Wiek postaci : Przedwieczny Stanowisko : Gospodarz na Uczcie Miejsce przebywania : Szczyt stołu
Temat: Szmaragdowe Oko Wto 28 Sty - 21:20
Szmaragdowe Oko
Królewskie ogrody kryją w sobie wiele uroczych zakątków, jednym z nich jest miejsce nazywane przez mieszkańców Czerwonej Twierdzy Szmaragdowym Okiem, mające miejsce nieopodal tarasów wychodzących na Wąskie Morze. Jest to niewielki zagajnik, do którego prowadzi wybrukowana ścieżka, zaś po przekroczeniu kamiennego łuku obrośniętego bluszczem gość odkrywa nieduże oczko wodne o kształcie wydłużonej elipsy - to dzięki temu kształtowi i barwie wody zagajnik zawdzięcza swoją nazwę. Rosnące wokoło gęste drzewa stwarzają okazję do dyskretnej rozmowy, lecz zawsze słychać tu szum morza i śpiew mew. Na skraju zagajnika wzniesiono niewielką altanę, gdzie przy kamiennych ławach i stole można spocząć i cieszyć się chwilą spokoju i ciszy.
Shaira Martell
Wiek postaci : 24 dni imienia Stanowisko : księżniczka Dorne, siostra Morsa Martella Miejsce przebywania : Słoneczna Włócznia
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Czw 30 Sty - 20:37
Dzień przed koronacją
Spacer po ogrodach Czerwonej Twierdzy był dla dornijskiej księżniczki pewną pociechą w tym niełatwym czasie. Można było rzec, że najgorsze już za nimi. Wojna miała dobiec końca. Zawarcie pokoju przez króla Baelora i księcia Morsa Martella położy kres niepotrzebnemu przelewaniu krwi. Synowie i córki Dorne będą mogli znów cieszyć się wolnością pod dornijskim słońcem i bezchmurnym niebem. Zanim jednak rozejdą się w swe strony - musiała przetrwać kilka dni w cuchnącej Królewskiej Przystani. Stolicy północnego królestwa w której Shairę nie czekało nic prócz rozczarowania i pełnych nienawiści spojrzeń. Nie opuszczała Czerwonej Twierdzy, bo choć nie lękała się, jej bezpieczeństwa strzegło wielu odważnych i utalentowanych w boju strażników, to wolała pozostać ostrożna. W zamkniętych murach miasta Dornijczycy nie byli bezpieczni. Brudne, cuchnące rynsztokiem i ciasne uliczki Królewskiej Przystani nie wydawały się jej ponadto wystarczająco atrakcyjne, by miała ochotę się nimi przechadzać. Ogrody królewskie zdawały się Dornijce najprzyjemniejszą częścią zamku. Ich uroda nie dorównywała tym, które przylegały do Słonecznej Włóczni, czuła się wśród zieleni jednak znacznie lepiej, niż w murach Czerwonej Twierdzy - brzydkiej i pokracznej. Urządzonej na północną modłę, która zupełnie nie przypadała Shairze do gustu. Minęło zaledwie kilka dni od opuszczenia Włóczni, a serce kobiety już za nią tęskniło i tęsknota ta przynosiła niemal ból. Nie ukrywała się przed nienawistnymi spojrzeniami, to nie to, odkąd tylko pojawiła się w stolicy północnego królestwa brodę nosiła wysoko i spoglądała na innych wyniośle, przekonana, że nie ma się za co wstydzić. Dorne nie ponosiło odpowiedzialności za wojnę, która odebrała im bliskich - ono jedynie broniło się przed najeźdźcą. Byli głupcami, jeśli nadal to do nich nie docierało. Pragnęła jedynie spokoju i ciszy, które odnalazła w najbardziej urokliwym zakątków - z tych jakie zdołała odkryć w tak krótkim czasie - ogrodów Czerwonej Twierdzy. Rozstała się z Varionem, obiecując, że spotkają się przy kolacji. Dzień zbliżał się do swego końca, słońce zaczęło leniwie wędrować w stronę horyzontu, jego światło stawało się cieplejsze, nieboskłon przybierał barwę pomarańczy. Powinna była udać się do komnat gościnnych, które im przeznaczono, służki miały przygotować kąpiel - Shaira nie mogła jednak zmusić się do powstania z kamiennej ławki przy stole, postawionych u brzegu oczka, którego wody przywodziły na myśl lśniące szmaragdy wydobywane z Czerwonych Gór, na której przysiadła obleczona w pomarańczową suknię, odważną i zapewne gorszącą liczne damy tego dworu. Jedna ze służących przyniosła księżniczce jedną z jej ulubionych ksiąg. Opowieść spisana na pożółkłych już stronicach wciągnęły Dornijkę na tyle, by nie zauważyła cudzego nadejścia, dopóki nie usłyszała głosu strażnika. Dopiero wtedy uniosła głowę i zawiesiła spojrzenie na filigranowej, eterycznej sylwetce białowłosej kobiety.
Shaena Targaryen
Wiek postaci : 20 dni imienia Stanowisko : Królowa, żona Baelora, Patronka Nędzarzy Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Sob 1 Lut - 23:19
Błądziła najbardziej ukrytymi korytarzami Czerwonej Twierdzy, chcąc odnaleźć spokój w ogrodach. Spotkanie z dornijczykiem wybiło ją z opanowania, jakby zaburzał swą obecnością i każdym oddechem jej pozorną sferę bezpieczeństwa. Bezczelny, jakże arogancki. Myśli te tłamsiły młodziutką Targaryenkę, którą ze skrupulatnością podążała nieokreśloną ścieżką. Umysł zalewany był feerią emocji, podobnie jak meandry żył. Szukała spokoju i opanowania, a jednocześnie unikała spoglądania w przeszłość, byle tylko nie odtworzyć obrazu męskiej twarzy. Była zgubiona w przypuszczeniach, wszak te ziścić się miały już jutro, gdy spojrzy mu w twarz, a on zrozumie – komu stanął na drodze i z jaką precyzję wymierzał kolejne ciosy, gdy we wspomnieniach powracać będą do niego fioletowe tęczówki. Spojrzenie było przesiąknięte bowiem bólem i pamięcią o tych, którzy odeszli z tego świata; sposób brutalności nie posiadał żadnego znaczenia. Jedynie liczyła się istotność, że to oni zamordowali Daerona – w analogiczny sposób pozbawiając także Shaenę ostatniego oddechu, kiedy to stłumiona chorobą przykuta była do miękkiego materaca łoża. Dotarła wreszcie na skraj. Miejsce to przepełnione były tętniącą ułudą egzystencji. Wielokrotnie uciekała tutaj jako mała dziewczynka, by zakosztować odrobiny ciszy i poddać się spontaniczności działań. Nawet Elya nie poszukiwała niepokornej królewny przy Szmaragdowym Oku, gdzie rozkoszowała się brakiem obecności zainteresowanych jej osobą. Ludzie w Czerwonej Twierdzy byli wszak świadomi, jak bardzo różna jest od pozostałego rodzeństwa córa Aegona; łamiąca się na wietrze i pod wpływem decyzji innych. Chciała być wolna – pragnęła tego ponad miarę, o czym wielokrotnie wspominała Haerys, a teraz? Teraz spętana łańcuchami błądziła w otchłani własnych demonów, które obejmowały ją silnymi ramionami, nakładając na zeń kajdany i uniemożliwiając kolejną perspektywę zniknięcia. Dostrzegła nieznaną sylwetkę, na której zawiesiła nazbyt długie spojrzenie. Wzrokiem taksowała linię ciała kobiety; jej włosy oraz rysy twarzy, chcąc dopasować ją do kogokolwiek, byle tylko nie do istoty z Południa, co zaburzyłoby doszczętnie ułudę samotni. - Zgubiłaś się, pani? – głos Shaeny rozbrzmiał nutą drwiny. Wiedziała, że stoi na wprost kobiety z Dorne, ale nie miała pojęcia jak wysoko w hierarchii rodziny książęcej się znajduje. To nie było teraz istotne. Jasnowłosa zamierzała nieustępliwie grać w pokrętną grę kłamstw, w których to naszykowała spontaniczny scenariusz zapierania się swej tożsamości. Dzisiaj nie była jeszcze królową. Wciąż pozostawała siostrą zamordowanego króla, a jednocześnie – nie wspominająca o koligacjach rodzinnych, byle tylko ujrzeć zamiary. Pojąć intencje tych, którzy już wkrótce mieli poczuć na sobie wzrok możnych panów Westeros.
Shaira Martell
Wiek postaci : 24 dni imienia Stanowisko : księżniczka Dorne, siostra Morsa Martella Miejsce przebywania : Słoneczna Włócznia
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Nie 2 Lut - 20:33
Spojrzenie jasnych jak roziskrzone błyskawicami niebo oczu Shairy przesuwało się po drobnej sylwetce Smoczycy. To musiała być Smoczyca. Suknia uszyta z najdroższych, cennych materiałów, na północną modłę, jasne włosy, w których zaklęto blask księżyca i fiołkowe oczy nie pozwalały pomylić kobiety, która pojawiła się u brzegu szmaragdowej sadzawki z inną rodziną. Valyriańska uroda jasno świadczyła o pochodzeniu, dumnie wyprostowana sylwetka, królewska godność bijąca z każdego ruchu sugerowały, że nie nosiła nazwiska Velaryon, czy Celtigar, ale jest córką rodu, dla którego wzniesiono tę twierdzę. Targaryen. Cóż za niespodzianka. - Nie wyobrażasz sobie, pani, jak bardzo chciałabym, aby tak było - odpowiedziała tonem pogodnym, uprzejmym, pozbawionym drwiny, która rozbrzmiała w głosie jasnowłosej piękności, lecz w uśmiechu Dornijki zatańczyło coś nieprzewrotnego, w jasnych oczach rozbłysła iskra. Wstała ze swego miejsca, prostując się z godnością i prezentując smukłą sylwetkę, której zgrabne kształty rysowały się nieskromnie pod materiałem pomarańczowej sukni. Odsłoniętą, smagłą skórę dekoltu zdobił rodowy wisior, nie pozwalający, by pomylić ją z kimkolwiek innym - słońce ze złota z rubinowym okiem przebite włócznią. W szlachetnym kamieniu zaigrało światło. Byłą jedyną siostrą Lorda Słonecznej Włóczni. Do Królewskiej Przystani nie przybyła ani siostra zmarłej Aliandry, ani kuzynki. Jedyna Martellówna w Czerwonej Twierdzy - tego blondynka mogła się domyślić. Dla Shairy jej postać stanowiła dużo większą zagadkę. Ze smoczych jaj wykluło się wiele jasnowłosych cór Targaryenów, kilka z nich było w podobnym wieku, nie miała jeszcze pojęcia z którą z nich ma właśnie do czynienia. Czy szpiedzy donieśli jej, że właśnie tu Dornijka pragnęła poczytać w ciszy, dlatego postanowiła zakłócić jej spokój i zamanifestować swoją władzę w tym miejscu? Shaira nie skłoniła się przed nią głęboko. Przywitała się z damą zgodnie z dworską etykietą, lecz tak jakby czyniła to wobec równej sobie. Ród Targaryen nie był ich suzerenem - nie tego wieczoru - nie była jej więc winna służalczej postawy i pełnego uniżenia traktowania. Czy sądzisz, że naprawdę chciałam tu przyjechać? zastanowiła się w myślach, w duchu prychając drwiąco; to była ostatnia rzecz, której Dornijka pragnęła. Nie chciała oglądać ani tego cuchnącego miasta, ani fiołkowych oczu, ani białych włosów któregokolwiek z nich, bo nieustannie przypominało jej to o Daeronie - o człowieku, który był odpowiedzialny za śmierć dziesiątek tysięcy ludzi Westeros. A jednak nie potrafiła wymownie odwrócić od niej wzroku, choć patrzyła na Shaenę wyniośle i śmiało. - Urokliwe miejsce - To wręcz niespotykane w Królewskiej Przystani. - Doskonałe do czytania, czyż nie? - zagaiła pogodnie, niemal beztrosko, jak gdyby zwracała się do towarzyszki dworu, cały czas przyglądając się Shaenie z uprzejmą ciekawością.
Shaena Targaryen
Wiek postaci : 20 dni imienia Stanowisko : Królowa, żona Baelora, Patronka Nędzarzy Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Sro 5 Lut - 21:21
Była zbyt dumna. Przesiąkała bowiem smoczą krwią, a zarazem bólem, który wnikał głęboko do meandrów żył. Pragnęła przestać lawirować na pograniczu rzeczywistości, by wreszcie opaść z sił i zatonąć w bezkresie morza. Skrzydła przodków składały się, a widok dornijczyków w Królewskiej Przystani ranił ponad miarę. Mimowolnie zacisnęła szczękę, by czasem nie wydusić z siebie haniebnych słów, ostatecznie obdarzając nieznajomą uśmiechem. Chciała, by tak było? Cóż zatem robiła w stolicy, skoro nie eskalowała zwycięstwa nad pozostałą częścią Westeros? Ten dzień należał do nich – nie do Targaryenów. Krok w przód, by przyglądać się licu kobiety. Taksowała ją fioletem tęczówek, które osiadało nieustannie na twarzy panny z północy. A może wdowy, która utraciła ukochanego w wojnie? Wystarczyło się poddać – rozlew krwi nie przetoczyłby się po Siedmiu Królestwach i nie zebrał żniwa. - Ile razy odwiedziłaś te ziemie? Znasz ich wszelkie zakamarki? – spytała, tym razem bez kpiny czy ironii. Uniosła wymownie brew, oczekując szczerości. Spotkanie z tamtym mężczyzną sprawiło, że krew nieustannie buzowała w życiodajnych tunelach, wypełniając je po brzegi nieoczywistymi emocjami. - Nie poszukuj czegoś, co może okazać się twą zgubą – nie czekała na odpowiedź, nie dając szansy na ewentualną ucieczkę. Zmieniała się za każdym razem, gdy ścierała się z kolejnym przedstawicielem południa. Brakowało tylko Morsa Martella, któremu nie była w stanie patrzeć w oczy, po tym jak i ją niemalże zabili; śmierć Daerona zebrała większe plony, aniżeli mogli przypuszczać. Nie cierpiała jedynie po utracie ukochanego brata, ale także niewoli kuzyna i podłemu upokorzeniu przyszłego króla, a jej męża. Być może – nie wszyscy pojmowali uczucia dewastujące Shaenę, ale tak jak była przeciwna wywołanej wojnie, tak nie umiała zaakceptować faktu, że to oni oskarżeni byli o bestialstwo, lecz… Czy to smocze potomstwo zabijało tych, którzy otaczali się pozorem białej płachty powszechnie zwanej – chorągwią? - Jeśli odnalazłaś tutaj spokój, ciesz się tym – skwitowała to bez zastanowienia. Dla niej stolica tętniła podłością, do której zdolni byli wszyscy, dlatego wielokrotnie marzyła o ucieczce, by wreszcie znaleźć się za Wąskim Morzem. Przechadzała się wolnym krokiem, zostawiając za sobą księżniczkę, na którą nie chciała patrzeć, by z łatwością zebrać myśli i nie dać się ponieść szaleństwu i melancholii. Dopiero po kilku krokach zatrzymała się i nie lustrując ciemnowłosej, zwróciła się do niej ponownie. - Jak myślisz, pani… Ile sojusz jest warty? Tak, była ciekawa, ale nie opinii czy kłamliwych argumentów. Prawda odbijała się bowiem w spojrzeniu, a one wyjątkowo tego unikały.
/zt, pewnie retro.
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28 Stanowisko : syn Oscara Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Sob 29 Lut - 14:44
2 dzień VIII księżyca 165 roku
Żałował wielu rzeczy. Niechciana trzeźwość pojawiła się zbyt szybko; na tyle zbyt, by uświadomić Arwyndowi, w jakim chlewie się znalazł. Ilekroć towarzyszył ojcu w przyjęciach w wielkich domach możnowładców, tamtejszych watażków czy innych samozwańczych książąt, tylekroć w grę wchodził alkohol i mordobicie. Jednak kiedy znikąd pojawiała się krew dająca swój upust przed nos, a król nawet nie potrafił poradzić sobie z własnymi poddanymi... Nie potrafił tego pojąć. Westeros. Zacisnął mocno zęby, nie bacząc na strażnika, który leniwym krokiem przechadzał się przez nieznaną najemnikowi ścieżkę. Minął go szybko, brnąc dalej. Wyszedł stamtąd. Kiedy tylko podniosła się pieśń zaczęta przez starego znajomka ojca, a sam pan ojciec - w akompaniamencie swojego brata - dołączyli do niego, Arwynd nie wytrzymał. To była dla niego abstrakcja, absurd. W normalnych, cywilizowanych krajach, połowa uczestników już dawno wylądowałaby w lochach świadczących całodobową służbę ochroną. Jebana dzicz. Nie zauważył nawet, kiedy otoczenie z zimnych, cierpliwych kamieni zmieniło się na ciepłe, delikatnie kołyszące się drzewa. Nie było tutaj nikogo. I dobrze. Musiał odpocząć, ochłonąć. Ślub przy tej całej błazenadzie był małą czkawką w serii wymiocin, które wstrząsnęły najemnikiem. Z zadowoleniem zauważył, że w ręce wciąż dzierżył bukłak z pitnym miodem. Musiał go wziąć mimochodem, kiedy goście zajęci byli inscenizacją masowej mogiły. Kamienna, stara, lecz utrzymana w dobrym stanie altana wydawała się na tyle odpowiednia, by mógł się tam upić, jak tylko mogła. Bez ludzi, strażnika, który widząc wściekłego szlachcica, raczej wolał zainteresować się wszystkim, tylko nie tą częścią zamku. Usiadł. Wyciągnął nogi, odpieczętowując butlę. Pociągnął łyk. - Nie wiedziałem, że ojciec zrobił kwalifikacje na nadwornego śpiewaka. Może tym zawsze chciał być - zaczął swój wywód, ciągnąć coraz to większe hausty alkoholu: - Jebany - kolejny łyk - nadworny - zaczerpnął głębszego powietrza, jednocześnie próbując zaciągnąć się z butli - błaz...ghyr-hryr-hrr. - Zakrztusił się, nie kończąc swojego wywodu. Postawił bukłak na stół, zbyt mocno, zupełnie jakby to przez niego doszło do wypadku, z załzawionymi oczyma patrząc na jezioro. Było takie spokojnie. Takie kurewsko spokojne.
Billie Rivers
Wiek postaci : 21 Stanowisko : Objazdowa bardka, a także wrzód na tyłku Arwynda Tully'ego Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Nie 1 Mar - 1:33
Minęło kilka ładnych lat, odkąd Billie bawiła na dworach i ucztach. Czas dzielący dzień dzisiejszy z poprzednim życiem, którego się wyrzekła, sprawił, że odwykła od wielkopańskich klimatów i zapomniała, do czego mogą być zdolni upojeni alkoholem szlachcice. Zawsze była adwokatem wprowadzana muzyki w każdą, nawet najmniejszą, dziedzinę istnienia, bo ta przecież łagodziła obyczaje. Ale kiedy była używana do usprawiedliwiania bezpodstawnej przemocy, krwawej przepychanki nie wiadomo po co i dla kogo, rudowłosa stawała się bardzo zasmucona. Jeśli dodać do tego nieodpowiedzialnego władcę, który zaserwował całej sali niewspółmierne wobec poniesionych krzywd warunki pokoju, nie dziw było, że niektórzy ulotnili się z sali szybciej, niż pierwotnie można było się tego spodziewać. I chociaż ona sama chciałaby dołączyć do zbiegów, musiała trwać na miejscu aż do końca, bo przecież nie była tam gościem. Pojawiła się tam tylko i wyłącznie w roli członka trupy muzycznej, więc musiała zostać tak długo, jak było to wymagane. Przytłoczona tysiącami myśli, które przewijały się przez jej głowę, skutecznie odwodząc ją od skupienia się na wykonywaniu swojej pracy dobrze; za każdym razem, gdy wracała wspomnieniami do słów pana Oscara, palce ześlizgiwały się ze strun, racząc wszystkich wokół kakofonią dźwięków raz za razem, aż w końcu nikt już nie mógł tego wytrzymać. Przeprosiła, zwaliła to na karb duchoty, która zaczęła doskwierać jej już jakiś czas wcześniej, po czym zabrała swój instrument i opuściła wreszcie salę. W zasadzie tylko czekała na pozwolenie, prawie jak na zbawienie, więc nie czuła się źle z powodu swoich pomyłek. Nie umiała bić się z własnymi myślami. Nie wiedziała, jak siedzieć cicho i debatować w duszy z samą sobą, bo nigdy w ten sposób nie uzyskała żadnego konsensusu. Była głośna, gadatliwa, rozszalała niczym wierzba na wietrze. Musiała wyrażać swoje zmartwienia na głos, bo inaczej zjadały ją od środka. Tym razem jednak dusiła wszystko wewnątrz, bo w tej kwestii nie mogła być z nikim szczera. Objęła chudymi ramionami lutnię, przytulając ją do piersi jak dziecko, po czym powłóczyła nogami przed siebie. Czasami trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Przeanalizowała kilka za oraz kilka przeciw, kiedy zaczęła zastanawiać się, dokąd mógł ulotnić się Arwynd. Uznała, że na próżno było go szukać pośród komnat Czerwonej Twierdzy, której przecież nie znosił do szpiku kości, tak samo jak ludzi, którzy ją przepełniali. Widziała, że decyzja jego ojca złamała i jego wpół, co próbował załagodzić alkoholem, którego przecie pić nie powinien za wiele, bo miał słabszą głowę niż ona sama. Dlatego mogła szukać go po karczmach, ale to też się nie kleiło. Ludzie go zmęczyli, odebrali chęć do życia. Toteż pewnie próbował od nich odpocząć. Pojawiła się w kamiennej altanie znikąd, bo przecież poruszała się tak lekko, że mało kto słyszał, gdy nadchodziła. Nadeszła akurat w momencie, gdy Tully kończył swój wywód, a następnie koncertowo się zakrztusił, co wzbudziło w niej ciche rozbawienie. Sytuacja była tragiczna dla ich obojga, ale nie mogła udawać, że nie wyglądał komicznie plując miodem. - Częste picie skraca życie. - posłała mu krzywy uśmiech, po czym powłóczyła nogami ku niemu, by przysiąść się obok. Na plecach miała zawieszoną lutnię, a ramiona nieco opuszczone, jakby niewidzialny ciężar ściągał je w dół. Długą chwilę siedziała w niemrawej ciszy, nie wiedząc, co mu powiedzieć. Przecież nie mogła wyjechać z "hej, nie mogę się doczekać naszego wesela!", choć na pewno zdziwiłaby go tym co niemiara. Dlatego oparła się powoli o jego ramię, jakby za pomocą dotyku chciała przekazać, że jadą na tym samym, pokracznym wózku. - Przepraszam, że zapytałam, czy ocipiałeś. Nie powinnam pytać o oczywiste rzeczy. No i wiesz co? Oni ocipieli bardziej niż ty, więc nie masz się czym przejmować. - wymamrotała kilka bezsensownych słów, jak to miała w zwyczaju, licząc, że jakoś rozładuje tę nieprzyjemną atmosferę i choć na chwilę poprawi chłopakowi humor. W końcu lepsze to, niż nic.
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28 Stanowisko : syn Oscara Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Nie 1 Mar - 21:28
Najemniczy humor miał wiele wspólnego z tym, że go nie było. Arwynd, trochę stopując z miodem, który niedługo mógł zastopować jego samego, zaczął rozmyślać o samym Essos. Tęsknił za piaskiem, który wchodził wszędzie, nawet do samej dupy. Nawet otarcia na barkach, popękana skóra i suchy, niby to śpleśniały język, nie przeszkadzały mu wcale. Bo to było dom, jego dom. - Billie, moja Billie - powiedział trochę zbyt wylewnie, prawie wywracając bukłak. Szukał jej wzrokiem na przyjęciu, jednak siedząc tutaj, była ostatnią osobą, której się spodziewał. - Co, mój ojciec cię wysłał, żebym - zamyślił się - żebym wrócił i się królowi pokłonił? O tak? - Machnął teatralnie lewą ręką, jednak nie wkładając w to wcale szczęścia. - Ten król to cipa, Billie. Ci ludzie, to barany. Jednak nawet - przyjął poważny wyraz twarzy - barany mogą pozbyć się cipy, jeśli ta będzie zbyt chętna do dawania. Myślał, że polubił Dornijczyków. Naprawdę. Jednak kiedy dostrzegł, że co kolejny musiał pokazywać, jak bardzo nie szanuje swoje księcia, Arwyndowi powoli otwierała się szósta dziura w mózgu. Czemu tam nikt nie myślał? I czemu w towarzystwie Billie zawsze latało tyle cip?
Arwynd zamyślony, trochę uśmiechnął się, kiedy Billie oparła o niego głowę. Nigdy nie okazywał czułości kobietom. Fakt, spełniał swoje zapotrzebowanie, nawet zbyt często, niż sam potrafił przyznać, jednak pentoskie sauny pełne były wyrachowanych, łasych bab. Bardka była inna. Jego stosunek do bardki był inny. Dlatego objął ją ramieniem, jakoś unikając jej wzroku. Przyjemny szum wrócił, a gniew zaczął odchodzić. Nawet już nie był na nią zły, że nie chciała się z nim napić. Wstyd za ojca przysłonił mu wszystko. Nawet to, że ta ruda małpa nie chciała iść z nim i dołączyć do tully'owskiego klubiku zwierząt. - Jakaś Sivena. Sivena coś. Sive - zamyślił się, sięgając po bukłak. Sugestywnie podstawił go pod nos Billie, a jeśli upiła łyk, napił się zaraz po i dokończył: - Sivena z nie wiem skąd, zaczepiła mnie. Jego myśli znowu uciekły, a on nie dokończył, błądząc wzorkiem raz po krzaku, raz po drzewie. Jak pan ojciec mógł go tak załatwić. Nie jego. Oficera swojej kompanii. I co, to był ten jego chytry plan? Zostawić go tutaj!? - A, tak. Zaczepiła mnie i pytała o coś związanego z najemnictwem. Essos. Coś tam, nie wiem sam. Chciała nawet pomówić, ale nas - machnął ręką, jakby odpychając powietrze - rozdzieliło. Aż tak było wiadomo o naszym przyjeździe, że nawet jaka-tam Świenia mnie rozpoznała? Miód stał przed nimi, drzewa - niesłychane! - wciąż dookoła, a sadzawka, jak to sadzawka, była. Tylko coś innego mu nie pasowało. Lubił ciszę, nawet bardzo. Jednak paskudne, szkaradne dzieło architektów targaryen'owskich nie dawało mu spokoju. Niektórych rzeczy nie dało się przysłonić, wciąż były. - Wiesz, co jest w tym wszystkim, kurwa, najlepsze? Że nawet nie wiem, kim jest ta cała kobieta. Ta... ta. - Nie był senny, spokój również stwierdził, że jednak dzisiaj nie jego wieczór. Zostały tylko myśli, które powolutku, z premedytacją dźgały mózg Arwynda, co jakiś czas mu przypominając, że jest w ciemnej dupie. A wolałbym nie być wcale. - Nie pamiętam nawet kto! A ja nie chcę jej niszczyć życia. Nie chcę zniszczyć jej życia, jak mój ojciec zniszczył matce. - Głos może i był obniżony, cichszy trochę, ale wciąż nabuzowany. Mama kochała ojca, wiedział to. I była szczęśliwa. Z rodziną, zawsze razem. Widział jednak jej smutne spojrzenie, kiedy nazajutrz miała rozegrać się bitwa, z której on, Oscar, mogli już nie wrócić. Nierzadko widział łzy, które niby wyrażające dumę z syna, mówiły daleko więcej. Sam nie chciałby żyć z kimś, kto nie dość, że mógł umrzeć jutro, to jeszcze chciał tego. Pragnął wyjść na spotkanie Nieznajomemu i ryknąć mu wprost w stęchłą, pozbawioną jakiegokolwiek oblicza twarz: zabij mnie! Bo to, że zabije, było tylko kwestią czasu.
Billie Rivers
Wiek postaci : 21 Stanowisko : Objazdowa bardka, a także wrzód na tyłku Arwynda Tully'ego Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Pon 2 Mar - 1:41
Najpierw zaczęła się zastanawiać, czy powinna się obruszyć, gdy sobie ją werbalnie przywłaszczył, bo przecież była silną, niezależną kobietą, która nie potrzebowała żadnego mężczyzny, więc nie mogła do niego należeć, ale doszła do wniosku, że przecież pijanemu w cztery dupy należy takie rzeczy wybaczać. Kiedyś jakaś baba we wsi rzekła do niej, że jak darujesz sobie kłótnię z głupim, to otrzymujesz trzysta dni odpustu, a przy swojej relacji z Arwyndem leciała wręcz na rekord, jeśli chodzi o kolekcjonowanie okresów odkupienia grzechów. Toteż spojrzała na niego jedynie, lustrując go wzrokiem świadczącym jasno, że ma go za pajaca, ale takiego całkiem sympatycznego. Czyli w zasadzie normalnie się na niego popatrzyła. - Słowa nie zamieniłam z Panem Oscarem. - oświadczyła wyraźnie, jakby to była najoczywistsza oczywistość. - Poza tym, za kogo ty mnie masz? Za konfidenta? Nie doniosłabym na ciebie, nawet jakbym cię przyłapała na szczaniu przez okno. - poczuła się nieco oburzona, że Arwynd potraktował ją za dziewkę na posyłki swojego ojca. Może i miała na niego wpływ, częściej zgubny niż zbawienny, ale przecież nie miała zamiaru przekonywać go do czynienia wbrew własnym przekonaniom. Sama nie miała ochoty się kłaniać takiemu królowi, co to własnymi poddanymi poniewiera, a co dopiero taki najemnik, który w dupie ma zarówno Siedem Królestw, jak i ich suwerena. - Na matkę wierzbę i wszelkie bory wszechszumiące, przestań być obsceniczny.- ostatnie słowo wręcz wycedziła przez zęby, głoska po głosce, co by prawdopodobnie nowe dla niego określenie zabrzmiało tak, jak miało zabrzmieć. Mianowicie tak, jakby sugerowało obrzydzenie, małomiasteczkowość i kompletny brak wychowania. - Nie są najmądrzejsi, to prawda. Ale żeby wyzywać od c... - tu urwała, walcząc widocznie ze sobą, jakby słowo przez gardło jej przejść nie mogło. - Nie, nie powiem tego. A ty nie zachowuj się jak obwieś! Życie ci niemiłe? Wszędzie tutaj mają ptaszki o wielkich uszach, co to podsłuchują wsio, byle tylko donieść. - zmarszczyła brwi, wyglądając na nieco zmartwioną, że długi język rudego doprowadzi go na szafot, albo w jeszcze gorsze miejsca. Może bywał kretynem w wielu momentach, ale dziewczyna bardzo go polubiła i byłoby jej szkoda, gdyby przez swoją bezmyślność skrócili go głowę. Był to całkiem przyjemny dla oczu łeb, choć czasem zdawało się, że zupełnie próżny wewnątrz, jak cymbał brzmiący. Wydała z siebie dziwny dźwięk, jakby śmiech wymieszany z westchnięciem, gdy objął ją ramieniem. Było to całkiem przyjemne, nie mogła zaprzeczyć, zwłaszcza że znajdowali się nad wodą, a przy niej zawsze było chłodniej. Tully w porównaniu do Billie był gigantem, a więc ogrzewał tę drobną istotkę lepiej niż palenisko. Może to ta krew zza morza? - Sivena? - powtórzyła po nim, po czym również zawisła w myślach, próbując skojarzyć to imię z czyjąkolwiek twarzą. Miała wrażenia, że coś jej dzwoniło, ale długo nie miała pojęcia, w którym sepcie. Obiło się jej o uszy, miała wrażenie, że gdzieś w wirze przygotowań do uczty ktoś je wymienił, ale tyle się działo ostatnimi dniami, że wyłowienie konkretnej informacji spośród tysiąca innych było niezwykle trudne. - A to nie jest czasem dwórka? Tylko nie mam zielonego pojęcia czyja. - nie orientowała się wśród szlacheckich spowinowaceń tak, jak kiedyś. Od paru lat miała to wszystko głęboko w dupie i jakoś nie czuła potrzeby, by się zagłębiać w kwestie kto komu służy, a kto komu rozkazuje. - Najdroższy. - zaczęła, spoglądając na niego od dołu, ale w sposób taki, jakby właśnie miała tłumaczyć niewinnemu dziecku, co to znaczy, że "pszczółka" usiadła na "kwiatku". - Masz jakieś cztery metry oraz opaleniznę tak konkretną, że mógłbyś uchodzić za Dornijczyka, ale w tym zawadza twój rudy łeb. Czy ty na serio uważasz, że absolutnie nikomu nie rzucasz się w oczy? - naprawdę nie wierzyła, że w jego głowie zrodziła się idea, jakoby miał gdziekolwiek przejść niezauważony. Zarówno samodzielnie, jak i w towarzystwie swej kompanii, zwracał na siebie uwagę całego otoczenia, a kiedy Billie szła w ich towarzystwie, wszystko wyglądało wręcz przekomicznie. Naprawdę nie dziwiła się, że przykuł uwagę tamtej dziewczyny, acz naprawdę zastanawiało ją, jaki mogła mieć do niego interes. Kiedy zaczął mówić dalej, najpierw nie zorientowała się, że zmienił temat. Pomyślała, że znowu mu na sagan siada i nie połączył faktów, przez co nie wiedział, kim jest ta cała Sivena. Dlatego patrzyła na niego jak na dziwaka, nie wiedząc ku czemu zmierza. Jednak po chwili dopowiedział resztę, to wszystko o niszczeniu życia, o jego ojcu i matce. A wtedy poczuła się bardzo źle. Miała ochotę po cichu zdjąć buty, grzecznie ułożyć je obok ławki, a następnie wziąć rozbieg, skoczyć i utopić się w oczku wodnym, które spokojnie stało sobie tuż przed nimi. - Celene. - odparła cicho, chrypliwym szeptem, jakby coś dusiło ją od środka i słowa utykały gdzieś w gardle. - Celene Blackwood. - dodała, tym razem trochę głośniej, ale jakoś niepocieszenie. Odwróciła wzrok, gapiąc się na swoje kolana, mając niemą nadzieję, że jakimś cudem uda jej się zapaść pod ziemię, jeśli się odpowiednio skupi. Rzeczywistość uderzyła ją po raz kolejny, tuż po tym, jak zdołała odsunąć ją na drugi plan. Niefajnie, nieładnie, kompletnie nieprzyjemnie. To wszystko miało się potoczyć zupełnie inaczej, mieli zwiedzać świat i pluć na szlacheckie zasady. Tymczasem wydawało się, że zostali na nie skazani. - Aranżowane małżeństwa są niedorzeczne. - mruknęła, ni stąd, ni zowąd, podciągając kolana, by przytroczyć je do swojej klatki piersiowej i objąć ramionami. Buty miała ubrudzone, bo po drodze wpakowała się nimi w błoto, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. - Chyba się na to nie zgodzisz, prawda? - rzuciła obrażonym tonem, brzmiąc, jakby była zazdrosna. Rzecz w tym, że nie mogła być. Bo jak tu być zazdrosną o samą siebie? Ale przecież Arwynd nie miał prawa tego wiedzieć, skoro Billie nigdy nie była z nim szczera. Szczerość w tym wypadku byłaby zgubna, tragiczna wręcz, a to godziło w jej wizję życia długo i szczęśliwie. Nawet nie mogła mu powiedzieć, że wcale nie miałaby nic przeciwko, gdyby to właśnie on je miał jej zniszczyć, a przecież byłoby to całkiem zabawne. Szlag by to wszystko.
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28 Stanowisko : syn Oscara Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Pon 2 Mar - 2:46
Stare przyzywczajenia zajmowały miejsce nowym, czy jakoś tak. Arwynd raz komendował jednym starcem z Pentos. Miał około sześćdziesiątki, nie był w ogóle w jakiejkolwiek sile, a co dopiero wieku. Oscar miał do niego sentyment, co jakiś czas mrucząc, przekonasz się. No i się przekonał. Powiedzenia, historie, to czego się dowiedział przez trzy lata przy jednym kociołku sprawiły, że faktycznie zrozumiał, dlaczego ojciec go trzymał. No i stary nie umierał, zupełnie jakby nasza strona chciała go za bardzo, a tamta - jakoś wcale. - U nas, w Essos - zaczął rozmarzonym tonem - można mówić co się chce, a nikt nie utnie ci za to języka, ptaki nie będą miały wielkich uszu, co za wymysł!, a król może być właśnie tym, kim chce. - Ciężko było mu rozumieć westerowskie gry słowne, ciężka kurtyna alkoholu, która w miodnym stylu zalewała kolejne segmenty mózgu, wcale nie pomagała. Ptaki z uszami? Ha, dobre sobie. Odmawia alkoholu, to niesubordynacja, pomyślał, stwierdzając, że teraz pobawi się w oficera dupka, którym - no przecież - mógł być: - Odmawiasz alkoholu swojemu oficerowi, to będzie - zaczął liczyć na palcach jednej dłoni - cztery baty i jeden taniec - zakończył, zanim do końca trybiki przeskoczyły, a żuchwa zdążyła ukrócić pajacowanie. Nie zatańczyła z nim na uczcie, więc logiczne było, że chciał z nią zatańczyć teraz. Co z tego, że tańczyć nie umiał, a jedyne, co w życiu za tańce widział, to konających dothraków. - Z mocy nadanej mi przez Oscara, pierdolonego, Tully’ego. Zakręcił głową, jakby wsłuchując się w nieistniejącą muzę, którą kiedyś Billie zanuc… którą kiedyś Billie zaśpiewa… zaraz. - Nie słyszałem, żebyś śpiewała na uczcie, pani bardko - zarzucił, obracając głowę w jej stronę, tym razem już nie bawiąc się w gierki. Odważył się na coś większego - spróbował spojrzeć się w jej oczy. I nawet w jego nie było już tyle smutku co wcześniej. Alkohol, Billie? A może król cipa? Co sprawiło, że humor mu się poprawił, to powiedziałaby pewnie każda matka. Dobrze, że ta nie polazła za Arwyndem.
Arktyczne chochliki faktycznie wspinały się po jego nogach, chytrze wpadając do jego butów, by zaraz pęłznąć dalej. Najemnik nie miał im tego za złe; sam lubił orzeźwiający chłód, który pomagał utrzymać umysł w stanie działania. Jakimkolwiek. Tak było i tym razem - gdyby skwar nocy doskwierał za mocno, Arwynd już dawno by dogorywał. Pod stołem. - Jesteś trochę jak legat, mówisz mieszkańcom Qarth, że już więcej trawy zielonej nie zobaczą, a oni nigdy jej nie widzieli. - Zaczął się śmiać, chociaż sam nie wiedział czemu. W kompanii żarty z legatów były jak sranie w buty nowych; powszechną i pewną metodą na dobry dzień kolejny. - A co do Świetki, to Świetka - poprawił się - to Świetki już nigdy nie zobaczę. Chociaż całkiem, całkiem była - dodał. Musiał. Nie wiedział, który z Siedmiu mu rozkazał, jednak ewidentnie byłby to Pajac, gdyby taki istniał. Dziecinne gierki nigdy z niego nie wyszły, może i dlatego, że cała kompania pełna najemników, była niczym innym, jak żłobkiem pełnym wrednych, przeżartych ironią gadów. Samego dzieciństwa Arwynd - mimo starań matki - nie miał, więc i teraz nadrabiał. Z tymi tekstami może zaraz będzie nadrabiać, fakt. Swoje zęby z podłogi. Z zadowoleniem sięgnął po bukłak, jakby chcąc zagłuszyć chichot kotłujący się w jego potężnej piersi. Przyłożył go do ust nawet, by - po naprawdę ciężkiej batalii - odłożyć nietknięty. Szum niemal z żalem ruszył w jego głowie, skutecznie zagłuszając pochmurny ton, jaki nagle przywdziała Billie. Nie rozpoznał też żadnej tęsknoty, dopiero nutka zazdrości obudziła w nim prymitywne instynkty, a Tully rozpaczliwie się jej chwyciły, zupełnie jakby miał prosty wybór: albo to, albo wieczną smutę. - Celene brzmi dobrze, ładnie - zaczął, jednak zaraz dodał, jakby nie chcąc dręczyć Billie: - Nie tak, jak Billie, ale wciąż nieźle. Celene Tully. Celn…
Arwynd nie miał pojęcia, o czym czasami ten dziad z Pentos mówił. Jednak teraz zrozumiał, kiedy dotarło do tego, że może i stare nawyki zajmują miejsce nowym, tak i nowych nie da się zastąpić nowymi. Po prostu nie i już. Tak działa natura. Dlatego kiedy na głos wypowiedział swój największy lęk, będący katalizatorem jego nienawiści, gniewu, płaczu, bezradności, ugrzązł. Ugrzązł w bagnie swoich kotłujących się emocji, dopiero po chwili zdolny dodać, już spokojniejszym, chociaż wciąż rozemocjonowanym głosem: - Nie, Billie, nie zgodzę się. - I od razu poczuł przyjemne ciepło, które na powrót zaczęło siadać dupskiem na jego brykających emocjach. - Nie zgodzę się - powtórzył już pewniej, jakby podpisując cyrograf. Wiedział, że to, co powiedział w tej altanie, w tym zamku, zostanie z nim na zawsze. - Niedługo wyjeżdżamy, Billie. Bądź gotowa. Tylko nie mów nikomu, jasne? - rzucił, jakby miał ogłosić jutrzejszą pogodę. Jakby to była błahostka. Postanowił. Nie zgadzając się, musiał pozbyć się najgrubszego filaru, który to wszystko trzymał. Ojca. - Wyjeżdżamy z tego pierdolca. A teraz chodź, tańczymy!
I wstał. Chwycił mocniej Billie za dłoń, ciągnąc ją za sobą. Nie miał pojęcia co robi, a pomimo tego, że podpity, wciąż stawiał kroki delikatnie, ostrożnie, dlatego też i bukłak nie zatańczył na stole, a jedynie był nieruchomym świadkiem tego, co zaraz ten baran miał zamiar zrobić. - Pokaż, jak - rozkazał, jakby będąc pewny tego, że każdy, kto się urodził w Westeros, tańczyć potrafił. Bo co? Niby jak inaczej mieli spędzać czas? Oczywiście wbijając sztylety w plecy, chlejąc, ruchając króla w dupę i tańcząc, ot! - No i kłamałem. Nie każdy w Essos może być tym, kim chce.
Billie Rivers
Wiek postaci : 21 Stanowisko : Objazdowa bardka, a także wrzód na tyłku Arwynda Tully'ego Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Pon 2 Mar - 13:18
Zamknęła oczy i powoli wciągnęła powietrze, słysząc, że rozpoczyna tyradę o swoich rodzinnych stronach zza morza, bo sam początek zabrzmiał bardzo zniechęcająco. Gdzieś w korzonkach poczuła, że zaczyna się to jak te wszystkie opowieści starszych, że za ich czasów nie było niczego, a i tak było pięknie i lepiej niż teraz. Miała wrażenie, że zaraz usłyszy, że u nich w Essos to piasek się wsuwa trzy razy dziennie i zagryza bólem oraz krzykami lysańskich dziwek, a nikt nie narzeka. I nawet by się z tym nie kłóciła, bo za wodą nigdy nie była, ale na pewno musiałaby ten dyskomfort psychiczny rozchodzić. - Wiesz co? Myślę, że niewolnicy z twojej wspaniałej krainy mogą się z tobą nie zgodzić. - oczy rudej wyraźnie mówiły, że jakoś nieszczególnie mu wierzy, bo wątpiła w istocie, że istnieje miejsce, gdzie nikt nie ma do nikogo pretensji. Ludzie już tacy byli, mało co się im podobało, a już szczególnie byli wybredni w kwestii cudzej opinii. - I nie mówiłam o takich zwykłych ptakach. Co ty myślisz, że nas, kurde, gołębie podsłuchują? Wróble? - potrząsnęła głową, a rude loki odbiły się od jej policzków, najpierw z jednej, a potem z drugiej strony. - Tak się mówi na szpicli. Szpiedzy są wszędzie, tu nikt nikomu nie ufa. - wyglądała na niezadowoloną, bo w rzeczywistości mentalność ludzi na wysokich stołkach bardzo ją dołowała. Liczył się dla nich tylko i wyłącznie zysk, do którego chcieli dążyć po trupach, nawet jeśli te wciąż krzyczały z bólu i błagały o pomoc. Ci jednak nie mrugali nawet okiem, gotowi sprawić, by wzgórza spłynęły krwią, jeśli to oznaczałoby zdobycie kilku złotych smoków. Podsłuchiwali się nawzajem, handlując sekretami, które nigdy do nich nie należały. Grali nie fair, ale tak robili wszyscy, więc wcale nie czuli się winni. Inkarnacja piekła. - Odmawiam alkoholu każdemu, nie czuj się wyjątkowy - wzniosła oczy ku niebu, jakby szukała weń wsparcia mentalnego, ale w tym przeszkodziło jej zadaszenie altany. - Cztery baty? No dawaj, uderz mnie. Ja cię nie podpuszczam, ale nie uderzysz ko-bie-ty.- zaczęła go przedrzeźniać, wykrzywiając się wdzięcznie, będąc bliską wystawienia ku niemu języka, ale obawiała się, że za niego złapie tymi brudnymi łapskami i będzie musiała go szorować trzy dni szorstką szczotą. O dziwo jednak nie zakwestionowała kary poprzez taniec, bo to przecież będzie absolutnie fenomenalne. Wszakże Arwynd absolutnie nie umie tańczyć. - Poza tym, nie jesteś moim oficerem. Nie jestem najemnikiem, jestem pomylonym grajkiem. - uśmiechnęła się szeroko, jakby dumna z niewyrównanej powierzchni pod sufitem, po czym klepnęła go z całej siły w plecy (czyli bardzo lekko), żeby uświadomić mu, że ma pecha i bujać to może las, a nie Billie. - Na uczcie było strasznie duszno, nie miałam ochoty. Plumkałam w struny. - wzruszyła ramionami, wcale nie mijając się z prawdą. Oczywiście oprócz tego była kwestia tego, że nie otwierała ust ze strachu przed zwróceniem na siebie nadmiernej uwagi, tak jak to się stało w karczmie, gdy napotkała swego wuja, a nie chciała powtórzyć sytuacji, w której pot spływał jej po plecach strumieniami ze stresu, że odstawią ją pod nos Blackwoodów. - Sam jesteś legat. - nie wiedziała, kim jest legat, ale zabrzmiało to jak obelga, więc dla świętego spokoju wolała mu odpyskować, żeby nie być dłużną. Poza tym Arwynd był uchachany w tym właśnie momencie, więc raczej nie oberwie od niego po uszach za ubliżanie jego majestatowi oficera z dorzeczańskiej łaski. - Nigdy nie mów nigdy. - wtrąciła i już chciała się rozwodzić, że nie wie, co przyniesie mu los, więc nie może być pewny czy Sivenę zobaczy czy nie, ale wtedy raczył skomplementować jej aparycję w sposób obleśny. Arwyndowy. - Co ja ci powiedziałam? Nie bądź obsceniczny, do jasnej cholery. - nie powiedziałaby, że zachowuje się jak dziecko, bo gówniaki raczej nie zwracają uwagi na krągłości panienek, a na to, czy oferują im słodycze. Tully wyraził się jak podlotek, który raz zobaczył gołe cycki i marzył o dotknięciu ich, ale był zbyt wielką pizdą, żeby poczynić w tym kierunku jakiekolwiek kroki. Przyszło jej do głowy, że może warto mu przyłożyć przez uszy, ostrzegawczym strzałem lepy w łeb, ale jakoś nie miała ochoty. Uczta odebrała jej smak życia. Chociaż on sam odstawił ten bukłak po nawalaniu się ze sobą mentalnie, co widziała namalowane na jego twarzy, sięgnęła po niego Billie. Tylko i wyłącznie dlatego, że od słuchania jego wariacji na temat nazwiska jego przyszłej żony zrobiło jej się niebywale gorzej i czuła, że jeśli nie wypali sobie przełyku miodem, to się zrzyga mu na buty. Wzięła łyk, po czym wykrzywiła się w cierpieniu, mając wrażenie, że zrzyga się tak czy tak. Dlatego skuliła się i milczała chwilę, walcząc z odruchem wymiotnym. Z dwojga złego, lepiej z tym, niż z narastającą rozpaczą. - Billie Tully brzmi absurdalnie głupio, a to drugie brzmi obrzydliwie. - wydusiła w końcu, zachrypniętym głosem, jakby alkohol przeorał jej calutki przełyk. - Nigdy nie wypowiadaj przy mnie tego imienia. - warknęła, o wiele niżej i agresywniej, niż kiedykolwiek miała w zwyczaju, po czym gwałtownie odstawiła bukłak na stół przed nimi. Miała ochotę się rozpłakać i na pewno tak też wyglądała, dlatego odwróciła zaczerwienioną od alkoholu oraz nerwów twarz i poczęła udawać urażoną. W zasadzie to nie musiała niczego udawać. Dźwięk swojego starego nazwiska wzbudził w niej uśpione obrzydzenie do całej rodziny i samej siebie. Za każdym razem przywodziło na myśl, że przecież zawsze będzie musiała uciekać i nigdy nie będzie mogła być z nikim szczera, a nikt nie był w stanie długo pociągnąć w ten sposób. Żołądek zwinął się w supeł, co poczuła boleśnie, gdy Arwynd zdecydował się połączyć to odwieczne piętno ze swoim nazwiskiem, które przecież mogło być jej, gdyby nie odstawiła całej tej szopki z ucieczką. Realność całej tej sytuacji była nie do zniesienia. Chciała uciec już, teraz. W tym dokładnie momencie. Oświadczył, że się nie zgodzi, a jej spadł kamień z serca. Powinna się poczuć zraniona, tak jak wtedy, kiedy na sali również nie krył niechęci wobec ślubu. Ale teraz wiedziała, że obydwoje zjedliby się nawzajem, bo żadne z nich nie było przystosowane do życia tak, jak społeczeństwo i tradycja nakazuje. Byli nieokiełznani, a więzy małżeńskie zwiastowałyby ich rychły i tragiczny koniec. Poza tym odbierała wrażenie, że nie wybaczyłby jej okłamywania go cały ten czas. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, a ona nie chciała go zranić. Ani stracić. - Umiem dochować tajemnicę. - rzuciła, uśmiechając się dziko, a następnie racząc go histerycznym chichotem. Przecież była w tym wybitna, prawda? Nawet kiedy grunt usuwał jej się spod z nóg, a wszystko wołało, że powinna być szczera przede wszystkim ze samą sobą, ona nadal uparcie trwała przy swoim, że zabierze starą siebie do grobu razem z obecnym wcieleniem. Porwana do tańca wydawała się najpierw nieobecna, a potem speszona. Co było dziwne, bo Billie i wstyd raczej ze sobą w parze nie szli. Potem z kolei wyglądała na zwyczajnie zmęczoną, ale czymś więcej, niż tylko tym dniem. Życiem raczej. - Jesteś dla mnie za wysoki, nawet nie dosięgniesz mi do talii bez schylania się jak do zbiorów truskawek. - wyburczała wreszcie, uznając pomysł tańca za niedorzeczny. Sięgała mu ledwie do piersi, do połowy ramienia wręcz. Wyglądała jak jego młodsza siostra, której nie dokarmiali za specjalnie, uznając, że szkoda marnować na to chuchro zapasów. - To kim chciałbyś być, co? Tancerzem? - w lot domyśliła się, że mówi o sobie. Zazwyczaj mówił o sobie. Albo o Essos. Ale Billie wcale to nie przeszkadzało; wtedy nie musiała wyjawiać niczego o sobie samej.
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28 Stanowisko : syn Oscara Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Pon 2 Mar - 19:44
- Niewolnicy - odsapnął z nieukrywaną niechęcią. Na tyle znał kulturę Westeros, by wiedzieć, że takie coś tutaj nie istniało. Jasne, tubylczy korsarze mieli swoje podrygi w tej dziedzinie, jednak całe państwa z Essos, wszak budowane na kaście najemników, tylko pogardliwie trwały, niby monolity na linii czasu. Nie musiały nic udowadniać: Żelaźni nie byli morskimi wilkami, tylko podlotkami, które uparcie próbowały dostosować się do westerowskiej mozaiki, dodając doń nowe kolory. Ani dopasowanie, ani dodawanie im nie wychodziło. - Jeśli spotkasz choć raz niewolnika, który zyskał wolność, spieprzaj od niego. Natychmiast - dodał, zupełnie jakby lekki, prześmiewczy ton, którym operował jeszcze przed chwilą, wcale nie istniał. Zastąpiła go powaga, spowodowana - w sumie sam Arwynd nie wie czym. Samo słowo niewolnik wywoływało w nim już nieprzyjemny zgrzyt. Już nawet szlachta na uczcie stanowiła wyższy poziom jakiegokolwiek bytowania. - Wiem, że szpiedzy istnieją, sam jednym byłem. - Skrzywił się, jakby sama sugestia, że jest głupi, dogłębnie go uraziła. Zdarzało mu się szpiegować, wnikać w struktury półświatków państw-miast, kiedy kolejni to pomazańcy, psia krew, obwoływali się królami podziemi. Najczęściej nie dało się takich obalić otwartą wojną - władze miejskie w żaden sposób sobie z tym nie radziły, pieniądze nie grały w pierwszych szeregach, a śmierć za ideę była powszechna. Najczęściej wystarczyło zachwiać wiarę. I tyle. Każdy, nawet najczystszych, z, kurwa, czystych, mógł przestać lśnić czystością, jeśli wystarczająco długo nacierało się jego popiersie boskości gównem. - Po prostu ten król jest kwintesencją tego, czym nie powinna być spuścizna Valyrii.
Dobry humor zaczął wracać, zupełnie jakby Billie i Arwynd funkcjonowali jak jakiś upośledzony rodzaj wagi - kiedy jedną stronę opuszczały pozytywne emocje, drugiej rychło wracały, niby to nie mogąc sobie znaleźć miejsca we wszechświecie. Choćby raz byli oboje szczęśliwi. Albo chociaż w chujowym humorze! - Obszczyniczny - przedrzeźniał ją, chociaż nigdy tego słowa nie słyszał. Co to miało znaczyć? Że obszczał każdy mur w tej czerwonej kupie kamieni, zwanej twierdzą? Ambitne, wciąż w toku. - Nieładnie używać słów, których nie da się powtórzyć - dodał z wyrzutem, chociaż wyrzutu tam nigdy nie było. Za cel swój objął poprawienie babie humoru. W szczególności, że reagowała z taką zazdrością o Celene, której nigdy w życiu nie spotkał. I spotkać nie miał. - Nie będę wymawiać tego imienia, sierżancie Billie Bard - wymówił wcale poważnie, szybko awansując ją z nikogo, do nikogo, ale z poważnym tytułem. Był oficerem, mógł, a co? W szczególności, że niby taka chętna do rebelii, a: - Tak ci nieprędko do zostania częścią mojej świty, ale rozkaz o wyjeździe przyjmujesz z zaskakującą radością. Jak to jest, kobieto? Złe emocje przeminęły, nawet całun alkohol był powoli zdzierany przez chłodniejsze powietrze, otaczające skrupulatnie okolice sadzawki. Dopiero teraz poczuł, że faktycznie, było zimno. Nawet mając na uwadze pustynne mrozy, jednak większość życia spędził, zastającą swoją skórę ogorzałą, nieprzyjemnie aż suchą, a nie sztywną, ze sterczącymi włoskami i nieprzyjemnym mrowieniem w koniuszkach palców. - Tancerzem zostać nie chciałem, ale - zamyślił się - ale! - Porwał ją. Pochwycił mocno w pasie, lekko jednak musząc ugiąć kolana. Nie przeszkodziło mu to jednak, by poprowadzić w pokracznym tańcu przy oczku wolnym, który bardziej przypominał ciągnięcie pijanego kompana przez zawaloną podłogę innymi towarzyszami. Raz po raz stopy Billie na trochę odrywały się od podłoża, a Arwynd nawet nie czuł, jak coraz mu lżej. Jednak alkohol nie został dostatecznie dobrze wypędzony, bo ukryty, znowu wesoło posłał swoje macki, wraz z przyśpieszoną krwią dostające się coraz to głębiej. - Zawsze chciałem udowodnić ojcu, że będę od niego lepszy - powiedział jej do ucha, nawet nie próbując walczyć z chęcią zaśmiania się. I się zaśmiał. Głośno. - I mi się udało, wiesz? Udało. Bo ród jest jego więzieniem, z którego właśnie uciekam. Nawet nie wiedział, że kiedyś przyjdzie mu tych słów żałować.
Billie Rivers
Wiek postaci : 21 Stanowisko : Objazdowa bardka, a także wrzód na tyłku Arwynda Tully'ego Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Pon 2 Mar - 21:44
Oczywiście, że wyspiarze mieli pewnego rodzaju tendencje do przywłaszczania sobie tego, co do nich nigdy nie należało, bez względu na to, czy to cudze mienie, czy ludzie innych królestw. Bo to raz była straszona, że nie powinna się szlajać, bo straszny Greyjoy porwie ją, by uczynić zeń Morską Żonę? Gdy była młodsza, miała różne zdania na ten temat; najpierw się bała, w końcu straszny pan by ją ukradł, a z ust pani matki brzmiało to przerażająco, a potem wyśmiewała to w głos, bo wałęsała się po okolicach mimo wszystko, a jakoś wracała cała i zdrowa. Teraz wizja znowu była odrażająca, ale wcale nie z tytułu kradzieży - małżeństwo z kimkolwiek wydawało się horrorem, narodowość przestała grać rolę. - Mam uciekać przed samą sobą? - zapytała prześmiewczo, wybuchając śmiechem. Niewiele powiedziała chłopakowi o swojej przeszłości, ale wiedział, że porzuciła rodzinę z różnych przyczyn. Najważniejszą wartością dla Billie była wolność, więc pośród ścian Raventree Hall czuła się jak wcześniej wspomniany niewolnik na łasce rodziców, którzy, jeśli bogowie pozwolą, może zdołają znaleźć jej sympatycznego pana, który pije niewiele, a bije jeszcze mniej. - I nie rzucałeś się nikomu w oczy? Musiałeś być wybitny. - znowu prychnęła, nie rozumiejąc w zasadzie, co ją bawi. Zawsze obrazowała sobie Arwynda jako najemnika, takiego z krwi i kości, a nie skrytobójcę. Jakoś ciężko było sobie zwizualizować go cierpliwie czekającego w półmroku, aż ujrzy lub usłyszy coś, co przyniesie zysk jego ojcu. Wszakże na pewno robił to dla Oscara; kto inny kazałby mu robić coś takiego? - Spuścizna Valyrii powinna już dawno przejść do historii. - odparła, rozkładając ręce, jakby chciała przeprosić za mówienie bolesnej prawdy. - Smoki nie żyją, a więc Targaryeni niczym się już nie wyróżniają spośród reszty. No może jedynie największym stężeniem szaleństwa na głowę. - chciała dodać, że w sumie sami sobie to fundują, spowinowacając się między sobą i cisnąc w incest pełną parą, nawet się z tym nie kryjąc na dodatek, ale poruszanie tematu współżycia znów mogłoby obudzić w Tullym mentalnego niedorozwoja, co to będzie rzucał obrzydliwe żarciki. W ciągu ostatnich kilkunastu minut padły już bodajże dwa, a ona nie chciała bawić się w "do trzech razy sztuka". Faktycznie wyglądało to tak, jakby ktoś rzucał w ich przypadku monetą i uznawał, że jedna strona dostaje dobry humor, a druga przeżywa epizod depresyjny wzmocniony albo traumą z przeszłości, albo zbyt dużą dawką alkoholu. Dlatego kiedy Arwynd miał ubaw po pachy, przedrzeźniając Billie w najlepsze, ona sama czuła się niezwykle poirytowana. - Szczyny to ty masz zamiast mózgu, ruda małpo - wycedziła, nadal gapiąc się w inną stronę, kurczowo zaciskając ręce w pięści, aż pobielały jej knykcie. No, no - zaczynała go wyzywać od rudych, tak jakby ona sama była złotowłosą księżniczką. - Nie moja wina, że jesteś upośledzony i przerastają cię słowa zawierające więcej niż trzy sylaby. - kontynuowała odgryzanie się mu, próbując się odwdzięczyć pięknym za nadobne. Była w pełni świadoma, że przy odrobinie zaangażowania rozjechałaby go lirycznie, nie pozostawiając pola do popisu, ale wtedy pewnie uciekłby się do pięści, bo faceci przyparci do muru nie są w stanie zdobyć się na nic więcej. Oprócz tego musiałaby jeszcze mieć ochotę na słowne przepychanki, a obecnie myślami mimo wszystko była odrobinę gdzie indziej. Gdzieś bliżej rodzinnych stron. - Gdybym stała się częścią twojej świty, mógłbyś mi rozkazywać, a nie będzie mi żaden przerośnięty bebok mówił, co mam robić. - uśmiechnęła się z wyższością, choć samodzielnie miała jakieś półtora metra w kapeluszu oraz jakieś zero pomysłu na samodzielne życie. Na szczęście była wszechstronnie uzdolniona, szczególnie w udawaniu kogoś, kim nie jest, więc brzmiała całkiem przekonująco. Zaskoczył ją nagłym poderwaniem jej drobnego ciała nieco wzwyż, a potem krok dalej, a potem jeszcze jeden. Tańcem ciężko było jej to nazwać, bo absolutnie nie czuł rytmu, a ona sama rzadko kiedy miała stopy w styczności z podłożem, więc nawet nie mogła go nadać. Nie mogła go za to winić; była tak lekka, że pewnie nawet nie czuł, że ją odrywa od ziemi. - Nie chcę dementować twojego entuzjazmu, kolego - zaczęła, kiedy przez nieco dłuższą chwilę zaczęła czuć grunt u swoich nóg. - Ale obecnie poniewierasz mną tam i ówdzie, siedząc nad jakimś oczkiem wodnym w Czerwonej Twierdzy. Gdzie tu ucieczka? I przede wszystkim - dokąd? Wyndie, słońce, życie nie jest takie proste. - westchnęła ciężko, patrząc na niego z przykrością, że próbuje zniszczyć mu marzenia. Oczywiście chętna była do skoczenia za nim w ogień, krzycząc przy tym, że jest skończonym kretynem, ale jakoś nie wyobrażała sobie go z dala od ojca na zbyt długo. Od dziecka był częścią tej pokracznie pomieszanej rodziny, tak samo jak i Oscarowej kompanii - porzucenie wszystkiego ot tak nie miało prawa być łatwe. W końcu kto jak kto, ale Billie powinna coś na ten temat wiedzieć.
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28 Stanowisko : syn Oscara Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Wto 3 Mar - 12:34
Taniec nie różnił się wiele od walki - przynajmniej tak usprawiedliwiał się Arwynd, ruszając z Billie tak, jakby sugerował się zaszłymi sparingami w niekoniecznie przyjaznych lokalach. I coś widocznie nie wychodziło, bo jak i słowa Billie były bolesne, tak i wciąż mniej od widoku ich dwoje, tańczących. Ruda małpa - choć on widział prawdziwe małpy, żadna nie była ruda! - półgłówek, no po prostu idiota. Nie pasowała mu wizja delikatnej, filigranowej bardki do tej rynsztokowej mowy, ale też nigdy innej nie spotkał. Jedynym bardem, jakiego kompania - swojego czasu - miała, był eunuch, który potrzebował bezpiecznego przejazdu. Odpłacał się śpiewem i dobrze zszywał rany. Ciekawe, czy Billie była w czymkolwiek użyteczna. - Poniewierałem cię tu i ówdzie, bo - zaczął, ale od razu przytłoczyło go to wszystko. Nie przerwał jej już, ale wysłuchał do końca, finalnie odsuwając się od niej. Myśli przestały buzować, zupełnie jakby czekały na grand finale. Pustka krzyczała, nieprzyzwyczajona do takiej nagłej zmiany. Arwynd nie zwątpił - bo on zawsze wątpił. Po prostu zrozumiał, że bez ojca jest nikim. Że nie ma celu. - Masz rację, bardko. - Czuł ogromną gulę w przełyku, nie mógł mówić dalej. Nie, nie płakał, nie miał nawet zamiaru. Nie zrozumiałby własnego organizmu, gdyby cokolwiek takiego się zdarzyło. Jedyne, kto mógł płakać, to Billie słysząca dykcję najemnika. Ominął ją, mocno chwytając bukłak. Pociągnął łyk, czując, jak krtań puszcza, zachłannie prosząc o więcej. Więc napił się jeszcze, drugą ręką przytrzymując krawędź stołu. Szum się wzmógł, więc było lepiej; pustka zniknęła, alkohol bardzo szybko wypełnił jej miejsce. - Masz rację, bez Oscara Tullyego nie mogę kiwnąć palcem, prawda? Nie, bez kapitana Oscara Tullyego. Pierdolony Tully się nie liczy, to - machnął ręką, w której trzymał bukłak, starając się objąć niby cały świat - się nie liczy. Cuchnące bagna Dorzecza się nie liczą. Liczy się to, że jestem najemnikiem. A najemnik bez właściciela to jak - czknął - dziwka bez alfonsa. I wiesz co, Billie? - ciągnął dalej. Musiał się z tym podzielić. Coś mu przeskoczyło, coś strzyknęło, a chlupot miodu z zadziwiającą dokładnością zalewał jakiekolwiek podrygi niepokoju. - Wiesz, jak kończy dziwka bez alfonsa? Z poderżniętym gardłem, w rynsztoku. - Zapieczętował butlę, a później odstawił ją na stół. Była pomnikiem, pamiątką tego, jakie słowa zostały dzisiaj wypowiedziane. Co zostało dzisiaj zrobione. I miała tak trwać, dopóty... Dopóty służba nie sprzątnie jej z samego rana.
Płynnym, zbyt lekkim krokiem ruszył w stronę ścieżki, już nie zbliżając się do Billie. Nie chciał jej ukarać, obnażyła go przed sobą samym. Zdarła ułudę, która wodzona przez alkohol, dotarła aż na sam szczyt. Co Arwynd mówił o półświatku? Nie trzeba było zabić jego przywódcy, wystarczyło, że przestanie lśnić. Nadzieja Arwynda przestała. - I tak może skończę, bez mojego alfonsa. Ale przynajmniej nie będę bydłem, które zostało opchnięte na psim targu. Nie będę częścią waszych, westerowskich tradycji. Może skonam, dławiąc się własną krwią, ale to ja będę trzymać w ręce sztylet - dokończył. Wbił stopy w ziemię, jakby szykując się na bitkę. I tak jakby - miał swoją bitkę. Tyle, że to Billie go znokautowała tym, że powiedziała prawdę. - Za trzy dni wyjeżdżamy.
Billie Rivers
Wiek postaci : 21 Stanowisko : Objazdowa bardka, a także wrzód na tyłku Arwynda Tully'ego Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Wto 3 Mar - 18:33
Potraktowała go zbyt surowo. Włączyła mechanizm obronny godny siedmiolatki, a potem puściła wodze i zasłoniła oczy, żeby czasem nie ujrzeć, dokąd konie ją poniosą. Nieodpowiedzialne i bezduszne. Szkoda tylko, że zorientowała się tak późno. Kilka kroków dalej i pewnie byłoby zdecydowanie za późno. Obserwowała nagłą zmianę w jego samopoczuciu, która jawiła się jak wczesnowiosenna pogoda. Przed chwilą bawił się świetnie, kiedy ona sama marudziła i rzucała pretensjami na lewo i prawo, a następnie pomarańczowe słońce schowało się gdzieś za chmurami burzowymi i patrząc na jego twarz miała wrażenie, że zaraz lunie rzewny deszcz. Tak się jednak nie stało, co na dobrą sprawę zmartwiło ją jeszcze bardziej. Duszone wewnątrz emocje prowadziły do kataklizmu, nawet jeśli zaczynało się to niewinnie i po prostu nie chciało się wyjść na mięczaka. Przyznał jej rację, ale wiedziała, że wcale nie powinna się cieszyć ze zwycięstwa, bo było okupione zręcznym ciosem dokładnie między czwartym a piątym żebrem - prosto w serce chłopaka. Zmarszczyła brwi i uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć i to odkręcać, ale głos uwiązł jej w gardle i zakuł w przełyk, jak ość stająca w poprzek; przyparta do muru zachowywała się bezmyślnie, a potem brakowało jej języka w gębie, żeby się z tego wykaraskać. - Wyndie, ja... - zaczęła w końcu, ale zbyt cicho, by móc przerwać wywód swojego oponenta. Zwarła usta w wąską kreskę i patrzyła na niego przepraszającym wzrokiem, bo w istocie było jej okropnie głupio. Przelała czarę goryczy dokładając mu nieprzemyślaną opinią, a to wszystko dlatego, że zamarzyło jej się wyładować swoją frustrację właśnie na nim. Co prawda przyczynił się do tego, przedrzeźniając kwestię niechlubnej Celene, która była mroczną przeszłością, rakiem toczącym jej sumienie, ale przecież nie ma grzechu bez grzesznika. Okłamywała go i dalej była na to gotowa, więc musiała mierzyć się z konsekwencjami swej decyzji. Nie mogła się na nim wyżywać z powodu jego niewiedzy. Skrzywiła się, słysząc jego ostre słowa. Czy zawsze musiał używać takich rynsztokowych odniesień, które kręciły się wokół tego, co u baby pod kiecką? Już się chciała unosić, że po raz trzeci tego wieczora jest absolutnie obsceniczny, ale wczas przypomniała sobie, że przecież ona odsunęła kamyczek, który rozpoczął lawinę kolejnych. Kiedy nawarzysz sobie piwa, musisz je potem wypić. Minął ją, ruszył z impetem gdzieś do przodu, a ona najpierw wyciągnęła rękę, by spróbować go złapać za fraki i zatrzymać w miejscu, jakby zakładała, że ma na to dość siły. Dłoń jednak pochwyciła jedynie powietrze, co zmusiło ją do spojrzenia na swoje drobne palce przeorane wszelakimi wzrokami i odgnieceniami, których nabawiła się przez nadmierne uderzanie w struny. Nie mogła tak po prostu dać mu pójść w pizdu, bo przecież nie zasnęłaby aż do świtu. A wtedy wyrzuty sumienia by ją zabiły. Dlatego wzięła wdech, a następnie rozbieg, aż w końcu podskoczyła, lądując na plecach chłopaka niczym zręczny pająk. Oplotła go kolanami, wspinając się nieco, by chwycić go wokół szyi ramieniem, co by nie wylądować koncertowo w błocie. Drugą ręką złapała go za podbródek i odwróciła ku sobie, mierząc się z nim oko w oko. - Nie bocz się na mnie. - zaczęła, patrząc skruszonym wzrokiem i kurczowo wbijając mu palce w brodę. - Wybacz mi, nie chciałam poruszyć tej struny. Nie jesteś pionkiem na planszy swojego ojca, nigdy tak nie myślałam. - mrugnęła kilkukrotnie, czując, że zaswędziały ją oczy. Pewnie niefortunnie wiatr zawiał. - I nigdy nie będę próbowała cię odwieść od ucieczki z dala od tego wszystkiego. To byłaby hipokryzja, wszakże sama to uczyniłam. - wyznała w końcu, ale ugryzła się w język w porę, by nie polecieć w głębsze szczegóły. - Możesz trzymać w ręce sztylet, w porządku. Nie chcę tylko, żeby był wycelowany we mnie. - w tym momencie uśmiechnęła się nieśmiało, po czym puściła jego brodę i objęła jego szyję również drugą rękę. - A teraz weź mnie złap jakoś, bo czuję, że mi tyłek w dół zjeżdża. - oświadczyła, przerywając podniosłą chwilę, a także gramoląc się, bo faktycznie chwyt słabł, bo zbyt wiele pary w ramionach nie miała.
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28 Stanowisko : syn Oscara Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Wto 3 Mar - 21:01
Nie był pusty, naprawdę. Poczuł też wtedy, że ludzie mówiący, że nic nie czują, kłamią. Alkohol nie zajął miejsca emocji, tylko przegonił jedne, wpędzając na ich miejsce inne. I tym nie było po drodze ze szczerymi uśmiechami, szepczącymi kochankami i miłą, romantyczną wizją, która przez chwilę mogła mamić czytelników, a Arwynd, oddychając ciężko niby parowóz - gdyby takie coś kiedykolwiek miałoby szansę powstać, na pewno nazywałoby się parowozem - ruszył, na początku wolno, jakby chcąc się rozpędzić. Jeden czynnik wpłynął jednak na to, że zaniechał tego, kiedy coś wbiło mu się w plecy, skutecznie ograniczając zdolności motoryczne. Małpa, ruda? Wszystko się zgadzało. Był zły. Nie chciał jej jednak karać, chociaż chęć na to, by wysłuchać, co mówiła, malała z każdą sekundą. Nie chciał, by ten wieczór już dobiegł końca, chociaż myślał, że wypowiadając całą tyradę, skutecznie go zburzył. Dopiero kiedy poczuł drobną dłoń, która mocno wpiła mu się w brodę, odwrócił twarz. I spojrzał w jej oczy. I słuchał. Kiedy ta skończyła, zanim zdążyła znowu się obrócić, chwycił ją za lewe udo, a później przesunął całe ciało, tak, żeby skończyła, wisząc na nim, ale jak małe dziecko. Z przodu. Zupełnie, jakby była upierdliwą częścią uzbrojenia, którą cały czas trzeba było poprawiać, bo bez sprzączek latała wokół ciała. Przyłożył swoje czoło do jej czoła, głośno oddychając przez nos. Miał zamknięte oczy. Nawet nie czuł ciężaru Billie, chociaż chwycił ją oburącz. Wydawała mu się taka lekka, delikatna. - Billie, jeśli chciałaś być miła, mogłaś po prostu taka być. - Uśmiechnął się, co wcale nie przyszło mu z trudem. Później odczepił rozłączył ich czoła (dobrze, że nie ich samych, bo przecież na nim wisiała), podnosząc ją na rękach, jakby chcąc usadzić sobie na barku. - No właź - sapnął. Może i była lekka, jednak on sam nie był pewien tego, czy ta nieadekwatna do czegokolwiek konstrukcja mogła przetrwać próbę czasu. Dopiero jeśli usiadła mu na barkach, poprawił ją sobie, kładąc ręce na łydkach. - Może wyjazd z tego zagajnika odłożę - zaczepił ją, odwracając się w stronę altany. Ciekawiło go, jak z góry wygląda życie. Przecież on nawet nie pamiętał, jak był niski. Billie była taka całe życie. Interesujące. - Jeszcze trochę miodu zostało...
Billie Rivers
Wiek postaci : 21 Stanowisko : Objazdowa bardka, a także wrzód na tyłku Arwynda Tully'ego Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Wto 3 Mar - 23:21
Widziała, że był zły. Sapał jak koń pociągowy uwiązany do wozu z drzewem po zbyt długiej przejażdżce i na początku unikał jej wzroku. Zazwyczaj czytała z ludzi jak z otwartych ksiąg, bo mało kto bywał na tyle emocjonalnie skomplikowany, by serwował cokolwiek wybitnie niespodziewanego. Głównie dlatego tak łatwo zaskarbiała sobie ich przyjaźń - zwyczajnie przewidywała, jak zareagują na dane zachowanie i wybierała tę opcję, która przynosiła najwięcej korzyści. Oczywiście w pakiecie miała swoją uroczą aparycję i uśmiech łamiący najszczersze lody ludzkich serc, ale to już trzeba zawdzięczać nie jej, tylko bogom. Jeśli jednak chodziło o Arwynda... Zawsze rozpoznawała, jaka dokładnie emocja maluje się na jego twarzy. Nigdy jednak nie była w stanie perfekcyjnie przewidzieć, co zrobi dalej. Irytowało ją to i ciekawiło jednocześnie, szczerze mówiąc. Dlatego zdziwiła się nieźle, kiedy jego ręka powędrowała na jej udo, co wyglądało dosyć dwuznacznie, ale na szczęście nie uniosła się w obrazie, że ją obmacuje, bo ją zwyczajnie zatkało. Następnie zaczął ją ciągnąć wokół pleców, jakby przekładał plecak z pleców na brzuch, co by z niego coś wyjąć. - Co ty... - zaczęła, po czym wylądowała tuż przed jego twarzą. Mrugnęła skonfundowana, potem drugi raz, i położyła dłonie na jego ramionach. Czuła się bardzo niezręcznie w tej pozycji, dlatego gapiła się na niego jak pies w lustro - jakby zupełnie oniemiała, dlaczego naprzeciwko znajduje się jej klon, który kopiuje jej ruchy. - W zasadzie to nie chciałam. - wyjawiła wprost, czując ciepło jego czoła na swoim. Zwykła kłamać ludziom prosto w oczy, nie było to szczególnie wymagające, ale obawiała się robić to z takiego bliska. - Wkurzyłam się, kiedy zacząłeś dodawać swoje nazwisko do różnych żeńskich imion i chciałam się odgryźć. - wyglądała w tym momencie jak obrażona pięciolatka, której oświadczono, że nie może zjeść dwudziestu cytrynowych ciastek zamiast obiadu. Była bardzo niepocieszona ówczesnym zachowaniem chłopaka, to prawda, ale kiedy się złościła, nigdy nie wyglądała poważnie. Po chwili jednak uśmiechnęła się szeroko, gdy Arwynd zaproponował ją przesiądziecie się na jego barki. Uwielbiała jazdy na barana, bo widok na świat z tej wysokości zawsze zdawał się o wiele ciekawszy. Dlatego chichocząc jak mały chochlik, poczęła wdrapywanie się na górę, robiąc to niezwykle niezdarnie, jak to na Billie przystało. Dobrze, że jej w tym pomagał, bo pewnie w innym wypadku kilka razy kopnęłaby go trzewikiem w gębę. - Myślę, żeś się opił dzisiaj na dość. - powiedziała usadzona już na jego ramionach, kładąc dłonie na jego policzkach i ściskając je do siebie, czyniąc mu tym sposobem z twarzy coś na kształt kaczego dzioba. Spojrzała nań z góry, majtając mu lokami po twarzy i zaśmiała się ponownie. - Jutro będzie cię bolał łeb tak, jakby ci ktoś w niego młotem przyrżnął, zaufaj mi. Będziesz ojojał, że Billieeee, bądź cicho, głowa mnie boli!, a ja wcale nie będę ani ociupinkę ciszej. Wiesz dlaczego? Bo kto gra w głupie gry... - zaczęła, wiedząc, że chłopak po niej na pewno dokończy. Jeśli nie na głos, to w swojej głowie.
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28 Stanowisko : syn Oscara Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Sro 4 Mar - 1:09
W obozie nigdy nie było zbyt wiele dzieci; sam Arwynd nie miał z nimi do czynienia, jednak wiedział, że gdyby miał jakieś opisać, na myśl od razu przyszłaby Billie. Poprawiała mu humor, mimo to, że robiła rzeczy, za które już dawno powinna zostać ukarana. - Słuchmaj, zrobmisz to jeszczee raz i SCHODZISZ - powiedział, potrząsając głową. Nie był zły, raczej po prostu nie wiedział, co z tym zrobić. Ostatni raz, kiedy ojciec się z nim bawił, minął tak bezpowrotnie, że nawet można było dodać kolejne bez. Przez chwilę zupełnie zapomniał o Billie, stając na palcach i próbując się lekko przeciągnąć. Doszło do tego, że przechylili się niebezpiecznie w stronie jeziora, co Arwynd skwitował bardzo zdziwioną miną, jakby nie wiedząc, dlaczego ziemia przyciąga go bardziej niż niebo. - Więc usiądziemy, o - wskazał ręką - tam! - I ruszył, idąc trochę szybciej, niż byłoby to przepisowo dozwolone. Bo to, że jakieś prawa regulujące bieganie-po-pijanemu-z-bardką-na-baranach istniały, było jasne. Gałęzie drzew chciały robić za przyzwoitki, niestety - bardzo rychło przekonując się, że może i Arwynd skręcał w różne strony, jednak jakoś nigdy zbyt blisko. Dopiero kiedy dotarli na drugą stronę sadzawki, Billie (a chyba najbardziej - włosy Billie) mogła odetchnąć, czując oskarżycielski wzrok drzew na swoim karku. Najemnik zaś, jak to było z ludźmi, którzy niekiedy mieli dość smutną przywarę, robiąc ze skomplikowanych rzeczy coś niebywale prostego, usiadł. Na brzegu. Z bardką na plecach. I tak zaczął sobie mówić. - ... wgrywa głupie nagrody - dokończył, chociaż pewnie spóźnił się o parę niezłych chwil. Faktycznie, dziewczyna często to powtarzała, co na pewno nie umknęło najemnikowi. O nie! Najzwyczajniej, musiał skupić się na nawigacji. - No to niezła nagroda mi się dzisiaj trafiła. - I gdyby Billie nie domyśliła się, o kogo chodzi, pociągnął ją delikatnie za loka, który niesfornie próbował wywołać nieporządne uczucie przyjemnego łaskotania. - Nie mogę cię winić za to, że próbujesz ze mną wytrzymać. Nie chciałbym, żebyś przestała - dodał, jakby trochę cichszym głosem. Alkohol wyzwalał w nim bardzo niebezpieczne, do tej pory - nieużywane, zapomniane korytarze. a Arwynd, jakby w ogóle nie widząc w tym nic złego, na wesoło przez nie przebiegał. No debil. Zgarbił się trochę, jednak nie przez to, że jakaś niepokorna baba siedziała mu na plecach. Było mu wcale wygodnie, chłód jednak wciąż mu doskwierał. Kiedy usiadł przy samej sadzawce, która już nie była taka płytka, jak się wcześniej wydawała, poczuł wstające włoski, które zaczęły sugerować, żeby, kurde, może nie sadzał dupy na zimnej ziemi, przy zimnej wodzie. - Zimno ci? - zapytał, wciąż wlepiony w dno sadzawki. Nie chciał, by bardka mu się rozchorowała. Była nieznośna, jednak chora, z katarem, mogła wejść na zupełnie inny poziom. - Mówiłem o kapitanie, Oscarze - zaczął, a nie wiedząc, czy powinien kontynuować, na chwilę zamilkł. Przełknął ślinę, dopiero po chwili mógł dalej. Nie było mu wcale lepiej. - Był moim ojcem. Nigdy niczego mi nie brakowało. Byłem lepiej strzeżony, niż niejeden nieudany bachor, którego moglibyście nazwać dziedzicem. Wiesz - zaśmiał się, jednak jakoś tak zimno, bezuczuciowo - miałem parę kohort ochrony. To i tak było na nic, bo kapitan, pierdolony, Tully, wciąż nie potrafił zacząć zachowywać się tak, jak powinien. Kocha mnie, wiem. Ale na swój sposób. Pojebany. - Na chwilę przestał mówić, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Prawdę mówiąc, myślał, że dziewczyna się uśpi, a on będzie mógł ją spokojnie zanieść do komnat, zamykając ten wieczór bez serii szczeniacki, surowych wyznań. - Miałem innych ojców. Kaprala, Błyskotka. Nawet Dornijczyka. Oni byli moją prawdziwą rodziną. To oni z matką mnie wychowali - dodał, chcąc nadać swojemu głosu żal. Nic to jednak, gdy żalu w nim nie było. Już raczej gniewu, który znów zaczął wzbierać. - I to oni mnie potrafili przytulić. To oni potrafili zrobić wszystko to, czego pan kapitan nie potrafił. A on, teraz, sprzedał mnie. Po prostu sprzedał! - Pod sam koniec zaczął mówić coraz szybciej, niby młyńskie koło, które postawiono przy zbyt wartkiej rzece. - I dlatego nie mogę zostać, bo on nigdy nie dał mi luksusu rodziny. Nie chciałbym przekazać jego spaczonych zachowań dalej, wiesz? Nie chciałbym. Widziałem te przeklęte bachory bez rodziców. I to nie jest najlepszy model przykładowego przedstawiciela ludzkości - dokończył, dobitnie, jakby chcąc uświadomić Billie, że on był z nieco innego świata, niż ona sama. Że on widział rzeczy, które odbiły na jego psychice, na całym życiu piętno, którego nie mógł się pozbyć. Nieważne co chciałby z tym zrobić. - Dlatego tacy ludzie, jak ja, jak mój ojciec, muszą wyginąć. Inaczej to wszystko - ogarnął niby cały świat, choć prawdę mówiąc - chodziło mu tylko o siebie samego - będzie wciąż takie samo. Zjebane jak łeb tamtego dryblasa z jeleniem na kaftanie. No pojeb, dodał w myślach, przypominając sobie tamtego wyrostka. Nie rozumiał takich ludzi. Nawet on.
Billie Rivers
Wiek postaci : 21 Stanowisko : Objazdowa bardka, a także wrzód na tyłku Arwynda Tully'ego Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Sro 4 Mar - 21:58
Owszem, Billie może i zachowywała się jak dziecko, ale wcale nie poczuwała się do wstydu z tego tytułu. Nie rozumiała, co złego było w byciu beztroskim i zwyczajnie nabuzowanym pozytywnym spojrzeniem na świat; jeśli bycie dorosłym oznaczało ciągłe smucenie się i krzywienie się z powodu wrzynającego ci się w tyłek kija, wolała nie dorastać nigdy. - Co ty tam sapiesz? - uniosła brodę, spoglądając na chłopaka od jego profilu, kiedy szumnie zagroził jej, że za chwilę skończy się święto lasu i zostanie sprowadzona na ziemię. Zaśmiała się, naprawdę nie odczuwając większego strachu, ale mimo wszystko puszczając jego policzki. Głównie dlatego, że mówił przez to strasznie niewyraźnie, a przez jego egzotyczny akcent już bez tego czasem miała problem ze zrozumieniem o co mu chodzi. Kiedy ten pajac stwierdził, że przeciąganie się z balastem w postaci żywej istoty na swoich barkach będzie wybornym wręcz pomysłem, a dziewczyna poczuła, że grawitacja przyciąga ich ociupinkę zbyt mocno ku wodzie jak na jej gusta, objęła jego głowę ramionami ciasno, jakby chciała się zmienić w ozdobę głowy swojego kompana. Bardzo nie chciała wylądować w oczku, ale jeśli już miała, to zamierzała pociągnąć go za sobą na dno. - Nie pajacuj! - jęknęła, kiedy na domiar wszystkiego przyspieszył, a wiatr stał się dla jej twarzy dosyć nieprzyjemny. Miała ochotę przyłożyć mu w potylicę, ale była zbyt zajęta przyklejaniem doń swojego ciała, żeby z niego nie zlecieć. Na szczęście chwilę później już siedzieli i mogła odetchnąć z ulgą, że żadne nie nabawiło się żadnego uszczerbku na zdrowiu. Fizycznym przynajmniej. - Czy ty insynuujesz, że jestem głupia? - zmarszczyła brwi, nagle urażona, choć sama wielokrotnie powtarzała, że jest nieco niedorobiona. Różnica była taka, że pociski w swoją własną stronę były śmieszne, a z cudzych ust były obrazoburcze. - Nachyl łeb nad wodą i spójrz na siebie. - naburmuszyła policzki, wiercąc się na jego ramionach, jakby chciała celowo sprawić mu dyskomfort. - I nawzajem. - parsknęła śmiechem, kiedy uroczo wyznał, że jednak lubi jej towarzystwo. No kto by się spodziewał, że istnieją na tym świecie tacy masochiści? Wyzywasz ich, dokuczasz, a oni dalej czują pewną dozę sympatii. Na dobrą sprawę było ich dwoje, w końcu ona posiadała to samo zdanie o chłopaku. Byli jak dwie połówki bardzo zarobaczonego jabłka, ot co. - Trochę. Znaczy, w Dorzeczu bywało chłodniej, więc żadne mecyje - wzruszyła ramionami, bo w istocie temperatura niespecjalnie jej przeszkadzała. Za dzieciaka dużo chorowała, ale od czasu wyruszenia w samodzielną podróż dosyć zaprawiła się w boju i choroby nie imały się jej tak łatwo jak kiedyś. Może gdyby rodzina nie trzymała jej pod kloszem, chuchając nań i dmuchając, takiej odporności dorobiłaby się już wcześniej. Słuchała go cierpliwie, nie wtrącając swoich trzy groszy wcale, choć zazwyczaj robiła to aż w nadmiarze. Wcale nie dlatego, że nie wiedziała, co powiedzieć - jednym z niewielu jej talentów było plecenie trzy po trzy tak długo, aż zacznie to mieć sens. Po prostu rozumiała, że Arwynd zwyczajnie musi się wygadać i przerywanie mu może zbić chłopaka z pantałyku. Jeśli ktoś, kto zazwyczaj krył swoją wrażliwą stronę, zdobywał się na odkrycie jej przed kimś, nie należało wchodzić mu w słowo. Z czystej ludzkiej przyzwoitości. Kiedy wreszcie skończył, zeszła z jego ramion, a raczej zgramoliła się bez jakiejkolwiek gracji i przykucnęła tuż obok. Chwilę milczała, gapiąc się z dziwaczną miną w wodę, po czym spojrzała na niego przyjaźnie i westchnęła głośno. - Niepotrzebnie się nakręcasz. - oświadczyła, oplatając rękami swoje kolana. - To twój ojciec jest problemem, nie ty. Mówiłam ci, nie jesteś Oscarem Tully, możesz być kim tylko zechcesz. - uśmiechnęła się pokrzepiająco, przechylając głowę specyficznie, jakby chciała spojrzeć na jego twarz od spodu. - Wbrew pozorom, bycie okropnym rodzicem nie płynie we krwi. Wiesz, co robił nie tak, wystarczy tych błędów nie powtarzać. A jak chcesz się przytulać, to mordeeeczko - tutaj zaciągnęła słowo charakterystycznie, jakby chciała się zamienić w jego kumpla do picia, po czym puściła swoje nogi, przycupnęła bliżej niego samego i objęła go ramionami szczelnie. - Zawsze masz mnie! Pewnie nie ściskam tak mocno jak Kapral, ale masz gwarancję, że się nie rozsypię ze starości. - zaśmiała się odrobinę zbyt gromko, niż powinna była, najwyraźniej uznając, że ten żart był pierwszego sortu. Grunt, że nie składała się ze śmiechu na ziemi, to już postęp. - No ale jeśli mimo wszystko chcesz wyginąć - zaczęła, puszczając go i nagle wyglądając na speszoną - Wtedy wyginę razem z tobą. - w tym momencie nie patrzyła już na niego, a na taflę wody. Po prostu pomyślała, że przecież i tak nie ma innego wyboru.
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28 Stanowisko : syn Oscara Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Nie 8 Mar - 2:08
Było wyjątkowo chłodno. Zimno jednak nie doskwierało mu tak bardzo, jak słowa, które przed chwilą wypowiedział. Sam fakt, że podzielił się z kimś tym, co uważa o ojcu, działał z zimnymi mackami, które powoli oplatały całe jego plecy. Zawiał wiatr, a on zadrżał, choć nie było mu zimno. Alkohol wcale nie rozgrzewał - rozgrzał tylko kajdany, które wcześniej mu ciążąc, teraz zupełnie zniknęły, z głuchym plaśnięciem odczepiając się od reszty łańcucha. Zimnego. Tyle, że skoro nie było strażnika, nie było i niczego, co miało być chronione. Stara zasada ulicy; niechronione? Do wzięcia. - Może i nie płynie. - Nie było mu do śmiechu, jego głos zabrzmiał jakoś głucho. Pierdolił ten, co mówił, że po pożaleniu się komuś, było lepiej. Gówno, a nie. Fakt, samo to, że Billie została przy nim, było czymś niesamowitym. Że słuchała cierpliwie, bez żadnego ale. I później prawie nie żartowała. To było do niej niepodobne; on często milczał, jednak kiedy to ona milczała, musiało się coś zmienić. Zatęsknił za jej ciężarem właśnie wtedy, kiedy go zabrakło, a ona wylądowała zaraz obok. Teraz już nie fantomowe dreszcze, a te prawdziwe, nadeszły. Opanował drganie prawej ręki, przytrzymując ją lewą. Jakoś działo, nieźle. Teraz tylko się odezwać. - No tak, widzę, że łączy was też to, że nie uciekniecie ode mnie. - Spróbował zażartować, od razu jednak domyślając się, że to zły pomysł. Niby ran nie było, ale i bolało. Choć nie powinno. - On za stary, zaraz się zresztą rozsypie. A ty...
Nie dokończył, bo zanim zdążył, zatkało go. No tak, może ona się go bała? Mówił do niej o rzeczach, za które czekał go stryczek. Mogła donieść nie do Oscara, do samego króla. Mogła donieść do kogokolwiek, że nie dość, że swojego ojca nienawidzi, mówi to publicznie, to i jeszcze chciał spieprzyć sprzed ślubnego kobierca. W głowie się nie mieściło, więc królewski kat na pewno znalazłby najprostsze rozwiązanie - o głowę by skrócił. Za to wzmianka o tym, że ona wyginie wraz z nim. Podpucha? Mogła mu mówić to, co chciał usłyszeć. Mogła też go kopnąć, wykręcić się i uciec. Jednak Billie. Billie... zatęsknił za jej bliskością właśnie wtedy, kiedy choć chwilę go obejmowała, była ciepła. Pełna wiary w niego, chociaż on sam jej nie miał. - Mówisz, że nie płynie we krwi. No i chyba masz rację. - Zawiesił głos, szukając jej spojrzenia. Chciał widzieć jej reakcje na to, co powie. Jeśli miał rację, to tylko kłamała. Oczu nie dało się oszukać. - Bo mój ojciec byłby wtedy mordercą dwudziestu trzech dzieci oraz matki. - Przekręcił głowę, jakby jego wspomnienie z tamtej chwili było kulką, a on musiał ją naprowadzić do odpowiedniego rowu. Dopiero kiedyś coś przeskoczyło, kontynuował. - Matka aż taka zdolna nie było, nie wszystkie dzieci były jej - zażartował, choć nawet staruch, któremu koty oczy wyjadły, mógł dostrzec, że nie chciał być śmieszny.
Starał się mówić zwięźle, starał się mówić tematycznie. Chuja! Przydałoby się coś do picia. Arwynd oblizał spierzchnięte wargi, denerwując się zupełnie. Nie chciał jej stracić, ale nie chciał też, żeby się go bała. Dlatego musiał pokazać kły. Terapia szokowa, szkoda tylko, że nie byli mężem i żoną, to wtedy byłaby przyzwyczajona. - Tłumiliśmy powstanie, nic nowego. Tam jakiś trochę zbyt śmiały księżulek stwierdził, że ojciec nie powinien oddawać ziemi najstarszemu, a dać temu głupszemu i trzeciemu w kolejce, bo tak. Typowe - dodał, sam będąc w tym temacie znawcą. - Niestety, sfinansował niewłaściwy element, który potrafił wykorzystać motłoch. No i bum! - Wciąż patrzył w jej oczy, choć artykułując bum, naprawdę, musiał się postarać, by i nie zacząć się tam po prostu śmiać. Dlaczego? Przecież śmiech nie był na miejscu. Dosłownie, nie powinno go, kurwa, być tutaj. Jak, kiedy? Kto wpadł na pomysł, by emocje po alkoholu zaczęły imprezę? - Wybuchło i tyle, a my mieliśmy posprzątać. Typowo. To był setnik, walczyłem z nim sam. Nawet przygotowany nie byłem, młody. Umiałem się fechtować, chociaż tyle razy mi mówili, że w zabijaniu nie ma miejsca na fechtunek. Ale miałem miecz. On też. Wiedziałem, że sam nie mam z nim szans, starszy, silniejszy. Widziałem jego ramiona, jego wyraz twarzy. Byłem tylko kolejny.
Przypomniał sobie wszystko. Na chwilę przestał mówić, biorąc głębszy oddech. Mógł wtedy zginąć, nie byłoby go tutaj wtedy. - No i czułem, że jestem coraz bliżej ściany, ulice nie były wcale szerokie. Odbijałem tylko kolejne cięcia, ale wiedziałem, że ja już nic nie czułem, rozumiesz? Siły mnie opuszczały, ręce drżały pomiędzy przyjmowaniem kolejnych uderzeń, a nogi się pode mną uginały. Nawet pot zasłaniał to, co widziałem. Wiedziałem, że tam zdechnę. Zaszlachtowany jak pies. I wiesz co? Wiesz, co było najgorsze? - Wstrzymał oddech i pomimo tego, że chciał wciąż patrzeć na jej oczy, musiał opuścić powieki. On chciał się popłakać. Chciał, ale nie mógł. Nawet jebaną siłą - nic nie chciało lecieć! Zupełnie jakby już dawno pieprznęli tę robotę i poszli, bo co niby mieli u niego robić? Opijać się oparami? - Że on nie robił tego, bo mnie nienawidził. Byłem tylko kolejnym, nie miał nawet żadnej urazy do mnie. Byłem jak wiadro, do którego rano szczał. Byłem po prostu rzeczą. I kiedy naprawdę myślałem, że już po mnie, odwrócił na chwilę wzrok. Na coś za mną, wiesz? - Znowu otworzył oczy. - Ja się nie zawahałem, jakoś tak zwykle, po prostu się zamachnąłem. Ostrze przecięło mu szyje idealnie. Jakbym ciął prosiaka. Nawet się nie zatrzymało, przeszło na drugą stronę. Był chyba nie mniej zdziwiony ode mnie. I wtedy pociemniało mi przed oczami. Dopiero po sekundzie zrozumiałem, że na łbie mam wiadro. Wiadro, rozumiesz? Zaśmiał się, a pamięć o łzach odeszła. Pierdolona, rozchwiana emocjonalnie szmula z niego była. - No to nawet się nie obróciłem, nawet go nie ściągnąłem. Po prostu prawą ręką sięgnąłem do tyłu, chwyciłem, przerzuciłem przez siebie, jakoś tak lekko, jakby ten ktoś ważył prawie tyle, co dziecko. No i pchnąłem. Do przodu, w panice. Zawiesił głos, oddychając głęboko. Był mordercą, fakt. Z wyboru. I nawet nie żal mu było tego, co zrobił. Przecież mu za coś płacili, jedni ciułali, klepiąc podeszwy od butów, drudzy klepali dupy dziwek, a inni klepali innych mieczami po ryju. Tak jakoś to szło dalej, ten cały świat. - No i ściągnąłem wiadro dopiero po kilku chwilach. Naprawdę, jeśli ktoś chciał, to mógłby mnie zabić. Byłem bezbronny. Stałem jak to ciele, czekając na coś. Dopiero głos mnie obudził. - Przęłknął ślinę. - Mamusiu! Dziecko stało nachylone nad matką. Miała wbity miecz w pierś. Idealnie w środek. Został w środku. Mój miecz. Ja miałem puste ręce. A chłopak, miał jakieś jedenaście lat, chyba nie rozumiał tego tak samo, jak ja. Zabiłem ją wtedy, wiesz, Billie? Zabiłem ją, ale Siedmiu wie, że nie chciałem. Zostawiłem go tam wtedy, miecz, znaczy się. Chłopak też tam został, chyba - dodał, jakby to było bardzo istotne, a on musiał sobie o tym przypomnieć. - I poszedłem. A później wiesz co? Ojciec pasował mnie rycerzem. Bo zabiłem setnika najętych wojsk, więc i cały oddział im poszedł w pierony. Uratowałem kilkudziesięciu moich. Albo i więcej, motłoch szybko się dobijało, kiedy zbrojne ramie miało odciętą głowę. Cała część przedmieścia była zdobyta jednym pchnięciem. Byłem wtedy bohaterem, wiesz?
Śmiech, który zaczął mu dosłownie bulgotać w brzuchu, zaraz wyrwał się z ust. Trwało dobrą chwilę, zanim przestał się śmiać. Nie był to zdrowy śmiech. Nie, on się śmiał i płakał. Więc i tam były, skurwysyny. Ha, wszystko, co z brzucha wychodziło, było chujowe. Arwynd teraz to na pewno wiedział. - Okazało się później, że dom, z którego wyszła, którego nawet nie podpaliliśmy, zajął się ogniem, a pod podłogą siedziała cała dwudziestka-trójka dzieci. Zostali tam ukryci, by przeczekać. Sprytne, sam bym pewnie tak zrobił, gdyby najemnicy wpadli na przedmieścia. Tam się nie pytało, kogo się biło. Po prostu się biło. - Otarł wierzchem dłoni łzy, patrząc się trochę zafascynowany na to, że dłoń była mokra. Kiedy płakał? Nie potrafił sobie przypomnieć, przecież przed chwilą się śmiał. - No i umarli wszyscy, od dymu. Podusili się tam. Ta matka pewnie ich pilnowała. Sam chłopak może nie mógł pomóc, może sam od dymu umarł? Nie wiem. A ja zostałem za to pasowany na rycerza, wiesz? Na, kurwa jego mać, rycerza! - Znowu się zaśmiał, tym razem przestając dopiero po naprawdę długim czasie. Nie mógł się powstrzymać, nie mógł. Nie śmiał się on, Arwynd ogólnie był śmiesznym chujkiem, ale ze śmiercią dzieci nie było mu po drodze jakoś. Tyle, że teraz nie miał sterowania na swoim ciałem. Był tylko narratorem. - Kapitan, tfu, Oscar Tully wcale o tym nie wiedział, że miałem w tym udział. Tylko chyba Dornijczyk wie, bo mnie znalazł niedaleko, a później przyniósł nawet mój miecz, który w tej babie utkwił. On nie jest głupi. On nie jest głupi. Skończył i choć łzy nie płynęły już tak, jak wcześniej, wciąż niewyraźnie od nich widział, więc musiał znów otrzeć oczy, by spojrzeć na Billie. Czekał. Wiedział, że był potworem, przecież nie urodził wczoraj. Nie chciał tylko, by Billie dowiedziała się tego od kogoś innego. Chciał to zakończyć teraz. Za bardzo ją. - Billie...
Billie Rivers
Wiek postaci : 21 Stanowisko : Objazdowa bardka, a także wrzód na tyłku Arwynda Tully'ego Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Sro 11 Mar - 0:38
Durnym było ze strony Arwynda zakładanie, że Billie kiedykolwiek miałaby się go wystraszyć. Patrzyła na niego bezkresnym błękitem oczu, które nie pragnęły niczego więcej, niż zrozumieć. Żeby się go bać, musiałaby w ogóle rozumieć, co to znaczy lęk. Tully miał to przeklęte szczęście, że trafił na kogoś z tak spaczonym postrzeganiem świata, jak kucająca przy nim bardka. Nie czuła strachu przed nikim i niczym, bo wiedziała, że z momentem dopuszczenia go do siebie, sparaliżowałby ją. A to przecież nie miało najmniejszego sensu. Ktokolwiek stanąłby jej na drodze, bez względu czy to rodzice, czy choćby bogowie, zarówno starzy jak i nowi - żadne z nich nie byłoby w stanie zatrzymać rudej burzy z jednym jedynym celem przed oczami. Wolnością. Uniosła brwi w zdziwieniu, jednak nie była zaskoczona zawartością jego wypowiedzi. Bardziej zastanawiało ją, czemu w ogóle uważał, że Billie miała go za świętego; najemnicy przecież nie zbierają kwiatków i chabazi w polu, parają się zgoła brutalniejszymi zadaniami. Doskonale wiedziała, że zabijał i to ani nie raz, ani nie dwa. Ba, robił to dla pieniędzy. Szczerze wątpiła, że robił to dla przyjemności, a to przecież było najważniejsze. W oczach dziewczyny żadna praca nie hańbiła. Przecież zawsze jest tak, że ktoś musi umrzeć, żeby żyć mógł ktoś. Słuchała jego opowieści, nie krzywiąc się nawet przez sekundę. Po prostu czekała na kolejny przebieg zdarzeń, próbując wyłapać wszystkie istotne szczegóły. Nie wtrącała się, bo i nie miała po co; była pewna, że chłopak powie jej tyle, ile sam chce. Poza tym, o co miałaby pytać? O kolor włosów matki, którą zaszlachtował? O odzienie setnika? Jakoś nie widziała się w roli dociekliwego studenta ofiar rudowłosego, toteż siedziała cicho, raz po raz spoglądając na jego nerwowo poruszające się dłonie. Mówienie przychodziło mu z trudem. Czyżby alkohol aż tak dobrze rozwiązywał języki? Chciała się zaśmiać na wspomnienie wiadra, ale głos ugrzązł jej w gardle, przez co jedynie powietrze uleciało jej nosem. Podświadomie zrozumiała, że nie powinno być jej teraz do śmiechu, tak samo jak i jemu nie było. Owszem, sam się nim zaniósł, ale widziała ludzi u wrót śmierci, którzy też nim wybuchali. Czasem, kiedy do wyboru ma się albo się śmiać, albo płakać, lepiej wybrać to pierwsze. Tylko od ręki widać, że to jak błaganie o pomoc. Malujący się przed oczami wyobraźni obraz łkającego dziecka przyjęła z trudem, przełykając ślinę, kiedy gula podeszła jej do gardła i utkwiła w nim, zdając się być wielkości dorodnego jabłka. Nadal jednak nie podniosła ani głosu sprzeciwu, ani nie posunęła się do oceniania go. Współczuć też mu nie mogła, bo do tego musiałaby przejść to samo, żeby wiedzieć, co dokładnie czuje. Nie mrugnęła również okiem, kiedy wspomniał o pożarze. Zupełnie, jakby wysłuchiwała opowieści o pogodzie i absolutnie nic nie mogło jej zaskoczyć. Westchnęła jedynie cicho, próbując zebrać myśli. Na dźwięk swojego imienia ponownie uniosła głowę, by ujrzeć jego zalaną łzami twarz. Sama zgasła, jakby bardziej przejęła się tym, że się popłakał, niż przeszłością, którą się z nią podzielił. Uniosła ręce, które co prawda nie były do końca czyste i obtarła delikatnie wilgoć z jego policzków. - Nie maż się. - zaczęła w końcu, uśmiechając się dziwnie, jakby wreszcie dotarło do niej kuriozum tego wszystkiego. Przecież on się wyspowiadał przed grzesznikiem. Śmiechu warte. - Pewnie teraz myślisz, że już nigdy na ciebie nie spojrzę, co? Że cię wyklnę, poślę w diabły? - teraz zaśmiała się w głos, wyobrażając sobie tak głupie wyjście. Przecież to było absolutnie niemożliwe. - W życiu nie ma czegoś takiego, jak dobry wybór. Podejmując decyzję o czymkolwiek, zawsze musisz coś poświęcić. Czasem nawet nie jesteś tego świadom - uniosła brwi, kręcąc głową, jakby mówiła o oczywistościach. - Wybierasz między złem i mniejszym złem. Ale wielkość zależy od punktu widzenia, a ten zależy od punktu siedzenia. Gdybyś nie zabił setnika, twoi ludzie wąchaliby dziś kwiatki od spodu. O ile w tym twoim Essos w ogóle rosną kwiatki, ja nie wiem. - nagle wydała się poirytowana, ale właśnie na tę zamorską krainę, która wprawiła ją w kryzys egzystencjalny na temat flory. - A ta kobieta... Na cholerę ona się tam wpierdalała? - przeklęła, nieopatrznie, acz nawet nie zwracając na to uwagi. - Jeśli by jej tak zależało na dzieciach, siedziałaby z nimi i martwiła się tym, czy ktoś się do piwnicy nie zakrada, a nie z wiadrem skacze na rozwścieczonego byka. Głupich się nie żałuje, głupich się pierze po łbie i patrzy czy równo puchnie. - była wręcz oburzona, że w ogóle przejmował się losem matki. Według Billie sama sprowadziła na siebie taki los, choć pewnie nie do końca świadomie. Na dodatek przyznał, że nie zrobił tego naumyślnie, po prostu ręka mu się omsknęła. W sytuacjach kryzysowych robi się to, co podpowiada ci instynkt, a buzująca we krwi adrenalina tylko amplifikuje te czyny. Miał się winić za mechanizmy matki natury, na które wpływu wtedy nie miał? Niedorzeczne. - No a dzieci szkoda, to prawda. Dzieci zawsze jest szkoda. - mruknęła ciszej, wydając się niepocieszona, bo w istocie nie wiedziała, co więcej tu powiedzieć. Dzieciaki zawsze cierpią za grzechy rodziców, bo dorośli najpierw przejmują się sobą, a dopiero potem nimi. Taka kolej rzeczy. - Nie obchodzi mnie, kogo zabiłeś, a kogo dopiero planujesz. Naprawdę mam to w nosie. - usiadła na ziemi, nie przejmując się, że może sobie totalnie ubłocić zadek. W tym momencie miało to najmniejsze znaczenie. - Każdy nosi w sobie demony przeszłości, a ocenianie kogokolwiek na ich podstawie jest krzywdzące. Dla mnie liczy się to, kim jesteś teraz. To, że siedzisz tutaj roznegliżowany emocjonalnie, narąbany jak kukułka, a i jeszcze spocony jak świnia, bo przecież na tej sali było niemiłosiernie duszno. Ja nie wiem, czy rodzina królewska umie rozwierać tylko nogi, a okien to nie ma komu? - pozwoliła sobie na dygresję, kiedy na myśl powróciło jej wspomnienie duchoty i potu spływającego pod kubrakiem. Dobra Matko, jak oni tak mogą żyć. - I lubię cię takiego, wiesz? Lubię. I możesz mnie tu próbować odstraszać niestworzonymi historiami przemocy, ale mi nawet powieka nie drgnie. Jestem szalona. - wzruszyła ramionami, po czym oparła je za sobą na ziemi i rozciągnęła się na trawie, wbijając spojrzenie w gwiazdy wiszące nad ich głowami. Nie miała zamiaru ukrywać, że nie jest przy zdrowych zmysłach, bo nikt nie był. Po prostu niektórzy to wciąż wypierali, a inni się już z tym pogodzili i puścili wodze zdrowego rozsądku, żeby w pełni korzystać z życia. I Billie należała właśnie do tych drugich.
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28 Stanowisko : syn Oscara Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Sob 14 Mar - 16:45
Prawdziwa walka zawsze rozgrywała się w głowie. Przeciwnicy, stając przed sobą, od razu wiedzą, kto wygra. Nie idzie się w szranki z kimś, kto lepszy od ciebie. Idzie się tylko po zwycięstwo. Do tego jednak trzeba poznać człowieka. Arwynd się otworzył przed Billie, nawet nieświadom konsekwencji, jakich poniesie. Zapomniał o wszystkim, po prostu mówiąc. I było mu z tym dobrze; nic mu też nie groziło. Jeśli miał zginąć, to i tak by zginął. Może zaraz, może jutro. Zawsze była taka możliwość. Jednak poznanie osoby, której można było zaufać, ofertą raczej niespotykaną było. Nieraz spotykał ludzi, którzy nazywali się czyimiś przyjaciółmi. Kapral zawsze wtedy dopowiadał: łączonymi tak grubo, jak gruba sakwa była. I to się sprawdzało. Wszyscy się sprzedawali, nikt nie myślał o innych, miał tego popis dzisiaj, kiedy Oscar go sprzedał, nie bacząc na to, że jego syn nie chciał. Jakie, kurwa, nie chcieć? Się jest dzieckiem, się jest bydłem. Jedno, to samo, różnica tylko w kolorowych ciuszkach i lepszej szczocie do włosów. Na początku nawet nie zrozumiał, co się dzieje, kiedy delikatna, drobna dłoń Billie dotknęła jego twarzy. Nie skulił się, myśląc, że chce go uderzyć. Zasłużył. Nie. Wytarła łzy, które jakoś niechętnie chciały zejść z jego mordy, w niektórych miejscach zostawiając ciemniejsze smagnięcia. Rękę miała brudną, jednak motywacje kryształowe. Prawie jak każdy urzędnik państwowy. A później zaczęła mówić... Nieco głupio przekrzywił głowę, jakby jej nie rozumiejąc. Chciał ją chwycić, potrząsnąć. Wykrzyczeć: głupia pizdo, jestem mordercą, jestem MORDERCĄ. Nie zrobił tego. Po pierwsze: byłoby to wielce niewskazane w stosunku do damy, po drugie, bo nie chciał zarobić w ryj od Billie. A wiedział, że tylko na tym by się skończyło. Dlatego jej słuchał, nie ruszając się wcale. Ona go... akceptowała. Nie rozumiała, wiedział, że sama nigdy nie była najęta do zabijania, nigdy też pewnie takich rzeczy nie widziała. Chociaż... przecież wojny i w Westeros się zdarzały. Może i ją coś ścigało, teraz zataczając coraz mniejsze kręgi? Może dlatego przywarła do Arwynda, idąc w myśl zasadzie: goni cię pies, kup wykurwiście większego. Szukał coraz to nowszych usprawiedliwień tego, że bardka tak za nim była, że dopiero po chwili zrozumiał, że ta... zasnęła? Nie, tylko położyła. Jednak wciąż. On nie mógł zasnąć przy ludziach, którym nie ufał. Podświadomie (albo i nie?), odsłoniła swój brzuch, jakby tylko czekając na to, by wbił w nią nóż i przekręcił parę razy, juchą ozdabiając tutejszy krajobraz... Zaraz, kurwa, Arwynd, co jest z tobą nie tak. Zaśmiał się głośno, jakby chcąc zagłuszyć najemnicze, pragmatyczne myślenie. Dlaczego nie mógł się cieszyć z tego, że siedział obok osoby, która jest sobą i wcale nie jest jej z tego powodu wstyd? Był przy osobie, która go akceptowała i nie uciekała, tylko poznawszy go lepiej. Mógł chociaż raz odpuścić bycie dupkiem. - Jesteś szalona - potwierdził, kładąc się obok. Również spojrzał w niebo. I może też zapomniał na chwile o czerwonej twierdzy, bo rozluźnił się, wpadając w wir nadciągających myśli. - A ciebie, Billie? Jakie demony chcą upierdolić? - Zamyślił się, a potem poprawił: - Jakież to szkaradzieństwa chciałby twego niechybnego końca, wielka pani?
Billie Rivers
Wiek postaci : 21 Stanowisko : Objazdowa bardka, a także wrzód na tyłku Arwynda Tully'ego Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Pon 16 Mar - 0:02
Nie odrzuciła go, chociaż mogła i pewnie podług opinii publicznej na temat morderców powinna była. Niejeden powiedziałby jej, że postradała zmysły, planując z własnej woli zaakceptować kogoś, kto cudzą krew ma na swych rękach. Prawdopodobnie z tym kimś by się zgodziła i powinszowała trafnej oceny całej sytuacji. Nie brakowało jej komórek mózgowych, ale te tańczyły w chaosie, dzięki czemu nikt nie był w stanie logicznie wyjaśnić działań, których się podejmowała. Nie pamiętała, kiedy zdrowe zmysły się z nią pożegnały; ojciec zwykł mawiać, że artyści bez jednej klepki się rodzili, więc może już od samego początku była spaczona? Billie po prostu była typem osoby, który zakopywał dłonie w rozżarzonych węglach i jeszcze się cieszył, że w końcu może poczuć jakieś ciepło. Pewnie się spodziewał, że będzie chciała go napiętnować. Wręcz przeciwnie - dziewczyna była pełna podziwu wobec Arwynda, choć tego na głos nie powiedziała, bo to zapewne już zakrawałoby na skrajne szaleństwo dla niego i odniósłby ją pod drzwi jakiegoś septu, by kapłani świętym ogniem wypalili dręczące ją demony. Była dumna, że był w stanie zdobyć się na taką szczerość. Zazwyczaj w zdumnienie wprawiali ją ludzie, którzy potrafili coś, co dla niej było poza zasięgiem; Billie przecież nosiła w sobie tajemnicę, dla której utrzymania gotowa byłaby zabić nie tylko dawną siebie, ale i każdego, kto chciałby Celene przywrócić do życia. Nie wyobrażała sobie usiąść przed chłopakiem, spojrzeć mu prosto w oczy i wyznać, że przyjaźnił się z ułudą. Z farsą, którą wykreowała i karmiła wiele lat, by urosła do rozmiarów legendy. Wiedziała, że prędzej czy później ją przerośnie i bańka pryśnie, bo ucieczka na koniec świata dawała wytchnienie tylko na czas jej trwania. Pewnego dnia dotrze na sam jego skraj i wyborem będzie tylko i wyłącznie skok w dół, albo zawrócenie się i zmierzenie z przeszłością. Dlatego nie bała się śmierci. Lęk jej nie towarzyszył i nie spędzał snu z powiek, bo wiedziała, że przyjdzie jej stoczyć z nim ostateczny pojedynek bez względu na pokonany dystans. Po prostu czekała na ten dzień, czerpiąc z życia pełnymi rękoma, bo w ten sposób, gdy nadejdzie czarna godzina, będzie mogła odejść z uśmiechem. Arwynd się zaśmiał, a ona mu zawtórowała, dziko i nagle, jakby po prostu chciała wydostać ze swoich czeluści narastającą histerię. Przecież cała ta sytuacja była żywym i wijącym się kuriozum, które normalny człowiek próbowałby zdeptać butem jak sunącego po podłodze obślizgłego robaka. Była pomylona, ale nie była głupia, rozumiała, co się tutaj działo. Nałogowa mitomanka leżała na ziemi w towarzystwie seryjnego mordercy, bez realnej świadomości, że jedno może pociągnąć drugie na dno. Zamyśliła się, kiedy zapytał o goniące ją demony. Uśmiechnęła się nieco, zastanawiając się, jaką odpowiedź wybrać. Skłamać? Ominąć temat? Powiedzieć prawdę, a potem zaśmiać się gromko, oświadczając, że żartuje? A może metafora? Tak, przenośnia będzie idealna - przecież i tak jej nie zrozumie. - Czarne. - odparła w końcu, gapiąc się w bezkresne nocne niebo malujące się nad ich głowami. - Czarne jak smoła, czarne jak kruki krążące wokół hebanowców. - czy nie była to zmyślna parafraza dla rodów Blackwoodów? W głowie nakreśliła sobie ich herb, a słowa popłynęły same. - Widzisz, Wyndie, ja też kogoś zabiłam. - zaśmiała się gorzko, nie odwracając w jego kierunku wzroku. - O ile można zabić kogoś, kto nigdy nie żył. - tutaj zaśmiała się znowu, głośniej i dłużej, jakby opowiedziała bardzo zabawny żart. Tak naprawdę wcale nie było jej do śmiechu. - Tylko że nie mam niczyjej krwi na rękach. Wszkaże dusza nie krwawi. - podsumowała, cicho, w bezdechu, po czym zamknęła oczy i czekała na reakcję, która na pewno będzie ciekawa. W końcu mało kto reagował na takie wieści wzruszeniem barków. Na takie wiadomości reagowało się widłami i ogniem.
Arwynd Tully
Wiek postaci : 28 Stanowisko : syn Oscara Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Pią 20 Mar - 17:02
Alkohol działał na ludzi różnorako; niby niektórzy padali pod stoły, mówiąc o nich, że są nałogowymi pijaczynami, którzy świata poza gorzałą nie widzieli. Prawda była inna - ci nawet nie wypijali tyle, ile mógłby wypić prawdziwy koneser tanich trunków. Jeśli padali od gorzałki, która wypalała gardło, przyprawiając nawet największych o łzy - nie byli kopnięci zaszczytem, żeby nazywać się pijaczyną. Byli amatorami, zwykłymi adiutantami, którzy usilnie próbowali sprzymierzyć się z czymś, co - niby - potrafili zrozumieć. Gówno prawda. Prawdziwi opoje nie byli nigdy pijani. Nie byli też nigdy trzeźwi. Albo! Byli trzeźwi, dochodząc do takiego momentu, kiedy tylko alkohol utrzymywał ich przy zmysłach, będąc nieprzytomni właśnie wtedy, kiedy styczności z gorzałą nie mieli. Jednak i ona nie dawała wytchnienia, nie otulała płaszczem senności, nie sprawiała radości. Nie była dziwką, która wciąż i wciąż mogła robić dobrze. W pewnym momencie stawała się kleszczami wokół kutasa, które niby powstrzymywały krwotok, ale i nie sprawiały już żadnej przyjemności. Arwynd pijaczyną więc nie był. Stan, w którym się znajdował, był daleki od tego, w którym sprawnie mógłby rozwiązywać największe matematyczne zagadki; zresztą, nigdy by w takim stanie nie był. Za to bronią wywiał i dobrze po pijaku, jak i przedpijaku, zauważając, że sam alkohol mało co się ma do walki. Zresztą, gorzała wśród oficyjeli armijnych była tym, czym koronkowe pasy trzymające piersi kobiet; niby nikt nie zwracał na to uwagi, ale jakby ich nie było, to tak dziwnie.
Kiedy zaczęła mówić o demonach, ledwo ogarnął, o co chodzi. Sama ziemia, woda, klimat, alkohol (a raczej, ALKOHOL… i reszta), bardzo chętnie odebrałyby mu tę parszywą świadomość, jednak wrócił, po chwili. Bo Billie zaczęła mówić jego językiem. I ignorując zupełnie wzmiankę o jakichś ptakach czy drzewach, skupił się dopiero na zabójstwie. Ona? Hm, było możliwe. Niby delikatna, ale wybuchowa. Czy w nerwach? A może temu taka wylękniona czasami? Kolejne wypowiedzi ani trochę nie rozwiały tego, nad czym usilnie próbował przysiąść Arwynd. Że niby jak to dusza? Zabić kogoś, kto nigdy nie żył? Pewnie jakiś parszywy chuj, skoro życia w Westeros nie miał. Może jakaś szuja, co jej krzywdę chciała zrobić? - Billie - mruknął, próbując obrócić się na bok, tak, by objąć jej całą sylwetkę. Udało mu się dopiero po chwili, opierając głowę o dłoń. Wbrew pozorom - nie dlatego, żeby wyglądał bardziej mężnie, nie. Po prostu sam nie potrafiłby czerepu utrzymać, a z ręką było łatwiej. No i bosko. - Billie, nieważne, czy ścigają cię… kruki. Czy ścigają cię kruki, czy - wywrócił oczami - dusze. Naprawdę, to nie jest ważne. - Ton jego nagle stał się bardziej trzeźwy. Daleko mu było do stanu przedmiodnego, ale wciąż. Arwynd rozumiał i patrzył jak najbardziej przytomnie. Nawet chwilowy błysk pojawił się w jego oczach, kiedy kontynuował: - Nieważne, kto. Jeśli ktokolwiek przyjdzie, to go zabijemy. Bo to tak, że… że nie ma, żeby mi cię zabrali. I tyle, jego mózg, wciąż działając, wykrzesał z siebie coś, czego najemnik nigdy by się nie spodziewał. Że niby baba była dla niego ważna? Ta, może jeszcze niedługo miał zacząć kwiatki sprzedawać? Pizda się z niego robiła i tyle. - A ja cię mogę nauczyć, jak jeszcze lepiej zabijać dusze i inne kruki. I zobaczysz, jak one krwawią, o! Uzmysłowił sobie, że Billie sama nie mogła nazwać swoich wrogów, mówiąc o nich w taki sposób. I dobrze, zabiła jakąś szumowinę, lepiej dla świata. Ścigały ją przez to inne? Nie była już sama. Oczy zamknęły mu się nagle, jednak zaraz je otworzył. Nie chciał spać. I nawet chętnie otoczyły całe ciało Billie wzrokiem, pewnie nawet spodobałoby mu się to, co widzi. Ale nie był teraz w stanie. Miód uderzył go na tyle, płacz, emocje. To wszystko odebrało mu resztki sił. Choć głos wciąż miał mocny, nie był pewien, jak to z jego nogami.
Billie Rivers
Wiek postaci : 21 Stanowisko : Objazdowa bardka, a także wrzód na tyłku Arwynda Tully'ego Miejsce przebywania : Królewska Przystań
Temat: Re: Szmaragdowe Oko Pią 20 Mar - 22:06
Nie musiała patrzeć w jego kierunku, by wiedzieć, że zamąciła mu w głowie równie mocno, co płynący w jego żyłach alkohol. Może powinna była dać mu taryfę ulgową, a nie bawić się zamgloną świadomością leżącego obok jegomościa, ale pewne rzeczy bywały silniejsze od niej samej. Uśmiechnęła się sama do siebie, nadal nie podnosząc powiek, bo nie potrzebowała oczu, by napawać się darowaną im sytuacją. Wszakże zaserwowała mu nie tak bardzo mijającą się z prawdą odpowiedź, ale zabrzmiała przy tym na tyle tajemniczo, by upojony gniewem oraz miodem Arwynd zrozumiał wszystko opacznie, po swojemu. Teraz malował sobie obraz Billie-morderczyni, która to czyhała na niczego niespodziewające się ofiary z nożem za plecami, by w najmniej oczekiwanym momencie wbić go prosto pod brodę nieszczęśnika, śmiejąc się przy tym rozkosznie. Nie była pomylona do tego stopnia, by napawać się cudzym cierpieniem. Jeszcze. Słysząc swoje imię, wreszcie rozwarła oczy, leniwie przesuwając je w kierunku głosu. Spojrzała na Arwynda, który leżał teraz, jakby czekał na panią lekkich obyczajów w zamtuzie, zupełnie narąbany i uchachany, choć w jego oczach ciężko było dojrzeć się łączności ze światem realnym. Nie mogła się powstrzymać od głupiego uśmieszku. Czy chciał, żeby go namalowała? A może by mu tak szezlong podstawić, co by wilka od mokrej ziemi nie dostał? Mrugnęła wielokrotnie, kiedy zainsynuował, że ścigają ją kruki. W porządku, spodziewała się, że opacznie zrozumie jej wypowiedź, ale nie sądziła, że aż tak. Nie przerwała mu jednak, unosząc jedną brew nieznacznie, jakby w zwątpieniu oczekując dalszej części wywodu. Oraz jego pointy, która pewnie zwali ją z nóg. Serce podskoczyło nieprzyjemnie, kiedy oświadczył, że zabiłby dla niej. Znowu mrugnęła, wprawiona w niezwykłe osłupienie. Chciała wybuchnąć śmiechem, bo przecież było zupełnie na odwrót - przecież uciekała przed małżeństwem, prawda? Przed tym strasznym gościem z Essos, nieznanym przybyszem i dzikusem, który dziwnym przypadkiem leżał rozwalony ramię w ramię z nią samą i oświadczał jej, że nikt mu jej nie odbierze. Nie mogła się powstrzymać, cicho parsknęła śmiechem. Mój słodki, gdybyś ty tylko wiedział. - Ile dusz i kruków już zabiłeś? - zapytała, próbując obrócić sytuację w żart, bo nie chciała brnąć w głębokie wyznania. Przecież to niedorzeczne, takie otwarte deklaracje uczuć? Swoją drogą, chłopak był narąbany, na pewno nie mówił tego serio. Jutro będzie mu cholernie głupio, że coś takiego powiedział i pewnie zacznie ją straszyć, że jak komuś piśnie choćby słowo o sytuacji znad oczka, rozpłata jej aortę na trzy części. Inaczej być nie może. - Pytam, bo chcę wiedzieć, czy jesteś wystarczająco kompetentny, by nauczać mnie tego fachu. Nie jestem byle kim, mój drogi, nie będzie mnie pouczał byle rzezimieszek. - uniosła brwi i uśmiechnęła się zuchwale, po czym podciągnęła się do siadu i zawisła nad chłopakiem, gapiąc się mu prosto w ślepia, jakby nie chciała pozwolić mu zasnąć tu i teraz. Nie powiedziała jednak nic więcej, a jedynie poruszała brwiami raz po raz, dając mu do zrozumienia, że czeka na dowód.