasy, do pierwszego z Wolnych Miast na mojej liście, postanowi się zbuntować i przejąć kontrolę nad pozornie bezsensownym przedsięwzięciem, ale byłam na to przygotowana.
Do zobaczenia, ojcze.

Gryzący trzewia dym mieszał się z krzykami, bluzgami, chlupotem krwi tryskającej o rany i smrodem nadpalonych ciał. Niegdyś szkarłatny żagiel zamienił się w zwęglone skrawki materiału.
Cięciwa szeptała do mojego uszka słodkie, słodkie słowa mówiące o śpiewającej pośród mnie śmierci. Czarna postać chciwie wyciągała swoje dłonie po niesfornych oficerów. Pozwalałam jej działać niczym najwyższej boskiej sile, będącej nawet ponad Utopionym Bogiem.
Wystarczyło przymknąć powieki i cały chaos śmierci znikał zastąpiony przez nieprzeniknioną ciemność. Widząc ruch po lewej stronie odruchowo sięgnęłam po strzałę, ze zdziwieniem pojmując, że tego popołudnia wyczerpałam cały zapas. Ignorując nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej wzięłam głęboki wdech. Byłam wyczerpana nieustanną walką, toczącą się przez kilka ostatnich godzin. Nie poddali się tak szybko jak zakładaliśmy, przez co konieczne okazało się wprowadzenie dodatkowego czynnika w postaci śmiertelnego zagrożenia, o czym niektórzy śmiałkowie przekonali się aż za dobrze.
Ile skrzyni znaleźliście pod pokładem? — zapytałam zachrypniętym głosem starucha stojącego obok mnie. Mimo swoich lat na karku, nadal był żwawy i z ochotą wyciągał nóż pod rozkazem swojej kapitan. Wzięcie go pod swoje skrzydła było jedną z lepszych decyzji.
Dwie. Jedna z nich wypełniona sakiewkami, druga była po brzegi wypchana jakimiś futrami. Resztę miejsca zajmował prowiant na podróż... wśród którego znaleźliśmy cztery śliczne panienki. Prawdopodobnie córki kupca — kiwnął ochoczo głową, jakby już układał sobie plan, co mógłby zrobić z nimi po powrocie do jednego z Wolnych Miast albo tutaj, na oczach całej załogi. Wszyscy byli zajęci wyrzuceniem martwych ciał za burtę.
Nie ruszajcie ich. W Lys nie płacą za brzydotę — powiedziałam karcąco. Musieli wiedzieć, że w momencie uszkodzenia tak ładnego towaru będą zmuszeni spłacić ich równowartość podwójnie.

Duchota panująca w mieście była upajająca. Skwar lejący się z nieba uderzał zwłaszcza w odsłonięte części ciała - blada skóra powoli zmieniała barwę na cieplejszą, nieco bardziej podobną do tej, którą szczycili się tutejsi mieszkańcy. Stojąc na jednym z balkonów rezydencji odruchowo skierowałam wzrok w stronę portu. Widok zacumowanych statków wprawiał mnie w wyjątkowego rodzaju ekscytację na myśl o kolejnych grabieżach, przelewaniu krwi i paleniu żagli na ostateczny znak przegranej. Nawet teraz słyszałam krzyki pełne przerażenia. Każda następna śmierć była łatwiejsza od poprzedniej, dlatego nie potrafiłam się zatrzymać, a Lament przemierzał wody w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Oddychałam ich strachem, złością i bezsilnością. To dzięki nim żyłam i powoli zapełniałam skrzynie drogocennym kruszcem.
Dopiero po wybrnięciu z zamyślenia, zerknęłam w stronę uchylonego wieka kufra. Zwiewna, szkarłatna tkanina ozdobiona złotymi akcentami idealnie wpasowywała się pod moją urodę. Suknia niewątpliwie została wykonana z starannością godną prawdziwej królowej, ale ja byłam kimś z o wiele prostszym umysłem wypełnionym gorączkowymi planami na temat kolejnych podbojów. Marzyło mi się nawet Asshai, zwłaszcza ujrzenie tajemniczego Cienia znajdującego się za miastem - jedynym czynnikiem hamującym moje zapędy była konieczna do pokonania niebezpieczna trasa morska. Skupiając się na Essos miałam o większe możliwości spieniężania intratnego biznesu. Najlepszą oznaką uzyskania przychylności było choćby przysłanie tego podarunku przez jednego z tutejszych kupców niewolników. Porozumienie sprzedawcy i nabywcy stanowiło podstawę udanej transakcji, dlatego szybko zrozumieli, że warto wyciągnąć do mnie dłoń.
Lys podobnie jak każde z innych Wolnych Miast miało w sobie coś krzykliwego. Egzotyczna roślinność, głośna muzyka bębniąca w domach najbogatszych, głośno targujący się ludzie przy wystawach z towarem oraz swoboda towarzyszyły mi na każdym kroku. To tutaj oddychałam pełną piersią. Essos oferowało więcej niż na początku wydawało się komukolwiek z nas - Braavos, Volantis, Tyrosh, Pentos... Każde z tych miejsc dawało nowy przyczółek do zbudowania małego imperium tworzonego od podstaw. Cierpliwość okazała się kluczową kwestią względem pozyskiwania klientów. Nic nie działo się od tak, ponieważ na każdą stronicę zachlapaną krwią trzeba było zasłużyć. Donośny odgłos ciężkich butów uderzających o posadzkę poinformował mnie o przybyciu jednego z kapitanów. Stanął obok, zerknął obojętnie w stronę drogocennego podarunku, wziął głęboki wdech i zaczął mówić.
Jutro wyruszamy do Qarth. Statki są sprawne i nie noszą żadnych śladów usterek, zapasy zostały uzupełnione, a cały sprzęt został sprawdzony trzykrotnie. Wszystko jest nienagannie przygotowane.
Dobrze — odpowiedziałam, kiwając głową na znak potwierdzenia. Żegluga w stronę styku Morza Letniego i Jadeitowego miała być moim największym przedsięwzięciem. Widziałam, że mężczyzna chce powiedzieć coś więcej, dlatego zachęciłam go do tego niedbałym ruchem dłoni.
Jeden z wczorajszych gości przysłał dzisiaj służącego z zapytaniem o możliwość powtórzenia zabawy — wycedził, a ja nieskrępowanie parsknęłam zduszonym śmiechem. Na samo wspomnienie tego zdarzenia czułam się lepiej.
Czyżby odnajdywał przyjemność w znajdowaniu się zasięgu mojego łuku? Następnym razem spudłuję i przedziurawię mu gardło.

Przesunęłam szorstkimi opuszkami palców po lotkach. Dłonie, niegdyś gładkie i pięknie, dzisiaj w dużej mierze składały się z wielu nierówności. Pogodziłam się z tym jak i z wieloma innymi rzeczami. Utopiony Bóg grzmiący w morskich falach zaczął wołać mnie do siebie jak niegdyś eteryczna muzyka z ulic Tyrosh. Opierałam się pragnieniu udania się w stronę Żelaznych Wysp dłużej niż spodziewałam się na początku. Dopiero plotki podsycane przez ludzi przypływających z Westeros spowodowały niespokojne drgania w klatce piersiowej. Podświadomie wiedziałam, że nie mogę stracić swojej szansy i wkrótce poleciłam przygotowanie ciemnozielonych żagli z naszytymi na nie srebrnymi rybami prężącymi ciała.
Odłożyłam strzały na bok. Zamiast interesować się ich strukturą powiodłam spojrzeniem po czterech statkach prujących wodę - dwa moje, dwa ocalone z grabieży. Tym, na którym stawiałam kolejne kroki był wierny mi od zawsze Lament.
Śmierć znów śpiewała mi do ucha.
Wracamy na Żelazne Wyspy.



-W wieku dwudziestu lat wypłynęła na kradzionym statku ojca na podbój Essos. Od tamtego dnia uznaje się ją za martwą - zwłaszcza ojciec Saoirse utwierdzał wszystkich w tym przekonaniu. Zdecydowała się na powrót dopiero po teraz z dobrodziejstwem inwentarza w postaci łupów gromadznych przez ostatnie piętnaście lat.

-Upodobała sobie dialekt z Lys, Quarth, Penthos i Tyrosh. Ostatni z nich zna w stosunkowo szczątkowej formie i dzięki kapitanowi jednego z swoich statków uczy się go intensywnie.

-Lament to ukochany statek Saoirse. Traktuje go niczym własne dziecko - najlepszym dowodem na to jest fakt, że cumując w portach Wolnych Miast nigdy nie zostawała na noc w rezydencjach handlarzy i kupców, a wracała na pokład i dopiero tam potrafiła zasnąć.

-Jedną z jej ulubionych rozrywek jest celowanie z łuku w ludzkie oczy. Napastuje tym zazwyczaj mężczyzn z grabionych statków, ponieważ nie widzi w nich zysku i w ich miejsce zawsze wyobraża sobie ojca.

-Mimo zgromadzenia dość przyzwoitego majątku, który zabrała ze sobą w podróż powrotną na Żelazne Wyspy, nie oszczędzała na sobie i potrafiła wydać fortunę na coraz to wymyślniejsze łuki. Zabrała ze sobą tylko cztery ulubione - wszystkie pozostałe zostawiła pod doskonałym nadzorem w Lys.


Powrót do góry Go down
Nieznajomy
Nieznajomy
Wiek postaci : Przedwieczny
Stanowisko : Gospodarz na Uczcie
Miejsce przebywania : Szczyt stołu

Saoirse Botley Empty
Temat: Re: Saoirse Botley   Saoirse Botley EmptyPon 16 Gru - 0:31




AKCEPTACJA
Never forget what you are, for surely the world will not. Make it your strength. Then it can never be your weakness. Armour yourself in it, and it will never be used to hurt you.



Sól jątrząca twoje rany, nawet jeśli naznaczyła cię bólem, była niewątpliwie jednym z kroków, które zaprowadziły cię w kierunku wolności. Starannie zaplanowany plan może i został okupiony krwią, ale na pewno nie twoją, a to liczyło się najbardziej bo dzięki temu, przywitała cię wolność. Prawdziwa wolność, pełna jaskrawych barw, intensywnych smaków i niespotykanych zapachów, a także niezliczonych możliwości, jakie prezentowało sobą Essos. Utopiony Bóg jednak nie pozwolił o sobie zapomnieć i zaczął cię wzywać z powrotem do siebie.

Przyznawane atuty to:
Otwarte wody
Czarna owca
Szlachcic
Królowa cierni
Taktyk

Na start prócz puli puntów do wydania otrzymujesz również Pozłacany kołczan, misternie wykonany przedmiot, obity ciemnym, zabarwionym na zielono zamszem, który posiada złote wykończenia. Strzały wyciągnięte z tego kołczanu mają +3 do celności broni dystansowej. Oprócz tego otrzymujesz rękawiczki łucznicze, wykonane z miękkiej w dotyku skórki, jednak wystarczająco trwałe, by chronić twoje ręce przy używaniu łuki. Z tego powodu otrzymujesz +5 do strzelania z łuku.

Powrót do góry Go down
 
Saoirse Botley
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Żelaźni-
Skocz do: