Share
 

 Arwynd Tully

Go down 
AutorWiadomość
Arwynd Tully
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28
Stanowisko : syn Oscara
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t618-arwynd-tullyhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t635-arwynd-tully

Arwynd Tully Empty
Temat: Arwynd Tully   Arwynd Tully EmptyCzw 19 Gru - 16:43


Arwynd Tully
Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne – obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył.


22 II 137
kawaler
okolice Volantis
może jakiś będzie
Siedmiu
192cm | 94kg
Ruairi O'Connor

Statystyki
Siła:52
Precyzja:40
Zręczność:30
Zwinność:55
Inteligencja:55
Odporność:48

Żywotność:80
Wytrzymałość:100
Umiejętności

Charyzma: 51
Jeździectwo: 22
Logika: 25
Percepcja: 35
Taktyka: 30
Siła woli: 50
Anatomia: 14
Etykieta: 14
Heraldyka: 5
Nawigacja: 10
Pływanie: 2
Sztuka przetrwania: 26
Wspinaczka: 8
Zielarstwo: 5

Walka:

Broń sieczna: 8
Broń drzewcowa: 61
Broń dystansowa: 11
Walka wręcz: 33
Biografia
Matka była łagodna. Ojciec zawsze mi to powtarzał. Była też delikatna. Dlatego też, z jej perspektywy, mojemu narodzeniu nie towarzyszyły ból, krew czy cieszące umysł, jednak nienieznaczące słowa otuchy. Znaczy – to pewnie też miało miejsce. Jednak z perspektywy matki najgorszy był zapach kwaśnego potu, który mieszał się z wonią kwiatów sięgających aż okiennic, które, pomimo tego, że zamknięte, przepuszczały ich uspokajającą słodycz. Krzyk z ulic, smród zgniłego mięsa posypanego szczelną warstwą przypraw. Mucha, uparcie wybijając rytm na czole rodzicielki, wcale nie zważała na to, że atak znienacka już któryś raz prawie pozbawił jej życia.
Ojciec kojarzył moje narodziny jako najbardziej niekorzystny termin, jaki mógł wyznaczyć tylko Nieznajomy. Dothracka hołota miała zaatakować trzy dni później, kąsając volantijskie przedmieścia już od przeszło księżyca. Zaatakowała tego dnia. Oscar Tully nie był przygotowany na taki obrót spraw, ustawiając palisady, kopiąc dodatkowe rowy, jednak nie będąc na miejscu. Musiał być tutaj, przy swojej żonie, chociaż sercem wiedział, że powinien być tam. Tego dnia stracili siedmiuset ludzi, ponad tysiąc było rannych, a dothrackie psy wzięły do niewoli całą kohortę. W pewnym momencie najemnicy mieli się wycofać, dając popis łucznikom, którzy ukryci w cieniu przybudówek, tylko czekali na rozkaz. Rozkaz nie nadszedł, ludzie Oscara wyszli w pole, stawiając czoła tubylcom. I odparli atak.
Jakim kosztem.
Wersja pani matki o wiele bardziej mi odpowiadała.

Lata mijały, a Wolne Miasta powoli wyrabiały sobie w mych oczach opinię, jakoby same nie potrafiły poradzić sobie z hołotą, która coraz bardziej rozbestwiona, stawała się łakoma. Stormbreakers zostali swoistymi hyclami, a ja, rosnąc ze smakiem piachu przesiąkniętego ich krwią, miałem zostać jednym z nich. Wrodzona nienawiść.

Nie pamiętam dużo z mojego dzieciństwa. Matka, chcąca mnie wychować, ojciec, chcący, żebym jak najszybciej nauczył się życia. Ich koncepcje na moją przyszłość wcale nie były zbieżne. Oscar Tully pod płaszczem westerowskiego niedźwiedzia z siwiejącymi skrońmi, które wcale nie odejmowały mu dostojności, wciąż był Tullym. To on, po całodziennym marszu potrafił przychodzić, przepytując mnie z czytania. To on był tym mniej pobłażliwym rodzicem, chociaż jednocześnie jedyną karą, którą mi sprawiał, był jego brak w przedsennych rytuałach. Niestety, będąc kapitanem kompanii najemników, czasami nie mógł być mym ojcem. Dlatego byłem z matką. To ona opowiadała mi o swojej krainie, z której pochodziła. Opowiadała mi o dworach pełnych przepychu, o dziwnych potrawach. Opowiadała mi też o wspaniałych ogrodach. I o ludziach. O ludziach mówiła bardzo dużo. Zawsze zaznaczała, że to oni są ważni. Uwierzyłem jej.

Nie zmiękłem. Przynajmniej ojciec tak nigdy nie uważał. Zawsze twierdził, że jestem podobny do matki:
– Jesteś taki, jak ona. Miły dla oka i wredny dla ucha. – Często to od niego słyszałem, wiedząc, że tylko sobie folguje. Jednak to matka mówiła mi, że mam coś z niego. Podejście do ludzi. Tę chęć do bycia zauważonym.
Już od małego lubiłem wykradać się z namiotu, siadając przy najbliższym ognisku, słuchając, jak Szczerbiec czy Błyskotek opowiadali kolejne historie z bitewnych pól. Czasami wtrącał się w to Kapral, hamując ich fantazje. Zawsze mnie to bawiło. Był taki poważny, a i tak, wbrew zakazom mojej rodzicielki, uczył mnie strzelać z łuku. Oni wszyscy byli dla mnie rodziną. Kompania nią była.

Czternaście lat po moich narodzinach ojciec w końcu pozwolił mi wziąć udział w obławie. Byłem wyrośnięty, mogłem nosić stary, skórzany kaftan, przypasając do pasa krótki, jednoręczny miecz. Wynajęło nas Pentos, a raczej Magistrowie, którzy po latach spokoju, znów poczuli zagrożenie. Książę ich miasta miał zostać stracony, nie odpowiadał zbyt wielu ważnym graczom. Książęta kupieckie zadecydowały, maszyna poszła w ruch, a krąg życia miał się całkiem dobrze. Jednak rozkazy nie zostały wykonane, Książę po paru księżycach wciąż oddychał, a z pozycji reprezentatywnej – zaczął być poważną konkurencją. Gawiedź go lubiła. Antypatia do Magistrów jątrząca się od lat w sercach biedniejszych mieszkańców znalazła swoje ujście księżyc temu, roszarpująć na śmierć jednego z Magistrów. Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli, więc wynajęto nas, Stormbreakers.

Byliśmy zmęczeni, dziesięć dni marszu nie powinno ruszyć naszych morale, jednak burza piaskowa, która złapała nas zaraz przed wejściem na trakt, potrafiła zepsuć humor nawet Błyskotka. Piasek wdzierał się do ust, tworząc z języka spleśniały kawałek drewna, którym ledwo co dawało się ruszać. Oczy już dawno wyschły, chociaż piwa było wciąż pod dostatkiem. Miałem miejsce na wozie, zaraz obok matki, jednak wolałem iść. Chciałem wszystkim udowodnić, że się nadawałem. Po przybyciu tego żałowałem.

Siedzieliśmy w karczmie, wykładając kolejne karty. Błyskotek znowu się uśmiechnął. To go zdradzało. Nie miałem pojęcia, jak mógł z kimkolwiek wygrywać, kiedy za każdym razem, kiedy miał słabą talię, tuszował to, uśmiechając się. Typowe. Zębacz wyłożył karty. Osiemnaście!
– Znowu oszukujesz, następnym razem połamię ci te parszywe palce – zagroził Błyskotek, rzucając swoje na stół. Dwadzieścia dwa. Sam miałem dziewiętnaście. Dornijczyk nawet nie pokazał swoich kart, po prostu wziął wszystkie i znowu zaczął tasować. Błyskotek zamówił kolejne ale.
– Uważaj, może to właśnie przez nie ci nie idzie – zakpił Zębacz, prowokując Błyskotka. Uśmiechnąłem się, zawsze mieli poczucie humoru.
Błyskotek fuknął, wstając od stołu.
– Gdzie. To. ALE! – krzyknął w Pentoshi. Postanowił wyżyć się na karczmarzu. Zrozumiałem go doskonale. Błyskotek uwielbiał Pentos, a raczej - tamtejsze karczmy. Nigdy jednak nie nauczył się mówić tak płynie, jak ja.
Faktycznie jednak – skupił uwagę karczmarza na sobie, a Dornijczyk, powoli rozdając karty, mógł znowu przypatrzeć się reszcie gości. Większość odwracała szybko wzrok od Błyskotka, jednak było czterech, którzy cały czas podążali za nim spojrzeniem, zerkając po sobie. Byli spokojni. Pewni siebie. Za pewni.
– No, teraz pójdzie mi lepiej. – Błyskotek przysiadł się, strzelając z palców. Był duży, wyższy od kapitana, szeroki w barach. Ledwo mieścił się na siedzisku. Dziwne, że się pod nim nie zapadło.
Dornijczyk dobrał kartę, ja się przeciągnąłem, zerkając za szynkwas. Ktoś wyszedł na zaplecze. Zębacz też to zobaczył.
– Już czas – mruknął, również wymieniając kartę. Ja wystawiłem swoje. Miałem siedemnaście. Błyskotek znowu przegrał, a ja, podekscytowany, zebrałem nagrodę.
W tym momencie Dornijczyk przewrócił stół, w którego wesoło wbiłą się strzała. Z zaplecza zaczęli wlatywać kolejni buntownicy, a my wyciągnęliśmy swoje miecze. Zaczął się taniec.
Było ich ponad czterdziestu, jednak nie wszyscy mogli się zmieścić w karczmie. Blokowali się w drzwiach, a my, wycofując się, stanęliśmy przy wejściu na piętro, gdzie stojąc obok siebie, mogliśmy odpierać ich ataki w nieskończoność. Na szczęście, nie musieliśmy tyle czekać.
Oscar Tully zebrał swoich ludzi już wcześniej. Tylko czekali na atak. Kiedy tylko gawiedź wbiegła do karczmy, zaczęła się rzeź. Znieczuleni najemnicy w pełnym uzbrojeniu po prostu szli do przodu, a ludzie padali martwi. Zazwyczaj byli uzbrojeni w pałki nabijane gwoździami, stare tasaki i zardzewiałe miecze. Nie byli regularnym wojskiem. Niedługo później byli trupami.
Nie oni byli jednak naszym celem, już wcześniej odbyliśmy rozmowę z karczmarzem, który, po kilku miłych zachętach, poinformował nas o spotkaniu przywódców buntowników w piwnicy. Kilka chwil trwało wywalenie drzwi. Później wszystkich zarżnęliśmy.

– Reputacja nas wyprzedza, co? – zagadał Zębacz, siadając obok mnie na schodach. Stormbreakers wynieśli prawie wszystkie trupy na zewnątrz. Paru jeńców zaczęło kopać groby zaraz za karczmą. Nie wiedzieli jeszcze, że te groby będą również na nich.
– Pięćdziesięciu jeden. No i siedmiu w piwnicy. Myślałem, że będzie ich mniej – wyszeptałem drżącym głosem. Krew splamiła zszarzały kaftan, tworząc na nim fantastyczne wzorki. Dawna ekscytacja odeszła, adrenalina już dawno mnie opuściła. Ręce zaczęły mi ciążyć, zupełnie jakby nigdy nie chciały być częścią mojego ciała. Nogi drżały.
– Napij się tego, pomoże. – Dornijczyk wcisnął mi do ręki dzbanek, który, choć niechętnie, wysuszyłem w paru głębszych łykach. Skrzywiłem się. Kwaśne wino. Nie wiem, czy czułem się bardziej podle przez śmierć tylu ludzi, czy przez to, że właśnie upodliłem się takimi szczynami.
Które, bądź co bądź, pomogły.
Na dworze zabrzmiały protesty jenców. Chyba zorientowali się, że pójdą w piach ze swoimi towarzyszami. Kompania nikogo nie oszczędziła.


Zabiłem tego dnia sześć osób. Żadna z nich nie była ważna w kręgosłupie buntowników, chociaż – jeśli byłby to człowiek – oderwaliśmy mu łeb. Jednego dnia, prawie wszyscy sympatycy Księcia zginęli. Parutysięczna rebelia nagle straciła głowę. Ojciec wtedy mi powtórzył, nie, kapitan mi wtedy powtórzył: trzeba kończyć sprawy jak najmniejszym kosztem, bo nie zawsze będzie przy tobie kilkunastu tysięcy ludzi gotowych za ciebie zginąć. Zapisałem jego słowa. Nie chciałem ich zapomnieć.

Kolejny księżyc zajęło nam uprzątnięcie Pentos z korzeni rebelii. Książę nie miał już punktu podparcia, większość jego stronników nie żyła. Magistrowie zapłacili nam za zlecenie do końca. Musieliśmy więc przynieść jego głowę.
Pałac wzięliśmy szturmem. Większość gwardii od razu złożyła broń, tylko prawdziwi rojaliści bronili Księcia. Na darmo. Zanim słońce zaczęło na dobre zalewać Pentos, ostatni trybik rebelii upadł martwy na posadzkę.

Lata mijały, Stormbreakers się nie zmieniał. Ludzie cały czas chcieli do nas dołączyć, zachęceni stałym jadłem, płacą. Ja wiedziałem, że część z nich po prostu potrzebowała celu, potrzebowała uczucia bliskości. Zanim sam skończyłem dwadzieścia lat, rdzeń kompanii się zestarzał. Niektórzy okrakiem siedzieli na czterdziestce, a Dornijczyk, choć już dawno minął się z pięćdziesiątką, wciąż wyglądał na niewiele ponad trzydzieści lat. Dorastałem z tymi ludźmi, chociaż po każdej bitwie bałem się, że  już nigdy ich nie zobaczę. Że już nigdy Szczerbiec nie opowie mi o brawurowej akcji w Zatoce Niewolników, a Kapral znowu ostudzi jego liczby, dodając, że Nieskalanych było stu, a nie dwa tysiące. Kochałem ludzi. Kochałem tych ludzi, bo byli dla mnie rodziną. A dla Tullych rodzina liczyła się najbardziej.

Broń – to ona jest najważniejsza, prawda? Lata walki z dothracką hołotą wyszkoli we mnie przeświadczenie, że to nie miecz był najlepszą bronią. Fakt, paskudne dwuręczniaki w służbie gwardii co bogatszych książąt były przeraźliwie długie, jednak również ciężkie. Próbowałem kiedyś nim machać. Po paru chwilach ręce miałem z waty. Włócznie. To one najbardziej do mnie przemawiały. Idealne do obrony, interesujące do ataku. Trzymać wroga na dystans, zachowując precyzję i złowrogą jakość pchnięć. Im więcej wiedziałem o anatomii człowieka, tym łatwiej przychodziło mi go zabijać. I tak obojętność... Taką miałem pracę. Byłem najemnikiem, płacili nam za zabijanie.
Marne usprawiedliwienie.

Część naszej kompanii stanowili ludzie z Westeros. Niektórzy byli wyrzutkami, inni chcieli w końcu zaistnieć. Od nich wszystkich słyszałem, jaka to kraina paskudna, pełna fałszywych ludzi, rycerzy zakutych w pancerze i trucizn, w co drugim kielichu. Niechęć rosła z roku na rok. Ojciec, nauczał mnie wszystkiego o Westeros, starając się nie pomijać ani ważnych zagadnień związanych z zachowaniem na dworze, ani o Wielkich Rodach, słuchałem go raczej z chęci wiedzy. Nie chciałem tam nigdy wracać. Miałem nadzieję, że Oscar Tully też.
Piszę to wszystko w kronikach, nie będąc do końca pewien, czy ktoś kiedykolwiek je przeczyta. Są moją spuścizną. Chciałbym, żeby ktoś kiedyś to przeczytał. Żeby ktoś kiedyś pomyślał, że istniałem. Nie chcę zostać zapomniany.


Powrót do góry Go down
Nieznajomy
Nieznajomy
Wiek postaci : Przedwieczny
Stanowisko : Gospodarz na Uczcie
Miejsce przebywania : Szczyt stołu

Arwynd Tully Empty
Temat: Re: Arwynd Tully   Arwynd Tully EmptySob 21 Gru - 19:54




AKCEPTACJA
Never forget what you are, for surely the world will not. Make it your strength. Then it can never be your weakness. Armour yourself in it, and it will never be used to hurt you.



Twój ojciec urodził się w Westeros, w Dorzeczu, ale w Essos nie było to dla nikogo ważne. Szczególnie w momencie, w którym przyszedłeś na świat. Stormbreakers, przewrotna pod względem historii nazwa, sama zarobiła na swoją opinię. Nigdy nie myślałeś o tym, że kiedykolwiek przyjdzie ci wrócić do Westeros, do rodzinnych stron ojca, jednak, wedle prawa i tradycji, wciąż byłeś szlachcicem w Siedmiu Królestwach. Być może ojciec przewidział, że kiedyś tam dotrzesz i dlatego zadbał o Twoją edukację? Jesteś jeszcze młody, jednak zdążyłeś stoczyć wiele bitew. Wkrótce przyjdzie czas na to, aby stanąć twardo na ziemi i zapytać samego siebie, czy aby na pewno to jest Twoje przeznaczenie.

Przyznawane atuty to:
Dar języków
Szlachcic
Odważny
Słaba głowa

Na start prócz puli punktów do wydania otrzymujesz również włócznię wykonaną na zamówienie i ofiarowaną ci przez twojego ojca, abyś nie zapomniał, że przede wszystkim jesteś Tullym. Włócznia z pięknymi, czerwono-niebieskimi piórami przy grocie, w barwach rodu, z którego się wywodzisz, której drugi koniec zakończony jest rozwartą paszczą pstrąga. Broń od ojca daje Ci +5 do broni drzewcowej, kiedy nią władasz. Drugim przedmiotem, który otrzymujesz, jest mapa Westeros, na której Twój ojciec zaznaczył Riverrun, dająca Ci +5 do nawigacji po Westeros.

Powrót do góry Go down
 
Arwynd Tully
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Arwynd Tully
» Alysanne Tully
» Joanna Tully
» Alysanne Tully
» Joanna Tully

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Archiwum-
Skocz do: