Share
 

 Aenessa Velaryon

Go down 
AutorWiadomość
Aenessa Velaryon
Aenessa Velaryon
Wiek postaci : 21 dni imienia
Stanowisko : Czarna owca Velaryonów
Miejsce przebywania : Driftmark
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t438-aenessa-velaryonhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t526-aenessa-velaryon#807https://ucztadlawron.forumpolish.com/t440-what-if-i-fall-oh-but-darling-what-if-you-flyhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t691-korespondencja-aenessy-velaryon

Aenessa Velaryon Empty
Temat: Aenessa Velaryon   Aenessa Velaryon EmptyCzw 12 Gru - 19:07


Aenessa Velaryon
She was born wild and courious. A cage is no place for someone like her. She says: "I play with the fire of my own truth. I will burn for the things I love."


12 I 144 p.P.
panna
Driftmark
Targaryen
Siedmiu
166 cm | 55 kg
ft. Alexandra Dowling

Statystyki
Siła - 14
Precyzja - 41
Zręczność - 30
Zwinność - 20
Inteligencja - 55
Odporność - 50

Żywotność - 105
Wytrzymałość - 45
Umiejętności
Blef - 31
Charyzma - 50
Jeździectwo - 26
Logika - 14
Mistycyzm - 10
Percepcja - 26
Siła woli - 18
Taktyka - 5

Ekonomia - 17
Etykieta - 19
Heraldyka - 5
Język obcy (starovalyriański) - 21
Pływanie - 15
Sztuka (śpiew) - 18
Tropienie - 7
Zoologia - 16
Broń dystansowa - 32 + 9 =41
Walka wręcz - 8 + 9 = 17
Biografia
Before she became fire, she was water. Quenching the thirst of every starving creature. She gave and she gave until she turned from sea to desert.

Szczotka raz po raz przesuwana była po złotych włosach. Jej miękkie włosie delikatnie rozdzielało poplątane kosmyki, a szczupłe palce ułatwiały to zadanie chwytając za ich pojedyncze pasma. Znała te dłonie, ten dotyk pełen ciepła i miłości. Baela Targaryen mogła być dla większości nieokiełznanym żywiołem, płomieniem w ludzkiej skórze, który gotowy był wybuchnąć grającemu jej na nerwach nieszczęśnikowi. Daleko jej było do idealnych dam, które w roli towarzyszki pana męża odnajdywały spełnienie. Z Lordem Pływów łączył ją burzliwy związek, w którym kłótnie i oskarżenia zdarzały się na porządku dziennym. Nic z tego nie rzutowało jednak na opinię najmłodszej z pociech małżeństwa.  Dla Aenessy kobieta była przede wszystkim ukochaną matką, u której znajdowała zrozumienie, gdy reszta otoczenia zerkała na jej zachowanie z wyrzutem i rozczarowaniem. Podejmowała dyskusję, ilekroć szkrab zadawał niewygodne, a czasem wręcz skandaliczne pytania. Nie karciła jej za szaleńcze biegi po murach zamku, gdy rozkładając ramiona dziewczynka wyobrażała sobie wznoszenie na smoczym grzbiecie wysoko ponad Driftmark. W końcu podarowała jej łuk, z którego kolejne strzały posyłane były w kierunku, mniej lub bardziej właściwych, celów.
- Czemu ona dostała jajo, a ja nie? - drobne ustka zacisnęły się w wąską kreskę grymasie niezadowolenia, a brwi zbliżyły ku sobie.
Pytanie to zaprzątało jej głowę od momentu, gdy pierwszy raz usłyszała historię o ostatnim "smoczym" wykluciu, które pozostawiło po sobie jedynie nieprzyjemne wspomnienia i bliznę na ramieniu starszej siostry. Aenessa nie nosiła żadnego znamienia, nie przeżyła w wieku niemowlęcym zagrażającego życiu spotkania ze spaczonym stworzeniem, a wszystko to ponieważ nigdy nie zaszczycono ją tradycyjnym podarunkiem dla zarezerwowanym dla potomków Targaryenów. W jej kołysce nie zagościły ciepłe łuski - wypełniało ją jedynie jej własne wstrząsane płaczem ciało, które zamierało dopiero w matczynych ramionach. Niczyje inne tak skutecznie jej nie uspokajały, nawet te ojcowskie, choć już po jakimś czasie tylko one zdolne były do uniesienia jej ciężaru.
- Zwyczajnie nie mamy ich już, Ness - odpowiedziała jej matka, nie przerywając układania fryzury.
W pierwszej chwili informacja przeraziła dziewczynkę. Co to znaczyło "nie ma"? Przecież smoki kroczyły po tym świecie przez milenia, siejąc postrach na dwóch kontynentach, wśród niezliczonej ilości nacji. Czyżby los postanowił spłatać jej figla, zsyłając na świat tylko tyle jaj, by starczyło dla wszystkich prócz niej samej?
- Smoki nie złożyły ich więcej? - zapytała, nieco wyższym tonem, zaniepokojona.
- Nie - uspokoiła Baela, odkładając szczotkę na bok i zręcznie zaplatając złociste włosy córki w długi warkocz. - Zaginęły wiele lat temu, gdy brat rzucił się ku bratu, a siostra ku siostrze.
Aenessa mgliście wiedziała, o której z wojen mówiła jej matka. Taniec Smoków - tak ją nazywano, choć niewiele miał wspólnego z zabawą w rytm muzyki, w której tancerze wykonywali doskonale wypracowane ruchy. Chaos, krew, śmierć. Cios dla potomków smoczych lordów, który sami sobie zadali, napuszczając na siebie stworzenia, które stanowiły od dekad o ich statusie. Dziewczynka nie rozumiała jak mogli dopuścić się tak wielkiej zbrodni, pozbawić ludzkość widoku tych pięknych bestii zdobiących swą obecnością nieboskłon. Nienawidziła tego całego Aegona II, któremu zamyśliło się pozbawić jej krewnej pozycji jej należnej, a fakt, że jej własny pradziadek wspomagał to okropieństwo wcale nie poprawiał jej nastroju. Nic dziwnego, że im więcej o tym myślała, tym więcej emocji kotłowało się w jej dziecięcym sercu, by w końcu wylać na świat wraz z kolejnymi słowami.
- Jeszcze będę miała smocze jajo! - krzyknęła, podrywając z łóżka i zeskakując na podłogę. - Moje własne!
Te dwie wypowiedzi nie wydawały się wystarczyć, więc dziewczynka kontynuowała, rozwodząc się nad swoimi planami na przyszłość. Z wielkim entuzjazmem opowiadała o przeprowadzanych poszukiwaniach jaskiń pod Smoczą Skałą, które w końcu pozwolą jej znaleźć upragniony skarb. Po drodze byłyby wielkie nietoperze, które musieliby w ciemnościach przeganiać pochodniami i olbrzymie pająki, dla których nadepnięcie byłoby równie groźne, co łaskotki. Samo jajo miałoby kolor czarny jak nocne morze w czasie nowiu... A może tak jasny, jak olbrzymie muszle wyrzucane czasem przez fale na brzeg? Nie była jeszcze pewna, ale wraz z pęknięciem skorupki miało wydać na świat młodego smoka o błyszczących oczach i szerokich skrzydłach. Towarzyszyłby jej codziennie, jadłby z ręki, ogrzewał ją własnym ciepłem w chłodne noce. Pewnego dnia wsiadłaby na jego grzbiet i wzbiła się w przestworza. Ludzie wyglądaliby jak mrówki, zamki jak mrowiska, a dla niej liczyłyby się tylko odległy horyzont.
To był jeden z nielicznych momentów w życiu Baeli, kiedy ta milczała, obserwując z w ciszy radość córki. Nie było sensu jej niszczyć - życie i tak zrobić to miało skutecznie w swoim czasie.

***

Boki wierzchowca falowały, opadając i rozszerzając się w niewielkich odstępach czasu, gdy zmęczenie szaleńczą jazdą dopadło go w końcu. Na pysk wstąpiła piana, widoczna jeszcze lepiej teraz, gdy zatrzymawszy się przeżuwał nieco nerwowo wędzidło. I dziewczyna zasiadająca w siodle oddychała ciężko, nie pozostając obojętna na trudy jazdy. Jej policzki barwił szkarłat, ubranie było zmierzwione, a kolejne kosmyki wymykały się uściskowi ciasnego warkocza utrzymującego jasne włosy pod kontrolą. Pozbawiona przez świat możliwości zasiądnięcia na smoczym grzbiecie najmłodsza córka Lorda Pływów odnalazła względne ukojenie na tym końskim. Pędząc traktem, z powietrzem smagającym twarz i otoczeniem stanowiącym jedynie rozmazane tło czuła się przez chwilę wolna. Złudzenie to ustępowało ilekroć musiała zwolnić, by dać sobie i zwierzęciu czas na odpoczynek, a swej obstawie szansę na dogonienie własnej osoby. Doprawdy nie rozumiała potrzeby posyłania ich ze sobą wszędzie, jakby Driftmark stanowił stolicę zbrodni całego Westeros. Chodzili za nią krok w krok, wtórując sepcie odpowiedzialnej za jej właściwe wychowanie i nagle Aenessa czuła się jakby całe jej życie stanowiło występ przed oceniającą każdy z wykonanych ruchów publiką. Przynajmniej w tym momencie było lepiej, gdy tętent końskich kopyt zapowiadał przybycie jednego ze “strażników”, których towarzystwo było jej naprawdę miłe.
- Zajeździsz go - rzucił w jej kierunku, mając jednak świadomość, że ostrzeżenie nie spotka się ze zrozumieniem ze strony dziewczęcia.
Ta skłoniła ruchem wodzy swego wierzchowca do odwrócenia się nieco, tak że mogli ze sobą porozmawiać twarzą w twarz. Jej wzrok padł na dobrze znaną twarz, usta po których błąkał się uśmiech zarezerwowany tylko dla niej i jasne oczy, które zawsze wydawały jej się stanowić okna do duszy znacznie starszej, niż wskazywałoby jego ciało. Jedno z dwóch identycznych, a jednocześnie odmiennych w drobnych szczegółach, które znane były tylko
osobom nielicznym. Mogły dzielić ich trójkę lata życia, ale nikt inny nie był jej tak bliski. Nie wiecznie wybywający na wyprawy morskie ojciec, nie matka zdająca się wiecznie trzymać na dystans. Nie miała wątpliwości do kogo zwrócić się o radę, ilekroć Siedmiu stawiało przed nią wyzwania i gotowa była porozmawiać szczerze o własnych odczuciach bez najmniejszego skrępowania. Oczywiście mogła sobie pozwolić na coś podobnego i w przypadku konwersacji z rodzicielką, ta jednak zawsze podszyta była potrzebą spełnienia oczekiwań rodzicielki, które ta miała względem swych najbliższych. Oni zdawali się po prostu chcieć jej dobra, nic więcej i za to ich...
- To dornijczyk - rzuciła z szerokim uśmiechem, jakby tyle miało wystarczyć w ramach wyjaśnień, klepiąc ogiera po szyi. - Oni nie padają tak łatwo... Będzie mi tego brakować.
Nagła zmiana tematu wystarczyła, by kąciki ust opadły nieco, a spojrzenie oderwało się od postaci mężczyzny.  Zręcznym ruchem zeskoczyła z konia, by następnie oddać się podziwianiu okolicznego krajobrazu. Przejażdżka zaprowadziła ich na szczyt jednego z klifów - zaledwie parę metrów od nich ziemia kończyła się nagle, ustępując miejsca bezwzględnemu żywiołowi wody. Fale z łoskotem uderzały o skały, rozbijając się na nich białymi pióropuszami. Kawałek po kawałku wyrywały fragmenty wyspy, ich wyspy, by następnie przenieść je na jedną z wielu kamienistych plaż. Niekończący się cykl zniszczenia i stworzenia, którego oni byli świadkami jedynie przez ułamek sekundy, którym było ich życie w kontekście całego upływu czasu. Naturalnie nie stanowili jedyne widowni dla tego procesu. Gdzieś w górze pokrzykiwały mewy, wypatrujące w morskiej toni potencjalnych ofiar. Te połyskiwały srebrzystą łuską, ilekroć wypływały bliżej powierzchni, szukając dla siebie pożywienia. Również na lądzie mieli towarzystwo w podziwianiu dzieła Siedmiu - tysiące insektów, setki gryzoni, mniejsza lub większa zwierzyna łowna. Driftmark był pełen życia, nikt więc nie powinien dziwić się jej miłości względem tej ziemi, ani niechęci do podziwiania jej jedynie z okna zamkowej komnaty. Wprost musiała wsiąść na koń, zarzucić na ramię łuk z kołczanem i ruszyć na doskonale sobie znany szlak, by na nowo odkryć każdy jego szczegół. Było to cenne zwłaszcza teraz, gdy na życzenie rodziny miała się rozstać z domem na Bogowie raczyli wiedzieć jak długo.
- Nie podoba mi się ten pomysł, Ness - odezwał się, zatrzymując u jej boku. Podczas gdy jedna z dłoni zaciskała się na wodzach jego wierzchowca, druga spoczęła na jej policzku. - Twoje miejsce jest tutaj.
Już same słowa skutecznie przykuły jej uwagę, a połączone z dotykiem skutecznie przyspieszyły jej tętno.  Choć sprowadził ze sobą nieprzyjemny ucisk w piersi, to instynktownie przykryła jego dłoń własną, jakby bojąc się utraty kontaktu. Wyglądał jakby chciał coś jeszcze dodać, ale powstrzymał się, wpatrując się w nią wzrokiem tak intensywnym, że niemal przytłaczającym. Przecież nie musiał już nic mówić, na przestrzeni ostatnich dni wszyscy odkryli, kto stanowił największego przeciwnika inicjatywy. Życzenie jej rodziców, według którego kolejna Velaryonówna miała zostać rzucona na pastwę Królewskiej Przystani, wywołało o wiele intensywniejszą reakcję, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Zwłaszcza ona sama. Coś, czego przebłyski widywała w głębi fioletu znajomych oczu już wcześniej, a teraz zdawało się znajdować tuż pod jego powierzchnią, ilekroć przyłapywała mężczyznę na patrzeniu w swoją stronę. Gorzało niczym ogień, który płynął w ich żyłach, a jednak zdawało jej się o wiele bardziej obce i niezrozumiałe. Czasem była blisko nazwania go, jak w tym momencie lub wcześniej, gdy ciepła dłoń spoczywała na jej talii, korygując postawę strzelecką i pozostając na miejscu o sekundę za długo.
- Wrócę - obiecała.
Inne słowa nie chciały nawet przejść jej przez gardło, musiał więc zadowolić się tym jednym, którego wbrew własnemu życzeniu miała w przyszłości dotrzymać. Los nie mógł jej przecież pozwolić na krzywoprzysięstwo, ani wtedy, ani w żadnym innym momencie jej życia. Zwłaszcza, gdy obietnica przypieczętowana została pocałunkiem.

***

Morska bryza była jej znajoma - chłodny wiatr otulający twarz, pozostawiający drobinki wody na policzkach. Prawie jak... Dom. To właśnie to słowo skutecznie wygoniło ją z pomieszczenia. Ilekroć ono padało ostra szpilka wbijała się w jej klatkę piersiową, trafiając prosto w serce. Driftmark był tak blisko, a przecież tak daleko. To tam zostali jej najbliżsi - tak krewni, jak i przyjaciele. Korespondowała z nimi często, ale nie wynagradzało jej ro zupełnie rozłąki. Od swego przybycia do Królewskiej Przystani rzadko kiedy miała okazję ujrzeć choć jedną znajomą twarz wśród tłumu obcych. Ale może tak było lepiej? Ostatnimi czasy, ilekroć zerkała w lustro, miała coraz większe trudności, by rozpoznać zerkającą z niego młódkę. Gdzieś zniknęły proste jak patyki nogi, które niosły ją między dobrze znanymi zagajnikami rodzinnej wyspy. Ciało, które jeszcze niedawno pozwalało jej odegrać rolę nieco drobniejszego chłopca, nagle zaczęło wypełniać bardziej noszone ubrania. Garderoba zmieniła się wraz z prezentowanymi kształtami, coraz częściej zapierając dech w piersi ciasno związanym gorsetem i odsłaniając ramiona niemogące już prezentować żadnych siniaków. Brakowało jej ucha, któremu szczerze mogłaby opowiedzieć o swych troskach, zwierzyć się ze zmartwień - ucha należącego do matki czy kuzynki o tym samym nazwisku. Do któregoś z braci. Tu, choć wielu tytułowało ją rodziną, wciąż czuła się jak przybysz. Ktoś z zewnątrz. Baela Targaryen mogła powtarzać jej, że wszystkie jej dzieci były smokami, ale te nie uciekały przecież od niekomfortowych sytuacji. Wręcz przewciwnie, stawały im dumnie naprzeciw, z wyprężoną do przodu piersią...
- By porzucić nasze towarzystwo na rzecz sukulenta. Karygodne - zagadnął głos zza pleców, wbrew treści wypowiedzi brzmiąc na całkiem rozbawiony.
Odwróciła się ku niemu odruchowo, choć wiedziała dokładnie, kogo ujrzy w progu tarasu. I oczywiście stał tam, z policzkami lekko zarumienionymi od tańca i roześmianymi oczami. Doskonale królewski pod każdym względem, uosobienie ideałów valyriańskich, zdolny samą swoją obecnością zawrócić w głowie połowie panien Siedmiu Królestw. I Aenessa była w tej części populacji, choć kurczowo trzymała się wersji, jakoby urok sprawującego od niedawna rządy młodzieńca wcale na nią nie działał. Z czasem przekształciło się to w swoistą zabawę, grę w którą pogrywali dla urozmaicenia kolejnych dni na dworze przy jednoczesnym oderwaniu się od spraw najwyższej wagi. Czasem między te słowne przepychanki wkradało się też coś autentycznego, jakaś nić porozumienia, coraz bardziej namacalna z każdą rozmową. Te momenty młódka ceniła najbardziej.
- Sukulent o wiele lepiej znosi me pochmurne miny, a Waszej Wysokości są nie w smak.
Udowodnił to w czasie jednego z pierwszych ich spotkań w stolicy, gdy wciąż jeszcze trapiona tęsknotą nie potrafiła zmusić się do choćby sztucznego uśmiechu. Skrytykował ją wówczas, zupełnie żartobliwie, ale wiedziona temperamentem odziedziczonym po matce zareagowała na dokuczanie dość gwałtownie. Żadne z nich nie zrobiło pierwszego dobrego wrażenia, a Valeryonówna spodziewała się nawet wyciągnięcia wobec konsekwencji, choćby w formie pogadanki. Zamiast tego spotkała się ze zrozumieniem dla "smoczej natury" i kolejnymi rozmowami, które przebiegły już w znacznie bardziej pozytywnej atmosferze. Z pewnością dużą rolę odegrali w tej relacji i ich krewni.
Jej własny pan ojciec, który z jednej strony musiał raczyć młodego władcę historiami o członkach swej rodziny, między snuciem planów podboju Dorne, a z drugiej w przesyłanej korespondencji obszernie opisywał zalety Daerona I. Jeszcze rok temu wydawały się one przekoloryzowane, nawet gdy matka zachwalała mądrość i urodę ich władcy, teraz jednak Aenessa na własne oczy mogła się przekonać o zupełnej prawdziwości spisanych słów. Z drugiej pozostawali sami Targaryenowie, z królową-matką na czele, która zdawała się od pierwszych dni pobytu w stolicy otoczyć młódkę swoistym patronatem. A obok tego Namiestnik, mąż jej siostry, z którym dość często znajdowali czas na dyskusję zmuszające blondynkę do głębokich przemyśleń. Z chęcią oddałaby się im i teraz, choć może dotyczyłyby czegoś o wiele bardziej namacalnego, niż dobro kraju. Niestety obiekt jej zainteresowania miał inne plany.
- Zgadza się, dlatego też należy im przeciwdziałać! - uśmiech na twarzy króla poszerzył się, a fioletowe tęczówki wręcz iskrzyły się.
Jak ktokolwiek byłby w stanie mu odmówić Aenessa nie wiedziała. W wyciągniętą ku niej dłoń wsunięta została jej własna, mniejsza i nieznająca trudów walki, które już zdążyły poznaczyć opuszki ich króla pierwszymi odciskami. Jeden z wielu niezobowiązujących dotyków, preludium to przyszłości, w której poznałaby te ręce o wiele lepiej. A one w zamian za to zwiedziłaby każdy centymetr jej własnego ciała.

***

Cienie tańczyły po ścianach korytarza, głodne i niespokojne, gotowe rzucić się ku niej w momencie, gdyby płomień niesionej w dłoni pochodni nieopatrznie przygasł. Po pustym korytarzu niosły się jedynie echa kroków dwóch osób, same w sobie stłumione nieco przez poły omiatającyh podłogę spódnic. Upłynęła już chwila odkąd minęły ostatniego strażnika, jak gdyby Bogowie sprzyjali ich wyprawie, pozwalając na odbycie jej bez niechcianych spojrzeń. Już i tak otrzymywały… otrzymywała ich za dużo. Tym razem nie miała zresztą w planach nic “niegodnego damy”, “hańbiącego” czy “niemiłego Siedmiu”, jak to można było określać niektóre z jej poczynań. Ten jeden raz zaspokajała jedynie ciekawość z czasów dziecięcych, która jakimś cudem wciąż stanowiła je towarzyszkę, mimo upływających lat. Królewska Przystań stanowiła dom dla dowodów ich dziedzictwa. I oto znalazły się tuż przed jednym z nich.
- Panienko… - słowa zginęły gdzieś, wytłumione ogarniającą ją fascynacją.
Cienie podrygiwały gdzieś na granicy pola widzenia. Wiły się po wyszczerzonych w wiecznym uśmiechu kłach wielkości jej ramion, szczękach wciąż pamiętających trzask łamanych ludzkich ciał. Wślizgiwały w puste oczodoły i przez moment zdawać się mogło, że migało w nich życie. Im dłużej się w nie wpatrywała, tym złudzenie przybierało na sile. Kolejne drgnięcie płomienia, kolejny ruch w ciemnościach i była już zdolna wyobrazić sobie jak kości przesuwają się, poruszane nieistniejącymi mięśniami i ścięgnami. Gotowe do podniesienia się, wstrząśnięcia twierdzą z każdym kolejnym krokiem, a w końcu wzniesienia się po raz kolejny na nieboskłon. Raz jeszcze skrzydlaty cień położyłby się na krainach Siedmiu Królestw, a oni znaleźliby się tam, gdzie ich miejsce - w przestworzach. Velaryonowie mogli kochać się w morzu, morskiej bryzie omiatającej twarz, ale to w wysoko w powietrzu właściwie by się odnaleźli. Ona by się odnalazła. Czuła to każdą cząstką siebie, każdym centymetrem skóry, uderzeniem serca. Ilekroć stawała na krawędzi jednego z klifów czy wychylała się przez barierki tarasów twierdzy ta potrzeba by znaleźć się tam, w powietrzu, była wręcz namacalna. Jednocześnie zdawała sobie doskonale sprawę, jak bardzo nieosiągalne było to marzenie, zakrawające czasem wręcz na… szaleństwo? Nie chciała o tym myśleć, zwłaszcza nie teraz, gdy na wyciągnięcie ręki znajdowało się świadectwo prawdziwości opowieści. Historii, które poruszały dziecięce serce, zasiewając w nim ziarno nadziei, które miało z czasem zapuścić korzenie i opleść nimi cały organ. Teraz każde jego uderzenie zdawało się przypominać jej o motywacji, nawet jeśli myśli młódki coraz częściej zaprzątał zgoła inny smok. Nie chciała o nim teraz myśleć, podążając za mądrością zasłyszaną kiedyś od matki odnośnie kontaktów damsko-męskich.
- Panienko, czy możemy już wracać? - padło błagalnym tonem, rekompensującym brak magicznego słowa “proszę”. Tym razem pytanie zdołało dotrzeć do niej, zmuszając do obrócenia się ku je wypowiadającej.
Światło pochodni omiotło twarz septy, podkreślając wszystkie zmarszczki, dodając jej kolejnych lat. Strach wyraźnie malował się w brązowych oczach, skupionych ni to na młódce, ni stojącej za nią czaszce. Było coś dziwnego w tym widoku. Fascynującego? Przez umysł Aenessy przemknęła myśl, że właśnie to mógł widzieć smok tuż przed zakończeniem żywota swej ofiary i przez krótką chwilę poczuła to. Na moment stała się bardziej bestią, niż zarumienionym dziewczęciem otulonym materiałem granatowego płaszcza.
- Oczywiście, chodźmy już - odpowiedziała, nieco zbyt wolno przywołując na usta łagodny uśmiech.
W drodze powrotnej nie mogła powstrzymać się od obejrzenia się na pozostawioną w mroku korytarza czaszkę, obiecując sobie w duchu rychły powrót do niej. Tej nocy śniła o powietrzu wznoszącym w przestworza skrzydlaty cień i łunie pożogi, pochłaniającej ziemię.

***

Ulice Królewskiej Przystani były takie jak zawsze - pełne ludzi, nieprzyjemnych zapachów i gwaru ludzkich głosów. Widząc te tłumy trudno było nie poczuć się nagle niezwykle małym w świecie, nawet jeśli na co dzień dumnie szczyciło się mianem potomka smoczych lordów. Gdyby nie towarzystwo zbrojnych strażników wypad ten pozostałby zapewne w sferze marzeń, nawet jeśli jej cel był doskonale znany był jej cel i szczerze pragnęła go zrealizować. Rzadko kiedy miewała czas tylko dla siebie. Dzień, w którym żadne z członków rodziny królewskiej nie pragnęłoby zaznać jej towarzystwa, pozostawiając jej kilka godzin pozbawionych do swobodnego wykorzystania. Czasem wykorzystywała podobny czas, by zwyczajnie odpocząć. Nawet ją potrafiły wszak zmęczyć kolejne towarzyskie spotkania, mimo frajdy jaką z nich czerpała. I Daeron potrafił okazać się, mimo całej miłości między nimi, dość… intensywną postacią. Ilekroć znajdywała się u jego boku zdawał się wymagać pełni jej uwagi, jak gdyby każde spojrzenie w stronę innego mężczyzny stanowiło podstawę ku wątpliwościom w jej oddanie, a każda próba odtrącenia czułości równała się wyznaniu o ustaniu uczuć z jej strony. Jakim sposobem potrafił być tak pewny siebie względem innych, a jednak wątpić we wszystko w kontaktach z nią, tego nie potrafiła zrozumieć. Teraz jednak odpędziła myśli o zasiadającym na Żelaznym Tronie Targaryenie, skupiając się w pełni na otaczającym ją krajobrazie. Królewska Przystań stała jej się już całkiem dobrze znanym miejscem. Nie marnowała kolejnych księżyców spędzonych w stolicy Westeros, a jej wrodzona ciekawość pchała ją tak między korytarze Czerwonej Twierdzy, jak i poza nią. W tym pierwszym przypadku miała okazję odkryć na ile w rzeczywistości znajdowały potwierdzenie plotki o dzikości dornijczyków.
Sprowadzeni po Podboju zakładnicy z największych rodów Południa chcąc nie chcąc musieli znieść jej towarzystwo, gdy w końcu udało jej się zorganizować kilka spotkań, na których mogła zasypać ich pytaniami. Lubiła podobne okazje i zapałała sympatią do tych nieco może specyficznych ludzi, którzy do tego albo pozostawali nieświadomi krążących plotek o jej relacji z królem, albo byli skłonni okazać większe zrozumienie dla relacji pozamałżeńskich. Do tego byli, co tu dużo mówić, naprawdę przyjemni dla oka prezentując dość egzotyczny typ urody i wciąż jeszcze ubierając się czasem w tradycyjny dla rodzinnych stron sposób. Może pewnego dnia udałoby im się do nich wrócić, a ona mogłaby wówczas sprawić im nawet wizytę. A póki co należało ograniczyć się do o wiele mniej odległych “celów podróży”, zwłaszcza, że jeden z nich właśnie zamajaczył na końcu wąskiej uliczki. Między dźwiękami ulicy wyraźniej dało się dosłyszeć krzyki i śmiech dzieci, płacz niemowląt. Odruchowo przyspieszyła kroku, podciągając wyżej materiał sukni, tak by przypadkiem nie nadepnąć na niego.
Wiedzieli, że przybędzie i czekali. Swoisty komitet powitalny o bosych stopach, umorusanych kurzem twarzach i tłustych rączkach, których palce miały już za chwilę zacisnąć się na połach jej sukni. Nie przejęła się tym zbytnio, zwłaszcza, że zadanie doczyszczenia jej miało spaść na kogoś innego. Z resztą w tej chwili musiała skupić się raczej na dziesiątkach zadawanych pytań, przywitaniu z podopiecznymi przybytku, a także nieco spokojniejszej rozmowie z nadzorującą wszystko septą.
- Jesteś sama, Pani - padło w końcu, nieco z wyrzutem, z ust jednego ze starszych dzieci, gdy wszyscy zaczęli już zajmować siedzące miejsca. Młodzik mógł mieć z jedenaście dni imienia i zdążył zaznajomić się choć pobieżnie z zasadami dobrego wychowania, a gdyby skupiła się, mogłaby przypomnieć sobie nawet jego imię. Rysujące się teraz na jego twarzy rozczarowanie szybko rozprzestrzeniło się po obliczach innych tu obecnych. Najwyraźniej najmłodsi nie mieli jej za złe, że nie było jej tutaj od ponad księżyca, choć starała się zawsze przychodzić regularnie. O wiele bardziej ubódł ich fakt, że brakowało u boku Velaryonówny najznamienitszego możliwego gościa w całym Westeros.
- Jego Wysokość nie mógł niestety dziś mi towarzyszyć, ale osobiście pomógł wybrać upominki dla Was i zaproponował historię na dziś.
Kłamstwo, przynajmniej częściowe. Daerona nie mogły mniej obchodzić losy kilkunastu obdrapanych sierot znajdujących się pod opieką Wiary, pomieszkujących w jednym z mało reprezentatywnych budynków. Był tu z nią jedynie dwa razy, jak zawsze urządzając wokół siebie wielkie widowisko i natychmiast zaskarbiając sobie sympatię wszystkich wokół. Szczerze mówiąc nie dziwiła się miłości, jaką go obdarzyli, miała jednak świadomość, że nie potrwa ona wiecznie. Próbowała namówić go na kolejne wizyty, zawsze jednak znajdywał wymówki, jednocześnie podkreślając, jak Aenessa doskonale radziła sobie na własną rękę. Do tego, w swej hojności, przekazywał jej zawsze wystarczająco dużo środków, by świeże jedzenie zapełniło dziecięce brzuchy, a w każde z wyciągniętych ku niej dłoni trafiła zabawka. Zawsze upewniała się, by choć widzieli jej twarz, to słyszeli też imię władcy - z czasem mogłaby uczynić go prawdziwym ulubieńcem ludu. W takich chwilach łapała się na tym, że zamiast myśleć o dobroci i pomocy dla dzieci, zaczynała analizować rzeczy równie praktycznie co Baela Targaryen. Jeszcze parę lat temu byłaby z tego dumna, teraz budziło to o wiele bardziej niejednoznaczne uczucia.
- Dobrze zaczynajmy - zakomunikowała, co z powodzeniem ukróciło wszelkie rozmowy, a także zachęciło najbliżej siedzące z dzieci do przysunięcia się bliżej. Chłopiec o włosach w barwie podobnej do jej własnych niemal wsunął się jej na kolana, nie miała jednak serca go zepchnąć, zamiast tego pozwalając mu śledzić wzrokiem czytany tekst.
- Dawno, dawno temu, żył sobie młody człowiek o imieniu Devon, znany z tego, że nigdy nie kłamał…
W toku lektury kolejne dzieci również miały dołączyć do chłopca, szukając odrobiny czułości - nie mogła ich za to winić. Może nie była święta, świadomie popełniając grzechy kłamstwa czy oddając się królowi, ale dla tych malców mogła choć przez chwilę spróbować być prawdziwie dobrą.

***

Kilka świec przeganiało ciemność nocy, pozwalając jednemu z nich skupić się na tworzonej korespondencji, a drugiemu rozkoszować widokiem. Choć ostatnimi czasy spędzali razem wieczory dość często, to wciąż jednak zdawały się one niemal magiczne i unikatowe. Każda wspólna chwila zdawała się tkwić w je pamięci, cenniejsza niż złoto czy kamienie szlachetne rodowego skarbca. Pierwsze niezdarne pocałunki, przy których zderzali się nosami i następujący po nich chichot. Chaotyczne szamotanie się z wiązaniami jej sukni, gdy te okazywały się przerastać zdolności manualne ich obojga. Ból, gdy nazbyt spieszyli się, nie dając jej ciału okazji by przyzwyczaiło się do jego obecności. Niedyskretny ślad na szyi, pozostawiony w chwili zapomnienia, który stawał się tematem rozmów, jak Czerwona Twierdza długa i szeroka. Słyszała szepty ludzi, knujące po kątach mendy, z którymi jednak trzeba było żyć w zgodzie. Kolejne głosy, powtarzające "jaka matka, taka córka". I być może miały one rację, ale jeśli Baela Targaryen czuła choć ułamek tego, co łączyła jej córkę z Młodym Smokiem, to młoda Velaryonówna zupełnie nie dziwiła się przeszłości rodzicielki. Nie chodziło o żadne romantyczne czy religijne dopełnianie się. Oboje stanowili całości, osoby z krwi i kości o odmiennych osobowościach, ale gdy znajdowali się razem rzeczywistość stawała się nagle wrogiem łatwym do pokonania. Usuwała się w cień, przepędzona czułymi słowami i wspólnym śmiechem. Kochała ten dźwięk. I to jak jej imię brzmiało na jego ustach. W końcu jak szeptał: "Avy jorrāelan" i "Avy raqan". Zawsze po cichu, zawsze z dala od uszu innych, ale z takim przekonaniem, że musiała mu uwierzyć. Niektórzy byli dużo bardziej sceptyczni.
- Twoja siostra zagadnęła mnie dziś  - zaczął, nie odkładając jednak pióra i wciąż wpatrując się w treść pisanej wiadomości. - Wydawała się żywo zainteresowana kwestią wyboru mojej partnerki życiowej.
Oczywiście, że była. Aenessa odbyła już rozmowę na podobny temat chyba z każdym z członków swej familii. Daeron posiadał jeszcze dwie siostry na wydaniu, a więc w oczach wielu naturalnym było, że któraś z nich prędzej czy później zasiądzie u jego boku. Kontynuowaliby w ten sposób tradycję ich przodków, zgodnie z którą mariaże między rodzeństwem zapewniały zachowanie czystości krwi na przestrzeni kolejnych pokoleń. Choć w teorii ona sama mogłaby wnieść do związku podobne korzyści, to jednak wielu wątpiło w intencje króla. Postrzegali tę relację jako przelotną znajomość, która pozwoliła mu spędzać wieczory w urodziwym towarzystwie, a ją uznawali za interesowne dziewczę, które rozwarło nogi widząc potencjalne korzyści płynące ze zdobycia sympatii władcy. Naprawdę żal było jej tych ludzi, którzy wszystko w życiu zdawali się interpretować w kategoriach rachunku zysku i strat. A przecież było w nim tyle niekoniecznie racjonalnych, a jednak pięknych rzeczy - jak choćby właśnie łączące ich dwójkę uczucie. Trwało ono nieprzerwanie przez ostatnie lata, pozostając żywe mimo upływającego czasu.
- Martwi się, to wszystko - zaczęła, przesuwając się ku skrajowi materaca, by następnie wstać z łóżka. - Wciąż postrzega mnie jako małą dziewczynkę, która nie rozumie otaczającego ją świata.
Kolejne kroki pozwoliły jej zbliżyć się do krzesła, które zajmował. Gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko jedna z dobrze znanych jej dłoni objęła ją w pasie, przyciągając bliżej. Cienki materiał ubrań nie stanowił żadnej przeszkody dla ciepła bijącego od ich ciał, dającego poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Choć przez chwilę znajdowali się w najlepszym możliwym miejscu i czasie, a zmartwienia świata zewnętrznego zostawały za drzwiami. Zamykali za nimi kwestię ewentualnych mariaży, konflikt zbrojny z Dorne, napięcia między zwaśnionymi ze sobą od czasów Tańca wielkimi rodami. On choć przez chwilę nie był królem Siedmiu Królestw, a ona córką Lorda Driftmarku - stali obok siebie jako Daeron i Aenessa. Smoki zamknięte w ludzkich powłokach, zupełnie niedopasowanych do ich potrzeb. Pragnęli wznieść się wysoko, gdy stopy wciąż uparcie trzymały się gruntu. Sięgać dalej, po wszystko co należało im się od świata, a jednak ręce zdradzały ich słabością. Być może z ich dwójki mężczyzna miał nieco łatwiej. Nigdy nie kazano mu siedzieć cicho, gdy miał tak wiele do powiedzenia czy odstawić broń, choć przecież ewentualnych agresorów zazwyczaj nie obchodziło, co też znajdowało się między ich nogami. A czasem obchodziło aż za bardzo.
- Ale nie jesteś już dzieckiem. Wiem o tym chyba najlepiej ze wszystkich - jego dłoń przesunęła się w górę. Palce zaczepiły o materiał jej koszuli przesuwając go ku górze, odsłaniając więcej jasnej skóry. - Ness, chciałabyś zostać moją królową?
Pozwoliła sobie na chwilę milczenia w odpowiedzi, wpatrując w dobrze znane oczy. Przez chwilę dało się w nich dostrzec coś więcej, niż zwykle, gdy zbroja zbudowana z charyzmy i pewności siebie zsunęła się nieco. Takie chwile upewniały ją jedynie w przekonaniu, że to co mieli było prawdziwe - może jedyna odrobina autentyczności w morzu fałszu i obłudy, jaką stanowiła stolica kontynentu. Zrobiłaby wiele by zachować ją od zatrucia i zniszczenia ich kłamstwami, poświęciłaby wszystko, byle tylko dane im było rozkoszować się wspólnym towarzystwem do końca swych dni. Jeśli była choć najmniejsza szansa na taką przyszłość, to była skłonna dążyć do niej, niezależnie czy nazywaliby ją jego faworytą, czy królową.
- Czy naprawdę musisz pytać? Być Twoją kobietą, matką dla Twych dzieci - właśnie tego pragnę.
Nie było jej dane skończyć, gdy przyciągnął jej twarz do własnej, zamykając usta w pocałunku. Był on równie zachłanny, co ten mężczyzna, którego nic nie uszczęśliwiało bardziej, niż pełne oddanie mu się. Ostatecznie okazywał się tylko człowiekiem, mimo całej legendy, jaką obrósł i posiadał swoje wady. Zaborczy i zachłanny, gdy chodziło o jej czas, atencję i ciało. Krytyka, choćby uzasadniona i poparta logicznymi argumentami, potrafiła skutecznie zepsuć między nimi atmosferę, dziewczę nauczyło się więc skutecznie wokół niej manewrować. Nie kłamać, tego nie czyniła nigdy, ale właściwie dobierać słowa - tak, jak teraz. Mogła gardzić intrygami stolicy i prowadzonymi za sceną rozmowami, ale przebywając tak długo w stolicy musiała w końcu nasiąknąć nimi choć odrobinę. Zwłaszcza w kontaktach z mężczyznami należało przestrzegać pewnych niepisanych zasad, mówić, co chcieli usłyszeć.
- Wrócimy więc do tego, kiedy rozwiążemy problem Dorne - obiecał, z twarzą jedynie milimetry od jej własnej. A ona głupia uwierzyła mu bez wahania.

***

Ta sama sypialnia. To samo łóżko. I palce przemykające między jej jasnymi włosami, skołtunione po całonocnym rzucaniu się, gdy kolejne koszmary nawiedzały jej umysł. W niektórych jej stopy parzył gorący piasek Dorne, a nad bezkresną pustynią krążyły sępy, pożywiające się na ciele srebrnowłosego mężczyzny. W innych, znów byli w Królewskiej Przystani, bezpieczni w swych ramionach, po to by jego ciału nagle zabrakło sił i padło bezwładnie ku podłodze. Żadne z miejsc w stolicy nie uchowało się od odegrania roli tła dla tych wydarzeń, nic więc dziwnego, że jej ostatnie dni spędzone tam były niemal nie do zniesienia. Wszyscy taplali się we własnym smutku i żałości, a jednocześnie rozpoczęły się przetasowania sił w grze o władzę. Nie żyje król, niech żyje król.
Aenessa nie miała na to siły. Kolejne doby od otrzymania nowiny przynosiły jedynie cierpienie na zmianę z ziejącą pustką w miejscu, gdzie kiedyś biło wypełnione miłością serce. Energii starczało jej akurat na tyle, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy u towarzyszący im mało elegancki szloch, brzmiący jak godne konającego zwierzęcia. Pozostawała godną towarzyszką dla sióstr zmarłego, by wieczorami oddać się rozpaczy, której żadne słowa czy czyny nie były w stanie przegonić. Czytała wymienione w czasie wcześniejszych rozłąk listy, tylko cudem unikając rozmazania ich treści słonymi łzami. Z tęsknotą zerkała nieraz ku rozciągającej się w dole suchej fosie, gdy po raz pierwszy to nie niebo, a ziemia zdawała się wołać ją osobę. Raz po raz nawiedzały ją myśli pełne poczucia winy, jakby to ona przyczyniła się do całej tej tragedii. Na swój sposób tak przecież było, gdyby nie jej osoba, być może Daeron ruszyłby już z pierwszą falą wojsk i wszystko potoczyłoby się inaczej... Ci, którzy znali ją najlepiej widzieli doskonale piętno, jakie odciskał na Valeryonównie dalszy pobyt w Królewskiej Przystani. Nic dziwnego, że już wkrótce powstała zgodna propozycja jej siostry i kuzynki, by młódka wróciła do domu. Żywiły szczerą nadzieję, że kilka tygodni w Driftmarku pozwoliłoby jej zdystansować się do tragedii, ukoić skołatane nerwy.
Dom. Kiedyś z tęsknotą zerkała z murów Czerwonej Twierdzy w kierunku, gdzie leżała rodzinna wyspa. Dziś wydawała jej się ona równie obca, zimna i niegościnna, co reszta świata. Korytarze zdawały się wąskie i zawiłe, pomieszczenia pełne cieni i przeciągów, a ludzie.... Rodzice, rodzeństwo, kuzyni - wszystko odbiegało od wspomnień, które pielęgnowała przez lata. Nie mogła ich winić, wszak ona też była inna, niż zapamiętali ją mieszkańcy zamku. Ilekroć puszczała cięciwę wyobrażała sobie śniadą skórę u swego celu. Rzadziej się uśmiechała, nie lgnęła aż tak do towarzystwa. Choć wciąż potrafiła się odgryźć, to dużo mniej mówiła. Nic dziwnego, że gdy teraz znalazła się sam na sam z matką przez większość czasu w pokoju panowała cisza, zakłócana jedynie ich oddechami.
- Podaj mi proszę wstążkę.
Kawałek materiału użyty został do zawiązania skromnej kokardy na końcu warkocza, a Baela Targaryen mogła w końcu przesunąć się na łóżku, by z przodu obejrzeć efekt swych starań. Obie kobiety znalazły się twarzą w twarz, wpatrując się w tę drugą. Ostatnie lata ledwo zdołały musnąć twarz starszej z kobiet, pozostawiając na niej niewielkie ślady w kącikach ust i między brwiami. Bez wątpienia efekt min, jakie robiła, ilekroć coś w życiu okazywało się niezadowalające. Jej jasne włosy sprawiały, że siwizna nie miała możliwości przyprószyć jej głowy. Aenessa zmieniła się znacznie bardziej. Gdzieś zniknęła dziewczynka marząca o własnym smoku, miała go wszak przez ostatnie kilka lat i tak brutalnie został jej wyrwany. Pozwoliło to zrealizować daną w dzieciństwie obietnicę o zdobyciu jaja - królewski namiestnik przekazał jej to pozostawione po Daeronie, wiedząc doskonale, ile ten gest mógł dla niej znaczyć. Wszyscy z resztą wiedzieli, ale nikt nie rozmawiał o tym zbyt głośno. Ci im bliżsi z szacunku dla relacji, której ślad na kartach historii miał zapewne zostać zatarty przez upływ czasu. Inni przez wyparcie - dla wielu osoba kochanki nie pasowała do idealnego wizerunku ich ukochanego króla. A przecież miała być kimś więcej, niż tylko faworytą zmarłego władcy. Nadal mogła być.
- Czyje to dziecko?
Żadna z nich nie była zaskoczona tym pytaniem. Jej matka była spostrzegawczą kobietą, która pomimo dystansu dzielącego je w ciągu ostatnich lat, wciąż doskonale znała swe najmłodsze dziecko. Same wskazówki z resztą nie były wcale aż takie trudne do dostrzeżenia. Początkowo można je było zrzucać na karb stresu - problemy ze spożywaniem jedzenia, a następnie utrzymaniem posiłków w żołądku. Zmęczenie, które czasem na dłużej zatrzymywało ją we własnej sypialni albo na jednej z ogrodowych ławek. W końcu brak miesięcznej krwi kolejny miesiąc z rzędu, ostateczny z koniecznych do oskarżenia dowód jej winy... I była winna, oczywiście. Nigdy nie narzucił jej się siłą, nie otumanił zmysłów alkoholem by następnie wykorzystać półprzytomną. Zawsze szła chętnie, oddając mu wszystko czego zapragnął. Być może gdyby poprosił o to gotowa byłaby nawet rzucić się na sztylet, jeśli tylko ostatnim widokiem przed śmiercią byłaby jego twarz. Teraz pozostawało jej jedynie dotrzymać złożonej w noc przed wyjazdem przysięgi, co umożliwiła jej niewątpliwie przychylność Siedmiu. To właśnie boską wolą było niewątpliwie zachowanie od utracenia tej cząstki ich ukochanego władcy, która pozostała w jej łonie. Nie tylko nie śmiała jej unicestwić, jak to czyniły inne niezamężne panny w podobnych sytuacjach, ale znalazła w tym pewne pocieszenie. Nie wszystko było stracone, nie jeśli miała w tej kwestii coś do powiedzenia.
- Jego - odpowiedziała, brzmiąc niemal tak pewnie, jak miała w zwyczaju mając u boku ukochanego. Wciąż przecież był przy niej, na swój sposób. -  Będę matką dziecka Daerona.
Mówiła bez drżenia głosu, z brwiami lekko ściągniętymi ku sobie i ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. Miała być matką królewskiego potomka i tak musiała się prezentować, nawet jeśli świat miał krzyczeć jej w twarz o hańbie i grzechu.

But instead of dying of the heat, the sadness, the heartache, she took all of her pain. And from her own ashes became fire.
Ciekawostki
Jest posiadaczką smoczego jaja, które do niedawna stanowiło własność Daerona I Targaryena. Jego powierzchnia ma kolor czerwony z drobnymi złotymi akcentami. Rzadko kiedy się z nim rozstaje, a choć chwilowo zmuszona była do skupienia się na innych kwestiach, wciąż marzy o przywróceniu smoków na ten świat.

Choć nie upilnowała cnoty do dnia ślubu, to w całym swoim życiu posiadała tylko jednego kochanka. Mówi się, że ilekroć zdarzyło jej się nieopatrznie obdarzyć innego mężczyznę choćby skrawkiem swej uwagi kończyło się to pretensjami lub awanturą. Zaborczość Daerona uznana została za dziewczę za kolejny przejaw miłości.

Pełne wybryków dzieciństwo pozostawiło na jej ciele kilka niewielkich blizn - pamiątek po upadkach z końskiego grzbietu czy nieostrożnej zabawie wśród zamkowych korytarzy. Jedna z najbardziej charakterystycznych zdobi wewnętrzną stronę jej lewego nadgarstka.

Kiedy była mniejsza udało je się oswoić jednego z zamieszkujących podziemia Driftmarku szczurów. Zwierzę, noszące dumne imię Pan Wąs, okazało się wdzięcznym towarzyszem przez niemal pół roku. Po tym czasie zniknęło w tajemniczych okolicznościach, a głównym podejrzanym do dnia dzisiejszego pozostaje Lord Alyn Velaryon.

Tak jak w czasie swego pobytu w Królewskiej Przystani wymieniała korespondencję z rodziną pozostawioną na wyspie, tak od czasu powrotu do ojczystego domu pisuje regularnie z kilkoma znajomymi przebywającymi w stolicy.

Przez ostatnie kilka lat pełniła funkcję dwórki obecnej królowej, z której ustąpiła wkrótce po śmierci Daerona I Targaryena.

Jej mianem ochrzczony jest jeden ze statków znajdujących się we flocie Velaryonów, o czym zadecydował jej pan ojciec. Nie stanowi to aż takiego pocieszenia biorąc pod uwagę, że mężczyzna pozostawał nieobecny w domu przez dużą część jej życia.

Rzadko kiedy pozostaje nieuzbrojona. Choć preferowałaby nosić ze sobą ukochany łuk, to na ogół musi zadowolić się niewielkim sztyletem przytroczonym gdzieś przy udzie lub inną, równie dyskretną bronią.

Większość swych doświadczeń przelewa na papier w formie pamiętników, kolekcjonuje też wymienione z innymi listy, jakby słowo pisane mogło uchować wspomnienia od zatarcia w pamięci.


Powrót do góry Go down
Nieznajomy
Nieznajomy
Wiek postaci : Przedwieczny
Stanowisko : Gospodarz na Uczcie
Miejsce przebywania : Szczyt stołu

Aenessa Velaryon Empty
Temat: Re: Aenessa Velaryon   Aenessa Velaryon EmptySob 14 Gru - 20:22




AKCEPTACJA
Never forget what you are, for surely the world will not. Make it your strength. Then it can never be your weakness. Armour yourself in it, and it will never be used to hurt you.



Byłaś już w locie, Ness. Ze smokiem u twego boku mogliście żyć w świecie utkanym z waszych wspólnych marzeń i sukcesów. Nagła śmierć twego ukochanego musiała wstrząsnąć twoim życiem, jednak nie możesz się teraz poddać. Nasienie jest silne, a dziecko, które nosisz w sobie, powinno być twoim największym priorytetem. Uwierz mi - to dobrze, że korona nigdy nie spoczęła na twoich skroniach. Jej ciężar bardzo często okazuje się nie do udźwignięcia.

Przyznawane atuty to:
Królewska duma
Szlachcic
Ciąża mnoga
Czarna owca

Na start prócz puli puntów do wydania otrzymujesz również smocze jajo, które podarował ci wuj zmarłego króla, Viserys. Jego krwistoczerwone łuski z mlecznymi żyłkami wydają się dalej emitować ciepło, choć kamienieją z każdym przemijającym dniem. Ponadto otrzymujesz również belkę tkaniny black-work. Wykonano ją na specjalne zlecenie króla Daerona i miała zostać użyta do stworzenia twojej sukni ślubnej. Czarny materiał z czarnym, drobnym haftem z jedwabiu jest nowym wytworem stworzonym w Reach i przywdzianie sukni z niego stworzonej doda ci +5 w czasie rzutów na charyzmę.

Powrót do góry Go down
 
Aenessa Velaryon
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Aenessa Velaryon
» Maegon Velaryon
» Daenar Velaryon
» Rhaegor Velaryon
» Rhaegor Velaryon

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Korona-
Skocz do: