Share
 

 Marmurowy zakątek

Go down 
Idź do strony : 1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
Nieznajomy
Nieznajomy
Wiek postaci : Przedwieczny
Stanowisko : Gospodarz na Uczcie
Miejsce przebywania : Szczyt stołu

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptySob 25 Sty - 17:25



Marmurowy zakątek

Wśród zachwycających ścieżek królewskich ogrodów nie brakuje miejsc odpoczynku, lecz ta jedna altana wyróżnia się na tle zieleni oraz ozdobnych konstrukcji. Została wykonana z białego marmuru o intensywnym, wyraźnym żyłowaniu w wyjątkowym odcieniu fioletu, który niczym strumienie ciemnej krwi przepływają przez alabaster drogiego kamienia. Gdzieniegdzie pasma są pastelowe, by chwilę później wpaść w odcienie obsydianowej czerni. Altanę wykuło dwunastu wziętych artystów-rzeźbiarzy: dwanaście kolumn podtrzymuje sklepienie, ociosane w wydający się cienką koronką wzór, który tak naprawdę wymagał wielu miesięcy pracy. Dzięki temu do środka padają promienie słoneczne, a cała konstrukcja, pomimo użytego materiału, jest niezwykle lekka. Wokół kamiennej altany, zwanej Marmurowym Zakątkiem, rosną wysoko krzewy egzotycznych kwiatów. Są one często zmieniane, bo ze względu na warunki atmosferyczne, sprowadzane z daleka rośliny nie utrzymują się tutaj długo. Jest to bez wątpienia jedno z piękniejszych miejsc ogrodów, pozwalających na odpoczynek z dala od gwaru korytarzy oraz głównych ścieżek, prowadzących do najbardziej uczęszczanych części Twierdzy.

Powrót do góry Go down
Lancel Lannister
Lancel Lannister
Wiek postaci : 21
Stanowisko : rycerz, złoty lew, dziedzic Casterly Rock
Miejsce przebywania : Casterly Rock
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t585-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t629-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t980-and-mine-are-long-and-sharp#5623

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptySob 25 Sty - 17:36

25 dzień VII dnia księżyca, południe

Dwadzieścia jeden dni, niemal pełen księżyc zajęła im podroż z Casterly Rock do Królewskiej Przystani, dwadzieścia jeden dni spędzonych w siodle na długich rozmyślaniach nad tym, co mógł zastać na miejscu. Niewiele zastanawiał się przy tym nad samą istotą koronacji, śmierć Daerona nie miała dla niego większego znaczenia, choć plotki o upodobaniach jego młodszego brata budziły co najmniej zastanowienie – cóż, jeśli pogłoski były prawdziwe mogli mieć przynajmniej pewność co do jego intencji względem utrzymania pokoju na kontynencie. Przynajmniej na razie, przynajmniej jeśli chodziło o regiony objęte wiarą Siedmiu i przynajmniej póki nie chciał od nich, iż zamiast na wojnę, będą łożyć złoto na biedaków. Dwadzieścia jeden dni spędzonych na rozmyślaniach nad tym, jakim kaprysem powita go jego królewna; miał spojrzeć jej w oczy po raz pierwszy po pięciu latach rozłąki rozpoczętej katastrofą, czy wciąż pielęgnowała w sobie gniew, czy wybaczyła? Powinien spotkać się z nią jeszcze przed oficjalnymi ceremoniami, tak też zrobił; ledwie dobili do stolicy, wziął kąpiel obmywając się z zapachu konia, przywdział odpowiedni strój - długi w pół uda kaftan przeszyty szkarłatną nicią, ze złotym wisiorem lwa na piersi, najważniejszym elementem stroju niewątpliwie była jednak czarna chustka z odznaczającą się czerwoną nicią owinięta wokół rycerskiego pasa z prawego boku, dopełnił obietnicy, mając ją przez ten czas przy sobie – i ruszył na poszukiwania królewny, nie wiedząc, pojęcia nie mając, czy została już powiadomiona o przybyciu orszaku Lannisterów. Miała przebywać w tym czasie na spacerze w ogrodach – więc opieszale skierował tam swoje kroki. Z tyłu głowy wciąż jak cień czaił się lęk, lęk przed przeszłością i lęk przed przyszłością, nieco stłumiony rozsądkiem szepczącym o jego renomie – czy ktokolwiek mógłby uwierzyć, że skrzywdził królewnę? Nigdy, przenigdy między ludźmi nie był jej nieprzychylny. A ona: przy czym tkwiły jej myśli? Podpowiedziano mu, że spędza ten czas w pobliskiej altanie, zagubienie na labiryncie ścieżek okazało się tylko chwilowe – instynkt prędko odnalazł drogę, odświeżając przeszłe wspomnienia, pozwalając przypomnieć sobie kroki, które już dość dawno temu – pięć lat to niewiele, ale dla niego aż ćwierć życia – stawiał w tym miejscu.
Tak, pięć lat to szmat czasu, mógł być tego pewien kiedy tylko dostrzegł królewnę - w pierwszej chwili pomyślał, że pomylił ją ze starszą siostrą, jednak rysy twarzy, jak i barwa oczu, nie pozostawiały złudzeń. Haerys wyrosła, z podlotka stała się piękną kobietą – srebrne włosy wydawały się dłuższe niż wtedy, ułożone jednak w sposób, który podkreślał smukłość jej łabędziej szyi, rysy twarzy wydelikatniały, stała się bardziej wyniosła, pozbawiona dziecięcej nieregularności. Wydawała się też znacznie wyższa i zdawała się roztaczać wokół siebie tę samą aurę, którą pamiętał od jej starszych krewniaczek – księżniczki Falyse lub królowej matki, aurę wyniosłości, królewskości, niepowtarzalną mistyczną aurę krwi starej Valyrii. Po krótkim zawahaniu – skinięciu strażnikom, którzy znajdowali się w wystarczającym oddaleniu od królewny, by nie zakłócać jej spokoju lub też by nie zostać przypadkiem uderzonym zmiennością jej nastrojów i chcąc nabrać pewności, że ci go przepuszczą – ruszył w jej kierunku. Był w tym pewien absurd, że musiał pytać obcych mu ludzi o pozwolenie, by tylko zobaczyć się z własną narzeczoną.
- Wasza Książęca Wysokość – powitał ją, skłaniając się rycersko, gdy tylko stanął przed zadaszeniem, nie przekroczył granicy podchodząc bliżej bez jej wyraźnej zgody – nie była zresztą tutaj sama, Lancel jedynie ze względu na formalne okoliczności podobnym tonem powitał dwórkę – która nawiasem mówiąc była przecież jego bliską krewną. Choć tu zachowa mdły skrawek intymności. Nie do końca wiedział, czego się spodziewać, gdy zechciał przywołać ku sobie jej uwagę – życzliwości, tęsknoty, łaskawego spojrzenia? Na wszystko to czaił się cień nadziei, gdy w coraz twardszym siodle przez dwadzieścia jeden dni rozmyślał nad ich dzisiejszym spotkaniem, nawet jeśli rozsądek szepczący ostrzeżenia i rozniecający lękliwe wizje wypierał każdą z tych refleksji. Skrywał te emocje, gdy patrzył w jej oczy – butnie, dumnie, z pewnością, jakiej przed paroma laty jako chłopiec może jeszcze w sobie nie miał. Cóż powinien rzec po tak długim czasie – że lata się dłużyły, że nocami wspominał jej imię? Wspominał, raz z żalem, raz z lękiem, raz z tęsknotą, raz ze złością, innym razem z podziwem. Jego usta nie złożyły się w uśmiech, grymas jego twarzy wydawał się napięty -  w oczekiwaniu, choć sam nie wiedział na co. Na nią. Ślub, który przed paroma laty wydawał się jedynie odległym snem dziś był realniejszy niż cokolwiek innego, Haerys zostanie jego żoną – już niebawem. – Zmieniłaś się, pani –powiedział i choć te słowa miały być pochwałą, na jego języku nie zadrżała żadna emocja. – Przybyliśmy na królewską koronację dzisiejszego ranka, nie chciałem zwlekać, by móc cię powitać. Rad jestem z twojego widoku. I rad z tego, że wróciły ci siły – doszły mnie słuchy o twej niedawnej słabości. Pozwól mi wyrazić żal z powodu straty, która cię spotkała. – Śmierć Daerona ponoć ją niszczyła, nigdy nie powiedziałaby o tym jemu, ale wiedział, miała wokół siebie wielu troskliwych ludzi, którym zależało na jej samopoczuciu. Wbrew wszystkiemu, co robiła. Odejście władcy, naturalnie, było ciosem dla wszystkich sześciu królestw – ale ona straciła brata i nie zamierzał negować jej żałoby. - Jeśli tylko mogę uczynić coś, co poprawi twój humor, wiedz, że jestem na twoje zawołanie. Oddałem się w tę służbę przed pięcioma laty. – Ważył słowa ostrożnie, wynikały bardziej z wyrachowania niźli faktycznej troski i chęci niesienia pomocy królewnie. Chciał wybadać jej nastrój, przyćmić wciąż żywy niepokój, dostrzec gniew lub łaskę.
Powrót do góry Go down
Haerys Targaryen
Haerys Targaryen
Wiek postaci : 17
Stanowisko : siostra króla, królewna kaprysów
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t615-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t650-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t651-fire-walk-with-me#1479

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptySob 25 Sty - 19:07

Południowe słońce leniwie sączyło się pomiędzy kwiatami, porastającymi bogato rzeźbione kolumny altany, barwiąc różnobarwne płytki podłogi złotem – a promienie prześlizgiwały się także po czerni żałobnej sukni królewny, spoczywającej na kamiennej ławie altany. Prywatne ogrody królewskie w Czerwonej Twierdzy nie były może przestronne, ze względu na usytuowanie zamku, ale na pewno przepiękne – marmurowe fontanny, rzeźby wychodzące spod dłut mistrzów tej trudnej sztuki, rośliny sprowadzane z ciepłych krain, mające cieszyć oko, póki nie zginą na obcej ziemi i nie zostaną zastąpione nowymi. Haerys lubiła tu przebywać, w ciszy i spokoju, wśród piękna natury: to nic, że pielęgnowanej i przycinanej, wtłoczonej w wazony oraz rabaty. Ignorowała metaforyczne przesłanie, ciesząc się intensywnym zapachem egzotycznych kwiatów, uspokajającym szumem wody szemrzącej po kaskadach sztucznego strumienia i blaskiem słońca. Często wygrzewała się w jego blasku, mrużąc oczy jak kot, wystawiając twarz ku promieniom – od kilku lat wszak marzła, przeszyta lodowatym przekleństwem, robiła więc wszystko, by znów czuć się w swoim ciele jak w domu: ciepłym, przyjaznym, bezpiecznym. Żałoba po śmierci Daerona utrudniała proces zdrowienia, ba, wręcz cofnęła go aż do początku, gdy spędziła kilka długich księżyców w mroku własnej sypialni, lecząc rany, które nigdy nie miały się zagoić. Gdy rozbierała się do kąpieli, ciągle fantomowo widziała przecież siniaki i obtarcia na skórze, a strużka krwi lepiąca uda rozwijała się w wodzie niczym złowroga wstęga wróżby. Mary znikały po kilku mrugnięciach, lecz trauma rozwijała się coraz szybciej: przycichła w ciągu kilku lat, ale tragiczne wydarzenia znów oddały jej głos.
Haerys znów więc szukała ukojenia w świetle, w ciszy ogrodu, o tej porze, w środku niezwykle zajętego dnia, opuszczonego. Dworzanie zajmowali się przygotowaniem do koronacji, krewni także, zaaferowani witaniem gości, szykowaniem strojów lub politycznymi gierkami, a pospólstwo nie miało dostępu do tej części Twierdzy. Królewna mogła więc zaznać krótkiej chwili spokoju, nim i ją wciągnie wir obowiązków. Wykorzystywała tą krótką chwilę wytchnienia, grzejąc się w blasku słońca niczym smok, pragnący nagrzać swe łuski na zapas, zgromadzić w nich jak najwięcej siły, pomagającej przetrwać ciężkie, pochmurne dni, pełne strachu i niepokoju.
Nie spodziewała się, że zapasy ulegną zniszczeniu tak szybko, jeszcze zanim zostaną uzupełnione – leniwą ciszę przerwały kroki na kamiennej ścieżce, ale królewna nie odwróciła się do wejścia prowadzącego do altany, pewna, że to jeden ze strzegących ogrodów strażników, wybierający się na kontrolną przechadzkę. Ewentualnie wysłannik Królowej Daenary, przywołujący córkę do przymiarek sukni albo poważnej rozmowy. Dopiero słowa powitania otrzeźwiły ją zupełnie, nakazując instynktowne otworzenie oczu i zwrócenie głowy w stronę kilku schodków – tuż za nimi skłaniał się właśnie najgorszy koszmar, uosobienie zła i zgnilizny, człowiek hańbiący miano rycerza.
Wiedziała, że się tu zjawi, nie była głupia, na koronację Baelora zjeżdżało całe Westeros, ale do dzisiejszego dnia była pewna, że Lancel zostanie w Casterly Rock, przejęty zgrozą i wstydem, udający chorobę lub pozostawiony tam jako opiekun twierdzy pod nieobecność ojca, reprezentującego Lannisterów w stolicy. Modliła się o to każdego wieczoru – nie chciała go widzieć, panicznie bała się ponownego spotkania, nie dlatego, że ten szaleniec mógłby coś jej zrobić. Lękała się własnej reakcji, pękających ran, z wysączającą się żółcią, zepsutą krwią, popychającą ją do czynów nieprzemyślanych i niebezpiecznych. Przypuszczenia okazały się słuszne, źrenice rozszerzyły się a twarz pobladła, stężała w grymasie szoku – Haerys, wiedziałaś przecież, że kiedyś to się stanie – i gniewu, mieszających się coraz intensywniej z obrzydzeniem. Kamienna ławka przestała być już wygodnym siedziskiem, stała się postumentem dla rzeźby wyrażającej najgorsze uczucia. Królewna czuła na sobie zaniepokojony wzrok dwórki, zaufanej Cerisse, ale w tym momencie wokół mogły znajdować się i wojska Dorne, a srebrzystowłosa by ich nie zauważyła, wpatrzona w kogoś, kogo nienawidziła tak samo mocno, jak zabójców Daerona.
Jak śmiał tu przychodzić, witać się z nią, okazywać pozorny szacunek; sądził, że zapomniała, co jej uczynił? Była wtedy dzieckiem, zagubionym i przerażonym – teraz dorosła, rozumiała więc pełnię okrucieństwa, nie tyczącego się tylko tego jednego, brutalnego aktu, a całego życia. Odebrał jej cnotę, skazując ją na małżeństwo z nim; nikt inny nie zechce zbrukanej królewny. Hańbiący sekret ciążył na ramionach przez te wszystkie lata, zamknął ją przed światem, skrzywdził, wpędził w szaleństwo, choć z tego ostatniego Erys nie zdawała sobie sprawy, uznając święte oburzenie za coś normalnego. Dodającego sił, wybudzającego całkowicie z otępienia żałobą. Każde słowo Lancela było jak policzek, każde śmiałe spojrzenie jak prowokacja, a kondolencję – niczym kpina rzucona prosto w twarz.
Podniosła się powoli z siedziska, robiąc kilka kroków w przód, tak, że stanęła na ostatnim z trzech schodków prowadzących do altany, górując nieco nad stojącym niżej rycerzem. Wyglądała tak, jakby wiele słów cisnęło się na jej usta, a gorąca furia wręcz buchała z ciemnofioletowych oczu. Widziała go teraz z bliska – wywoływało to mdłości, pamiętała zielone tęczówki, twarz gładszą niż teraz, krótsze włosy, węższe barki. Urósł, wyprzystojniał, choć obrzydzenie nie pozwalało w pełni tego zauważyć i docenić – już nie był smukłym, zwinnym młodzieńcem o śmiejących się oczach, a w pełni dorosłym mężczyzną. Zbyt pewnym siebie, ostatnie słowa Lancela wywołały dygot smukłych ramion królewny: właściwie zatrzęsła się cała, z furią ściskającą drobne dłonie w pięści. Jak śmiał wspominać to, czego się dopuścił; jak śmiał stać przed nią, z podarowaną mu chustką u pasa, sącząc pełne udawanego szacunku uprzejmości. Gniew odebrał resztki zdrowego rozsądku, a każde słowo cisnące się na jej drżące usta wydawało się zbyt miałkie, by w pełni oddać pogardę, jaką buchała do Lannistera. Zachowała się instynktownie, prymitywnie – splunęła mu w twarz, tylko tak mogąc przekazać wszystko to, co czuła. Już kilka sekund później dotarła do niej skala niezgodnego z etykietą zachowania, ale nie struchlała; uczyniłaby to nawet, gdyby obok stał Wielki Septon, a o tej godzinie w ogrodzie przebywała tylko z dwórką i stojącymi w oddali strażnikami. – Nie chcę cię widzieć, nie chcę z tobą rozmawiać, nie chcę mieć z tobą do czynienia – wysyczała szeptem, chwiejąc się na czubkach stóp wspartych o krawędź stopnia, jakby gotowała się do ataku. Lub ucieczki; tarasował drogę wyjścia z altany, brzydziła się go na tyle, że muśnięcie barczystego ciała wywoływało mdłości. W oczach Haerys nie lśniło zawstydzenie niegrzecznym uczynkiem: tylko furia i obrzydzenie, wsparte jednak mimowolnym lękiem. Bała się tego, co w niej obudził; co mógł z nią zrobić i jak mógł wpłynąć na ich życie, związane narzeczeńską obietnicą. – Zejdź mi z oczu – wyartykułowała władczo, głoska po głosce, jakby z trudem powstrzymywała mdłości lub kolejne splunięcie.
Powrót do góry Go down
Lancel Lannister
Lancel Lannister
Wiek postaci : 21
Stanowisko : rycerz, złoty lew, dziedzic Casterly Rock
Miejsce przebywania : Casterly Rock
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t585-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t629-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t980-and-mine-are-long-and-sharp#5623

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptySob 25 Sty - 20:55

Dopiero kiedy się podniosła, zaprezentowała swoją sylwetkę w pełni, bardziej kobiecą, o krąglejszych biodrach i pełniejszym biuście, dostojniejszą, królewską, zadarł lekko brodę, unosząc spojrzenie na górującą nad nim królewnę, w napięciu oczekując jej reakcji na powitanie – reakcji na ich pierwsze spotkanie po tak wielu latach. Dumał nad nim przez całą podróż do Królewskiej Przystani, głuchy na prośby siostry, by usiadł z nią w powozie, z myślami skłębionymi wokół Haerys i zdarzeń, które na zawsze zawisły między nimi mroczną tajemnicą. Mięśnie jego twarzy musiały się wydawać spięte, wiedział przecież, że Haerys nie rzuci mu się na szyję, nie powita radosnym uśmiechem, nie wyrazi przedłużającej się tęsknoty, że nie rozmyślała o nim przez cały ten czas patrząc w niebo spowite gwiazdami pomna, że na to samo patrzą oboje, nie, nie tego się spodziewał – a nowego początku i przyszłości, którą odtąd zaczną budować wspólnie; dzień, w którym miała stać się jego żoną zbliżał się nieubłaganie, to, co za ich poprzedniego spotkania wydawało się tak dalekie, dziś było jasnym i sprecyzowanym planem gotowym do realizacji – wkrótce okryje jej plecy krwistym płaszczem Lannisterów z haftem herbowego złotego lwa, wkrótce zabierze ją na Skałę, której za jakiś czas zostanie panią. I będzie nią wyjątkową, piękniejszą niż jakakolwiek dotąd. Czymże była przeszłość – czy nie mogli puścić jej w niepamięć? Liczył na przebaczenie, liczył na to, że kamień po kamieniu wzniosą razem od nowa fortecę ich wspólnego życia, jak bardzo się mylił. Czegokolwiek bowiem nie spodziewałby się po królewnie, niewątpliwie nie spodziewał się właśnie tego – z jej ust nie wydobyło się ani jedno słowo, zimna ślina trafiła na jego przymkniętą powiekę, spływając policzkiem niby wyjątkowo nieelegancka łza, niosąc nie tyle ból co upokorzenie. Ubodła jego godność i dumę. Jej dalsze słowa, których sens nie miał większego znaczenia, zdawały się dobiegać z odleglejszego miejsca, przygłuszone gwałtownym szumem krwi w uszach.
W pierwszej chwili nie drgnął, nie do końca dowierzając temu, co się stało, nikt nigdy nie potraktował go w tak uwłaczający sposób, a już z całą pewnością nie uczyniła tego żadna kobieta; po stokroć wolałby zostać uraczony wianuszkiem soczystych przekleństw, wyklęty i odepchnięty, niż upodlony w taki sposób. Zacisnął ze złości szczękę, czując napięcie w żuchwie, powstrzymując drgnięcie dłoni, która wyrwała się w instynktownej reakcji, ostatecznie unosząc ją ku własnej twarzy, z obrzydzeniem - ale i większym niezadowoleniem, które tak plastycznie odmalowało się na jego twarzy - ścierając z twarzy ślinę królewny. Otworzył oczy dopiero upewniwszy się, że na jego powiece nie ostał się ani ślad – na krótką chwilę zatrzymując zrezygnowany wzrok na ubrudzonej dłoni, którą ze zrezygnowaniem otarł o brzeg kaftana. Nikt nigdy, była pierwsza, mogła sobie pogratulować.
- Królewskie maniery niewiele się zmieniły, moja pani. Wciąż jesteś blisko swojego ludu – pozwolił sobie zauważyć, uparcie – dumnie – unosząc ku niej spojrzenie, opanowane, okoliczności go do tego zmuszały, nieopodal stały jej straże, znajdował się w jej domu, na jej dworze, nie była też jeszcze jego żoną, nie mógł pozwolić sobie na nietakt, niegrzeczność, złamanie etykiety wobec królewny. Jego słowa nie były jednak pozbawione znaczenia, oddała się mu wtedy jak dziewczyna z gminu, nie córka króla, prosta, zwykła dziewczyna, chłopka. Tak samo zachowała się i teraz – pomimo dodającej jej powagi dorosłej aparycji, pięknego stroju, uczesania i gładkiego lica, była jak chłopczyca w chlewie. Poczynił krok do przodu, wchodząc na pierwszy stopień prowadzący do altany – nie oddalając się od królewny, a przeciwnie, skracając dzielący ich dystans, równając się z nią wzrostem. Dopiero po tym kroku, gdy znalazł się tak blisko naprzeciw niej, gdy odnalazł spojrzeniem indygo jej oczu, wąską szyję i poczuł zapach, który przez lata niewiele się zmienił, dostrzegł równolegle padające linie tego spotkania a ich poprzedniego. Wtedy też stała stopień wyżej, choć ogień jej nienawiści nie był jeszcze aż tak silny, wtedy też miał ją ledwie na wyciągnięcie ręki. Teraz – złożył je razem za plecami. – Wiesz, że koronacja twojego brata, niech Jego Wysokość trwa i panuje długo, nie jest jedynym powodem, dla którego pojawiłem się w Królewskiej Przystani. – Czas się zbliżał, nieubłagane, umowa pozostała w mocy. Wywiązał się z niej, wciąż miał przy sobie daną mu przed laty niby obietnicę chustkę. I zamierzał ją zatrzymać. – Septona, przed którego cię doprowadzą – dobrze wiesz, że nawet jeśli nie zrobisz tego samodzielnie, doprowadzą cię tam siłą – też zamierzasz opluć? – Był znacznie pewniejszy siebie niż przed laty, świadomy swojej pozycji, powiązań między Koroną a jego domem, świadomy też tego, jak ważne dla jego ojca było jego małżeństwo z Haerys. Decyzja, która zapadła bez ich udziału, była wiążąca i dzisiaj już nic nie mogło jej cofnąć, a już na pewno nie panieński sprzeciw. Jego głos był cichy, spokojny, nie podnosił go, nie zamierzając alarmować stojących nie tak daleko strażników. Nie zamierzając pozwolić im wyostrzyć słuchu. Dziewczynie, która jej towarzyszyła, miał powody ufać.
- Przyszedłem cię powitać, królewno – przypomniał, powoli cedząc słowa – gdzieś na granicy wytrzymałości siły swojego spokoju, wiedział jednak, że nie mógł jej przekroczyć, była cienka i niebezpieczna, szarpała struny tłumionego gniewu. – Po tylu latach masz mi do powiedzenia tylko tyle, bym zszedł ci z oczu? Nie zamierzam, a nawet jeśli to zrobię, moja absencja tym razem – szczęśliwie – nie potrwa zbyt długo. Doszły mnie słuchy, że nie próżnowałaś w stolicy przez ostatnie lata, kiedy już mnie z tobą nie było – ściszył głos do ledwie dosłyszalnego szeptu, pochylając twarz nieco w przód, tak, by jego słowa mogły dotrzeć tylko do jej uszu. – Bardzo żałuję, że odszedł – zapewnił, choć słowa te co oczywiste niewiele wspólnego miały ze szczerością, miały w sobie kąśliwy jad rozbudzony jej reakcją, ciskał niematerialnym nożem w odwecie, bynajmniej nie ostrzegawczo, a chcąc trafić prosto w serce, od razu. Wieści o bliskości pomiędzy Haerys a Daerionem były dla niego bardziej upokarzające niż dzisiejsze zachowanie królewny, a co ważniejsze absurdalne w kontekście gniewu, jakim uraczyła niego samego, zmienne nastroje Haerys były jak kalejdoskop z Essos mieniący się paciorkami różnych kształt i barw w zależności od tego, którego dnia się w nie spojrzy – nie miała w sobie ni wstydu ni cnoty, jedynie nienawiść palącą ją od środka niczym smoczy ogień.
I wszystko wskazywało na to, że przyjdzie im żyć w tej nienawiści razem.
Powrót do góry Go down
Haerys Targaryen
Haerys Targaryen
Wiek postaci : 17
Stanowisko : siostra króla, królewna kaprysów
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t615-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t650-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t651-fire-walk-with-me#1479

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyNie 26 Sty - 8:10

Wcale nie czuła się zawstydzona tym wybrykiem, pasującym do nizin społecznych a nie do zachowania królewny – gniew potrafił Haerys zaślepić, mieszał w głowie, niweczył starania, niszczył wpojone w dzieciństwie zasady dobrej prezencji. Czuła się usprawiedliwiona, to Lancel pierwszy sięgnął moralnego dna, wymuszając na niej bliskość, gdy była zaledwie dziewczynką, ufającą mu całkowicie, widzącą w nim rycerza z baśni. Teraz już poznała jego prawdziwą twarz, prawdziwą twarz mężczyzn ogólnie; właściwie tylko to oświecenie zawdzięczała tamtemu okrutnemu doświadczeniu. Dojrzała, w końcu wyciągnięta z mrzonek i marzeń na stabilny grunt, brudny, lepki, przerażający, ale prawdziwy. A przynajmniej tak sądziła, wpadając ze skrajności w skrajność, dając się ponieść niespokojnemu umysłowi, podsuwającymi wytrąconej z równowagi Haerys przeróżne obrazy. Strażników wywlekających Lancela z ogrodu wprost na szafot; złote włosy zlepione krwią, puste, martwe, zielone oczy; odcięta głowa turlająca się wśród zgliszcz Casterly Rock, która w wyobrażeniach przypominała stary kamienny krąg a nie budzącą zachwyt twierdzę. Zamrugała gwałtownie, chcąc pozbyć się tych wizji – wszak to, co widziała obecnie na moment przyniosło satysfakcję.
Zaciśnięte pięści, zamknięte oczy, spięta szczęka, usta w cienkiej linii; tak, należało mu się to; tylko na to zasłużył, nawet nie policzek damy a splunięcie. Sądziła, że odwróci się na pięcie i odejdzie, już czuła satysfakcję z przepłoszenia go tym nieeleganckim działaniem, ale…znów się myliła. Nawet nie drgnął, otarł się, otworzył oczy a później – ruszył ku niej, dumny, wyniosły, z zielonym ogniem buchającym z tęczówek o ostrym, zaciętym wzroku. Odsunęła się odruchowo, nawet nieświadoma; dwa kroki w tył, znów znalazła się w półcieniu altany, a złowroga, prostacka satysfakcja ustąpiła lękowi. Tak mocnemu, że nie wyczuła bolesnego, oburzającego przytyku w słowach Lancela, które wydały się jej po prostu niezrozumiałe: krew zaszumiała w uszach, serce uderzało o klatkę piersiową zagłuszając ukryty sens wypowiedzi, jakiej nie skomentowała w żaden sposób, potrzebując całego skupienia, by opanować strach. Nie była już tamtą małą dziewczynką, nie była tu sama, przy wejściu do ogrodów stali strażnicy, niedaleko niej zaufana dwórka, nic jej nie groziło – więc dlaczego czuła, że kolana zaczynają drżeć a w płucach brakowało powietrza?
Tak jawne przypomnienie rychłego ślubu nie pomagało, oczy Haerys otworzyły się jeszcze szerzej. – Do naszych zaślubin może nie dojść – syknęła, ale wiedziała, że to nieprawda; że potrzebowali złota, że Baelor nie cofnie wydanych przed laty decyzji, że właściwie była na to małżeństwo skazana; już splugawiona, nic nie warta jako kobieta zbrukana, której odebrano najcenniejszy wianek. Nosiła w sobie haniebną skazę, o której nie wiedział nikt oprócz ich dwójki. Nie dodała nic więcej, bojąc się, że głos ją zawiedzie: uniosła jednak głowę wyżej, nic ci nie grozi; próbowała mantrą zagłuszyć lęk, ale wściekłość czyniła to skuteczniej od uspokajających słów.
- Przestań udawać kogoś, kim nie jesteś, kryć się za tymi okrągłymi słówkami. Hańbisz miano rycerza – również wycedziła cicho, tylko do niego: z pozoru, z dystansu, mogło wydawać się to pełnym napięcia powitaniem przyrzeczonych sobie ludzi; spowodowanym tęsknotą drobnym szlacheckim nieporozumieniem, o które z emocjonalną Haerys było niezwykle łatwo. – A jak wyobrażałeś sobie twe powitanie po tylu latach? Na co liczyłeś, ty…. – zawiesiła głos; nie mogła poruszać tego tematu, strasznego, bolesnego; z trudem zepchnęła go w tył głowy, uznając za koszmar, próbując odbudować swoje życie i pewność siebie, ale śmierć Daerona zniszczyła wszystko, na co tak ciężko pracowała. Odebrała szansę na prawdziwą miłość, na wymierzenie sprawiedliwości. Żal znów ścisnął ją za gardło, zamilkła. A Lancel dalej przemawiał dumnie, patrzył chmurnie, a w jego słowach nie widać było ani krzty zwątpienia – już przed laty potrafił czarować, a teraz męska charyzma tylko urosła, razem z wpływami i doświadczeniem. Już nie miała przed sobą chłopca ledwie pasowanego na rycerza, bez zarostu, o głosie dopiero niedawno tracącym dziecięcą piskliwość – i choć Lannister budził zapewne coraz więcej damskich westchnień, to Erys widok dziedzica Casterly Rock wcale nie był przyjemny. Znała jego brudną, plugawą stronę, odsłanianą w kolejnych cichych słowach. Obraźliwych, godzących w dobre imię królewny – aż się zapowietrzyła, a oczy zwęziły się w gadzie szparki. – Co właściwe insynuujesz? Jak śmiesz – syknęła na bezdechu, pełna gorączkowych myśli. Co miał na myśli, do czego tak zjadliwie pił, co powodowało złowrogi cień przesuwający się przez szmaragdowe tęczówki, prawie pochłonięte przez czarną źrenicę? Zbladła jeszcze bardziej, słysząc ociekające jadem…kondolencje? Już wcześniej jej twarz była niezdrowo biała, teraz wydawała się wręcz sina, niczym twarz wyciągniętego z wód zatoki trupa. – Nigdy więcej o nim nie mów – wyartykułowała głoska po głosce, prawie wykrztuszając poszczególne dźwięki, zauważalnie wzburzona bardziej nawet, niż na początku spotkania. Oddychała płyciej, nerwowiej, oczy się zaszkliły, choć ciężko było określić, czy z gniewu czy z rozpaczy. Mógł ją obrażać, mógł jej grozić, ale wspominanie Daerona było dla niej ciosem niemożliwym do zniesienia. Udowodniła to podczas rozmowy z Dornijką, ale dla żałoby Targaryenki nie istniały żadne świętości, nawet te mające wkrótce uczynić ją żoną.
Powrót do góry Go down
Lancel Lannister
Lancel Lannister
Wiek postaci : 21
Stanowisko : rycerz, złoty lew, dziedzic Casterly Rock
Miejsce przebywania : Casterly Rock
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t585-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t629-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t980-and-mine-are-long-and-sharp#5623

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyNie 26 Sty - 14:29

Na jego twarzy nie objawiło się żadne wzruszenie, choć wewnątrz klatki piersiowej serce zabiło mocniej – czy miała powód, by twierdzić, że do ślubu nie dojdzie? Czy zrobiła cokolwiek, by go powstrzymać? Czy – głupio – powiedziała o kilka słów zbyt wiele bogobojnemu bratu? Czy ten w ogóle mógłby jej uwierzyć, zważywszy na ośmieszające go plotki odnośnie jej relacji ze starszym z braci? Czy nie był dla niej ochroną przed potępionym przez bogów i ludzi kazirodczym związkiem? Nie chciał pozwolić jej się sprowokować, nie chciał, by wyczuła jego lęk – tylko wtedy byłaby w stanie go wykorzystać. Musiał być silny. Dla siebie, dla niej, dla swojej rodziny.
- Przyśniło ci się, że ślubu nie będzie? – zapytał zatem, kpiną maskując własną bezradność. – Czas się zbudzić, królewno – Zdarzało mu się mówić szybciej, niż był w stanie ugryźć się w język. Niezależnie od tego, czy tego chciała, czy nie, ślub się odbędzie, minęło pięć lat od tamtych zdarzeń, zbyt wiele by teraz wracać wspomnieniami do tamtej mało chlubnej nocy. Zbyt wiele, by ktokolwiek wziął przebudzone emocje kapryśnej królewny na poważnie – powtarzał to sobie jak mantrę przez niemal całą drogę do Królewskiej Przystani, powtarzał i teraz, gdy w bezradności stał naprzeciw niej, co sił starając się powstrzymać kotłujące się w sercu emocje. Bał się, oczywiście że tak: bał się, że prawda wyjdzie na jaw, a jego skrócą o głowę, bał się, że zawiedzie i ośmieszy: ojca, resztę rodziny. Był złotym lwem z Casterly Rock, a jego reputacja wisiała na włosku – wtedy, nie dzisiaj. Wpatrywał się w jej twarz z gniewną determinacją, w którą przekuwał wszystkie targane nim uczucia, nie chcąc ani nie mogąc okazać przed niewiastą słabości. Ale ona nie widziała jego strachu – ona sama się bała. Cofnęła się, jak oparzona, zakrywając bladą twarz czarnym cieniem. Nie był głupcem, by choć próbować uczynić jej tutaj krzywdę, jednak jeśli droga do jej szacunku miała wieść strachem, mógł na to przystać – nie chciał, ale czy nie zmuszała go do tego swoim zachowaniem? Minął kolejny schodek, znalazłszy się już na górze, kolejnym krokiem zbliżając się ku niej, stając znów naprzeciw – i tym razem jak wtedy górując nad nią wzrostem. Nie aż tak bardzo, ona również wyrosła, jej sylwetka stała się smukła i wyniosła, jeszcze bardziej pociągająca niż wtedy; mówił cicho, nie chcąc, by ich słowa usłyszało zbyt wielu postronnych. W Królewskiej Przystani ściany miały uszy, a on nie znał tutejszych tajemnic, nie wiedział, gdzie mogli ukryć się szpiedzy.
- Nie jestem rycerzem – podjął jej słowa z goryczą. – Zatem kim jestem? Wasza Książęca Wysokość, wiesz, że nasza rozłąka nie była moją decyzją. Źle zniosłaś nasze rozstanie, ale wiedz, że gdybym mógł cofnąć czas i podjąć tę decyzję za mojego pana ojca, nigdy bym na to nie pozwolił. Martwi mnie twój stan i twoje zdrowie. Podobnie jak martwi się cały dwór, jak mniemam. – Czy nie traciła zmysłów odkąd go przy niej nie było? Czy nie zmogła jej tajemnicza choroba, na którą nic nie mogło jej pomóc? Tylko na chwilę – szybko znalazła ukojenie u innego mężczyzny, ale to nie było teraz istotne, tak jak nieistotna była jego pozorna i zakłamana troska. Istotne było jednak to, jak łatwo było zrobić z niej szaloną królewnę, jak łatwo było zrzucić jej słabości na ich rozłąkę, przecież wcześniej traktowała go ze wszelkimi łaskami. Kątem oka spojrzał na znajdującą się w altanie dwórkę, której przepraszająco skinął głową. – Powinniśmy porozmawiać w cztery oczy, pani – oznajmił, nie poprosił, sugerując, iż towarzystwo dziewczyny było w tym momencie zbędne, jakkolwiek cenił swoją kuzynkę, nie powinna być tego świadkiem. Świadkiem spotkania utęsknionych kochanków, jakby to mogło w innej rzeczywistości, z pewnością nie w tej, wyglądać. Ale ta decyzja mogła należeć tylko do Haerys. Straż była blisko, przecież wiedziała, że była tutaj bezpieczna – należała się im intymna chwila. Przy jakimkolwiek świadku nie mogli rozmawiać szczerze. On nie mógł. – Ja? – powtórzył po niej, siląc się na spokój, którego nie dało się odnaleźć w zaciśniętej nerwowo szczęce, trudno było mu nad sobą zapanować wobec złości królewny – ale musiałby być głupcem, żeby się jej poddać. Nie mógł tego zrobić, dobrze o tym wiedział, mógł stracić zbyt wiele; tlący się w oczach gniew musiał złagodnieć, bezsilność nie mogła znaleźć swojego upustu. Z pewnymi zdarzeniami musiał się po prostu pogodzić - on, złote lwiątko przyzwyczajone do świata padającego mu do stóp. – Skończ, pani, być może będzie ci lżej, gdy zejdzie z ciebie złość. Jaką inwektywą pragnęłaś mnie powitać? – Iskrzące emocją nieokazaną na twarzy tęczówki oczu wciąż wpatrywały się prosto w jej – uparcie szukając kontaktu. Wiedziała przecież, że ona też nie mogła tak po prostu rzucać słów na wiatr. – Czy gdybym powrócił wcześniej, twojej złości byłoby mniej? Zostawiłem cię na długo, przebacz mi ten nietakt. Powtórzę raz jeszcze, nie było to moją decyzją. – I tu nie kłamał, choć doskonale wiedział, że nie było to powodem złości królewny, bezczelnie podrzucając jej zgoła inne intencje – prawdziwy powód miał nie zostać nigdy wyartykułowany. Nie przez niego, nie przez nią, a zarzucenie jej innymi powodami jej gniewu miało ją w tym przekonaniu utwierdzić. Każdy powinien mieć przynajmniej wątpliwości co do słów królewny. Na co liczył, prychnął pod nosem, liczył na jej zdrowy rozsądek, nic więcej.
- Moje słowa miały jedynie wyrazić żal. Wybacz, jeśli wzięłaś je za nietakt i jeśli nietaktem ci się wydały, moja pani. Nie znam przyczyny, choć chciałbym zrozumieć cię bardziej. – Doskonale wiedział, co insynuował, ale fakt, że wiedziała o tym również ona, jedynie jego insynuacje potwierdzał. Myślał o niej – nocami – był przy niej – myślami – na rycerskim pasie owiniętą miał jej chustę, a ona, ona pobiegła w ramiona brata, przy nim zgrywając niedostępną cnotkę oburzoną jednym bezwstydnym wybrykiem. A przecież zmarły król był jedynie głupcem o zbyt wielkim ego, taktycznym idiotą wierzącym, że gotów jest podbić Dorne, którego nie zdołał pokonać siłami wszystkich zjednoczonych sześciu królestw, niewiele starszym od niego podlotkiem, który nie miał niczego, czego nie miałby on: prócz valyriańskiej krwi i złotej korony. Prawdą było za to, że jej nie rozumiał – tamtej nocy go pragnęła, później znienawidziła, a na końcu nim wzgardziła. Bezsilność przeradzała się w gniew, tłumiony okowami zamkowego krajobrazu. Za nic jednak robił sobie żądanie umilknięcia na temat Dearona – choć nie miał odwagi w głos przy świadkach powiedzieć tego, co powiedzieć o nim powinien.– Czujesz żal i gniew po utracie brata, kieruje tobą żałoba, mami ci zmysły, to przez to nie potrafisz osądzić sytuacji trzeźwo. Wydaje ci się, że zostałaś teraz sama, ale to nieprawda. Straciłaś jego, lecz wkrótce zyskasz mnie, moja pani, a ja nigdy cię nie opuszczę. – Słowa mogły pozornie wyrażać troskę, lecz co to we dwoje potrafili odczytać między wierszami niosło prawdziwe przesłanie. Ich kazirodczy romans się skończył, żadne łzy tego nie zmienią. To, co dla jednych mogło wydać się jedynie tkliwym wyznaniem zakochanego chłopca, dla niej musiało okazać się czymś zgoła odmiennym – wiedział o tym, wypowiadał te słowa z premedytacją, sięgając ran, w których wbity nóż zaboli najmocniej. Złość kotłowała się w nim jak wzburzona woda, kurczowo tłoczona pokrywką w kotle, ciskana przez parę na zewnątrz: ale tym razem nie mógł popełnić już więcej błędów, nie mógł pozwolić jej wypłynąć, wybuchnąć jak wulkan rozgrzanych do czerwoności emocji. Nie on rozpoczął jednak dzisiejszą bitwę – a przynajmniej nie on się do tego poczuwał.
I też nie tak wyobrażał sobie spotkanie ze swoją królewną po latach, lecz bezlitosna lawina przewin już zaczęła się toczyć, nie biorąc po drodze jeńców. Powtarzał sobie, że też nie on wprawił ją w ruch, że to jej złość, jej gniew, jej pogardliwe splunięcie zniszczyło wszystko, bo przecież na języku miał słowa zgoła odmienne, starannie ułożone przez dwadzieścia jeden dni podróży. Sumienie cicho zaskamlało, łaknąc jego atencji, usta złożyły się w słowa, które miały to zatrzymać – do wyrażenia rzeczywistego żalu, przeprosin, ale pozostały bezdusznie nieme, bo niektóre słowa wypowiedzieć było najtrudniej.
Powrót do góry Go down
Haerys Targaryen
Haerys Targaryen
Wiek postaci : 17
Stanowisko : siostra króla, królewna kaprysów
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t615-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t650-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t651-fire-walk-with-me#1479

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyNie 26 Sty - 15:34

Czy sugerował, że jest szalona? Rozsierdził ją jeszcze bardziej, nienawidziła, gdy z niej kpiono, nie przywykła do takiego traktowania, dlatego też często dopiero z opóźnieniem zauważała pewne zawoalowane przytyki, ironiczne komplementy traktując jako wyraz uwielbienia. Pragnęła atencji, i choć wolała, by ta wynikała z miłości, oddania i zachwytu jej nieskromną osobą, to w kryzysowych sytuacjach przyjmowała ją w każdej formie. Prawie każdej, nieustępliwe słowa Lancela raziły ją, niepokoiły, budziły gniew, karmiły zagłodzone ostatnimi, spokojnymi księżycami demony, rozpościerające skrzydła, wdrapujące się po krwawej drabinie żeber aż do gardła, by ścisnąć je pazurami, nie pozwalając na wyrzucenie z siebie choćby oburzonego pisku. A chciała przecież krzyczeć, wyrzucić z siebie cały ten nagromadzony przez lata brud, obnażyć światu krzywdę, jakiej doznała – planowała to zrobić, im bliżej Daerona się znajdowała, tym bardziej mu ufała, pełna nadziei, że gdy w końcu zdradzi mu przyczynę swego zachowania, ten postąpi słusznie, mądrze, tak, by ją ochronić. O tym nie miała się już nigdy przekonać, ułuda zginęła wraz z bratem, pozostawiając ją rozchwianą, na pastwę lwów, już nie czających się w półmroku przeznaczenia, a ostrzących zęby w pełnym świetle, gotowych rozszarpać ją, gdy tylko Septon wyda ostateczny wyrok małżeństwa. – Myślisz, że to zadziała? Chcesz wmówić mi, wmówić innym, że to był tylko sen? Że jestem niespełna rozumu? Że jestem szaloną, kapryśną królewną, tracącą kontakt z rzeczywistością? – wysyczała zjadliwie, pełna ognistej wściekłości, ale i wyczuwalnego lęku, zwłaszcza pod koniec wypowiedzi, jakby z każdym wyrzuconym z siebie słowem pojmowała coraz lepiej jego plan. Dygotała z poruszenia, blada, trzęsąca się, przed momentem porywająca się na splunięcie dziedzicowi Casterly Rock w twarz – ślepa na to, że plotki o jej chorobie krążyły w Królewskiej Przystani już od jakiegoś czasu, jeszcze nie wylewając się potokiem szeptów na ulice poza Czerwoną Twierdzą, ale zapewne było to tylko kwestią czasu. Musiał dostrzec przykre oświecenie, odmalowując na twarzy o valyriańskich rysach niezdrowym cieniem, pogłębiającym się, gdy wszedł wprost do altany, stając tak blisko, że drgnęła. Nie możesz uciekać, nie jesteś już tą małą dziewczynką, n i c  c i  n i e  g r o z i, powtarzała sobie w myślach, z trudem opanowując się przed cofnięciem się do tyłu, aż do krawędzi balustrady, porośniętej pnączami. W pozostaniu na miejscu pomógł także bełkot wydobywający się z ust Lancela – owszem, przekazany w pięknych słowach, niskim, mruczącym wręcz tonem, mogącym budzić gorąc w ciałach dwórek, ale nie mający sensu. Zamrugała gwałtownie, nie rozumiejąc, co mówi. Żyli w innych światach, bogowie zesłali na niego klątwę szaleństwa – a może to ona wpadła w jej sidła? Źle zniosłaś nasze rozstanie. Aż się zapowietrzyła, zaciskając dłonie na bokach materiału sukni z całych sił, niemalże do przedarcia drogocennego samite ostrymi paznokciami. – Przestań łżeć, nigdy nie obchodziło cię moje dobro, twoje serce jest czarne i podstępne a intencje brudniejsze od portowych ulic – wycedziła, spetryfikowana kolejną próbą Lannistera. – Zostań – powiedziała od razu, w kontrze do polecenia wydanego dwórce. Ufała jej bezgranicznie, dziewczyna była wierna swej królewnie, zniosła wiele, zasługując na szacunek. Zresztą, Haerys potrzebowała obecności kogoś jeszcze, straże znajdowały się dalej, możliwe, że nie dostrzegając nawet dokładnie sylwetek skrytych za podcieniami altany i winoroślami. Dwórka stawała się wręcz nie tylko gwarancją bezpieczeństwa, ale i kotwicą, łączącą gniew srebrzystowłosej z rzeczywistością; świadkiem plugastw, jakich dopuszczał się Lancel, okazując królewnie brak szacunku.
Problem w tym, że….wcale tak nie było, męskie dłonie pozostały zaplecione za plecami, a słowa sączące się z zaskakująco pięknie jak na mężczyznę wykrojonych ust były słodkie, uprzejme, pokorne i oddane; brzmiały jak muzyka dla uszu każdej narzeczonej, ba, każdej dziewczyny. Nie zmienił się, lecz dorósł i dojrzał, a wraz z ciałem rozrosły się jego charyzmatyczne, manipulacyjne zdolności. Targarynka powoli pokręciła głową, kilka razy, coraz szybciej. Nie, to się nie działo, nie mogła mu wierzyć, nie mogła dać się pożreć wątpliwościom. Czy ktoś, kto tak pięknie przemawia, mógłby cię skrzywdzić? Może naprawdę się o ciebie troszczy, może naprawdę cię kocha, może naprawdę…. N i e. Odsunęła się krok do tyłu, później drugi, po czym ruszyła do brzegu altany, przystając przy jednym z kamiennych filarów. Tyłem do niego, instynkt zdawał się wrzeszczeć, nakazując, by nie spuszczać drapieżnika z oka, ale nie chciała na niego nawet patrzeć. Stał za blisko, mówił zbyt pięknie, tak, jak mógłby mówić do Małej Rady, do Baelora, odmalowując przed królem zbrodnię, jakiej się dopuścił, w zupełnie innych barwach. Czy i teraz zasiewał ziarno pozorów, ukazując się od strony troskliwego, stęsknionego adoratora, wyrozumiałego dla żałoby królewny? Erys zadrżała, gestem odprawiając dwórkę – nie chciała, by i w niej pojawiły się wątpliwości, by podsłuchiwała; ciągle pozostawała w zasięgu wzroku, obok sprowadzonego z daleka krzewu róż – Targarynka wpatrywała się w jeden z kwiatów, powoli licząc jego płatki. To dobry sposób na uspokojenie się, na skoncentrowanie się na kamiennym filarze tuż obok, balustradzie pod trzęsącymi się dłońmi, ciężarze czarnej sukni na smukłym ciele, lekkim powiewie wiatru, chłodzącym rozgorączkowaną twarz. Jesteś silna, Haerys. – Dobrze wiesz, co chciałam powiedzieć, chyba, że wyrwałeś serce i sumienie ze swej piersi – odpowiedziała w końcu cicho, nie odwracając się w jego stronę: tak było łatwiej, nie widzieć go, udawać, że przemawia do bogów ducha winnej rośliny, jak czyniła to wiele razy przedtem, wyładowując gniew na przedmiotach, lądujących w kominku razem z nową nazwą, z wytłoczonym przekleństwem imienia Lancela na sobie. – Nie waż się ponownie przywoływać imienia mego brata, naszego nieodżałowanego króla; ostrzegam cię – kontynuowała, dalej prawie bezgłośnie, ale zdecydowanie, wręcz hardo, choć z wyraźną nutą grozy: miał ją za szaloną, tak? A więc mógł się w tym amoku sparzyć, stać się jego ofiarą. Zerknęła przez ramię, szybko, kontrolnie, jak sarna rozglądająca się przy wodopoju, świadoma, że wilk czai się niedaleko – ale mająca nadzieję, że zdoła złagodzić potworne pragnienie, zanim ten zatopi w niej kły. I że nie okaże lęku, obietnica pozostania z nią na zawsze, słodka i złudna, tak naprawdę była perfekcyjnie zawoalowaną groźbą: szarpali się w tej pozornej konwersacji, zaplątując się w przesłaniające prawdziwe intencje zasłony. Tak bardzo chciała wygarnąć mu wszystko, wykląć go, rozkazać strażom ściąć go na miejscu – albo nie, kazać mu cierpieć, latami gnić w więzieniu,  by poznał ostry smak agonii, w jakiej żyła przez wiele księżyców po tym, co jej zrobił. To pozostawało jednak w sferze marzeń, równie wspaniałych, co niosących gorycz bezradności. Odwróciła się ponownie do ogrodu. – Uznam, że nie słyszałam tych hańbiących podtekstów i sugestii, powinieneś się wstydzić; wstydzić i odpokutować za każdą paskudną myśl – zakończyła głuchym tonem, dopiero teraz orientując się, że wbija paznokcie w kamień balustrady tak mocno, że na kilku z nich pojawiły się szpetne pęknięcia, a opuszki palców wskazujących zaczęły krwawić, boleśnie obtarte.
Powrót do góry Go down
Lancel Lannister
Lancel Lannister
Wiek postaci : 21
Stanowisko : rycerz, złoty lew, dziedzic Casterly Rock
Miejsce przebywania : Casterly Rock
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t585-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t629-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t980-and-mine-are-long-and-sharp#5623

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyNie 26 Sty - 17:51

Patrzył na nią, kiedy wypowiadała każde kolejne słowo, każde podkreślające jedynie obłędny gniew płonący w jej oczach – sam starał się zachować spokój, choć nie było to proste, szczęka tężała, mięśnie twarzy pozostawały napięte, w oczach iskrzyła złość, jakiej jednak nie odważył się wyrazić ni słowem ni gestem. Czy naprawdę musiałby wmawiać komukolwiek, że Haerys postradała zmysły? Czy pogłoski o jej nastrojach zmiennych jak światło mieniące się w ściankach oszlifowanego klejnotu obracanego w dłoni nie dotarły już do każdego, kto mógłby mieć na ich przyszłość choć drobny wpływ? Z tyłu głowy wciąż kłębiły się czarne myśli, cień strachu rzuconego przez mroczny sekret z przeszłości, któremu jednak nie mógł się poddać; jego czarne macki atakowały podróż całą drogę do Królewskiej Przystani, przecież niesłusznie: za murami bram stolicy nie czaili się strażnicy nasłani przez władcę, nie zdjęli go z konia, nie posłali pod katowskie ostrze. Wydarzenia sprzed pięciu lat były coraz mniej wyraźnym wspomnieniem, które powinno już zostać zapomniane – nie mieli przecież świadków, a gdyby cudem odnaleźli się teraz, po tak długim czasie i tuż przed ślubem łączącym oba rody nie mogliby zostać uznani za wiarygodnych. Któżby zresztą o czyn tak haniebny mógłby posądzić jego – przez cały ten czas oddającemu się rycerskim obowiązkom z najwyższą starannością?
- Nie powiedziałem nic takiego, pani – zapewnił ją, przyglądając się z uwagą jej sylwetce, srebrnych włosach ciele opiętym jedwabną suknią, gdy zwróciła się do niego tyłem. Jego głos wydawał się pozbawiony łagodności, choć Lancel silił się na spokój, uparcie usiłując zapanować nad emocjami, gdzieś między głoskami dało się wyczuć przeszyty złością warkot. Nie wypowiedziała swoich słów na głos, musiały do niej dotrzeć, musiała wiedzieć, że niektórzy uważają, że traci czasem kontakt z rzeczywistością. Pogłosek tych nie rozpowszechniał jednak on, nie sądził też, by czynił to ktoś z polecenia Castera – brat by mu o tym powiedział. Nie musieli tego robić. – Wyraziłem jedynie troskę o twoje zdrowie. Nieprzychylni ci ludzie mogą wykorzystać twoje słabości, a ja obiecałem cię chronić. – Dobierał słowa ostrożnie. Nie mógł zwrócić się do niej inaczej niż w ten sposób, inaczej z troską, szacunkiem i uwielbieniem, ściany miały uszy, a on nie znał tutejszych zakamarków – nie wiedział, ile osób może w tym momencie obserwować królewnę ani gdzież te osoby mogłyby być ukryte, nie zamierzał się przekonywać. Gesty zdradzające lęk, nerwowość, spięte mięśnie twarzy, to wszystko mogła dostrzec tylko ona, gdyby zwróciła się w jego stronę. Zależało mu jednak, by przez tę ostrożność przedostały się fakty, którym nie była w stanie się sprzeciwić, by spleść tę pozorną troskę z groźbą ich wykorzystania. Jeśli Haerys zechce rozpętać wojnę, Lancel nie będzie przecież jej bierną ofiarą – i sięgnie po każdą broń, którą odnajdzie jego ręka. Że nie miewał skrupułów, powinna się przynajmniej domyślać. Zdawało mu się, że pod koniec jej wypowiedzi usłyszał lęk, że destrukcyjna złość, jaką zajadle z siebie wyrzucała w końcu ją przeraziła, a on chwytał się tego lęku jak tonący brzytwy, zamierzając wyprowadzać ciosy tam, gdzie miały szansę uderzyć skutecznie.
- Te słowa mnie ranią, Wasza Książęca Wysokość – zapewnił powoli. Nie chciał obnażać swoich emocji przed dwórką, ni tych sztucznych, ni płynących z głębi serca; Haerys była piękną kobietą, dziś budziła w nim głównie gniew, jej powitanie budziło jedynie bezsilną frustrację, a przeszłe wspomnienia podszyte były niemym przerażeniem, ale po latach wyjątkowa barwa jej oczu hipnotyzowała tak samo mocno jak wtedy, krój ust przyciągał nie mniej, a bardziej kobieca sylwetka upodabniała ją do dystyngowanych krewnych. Jej rozkazu nie mógł jednak podważyć. – Czym kiedykolwiek uczynił coś, czym mógłbym cię zasmucić? – zapytał nim pomyślał, być może zbyt butnie, zbyt odważnie wierząc jej strachowi, jaki wcześniej odmalował się na jej twarzy. Musiał być w tej rozgrywce silniejszy, tylko tak byłby w stanie wyjść z tego cały. Musiał zapanować nad sobą, nad drżącymi emocjami, ściągnąć ja na wodzy i nie pozwolić wyrwać się w cwał; musiał opanować mimikę twarzy, pokazać jej, że był do tego zdolny, upewnić się, że ich gorzki sekret był bezpieczny. Dłonie wciąż miał splecione za plecami, gdy przepraszająco skinął głową dwórce odprawionej wreszcie przez milczącą Haerys. Nie drgnął, gdy go mijała, przymykając powieki, może chcąc zebrać myśli a może kryjąc emocje, których nie chciał przed nią obnażyć – i dopiero, gdy zniknęła, postąpił kilka kroków w przód, by podejść do królewny, nieśpiesznie, jak do spłoszonej sarny, której piękno chciał ujrzeć, pozwalając ramionom opaść wzdłuż ciała; nie wyszedł jej naprzeciw, zachodząc ją od tyłu, może bardziej zdradziecko, a może po prostu spełniając jej życzenie. Wsparł się o balustradę tyłem, powoli wspierając o nią dłonie, tuż obok królewny, spozierając na jej dumny profil z boku.
- Wybacz raz jeszcze, pani – odparł, pozwalając sobie już na nieco bardziej nonszalancki ton głosu, zostali wszak tylko we dwoje, bez świadków. Głos wciąż oznaczony był pozorami szacunku, ale tym razem przebiła się przez niego drwina. Gotowa była chronić brata do upadłego, jemu plując w twarz na powitanie – a przecież młody smok nie był w niczym lepszy od niego. W żyłach Lancela też płynęła krew królów. Wzburzona i rozjuszona niesprawiedliwością, choć łańcuchem skuta do ziemi. – Wiem, jak wiele dla ciebie znaczył, pragnąłem jedynie być dla ciebie ostoją. Wesprzeć cię, zgodnie z rolą, która przypadła przecież mnie, nie jemu – Wypowiadając ostatnie słowa ściszył głos do szeptu, znajdował się wystarczająco blisko niej, by go dosłyszała – nie zamierzał jednak ryzykować obecności przypadkowych świadków. Obrócił głowę w jej stronę, uważnie śledząc każde poruszenie twarzy. Nie mógł mieć pewności, czy celował trafnie, jednak gwałtowna reakcja Haerys utwierdzała go w przekonaniu, że w domysłach wspartymi opowieściami dwórki tkwiło przynajmniej ziarno prawdy – ziarno niewygodne, uwierające nie tylko jego dumę. – Niech Siedmiu ma dla niego łaskę, nie zawsze żył z nimi w zgodzie – zauważył ni stąd ni zowąd, wciąż cicho, acz już z wyraźnie niechętnym grymasem na twarzy. Myśl, że sam władca mógł plugawić jego narzeczoną była mu doprawdy wstrętna. – Wszyscy jesteśmy grzeszni, pani. Wygląda na to, że nie na mnie jednego czeka pokuta – dodał, wciąż szeptem, utkwiwszy szmaragdowy wzrok na jej bladym licu. Co zaszło między nią a Daeronem – cokolwiek by to nie było, było to wystarczająco wiele, by na słowo odpowiedzieć słowem, inny mężczyzna mógł skraść cnotę królewny. Odnalazł wzrokiem jej palce, zbyt mocno w nerwach wbite w balustradę oddzielającą ich od ogrodów. – Możesz szukać szczęścia w tym, że to jedyna kara –  dodał gorzko, gniew milczących Siedmiu mógł być straszliwszy, owocować nieślubnym życiem. Wieści z dworu ponownie dotarły do nich od Cerisse – a on czuł się zażenowany, że stawiał własną narzeczoną w jednej linii z kobietą prowadzącą się tak lekko.
- Zginął, bo wyruszył na wojnę, której nie podołał. Nie idź w jego ślady, królewno – odparł na jej ostrzeżenie ze zdecydowaniem, ostro wchodząc w jej słowo, wciąż jednak nie podnosząc głosu, wciąż szeptem, okraszonym już jednak z lęku, który zdusił gniewem. Lęk obnażał słabość, a na tę nie mógł sobie pozwolić. Niedbale odepchnął się dłońmi od barierki, zrywając kwiat z rośliny rosnącej naprzeciw – chcąc delikatnym powolnym ruchem dłoni wsunąć go między delikatne srebrne włosy a ucho Haerys, bacząc na to, by nie dotknąć jej samej. – Gniew szkodzi urodzie, Wasza Książęca Wysokość, a jest czemu szkodzić. To nie musi tak wyglądać. Chcę tylko twojego dobra. Chcę spełnić daną ci obietnicę – mówił wolniej, łagodniej. Pewniej. Odparłszy ofensywę mógł wreszcie przedstawić warunki kapitulacji – a jeśli dobrze pójdzie to może nawet zawarcia pokoju. - Pomimo tego, co zrobiłaś – dodał mimochodem, na moment odwracając spojrzenie w bok, na krótko, zaraz powrócił nim ku królewnie. – Będziesz moja, tego nie zmienisz. Ale na wiele rzeczy wciąż możesz mieć wpływ. Ufałaś mi, Haerys, pamiętasz? – Wciąż przecież miał przy sobie jej chustkę, uwiązaną przy rycerskim pasie. Połączyła ich namiętność, podzieliła rozłąka. Przecież sama tego chciała, pamiętał jej zalotne figlarne uśmiechy w rozciągniętych w czasie wspomnieniach stające się tylko bardziej zalotnymi. Był gotów poruszyć dla niej niebo i ziemię – a ona splunęła mu w twarz na powitanie. Pierwszy raz dosłownie, ale nie pierwszy raz w ogóle.
Powrót do góry Go down
Haerys Targaryen
Haerys Targaryen
Wiek postaci : 17
Stanowisko : siostra króla, królewna kaprysów
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t615-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t650-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t651-fire-walk-with-me#1479

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyNie 26 Sty - 18:52

Każde łagodnie wypowiedziane przez Lancela słowo, ociekające wręcz miodem wyrozumiałości, było niczym potężny, wymodlony podmuch wiatru, uderzający w rozpostarte żagle niepozornego statku. Na pierwszy rzut oka nieszkodliwej łódki, rozwijającej pełnię swych możliwości przy sprzyjającym porywie, zewnętrznej ingerencji w spuszczone dotąd spokojnie płachty materiału. Haerys nie chciała go przecież widzieć, nie dążyła na kontaktu, nie odpisywała na korespondencję, rozkazując dwórkom tworzenie listów dziękczynnych, słanych w odpowiedzi na spływające do Królewskiej Przystani podarunki od narzeczonego. Przedmiotami także gardziła, przez pierwsze lata w kominku lądowała biżuteria, drogocenne figurki, tkane materiały i inne przedmioty, za które biedacy z portu mogliby przeżyć całą dekadę – dopiero od kilkunastu księżycy, gdy powróciła do względnej, emocjonalnej stałości, głównie dzięki wsparciu Daerona, pozwalała sobie na zachowywanie prezentów od Lancela. Ubierała niedorzecznie drogie suknie i obciążała szyję złotymi naszyjnikami, wszystko po to, by budzić zazdrość innych – i by lepiej wpisywać się w rolę młódki przyrzeczonej dziedzicowi Casterly Rock. Tylko zdobione ametystami spinki do włosów kurzyły się w buduarze, jakby Erys nie mogła się przemóc, by wykorzystać coś skalanego Lancelem do podkreślenia swego kobiecego statusu. Wszak to on odebrał możliwość beztroskiego spacerowania po Czerwonej Twierdzy z rozpuszczonymi, srebrzystymi kosmykami; zatrzasnął wrota dzieciństwa zdecydowanie za wcześnie i zbyt brutalnie, by kiedykolwiek mogła o tym zapomnieć.
W odróżnieniu od niego. Wzburzonego, urażonego, uczyniła mu przecież okrutny, plugawy afront, owszem, bez świadków, ale i tak – im więcej oddechów mijało od hańbiącego powitania, tym Haerys czuła większy…nie wstyd, nie żal, zrobiłaby to jeszcze raz, najchętniej zatłukłaby go gołymi rękami; doskonałe wychowanie wywoływało jednak pewien dyskomfort na myśl, że zniżyła się do takiego okazania niechęci. Co innego mogła jednak zrobić? Lannister przeinaczał historię, manipulował faktami, mamił melodyjnym, ochrypłym tonem, budzącym tylko miłe skojarzenia – cały przecież był wspaniały, złotowłosy chłopiec, przystojny, postawny rycerz, młody, charyzmatyczny; idealna partia dla królewny, która wolałaby wyjść za koniokrada lub nawet stajennego.
Zgrzytnęła zębami, słysząc kolejny bełkot, dla osoby postronnej słyszalny jako najromantyczniejsze wyznanie, wręcz nieustępliwa adoracja. Nie usłuchał jej, został przy niej, dalej roztaczając wokół siebie aurę niedorzecznej wspaniałości, tak rażącą coraz bardziej rozwścieczoną Haerys. – Jak długo zamierzasz kryć prawdziwe intencje za fasadą pięknych słów o oddaniu i ochronie? – wysyczała, nerwowo odrzucając część rozpuszczonych włosów za ramiona: spłynęły długą kaskadą aż do talii, a zdobione wsuwki przytrzymujące elegancką fryzurę u góry, zatrzęsły się dźwięcznie. – Daruj je sobie – nie jestem głupia, już nie. Nie dam się na nie nabrać już nigdy więcej, choćbyś szeptał mi do ucha najpiękniejsze poematy – mówiła coraz szybciej, na powrót rozgniewana, choć z całych sił starała się zachować spokój. Poranione opuszki palców już nie wciskały się w kamień a uderzały w balustradę leciutko, w równym rytmie, zdradzając głębokie poruszenie królewny. Łatwiej było mówić, gdy go nie widziała, gdy zdawał się tylko marą z koszmaru, czającą się gdzieś za plecami – tak przecież debatowała z nim przez lata, w nieskończoność odgrywając tamten wieczór. Co mogłaby zrobić, powiedzieć; jakby się zachowała, jak głęboko wbiłaby nóż w jego trzewia albo jak długo spadałby z wykusza wieży, roztrzaskując czaszkę w ogrodzie, w którym teraz przebywali. Takie wizje ją brzydziły, bała się ich, ale zarazem przynosiły tak potrzebną ulgę. Przymknęła oczy, próbując przywołać je ponownie, już wydawało się, że odzyska pełny spokój, milczała jak zaklęta, ale Lancelowi znów udało się sięgnąć do wrażliwego miejsca.
W pierwszej chwili nawet nie zareagowała na jego bliskość, na to, że znalazł się tuż obok niej: otworzyła gwałtownie oczy, zszokowana do głębi, do skręcających się w mdłościach trzewi.  Przekręciła głowę w stronę złotowłosego mężczyzny, wpatrując się w niego z odrazą tak wielką, że nawet piękne valyriańskie rysy zbrzydły, tężejąc, pochmurne i brudne. – Budzisz we mnie wstręt – wyartykułowała prawie bezgłośnie, pobladła na twarzy już niezdrowo, tak, że wyglądała, jakby zaraz miała opaść na podłogę altany. Mówiła prawdę; cała była oburzeniem; nie wierzyła w tą rozmowę, w słowa, na jakie sobie pozwalał. – Nigdy ci nie wybaczę. A gniew Siedmiu spadnie na ciebie szybciej niż możesz się tego spodziewać – wychrypiała, nie zauważając nawet, że cała drży z wściekłości, że stoi już nie bokiem, a przodem do Lannistera, jak szykujący się do ataku smok, najpierw kładący po sobie uszy i rzucający mordercze spojrzenia.  – Zamilcz – rozkazała ponownie, bliska uniesienia dłoni do uszu, by je zatkać; nie chciała słuchać kolejnej porcji jadu, wylewającej się z tak uprzejmych zdań. Gdyby słyszała je znikająca za krzewem kwiatów dwórka, mogłaby zapłakać rzewnie z zazdrości nad takimi wyznaniami kierowanymi ku królewnie – ale nie znała brudnej prawdy, kryjącej się za tą farsą. – I nie waż się mówić o Daeronie – sądzisz, że łgarstwa i obelgi, padające z twych ust, cokolwiek zmienią?– zadarła wysoko głowę, rozjuszona, a gniew dodał jej odwagi. Już nie wycofywała się, wręcz przeciwnie, zrobiła krok do przodu, stając tuż przed nim, wysoka, wyniosła, o indygowych oczach skrzących się buzującą nienawiścią. Bliską pasji stęsknionych kochanków, wyczekujących dnia ślubu.  – Nic nie sprawi, że o nim zapomnę. Nic nie zatrze w pamięci jego mądrości, charyzmy i siły. Nic nie wykreśli go z pergaminów o historii jako wspaniałego Króla, Młodego Smoka, który osiągnął tak wiele – i który osiągnąłby więcej, gdyby nie zdradzieckie żmije– mówiła pewnie, dumnie, zapalczywie, nie odrywając spojrzenia od ciemnozielonych oczu Lancela. – Nie uczynił w swym życiu nic złego, nie sprzeniewierzył się Siedmiu, a jeśli błądził, naprawiał swe przewiny, tak, jak na honorowego człowieka pełnego godności przystało – urwała, a ogień w oczach nie zgasł, lecz zatrzepotał; Daeron nie był niewinny, lecz czy było to grzechem? Obdarzał swą łaską wiele dam, dwórek i egzotycznych kobiet, odreagowywał niesamowitą presję, ciążącą mu na ramionach – a Haerys wybaczyłaby mu znacznie więcej, był wszak królem. I jej bratem, pierworodnym synem z rodu Targaryenów. – Kara? Za cóż?– powtórzyła, nic nie rozumiejąc; czyżby zapędziła się w swej emocjonalnej przemowie? A może nerwowy dygot, wstrząsający smukłym ciałem, utrudniał koncentrację na tyle, by pojęła obrazoburcze insynuacje. Gniew zamieniał się w furię, nawet nie drgnęła, gdy wsunął za jej ucho piękny kwiat; zdawała się nie widzieć niczego oprócz jego przystojnej twarzy, zmieniającej się w ohydną, gdy tylko kontynuował potworne oskarżenia. Insynuacje. Potworne sugestie, dotykające tematu najwrażliwszego: śmierci Daerona.
Tego wybaczyć mu nie mogła. Nie myślała, nie planowała; to działo się samo, dłoń unosząca się, by wymierzyć policzek. Bolący pewnie mniej niż muśnięcie skrzydeł ćmy, zabolała ją ręka; pochwyciła własną dłoń w palce drugiej, a z szeroko otwartych oczu popłynęły łzy. Żalu, żałoby, rozpaczy, tęsknoty, przeraźliwego smutku i zagubienia. W tym co czuła, jak się zachowywała, jak wielkie obowiązki na niej ciążyły, którym najwyraźniej nie potrafiła podołać, zachowując zimną krew. Na schodkach pojawiła się zaniepokojona dźwiękiem płaczu dwórka, ale Haerys odprawiła ją gestem trzęsącej się dłoni, na którą ciągle patrzyła, z niedowierzaniem, lękiem i bezbrzeżnym smutkiem. – Świniopas ma w sobie więcej manier, rycerskości i dobroci niż ty; wolałabym nazywać się jego niż twoją – wysyczała tak cicho, że prawie niesłyszalnie, a zjadliwy ton mógł zagłuszyć nawet szelest liści. Nie mówiła szczerze, ale w tym momencie nienawidziła Lancela jeszcze mocniej niż przed kwadransem, gdy dzieliło ich pięć lat i wiele niechęci. Pokazał się od jak najgorszej strony, a im piękniej mówił i przystojniej wyglądał, tym mocniejszą pogardą go obdarzała. – Wasza Książęca Wysokość, tak masz się do mnie zwracać – dodała dumnie, choć łzy dalej ciekły po twarzy, a głos zbliżał się momentami do żałosnego pisku.  Ukryła twarz w dłoniach, by się uspokoić, nieświadoma, że piękny kwiat dalej podkreśla biel włosów. Musiała przestać, nie mogła dać się sprowokować, uwierzyć w te hańbiące słowa; nie uczyniła przecież nic złego. Była królewną, a on – był królewskim gościem, fundatorem wojen i dziedzicem fortuny, która mogła sprawić, że Dorne ponownie stanie się celem, płacą krwawą cenę za królobójstwo. Przełknij dumę, Haerys; są rzeczy ważniejsze niż prywatne cierpienie – zemsta, zemsta na Dorne, na tych, którzy zamordowali ukochanego. Tą osobistą możesz wymierzyć później, czyż nie?. Tak, powinna słuchać tego głosu, dać mu się poprowadzić: wyprostowała się, powstrzymując płacz, choć policzki ciągle były mokre od łez a oczy zapuchnięte. – Nie czuję się zbyt dobrze, sir – wyartykułowała nieporadnie, słabo, zagubiona, gniewna i wystraszona swym wybuchem, chcąca wydrapać mu oczy i jednocześnie sprawić, by zapomniał o afrontach tego spotkania. Na usta cisnęło się wiele słów, wrzasków i przytyków; ale brzmienie własnego imienia w jego ustach wskrzeszało najpotworniejsze koszmary, znów zmieniając ją w bezradną dziewczynę, muszącą sprostać wymaganiom dobrego wychowania. – Powinnam wrócić do swych komnat, a ty zapewne marzysz o odpoczynku. Droga z Casterly Rock musiała być daleka – przemawiała dalej jak we śnie, chwiejąc się lekko na nogach, tłumiąc w sobie zżerającą ją żywcem nienawiść. Czy mogła dodać jej sił, czy jak teraz – będzie odbierać jej coraz więcej? Zdrowy rozsądek, spokój ducha, świętą wiarę w brata, w końcu – nawet dom i własną tożsamość jako Targaryenki?
Powrót do góry Go down
Lancel Lannister
Lancel Lannister
Wiek postaci : 21
Stanowisko : rycerz, złoty lew, dziedzic Casterly Rock
Miejsce przebywania : Casterly Rock
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t585-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t629-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t980-and-mine-are-long-and-sharp#5623

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyPon 27 Sty - 18:51

Mięśnie jego twarzy drgnęły, a lada moment pozostały niezmienne; starał się jak mógł zamaskować rosnącą niezgodę na rzeczywistość, jaka go zastała, walczył ze sobą wewnętrznie, wstrzymując rosnący gniew; zarzuty królewny nie były nieuzasadnione, Lancel krył się za fasadą kłamstw, które obmyślał całą drogę - ale jej słowa były niecelne, uderzały na oślep i uderzały głupio, przecież nie przybył tutaj po to, żeby ją zranić, nie obmyślał nocami tortur, jakimi ją uraczy, nie zastanawiał się nad tym jak skręci jej kark, kiedy zostaną we dwoje, choć na krótki moment, owszem, i taka myśl go nawiedziła. Zarzucała mu najgorsze zamiary, ale przecież wcale z takimi do niej nie przyszedł; wiedział, zapędził się tamtego dnia, posunął się o krok za daleko - zmarszczył brew, odrzucając podszepty sumienia, czy uczynił wtedy coś wbrew jej woli, czy nie chciała sama z nim zostać? Miał w głowie mętlik, chaos skrzących, zderzających się o siebie myśli.
- Nie zamierzam szeptać ci żadnych poematów - obruszył się, wchodząc jej niemal w słowo, przysięgając sobie, że jeszcze dziś spali tę wydartą stronicę, którą skradł z biblioteki Casterly Rock, tę z miłosnymi balladami, której nie zdążył się jeszcze nauczyć. Zacisnął usta, napięta żuchwa zdradzała napięcie, w grymas niechęć, nie był zły, był jak wściekły rozdrażniony lew gotów pożreć każdego, kto z nim zaigrał. - Mogę tak długo, królewno - opowiadać ci mrzonki o swoim oddaniu, grać rolę oddanego narzeczonego, który rozciągnie przed tobą dywan z kwiatów, który co dzień będzie chwalił jej wszelkie atuty, dbał o nią, troszczył się o nią, otoczy ją bezpiecznym kokonem własnych wpływów. Oczywiście, że mógł, ba, zamierzał. Haerys nie chciała ślubu, i on miał wiele obaw, ale wiedział, jak ważne było to dla ich rodziny - w tym i dla ochrony Lannisportu. A dla rodziny zrobiłby przecież wszystko, znacznie więcej, niż poślubił piękną kobietę. Bo Haerys była piękna. Nie musiał przeciągać wzrokiem za jej błyszczącą kaskadą srebrnych włosów, gdy te opadły ku talii, nie musiał pomiędzy wzburzonymi rysami dopatrywać się bezbrzeżnego piękna tęczówek rzadkiej barwy indygo, nie musiał doszukiwać się ponętności pełniejszych niż przed laty ust skrojonych tak kształtnie, nie musiał wsłuchiwać się nadto w jej głos, by usłyszeć, że, nawet w gniewie, brzmiał jak słowiczy śpiew. Cała jej sylwetka, postać, przypomniała posąg, figurę, rzeźbę otoczoną czcią, valyriańskie dziedzictwo czytelnie odznaczało się nie tylko na jej cechach zewnętrznych - nawet w jej gniewie iskrzyło coś iście ognistego, smoczego. Grzmiała dostojnością, przyciągała wzrok niby królewski klejnot, którym wszakże była. Wiedział, że małżeństwo z nią było zaszczytem - i nic to, że nie był przy tym błędnym rycerzem, ona nie mniej różniła się charakterkiem od królewien z baśni. Nic to, bo jej słowa i tak łamały jego serce; ból był nieznośny, dziwny, niespodziewany, gubił się w nim, tak jak gubił się w samym sobie. Nie dał tego po sobie poznać, gdy arogancko uniósł podbródek wyżej, słysząc, iż spadnie na niego gniew Siedmiu - wiedział, że nie, choćby i dlatego, że Siedmiu, w których jej ostatni żywy brat wierzył tak gorliwie, było bóstwem wybitnie milczącym. Nie nagradzali i nie karali.
- Nie uciszysz mnie rozkazem - zastrzegł wpierw, bo z tym winna pogodzić się już teraz, niebawem przed obliczem Siedmiu obiecają, że ona będzie jego, a on jej. Jeśli sądziła, że krzyk wystarczy, by się od niego odpędzić, srogo się myliła. - Ni to kłamstwo, ni obelga, co padło z moich ust, Wasza Książęca Wysokość - silny akcent położony na jej tytuł wypowiedziany został z wybitnie czytelnym jadem.  - Chciałbym, by było inaczej - wówczas nie tylko ty nie musiałabyś ronić łez po nocach. To przez jego ambicje czyni to całe Siedem Królestw - już nie tylko sześć, Dorne też opłakuje zmarłych. Przez nadambicje dziecka, które nie potrafiło podbić jednej cholernej krainy mając do dyspozycji połączone armie całego kontynentu. Najlepszych rycerzy Westeros i wodospady złota płynące z Casterly Rock. Młody smok nie był smokiem, najdalej wróblem. Skąd to uwielbienie w jej oczach, żar w głosie, gdy o nim, utęskniona, mówiła? Czym zasłużył sobie na takie uwielbienie? Przerośnięte ego tak łatwo zdobywało niewieście serca? Gniew iskrzył i w jego oczach, z napięte mięśnie twarzy zdradzały poruszenie - baczył jednak, by nie drgnęły zbyt oczywiście, starając się trzymać nerwy na postronku; ten, który skąpał Dorne we krwi budził w niej miłość, on - jedynie wstręt. Zacisnął usta, unosząc głowę wyżej, by mocniej zagórować nad jej sylwetką, gdy zwróciła się ku niemu, stanęła naprzeciw tak blisko, na wyciągnięcie ręki.
- Historia dopiero go osądzi, królewno  - wszedł w jej słowo, znów, powstrzymując znacznie dosadniejsze słowa; Daeron nie był dobrym królem, dobrym władcą, nie był dobrym strategiem. To jego błędy były przyczyną porażki. - Cóż takiego osiągnął prócz przegranej wojny? Zdobył zachwyt niewiast? Piękne lico to jeszcze nie polityczny benefit, choć nie spodziewam się, byś pojmowała podobne zawiłości - oświadczył niechętnie, tonem przepełnionym jawną kpiną, gdy zostali już sami pozwalał sobie na więcej, nie cedził słów przez sito poprawności, choć powinien; te najostrzejsze zachował dla siebie, resztką sił ściągając nerwy na wodzy, ściszając głos, by jego slowa nie wydostały się poza dzielącą ich niewielką przestrzeń, padając niby słowa goryczy, słowa pasji między dawno niewidzianymi kochankami. Nachylił się nad jej ramieniem, by jego słowa mogła dosłyszeć tylko ona - były pchane gniewem, podsyconą nienawiścią, a nade wszystko żalem i rozgoryczeniem, jakie spotkały go w Królewskiej Przystani. - Dornijskie żmije wyświadczyły nam wszystkim jedynie przysługę - syknął jej w ucho, cicho, bacząc, by jego słowa nie dostały się do słyszenia tym, których nie widział, a którzy mogli przecież czaić się w pobliżu. Straże zdawały się znajdować w wystarczającym oddaleniu, by rozmowa ta nie była dla nich słyszalna. W porę jednak pojąć musiał, że wypowiedział o słowo za dużo - gdy jej dłoń uderzyła jego policzek uderzeniem, które paliło rosnącą frustracją; ból był okrutny, choć bynajmniej nie fizyczny. Upokorzyła go tego dnia po raz drugi, a on wciąż - mógł jedynie zacisnąć pieści, napiąć mięśnie, ścisnąć żuchwę i znieść tę zniewagę. Jego głowa przechyliła się w bok, złote włosy okryły ją jedwabną kurtyną, gdy serce płonęło żarem zemsty - sama rozpoczęła tę wojnę, wierzył w to, chciał uraczyć ją wściekłym odwetem, na który zasłużyła. Nie odwrócił w jej stronę głowy od razu, na krótko zamykając oczy, aż piekące skórę uczucie nie zniknęło całkiem. Nawet nie dostrzegł dwórki, która zjawiła się w tym czasie - równie prędko odprawiona gestem królewny. Ściągnął brew, słysząc szloch, jaki pojawił się wkrótce, mając ochotę zmiażdżyć dłóńmi własną głowę - nie rozumiał jej, a ten brak zrozumienia wzbudzał bezradność, którą mógł przekuć jedynie w żal. Zapanował nad emocjami nim podniósł głowę, dumnie spoglądając prosto w jej wyjątkowe oczy - i choć w źrenicach iskrzyła złość, bladą twarz otulała jedynie mdła obojętność - i zawód, tak wielki, jak dzieląca ich dziś przepaść. Jego dłonie powróciły za plecy, gdzie splotły się w tym samym geście, co na początku rozmowy. Wolałaby świniopasa, zwykłe prosię miało w sobie więcej kultury, niż ona dzisiaj.
- Do świniopasów też lgniesz, moja pani? - zapytał z zawodem, dumnie unosząc podbródek jeszcze wyżej, co sił panując nad wyrazem twarzy, by nie zdradził prawdy, nie zdradził bólu, jakim parzyły go jej słowa. Ton jego głosu był oschły, choć drżał, nagromadzeniem tłumionych emocji. - Rad byłbym spełnić twe życzenie, lecz to, jak mniemam, wykracza daleko poza moje możliwości - cedził kolejne głoski ostrożnie, skąpiąc nienawiści, jaką były przesycone. - Starczy, że zejdziesz z twierdzy, żołdacy z radością wezmą cię w obroty - dodał, wciąż szeptem, tak przesyconym jadem, żalem i goryczą, że sam nie poznawał siebie. - Nie musisz być żoną rycerza, możesz uciec z ulicznym ordynusem - dodał, nim powstrzymał język, nim się zająknął, nim zdrowy rozsądek kazał mu wyciszyć myśli. Znalazłby ją - choćby miał za nią jechać pod sam Mur. Dostrzegł łzy na jej policzkach, skrzące się przy oczach, łzy - czego? żałości, gniewu, złości? Uniósł spojrzenie wyżej - tylko po to, by w nie nie patrzeć. Ale szloch nie mijał, a pogłębiająca się słabość królewny przełamała jego opór, kując sumienie ostrą brzytwą. Mógł zamknąć gębę wcześniej. Zwrócił ku niej spojrzenie, wodząc nim po jej twarzy, na której nagle objawiło się tak widoczne zmęczenie. Powinien odwrócić się i odejść - tak po prostu.
- Moja pani - szepnął zamiast tego, wyciągając ku niej ramię, by pomóc jej stanąć pewnie na chwiejnych nogach; dostrzegał ich zawahanie, drżenie, nie mógł pozwolić jej upaść przy nim. Był nie tylko jej narzeczonym, był też jej rycerzem. Sam nie rozumiał swoich motywacji, gdy wolna dłoń opiekuńczym gestem otoczyła jej zewnętrzne ramię, pomimo krążącej w żyłach złości, jadowitej urazy oddzielającej ich od siebie grubym murem. Winien się wycofać, a jednak nie poczynił ani kroku, znieruchomiały nie potrafiąc odsunąć się od Haerys. Nie czuła się zbyt dobrze - wszystko wskazywało na to, że pogłoski o jej zdrowiu nie były wcale przesadzone. Jej łzy, jej płacz, nie pozwoliły mu zadać kolejnego ciosu. - Zawołam... zawołam Cerisse - zaproponował, bez przekonania, gdy jego dłoń dotknęła jej ramienia, delikatnie - subtelnie - usiłując ją zgarnąć bliżej siebie, zupełnie jakby słowy wypowiedziane przed paroma chwili - rzucane jak kamienie - nie miały większego znaczenia. Miały, miały też dla niego, poraniły serce wstęgami bólu, których jeszcze do końca nie pojmował, zagubiony w dzisiejszym dniu niemal równie mocno, co ona sama. Nie przestał być na nią wściekły, nie przestał się złościć, ale coś paraliżowało jego gniew tak samo, jak paraliżowało ciało, gdy  - po raz pierwszy przecież - ujrzał ją w tak poważnym stanie.
Powrót do góry Go down
Haerys Targaryen
Haerys Targaryen
Wiek postaci : 17
Stanowisko : siostra króla, królewna kaprysów
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t615-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t650-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t651-fire-walk-with-me#1479

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyWto 28 Sty - 12:56

Oddychała płytko, jak po rozpaczliwym biegu, by ratować własne życie, do którego nigdy przedtem zmuszona nie była – Lancel wyrywał ją z poczucia bezpieczeństwa, ze znajomych kolein królewskiej rutyny, gdzie nikt nie ośmieliłby się świadomie ją ranić. Za podniesienie ręki na reprezentantkę Targaryeńskiej krwi groziła śmierć, dlaczego więc stał przed nią złoty Lew z Casterly Rock, dumny i chmurny, ociekający arogancją? Spoglądała na niego z niedowierzaniem, szybko zmieniającym się w ból. Nie dlatego, że odmówił adorowania jej najpiękniejszymi słowy, te nie znaczyły już dla niej nic – przynajmniej w tym momencie, bo mimo rozpaczy pozostała łasą na prezenty oraz westchnienia królewną – a dlatego, że śmiał zachwiać jej światem, a później, gdy nieco pewniej stanęła na nogach, podnosząc się z bagna traumy, powracał, tak, jakby nic się nie stało. Jakby to ona zawiniła, witając go w hańbiący sposób.
- Jeśli gardzisz poleceniem swej pani jak krnąbrny, niewychowany chłopiec – nie uciszę, ale straże tak, mogą uciszyć cię na dobre i wymierzyć sprawiedliwość w imię bogów – wycedziła dychawicznym szeptem, tak, że słowa wręcz zlewały się ze sobą w trudny do zrozumienia wir emocji. Buchających z jej ciała niczym żar, czuła to niemal fizycznie, a furia miażdżyła ją razem z strachem. Nie o niego, Lannistera najchętniej widziałaby wiszącego przez długie tygodnie na szubienicy, aż ciało odłączy się od kości a kruki wydziobią oczy - ku przestrodze wszystkich gwałtowników; bała się o siebie, o to, co uczyniła. Wystarczyło zetknięcie się z przyczyną głębokiej traumy, by zasklepione rany otworzyły się ponownie, ropiejące, owrzodziałe, niszczące przekonanie o swej niewinności. Poszłaś za nim wtedy, łaknęłaś dalszych pochlebstw, chwaliłaś się nim, bawiłaś, kokietowałaś – nie chciałaś t e g o, ale bierzesz za to odpowiedzialność. Nienawidziła tego głosu, wcale nie złośliwego i demonicznego, wtedy mogłaby uznać go za grzeszny podszept. Sugestie zaś odbijały się w jej głowie echem spokojnym, surowym, przed laty tak wyobrażała sobie odpowiedź Ojca na zalęknione modlitwy wiernej. Jakże mogłaby je zignorować? Jak nie uznać za głos rozsądku? Obnażając prawdę o wydarzeniu sprzed lat skazałaby na śmierć także i siebie, była co do tego coraz bardziej pewna, zwłaszcza, gdy obserwowała zachowanie Baelora, mającego lada dzień posiąść całkowitą władzę nad prawem – i najbliższą rodziną. Wiara zaślepiła go do tego stopnia, że nie pomścił ukochanego brata, Króla zamordowanego na obcej ziemi, jakże więc mogła mieć nadzieję, że wykaże się zrozumieniem i litością wobec zhańbionej kobiety?
Emocjonalne rozchwianie objawiało się na jej twarzy, ba, w całej posturze, walecznej i zalęknionej jednocześnie. – A cóż takiego osiągnąłeś ty? Piękne lico to nie wszystko, złoto także nie zapewni ci chwały – weszła mu w słowo, wykorzystując obelgę na swą korzyść, starając się otrząsnąć, znów przystąpić do słownej potyczki, cichej niczym szelest liści, pełnej jednak jadu, ściekającego bezgłośnie po smoczych kłach. Mimowolnie oddawała mu pochlebstwo, był przystojny, postawny, o lśniących włosach, oczach zielonych niczym szmaragdy – podobał się jej, to dlatego pozwoliła mu na więcej, ofiarowała mu swój pierwszy pocałunek, zachęciłaś go, rozochociłaś, skusiłaś, ty mała… Potrząsnęła gwałtownie głową, nerwowo, dla postronnego obserwatora zupełnie bez powodu, gdy tak naprawdę wewnętrzny syk w umyśle królewny przechodził w trudny do zniesienia jazgot.
Zapewne dlatego reagowała instynktownie, rzucając się z pazurami na agresora – i choć nie podrapała przystojnej twarzy do krwi, to policzek był równie skuteczny. W uciszeniu najpodlejszego zdania, krzywdzącego tak samo mocno, jak brutalny czyn przed kilku laty. Już nie wyimaginowana trucizna spływała po twarzy, a łzy, równie kwaśne, nieprzyjemne, rozpuszczające jednak spinający mięśnie chłód. Jak w zwolnionym tempie widziała odskakującą głowę mężczyzny, twarz zbyt długo odwróconą profilem, arystokratyczne rysy, mocną żuchwę. Jak ktoś tak piękny mógł kryć w sobie tak wiele zła i podłości?
- Kochałam go miłością, jakiej ty nigdy nie zaznasz – wychrypiała, obejmując się ramionami, nawet nie próbując hamować łez, zalewających rzęsiście jej twarz. Brzydko, podkreślając podpuchnięte oczy, drżące wargi oraz ogólne rozedrganie sylwetki. Wątpiła, by się tym przejął; odwzajemniał jej nienawiść w dwójnasób, raził nią niczym mieczem, podążał tylko za samczymi potrzebami, nie bacząc na nic innego. Gdy była młodsza i naiwna sądziła, że darzy ją szczerym uczuciem, że uwielbienie może sprawić, że i ona z czasem odwzajemni jego siłę, ale zaprzepaścił tę szansę, skazując ich obydwoje na wieczną nienawiść. Wyniszczymy się nawzajem – tym razem odezwał się inny głos, równie spokojny, przejmujący Haerys przeraźliwą wizją. Jeśli wyjawiłaby prawdę, zginą obydwoje, ukarani za zbrodnię przeciw moralności Siedmiu – jeśli zaś tego nie zrobi i będą kontynuować zażartą walkę, zabiją się wzajemnie; zabiją przyszłość smoczych dzieci, przyszłość Westeros płynącą w żyłach królewny, stanowiącej gwarancję dalszego sojuszu z jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych rodów.
Wcześniej mogła łudzić się, że do tego nie dojdzie, udawać, że wierzy w obietnice Daerona, ale one zginęły razem z nim, rozsypując się po nieskończonych piaskach dornijskiej pustyni. Wychowano ją w poszanowaniu dziedzictwa, przekonaną o tym, że rodzina jest warta każdego poświęcenia – tłumiła więc pragnienie ucieczki, choćby i w ciemność wokół Nieznajomego, odzyskując resztki poszatkowanego rozsądku. Lancel złamał ją, jej przyszłość, jej ciało, ale nie smoczy kręgosłup, stworzony z prastarych kości bestii wytrzymujących to, co niemożliwe. I ona zamierzała stać się tak niewzruszona, twarda, gotowa wypełnić przygotowane dla niej przeznaczenie. Nawet, jeśli na razie czyniła to roztrzęsiona i we łzach.
- Nie lgnę do nikogo – wyrzuciła głucho, nie mając sił na to, by zamachnąć się na niego po raz kolejny lub kontynuować słowną walkę i tak zbyt cichą, by móc w tonie głosu pozbyć się choć odrobiny nienawiści. – Tego chcesz? Tego mi życzysz? Tym mi grozisz? Obrzydliwą krzywdą?– spytała histerycznie drżącym od płaczu tonem; nie chciała sobie tego wyobrażać, siebie i mężczyzny, jakiegokolwiek, a co dopiero kogoś z pospólstwa. To nic, że ona zaczęła zjadliwą i kłamliwa złośliwość: działała w typowy dla siebie sposób, najpierw mówiąc a dopiero później myśląc o konsekwencjach, przerażających ją samą.
Wyrwała ramię z jego uścisku, zachwiała się, podtrzymując się kamiennej balustrady. Nie chciała go dotykać, budził w niej strach i wstyd – a jednocześnie pragnęła, by ktoś ją uspokoił, otoczył ramionami, ukoił lęk, pogłaskał po włosach, szepcząc do ucha łagodzące szloch słowa. Kiwnęła tylko głową, tak, Cerisse mogła jej pomóc, ale nie tak, jak tego potrzebowała. Nie tak, jak przez całe lata czynił to ukochany brat. Nie tak, jak miał czynić to narzeczony – zamiast opoką stający się przyczyną każdej z niszczycielskich burz. Podsycanych też przez nią, zareagowała szaleńczo jeszcze zanim dałaby mu szansę przeprosić: dopiero teraz, gdy łzy jak deszcz zmywały z niej furię, zdawała sobie z tego sprawę. Otarła oczy zaciśniętymi piąstkami, odwrócona do niego tyłem, nie chcąc, by widział ją w takim stanie – brzydką, czerwoną – i by ujrzał w jej oczach coś oprócz pogardy i gniewu. Wahanie: dotyczące jej winy, jej reakcji, jej zachowania. Powinna przeprosić, niemalże czuła ostrą krytykę matki, ba, nawet Daerona, uznającego jej występek wobec lorda finansującego życie Korony, ale nie potrafiła się przemóc, nie, kiedy ciągle czuła dotyk jego dłoni na własnej ręce, tak, jak przed laty. – Jak mogłeś mi to zrobić? – pisnęła cicho, wpatrzona we własne dłonie; mówiła o tym, co uczynił przed laty, ale i o tym, co powiedział przed momentem. – I jak mamy służyć naszym rodom razem? Jak to sobie wyobrażasz? – wyrzuciła z siebie już słabiej, bezradnie, nie z gniewem. Ramiona opadły, płacz przestał wstrząsać barkami, łzy przestały wpadać do ust przy każdym spazmatycznym oddechu. Bała się tego, co miały przynieść następne księżyce – a mieli stawić czoła tym i nadchodzącym po nim dekadą jako niewyobrażalna w tym momencie jedność.
Powrót do góry Go down
Lancel Lannister
Lancel Lannister
Wiek postaci : 21
Stanowisko : rycerz, złoty lew, dziedzic Casterly Rock
Miejsce przebywania : Casterly Rock
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t585-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t629-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t980-and-mine-are-long-and-sharp#5623

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyNie 2 Lut - 2:07

Zacisnął szczękę, mięśnie jego twarzy tężały, gdy usiłował zachować spokój mimo irracjonalności zachowania królewny; duma bolała go podwójnie, wpierw za ślinę na twarzy, potem za piekące uderzenie, był wściekły, gotował się od środka, bliski wyzionięciu żywym smoczym ogniem tych wszystkich krzywd; wiedział jednak, że musiał opanować wszystkie złe myśli, odegrać przedstawienie do końca, przyjmując rolę wiernego rycerza i oddanego narzeczonego, który bez wytchnienia pomknął ku swojej królewnie, niczego nie pragnąc ponad jej szczęście. Musiał ochłonąć, zatrzymać przyśpieszone bicie serca, opanować złość, zatrzymać furię huraganem pragnącą przejść przez całą tę altanę. Nie było to dla niego proste, przypominał wszak płomień, który wybucha żarem, który trudno opanować - i pali się aż do zgliszczy. Takim działaniem można jednak było dość jedynie do samozniszczenia, a wszystko co robił - robił dla rodziny. Jej zniszczyć nie zamierzał, ze sobą ani bez siebie.
- Zetną mnie dla kaprysu królewny? Jesteś pewna, że to ja zachowuje się jak dziecko? - zapytał niemal beznamiętnie, trzymając nerwy na wodzy; przez jego słowa mogło przedostać się zgrzytnięcie zębów. Przez całą tę rozmowę toczył wewnątrz siebie bolesną walkę o zachowanie kamiennej twarzy. - Nic dziwnego, że dogadywaliście się ze zmarłym bratem, on też to lubił, rozpętywać nonsensowne wojny - gorzko szeptał słowa, które przeznaczone były tylko dla niej, zbyt cicho, by mogły wymknąć się poza teren alkowy. - Nie będziesz moją panią, Haerys, będziesz moją żoną, więc przestań mnie traktować jak poddanego - syknął na jednym wdechu, powstrzymując jakikolwiek zbędny gwałtowny ruch ciała. Czyż nie potrafiła tego pojąć, podejść do niego tak, jak powinna - z należnym mu szacunkiem - zamiast uparcie wypierać rzeczywistość, jaka wkrótce miała ich połączyć? Będzie, kiedyś, jak było teraz? Nic nie wskazywało na to, by ich narzeczeństwo miało zostać zerwane, kwestia ich wspólnego życia nie była już kwestią dalekiej przyszłości, lat, jedynie bliskich miesięcy, może nawet tygodni. Kim była teraz - królewną, córką zmarłego króla i siostrą dwóch kolejnych. Tylko tyle i aż tyle. Znaczenia nie miała ona a jej powiązania. Prychnął, miała rację, nie osiągnął wiele. Nie zdobył chwały na wojnie w Dorne, nie niósł dumnie sztandarów swoich wojsk w jakiejkolwiek bitwie. Nie zwyciężył tuzina turniejów, nie powalił setki przeciwników. Był młody, jego księga była jeszcze otwarta, miał czas. Zapełni ją wyczynami, o których będą śpiewali chrzanieni bardowie. Bo potrafił. Bo mógł. Bo był bardziej ambitny, niż Daeron kiedykolwiek, bo był od niego lepszy. Oczywisty komplement nie przedarł się przez jego gniew, furia znów zajaśniała w szmaragdowych tęczówkach, pozostając wciąż jedynie tłumionym cieniem. Wiedział, że musiał pozostać opanowany.
- Mam czas - wycedził przez zaciśnięte szczęki, wciąż cicho, wszak ta nawałnica ledwie uderzała w okna, hucząc wiatrem gdzieś z oddali, a jednak był to pomruk przypominający lwi; był wściekły, ale baczył na to, by nikt nie podsłuchał żywiołowej rozmowy utęsknionych kochanków. Gdy jednak tak gorliwie wpatrywał się w jej lico, gdy z jej oczu popłynęły łzy, a z ust padło okrutne stwierdzenie, poczuł się znacznie mocniej upokorzony niźli wtedy, gdy splunęła mu w twarz i wtedy, gdy poczuł na policzku jej cios, bo oto padły słowa prawdziwe, w to nie wątpił. Jego przyszła żona kochała innego mężczyznę, brata, z którym dzieliła całe dotychczasowe życie. I na zawsze już będzie wspominała jego wyidealizowany w nastoletniej głowie obraz. Ale - czy on tego potrzebował? Trudno rzec, czy nie pragnął tego naprawdę, czy pod wpływem chwili i wyznania zbyt mocno przesyconego prawdą zwyczajnie pojął, że nie będzie mu to dane, w jednej chwili jednak odrzucił myśl, by mogło mu tego brakować. Mógł dać jej znacznie więcej niż tylko szkarłatny płaszcz zdobiony złotym lwem, ale wszystkim tym - gardziła niby rzuconą jej pod nogi starą suknią służki.
- Sama sobie grozisz, nieprzerwanie wtedy i dziś - syknął w końcu, wystarczająco rozgniewany całą jej postawą, każdym słowem rzuconym jak kamień, każdym ciosem, rzeczywistym i niewerbalnym, każdym upokarzającym gestem. Przybył przecież w dobrej woli, zaczął przedstawiać jej warunki rozejmu, pertraktować pokój, a ona... ona... - Sama stwierdziłaś, że milsze jest ci towarzystwo pastuchów nad moje - przytoczył jedynie jej słowa, nic nadto, sam przecież nigdy nie pozwoliłby, by ktokolwiek ją skrzywdził. A za chrzanionym pastuchem, z którym spróbowała by uciec - ruszyłby ich śladem choćby do ruin Valyrii i to przez Dymiące Morze. Był przy niej jako dziecko, dorastał w blasku jej rozkwitającej urody, nim wszystko zrujnował zbyt śmiałym gestem, ale przez cały ten czas zdążył uwierzyć, że to ona była mu pisana - i ponad nią nie chciał już innej kobiety, nawet jeśli to co go ku niej ciągnęło było w tym momencie jedynie palącą nienawiścią, podsyconą bezradną złością. - Sama tam wtedy ze mną przyszłaś - syknął w końcu, przybliżając twarz bliżej niej, z jednej strony po to, by ściszyć głos mocniej, z drugiej po to, by mieć pewność, że słowa te dotarły do jej uszu dobitnie. Kokietowała go tamtego dnia, zwodziła, doskonale wiedząc, czego pragnął. Jej. Ale ona go odrzucała, odrzuciła go wtedy, odrzucała też teraz, gdy wyrwała ramię spod dotyku jego dłoni - a chciał ją przecież tylko pocieszyć, otrzeć łzy z twarzy, wesprzeć, jak wesprzeć winien przyszłą żonę. Jej gest był jak kolejny rzucony kamień, tym razem ten, który ściąga już lawinę.
- Jak mogłem - co? Jak mogłem przyjść tutaj, jak mogłem chcieć cię ujrzeć? Jak mogłem łudzić się, że pomówisz ze mną po pięciu latach milczenia? - Ściągnął łopatki razem, przyjmując dumniejszą postawę, niby lew nad ofiarą demonstrujący swoją siłę. - Jak mogłem myśleć wtedy, że ty... - że ty nie łżesz jak suka, rozpaczliwie szukająca poklasku i atencji wśród zapatrzonego w twoje oczy giermka, zbyt głupiego, by pojął, kim naprawdę był. Proste słowa wypowiedzieć było najtrudniej, jeśli przez moment zawahał się, widząc jej łzy, czy nie powinien przeprosić, wrócić myślami do tamtej chwili, dać jej tego, czego pragnęła - wszystko runęło, gdy ogień jego gniewu przeskakiwał na kolejne fortyfikacje. Nie chciał wtedy wcale jej krzywdy, nie wszystko zresztą z tego wieczora pamiętał. Wypił za dużo wina, a reszta zadziała się bez jego wiedzy, jakby był gdzieś poza swoim ciałem, boleśnie przytrzymującym małą Haerys; pamiętał pojedyncze obrazy, dłoni na jej szyi, wyciągniętego w górę bladego ramienia, szelest opadającej sukni i falę rozkoszy przenikającej ciało zbyt zachłannie. Gniew tylko rósł, sycony bezsilnością, frustracją, złością na samego siebie, na rzeczywistość, która nie była jego udziałem. Wciąż miał przy sobie jej chustkę - jak mógł łudzić się, że jej gest coś znaczył? - Nie będziemy służyć razem, królewno, ty będziesz służyć mi. Urodzisz mi dzieci, syna, który będzie dziedzicem Skały i w żyłach którego popłynie smocza krew. - Wciąż nie pojmowała, czym było małżeństwo? Miała stać się od niego zależna, nie tylko ciałem. - Ku uciesze naszych rodzin połączonych trwałym sojuszem - oznajmił gorzko, niemal wypluwając kolejne słowa - wciąż jednak nie podnosząc tonu. - Sama wybrałaś sobie tę drogę, Wasza Wysokość - dodał, wciąż z goryczą, cofając się od niej pół kroku - już nie próbując jej dotknąć, już nie próbując jej uspokajać, już nie próbując otaczań opiekuńczym ramieniem; czy nie tak właśnie, z dystansem, kazała mu się do niej zwracać? Czy nie tak właśnie, z dystansem, mogli żyć, gdy ich role się odwrócą? Szept ociekał ironią, on kipiał złością. Odrzuciła go dziś w każdy możliwy sposób. Obraziła bardziej, niż ktokolwiek wcześniej. Znieważyła bardziej, niż miała do tego prawo.
A kto sieje wiatr, ten zbiera burzę, królewno.
I nic to, że on był zalążkiem całego konfliktu, że do punktu, w którym stali dziś obydwoje, doprowadziły go jego nieprzemyślane działania, nie przeszła mu w związku z tym do głowy nawet najlichsza refleksja, ni jedna myśl, wypierając winę ze zdarzeń, które pamiętał inaczej niż ona. Mógł przecież nią wzgardzić równie łatwo, jak ona łatwo gardziła nim.
Powrót do góry Go down
Haerys Targaryen
Haerys Targaryen
Wiek postaci : 17
Stanowisko : siostra króla, królewna kaprysów
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t615-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t650-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t651-fire-walk-with-me#1479

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyWto 4 Lut - 15:58

Nie była kapryśna, nie była nierozsądna, nie była dziecinna – a więc dlaczego najchętniej zaczęłaby tupać odzianymi w drogie buty stopami o marmurową posadzkę? Wściekłość dławiła ją razem z płaczem, czuła się tak potwornie niesprawiedliwie potraktowana, wtłoczona w ramy, które wcale nie podkreślały piękna obrazu, a wręcz przeciwnie, wypaczały wszystko to, co miało cieszyć oko. Inaczej wyobrażała sobie narzeczeństwo: miało być pełne podniosłych wyznań, niedorzecznie drogich podarków, niemożliwych wyzwań, którym i tak podoła najdzielniejszy z rycerzy. Przede wszystkim zaś miało przynosić królewnie tylko radość. A tej nie zaznała od przyrzeczonego jej mężczyzny od wielu długich księżyców; stał się patronem jej cierpienia, nie miłości, zranił ją, zniszczył coś, co nie nadawało się do odbudowy. – To nie kaprys, dobrze o tym wiesz. Nie wymyśliłam sobie tego, nie wytworzyłam w swojej wyobraźni, to się stało naprawdę i nie da się tego cofnąć – prawie weszła mu w słowo, zapalczywie, nerwowo, połykając płynące coraz szybciej łzy.
Im bardziej on był spokojny, w tym większą egzaltację wpadała Haerys. Coraz boleśniej świadoma przepaści pomiędzy własną wiarygodnością a wiarygodnością Lancela. Starszego, poważniejszego, szczycącego się mianem rycerza, owszem, wzburzonego – widziała zaciśnięte szczęki i złowrogi błysk w szmaragdowym oku, słyszała zgrzyt zębów – ale potrafiącego zapanować nad emocjami. Zadając jej ciosy nie na ślepo, ale skutecznie z precyzją: to ona wiła się przed nim, na oślep próbując zadrapać sykiem wrażliwe miejsce, ciągle trafiając jednak w próżnię. – Jesteś i będziesz moim poddanym, żonie winny jesteś wierność, szacunek i posłuszeństwo – to przysięgniesz przed bogami i obliczem Króla – zacietrzewiła się, ocierając piąstkami wilgotne oczy i policzki. Rozpacz i poruszenie pluciem na wspomnienie Daerona ustąpiły miejsca gniewowi, przejmującemu coraz wyraźniej kontrolę. Zwłaszcza, gdy stał przed nią niewzruszony, owszem, z iskrzącym się spojrzeniem, raczej cedzący słowa niż szepczący je niskim, mruczącym, lwim tonem, ale nie podejmujący żadnych gwałtownych działań. To ona wychodziła na rozchwianą, zaczynając krążyć między jego ciałem a balustradą, na dostępnej przestrzeni, zapłakana i poruszona. – Czas nie naprawi wszystkiego – i nie zagwarantuje wielkości komuś, kto pluje na przysięgi i wszelkie świętości – kontynuowała ochryple, coraz głębiej zapadając się we własne emocje. Zalewały ją falami tak obezwładniającymi, że znów zachwiała się na nogach: szybko złapała jednak pion, głównie dlatego, że dostrzegła w spojrzeniu Lancela odłamek złamanego serca, skrzenie się dyskomfortu, urazę większą niż ta, zapalająca szmaragdowe ognie tuż po uderzeniu w twarz.
Wcale nie sprawiło jej to satysfakcji. Ta świadomość sprawiła, że przestała kręcić się nerwowo i szlochać, a choć świadomość, że odwzajemniła skutecznie cios wroga nieco łechtała poczucie sprawiedliwości, to nie odurzyła się krótkim triumfem. Chciała łamać serca, wodzić na pokuszenie mężczyzn, kokietować ich, czarować – a Lancel zdławił wtedy w zarodku rozkwitającą kobiecość, ciągle dziką, nieokiełznaną, zatrzymaną w dziwnym miejscu, wykrzywioną kalejdoskopem brutalnych doświadczeń. Uniosła wyżej głowę, dumnie, starając się zmiażdżyć go spojrzeniem rzuconym przez ramię, by nie dostrzegł w nim fałszu i smutku. Była zmęczona walką. Z nim, z kłamstwami, z własną rozpaczą. - Czym sobie wtedy zagroziłam? – aż pisnęła, zszokowana, odwracając się do niego przodem, a kilka srebrnych kosmyków przykleiło się do wilgotnej twarzy. Kolejny komentarz zignorowała, jak wszystko, co nie pasowało do jej wizji świata. Zamykała oczy, gdy się czegoś bała, potrafiła jak nikt zaprzeczyć faktom, wszystkim, oprócz temu. Zbyt okrutnemu, by mogła udawać, że się nie wydarzył. – Poszłam z tobą, bo ci ufałam. Miałeś się mną zaopiekować, a nie…a nie… - głos się załamał, cofnęła się, przygnieciona przez szepty w głowie. Znów próbujące ustawić ją w roli prowokatorki, kokietki, wodzącej na pokuszenie wzór męskich cnót. Niewdzięcznej narzeczonej, przynoszącej swym zachowaniem wstyd królewskiej rodzinie. Struchlała, cofnęła się znów, im bliżej znajdował się on, tym bardziej się odsuwała: potrzebowała bezpiecznego dystansu, by nie zwariować do reszty. – O czym chciałeś ze mną pomówić? Sądziłeś, że doznałam amnezji, że już nie pamiętam? – podjęła retoryczne pytanie, nagle nie piskliwie, bez płaczu, a cicho, z spokojem budzącym więcej grozy niż najbardziej rozkapryszone pretensje. Nie pojmowała, jak wyobrażał sobie ich spotkanie po latach. Nie mógł być aż tak naiwny, by wizualizować sobie romantyczne pojednanie, łzawą tęsknotę, zatonięcie we własnych ramionach. A może spoglądali na wydarzenie sprzed lat z zupełnie odmiennej perspektywy, może roił sobie, że dał jej tamtej nocy przyjemność, ofiarowując dowód swej miłości? Robiło się jej mdło na samą myśl: mężczyźni budzili w niej odrazę i nawet Daeron potrzebował wielu księżyców, by oswoić ją ze swoją bliskością. Już na zawsze mającą kojarzyć się z upokorzeniem i zaprzepaszczonym zaufaniem.
- Będę służyć mojej rodzinie i Koronie, nie tobie. Obydwoje podlegamy Królowi i bogom – wycedziła złowieszczo, choć była na tyle rozsądna, by wiedzieć, że to czcze mrzonki. I tak zamierzała zrobić wszystko, by wygryźć dla siebie tyle samodzielności i władzy, ile tylko zdoła. Dla siebie i swoich dzieci. Indygowe oczy znów zawilgotniały; tak, chciała mieć syna, wielu synów i wiele córek, takie było jej zadanie, ale nie przypuszczała, że sprowadzenie ich na świat będzie ją kosztować tyle lat bólu. Nie wyobrażała sobie zajęcia miejsca w małżeńskim łożu obok Lancela. – Tak, urodzę syna, wspaniałego mężczyznę, który imieniem będzie rozsławiał Młodego Smoka. I wychowam go tak, by w niczym nie przypominał swego okrutnego, pożądliwego ojca – zęby ocierały się o siebie przy każdym słowie, spojrzenie lśniło błyskawicą gniewu, ustępującego jednak smutkowi. Poczuciu porażki. Znów objęła się ramionami i odwróciła od Lannistera: czego się spodziewała, przeprosin? Głupia, naiwna, wierząca w baśnie o wspaniałych rycerzach. – Nie wybrałam ciebie, choć miałeś mą sympatię – ale postanowiłeś potraktować mnie jak…- znów się zapowietrzyła, nie znajdując słów, by opisać swoją torturę. Ciągnącą się latami, odzywającą się także teraz w słabości. Ponownie wsparła się dłońmi o balustradę i pochyliła nieco głowę, oddychając szybko – i kryjąc się za kurtyną srebrnych włosów. –Powinieneś już iść, sir – powiedziała tylko cicho, wyczuwając obecność Cerisse. Bała się, że po kolejnym wybuchu płaczu po prostu zemdleje, a nie mogła dać mu tej satysfakcji. Nie teraz, gdy niemalże oficjalnie wstąpili na ścieżkę wojny, brukowaną powoli wymierzanymi przeciw sobie ciosami.
Powrót do góry Go down
Lancel Lannister
Lancel Lannister
Wiek postaci : 21
Stanowisko : rycerz, złoty lew, dziedzic Casterly Rock
Miejsce przebywania : Casterly Rock
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t585-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t629-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t980-and-mine-are-long-and-sharp#5623

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyNie 9 Lut - 19:51

Nie był pewien, czy miała rację, zamazane wspomnienia sprzed pięciu lat, przyćmione alkoholem i paletą silnych, trudnych do okiełznania emocji, jawiły się przed nim jak senna mara, koszmar, a może senne marzenie, przelatane bólem, krzykiem i łzami, czasem zdawało mu się, że gdyby mógł, cofnąłby czas, by nigdy do tego nie dopuścić, innym razem z przerażeniem odkrywał fakt, że wróciłby tam tylko po to, by dostrzec jej reakcję i raz jeszcze poczuć ciepło jej gwałtem zabranego ciała. Nie rozumiał, ani siebie ani tym bardziej jej, ale też wcale rozumieć nie próbował. To - po prostu - nie miało dziś żadnego znaczenia. Zalany gniewem zacisnął szczęki, odwracając wzrok gdzieś w bok - królewna testowała dziś jego cierpliwość na wiele różnych sposobów, ale żadnemu z nich nie mógł dzisiaj ulec. Pełnienie roli narzeczonego pełnił najlepiej, jak potrafił - i nikt, kto ich dotąd widział razem, nie mógłby temu zaprzeczyć.
- Próbujesz do tego przekonać mnie czy siebie? - zapytał, powracając ku niej spojrzeniem - odnajdując nim wyjątkowe tęczówki Haerys. - A może sprawdzasz, czy jesteś w stanie do tego przekonać kogokolwiek? - Jego głos wciąż ściszony był do szeptu, ale brzmiał stanowczo, choć przebijała się przez niego z trudem skrywana złość. Podobnie jak ona - zaklinał teraz rzeczywistość, wierząc, że jego reputacja znacznie wyprzedzała tą królewny, że jego słowo, nawet jeśli jego pozycja była formalnie niższa, mogło w tym starciu znaczyć więcej. A sam Bealor - Bealor gardził cudzołóstwem i grzesznymi myślami, lekkomyślnie rzucane oskarżenia mogły mieć dla królewny tragiczne konsekwencje. - Nie wiem, o czym mówisz, królewno. Nasza rozłąka pomieszała ci zmysły - Tęsknota, żal, samotność; słowa, które wypowiedział, miały oznajmić jej jasno, co zamierzał uczynić gdyby zdecydowała się naprawdę podnieść podobne argumenty. Zamierzał walczyć o siebie i o nią, o ich małżeństwo, które mogło przynieść Casterly Rock same korzyści. Jeśli będzie trzeba - zrobi wszystko, wszystko, by przekonać innych tak samo do swojego oddania, jak i do tego, że tylko w jego ramionach królewna będzie mogła poczuć się bezpiecznie. Przecież nie powie władcy o swojej słabości do brata - nie pochwaliłby tego.
- Jestem i będę poddanym twojego brata, królewno. Nie zapominaj, że pewnego dnia zostanę lordem, Tarczą Lannisportu i Namiestnikiem Zachodu. To ciebie okryję płaszczem z haftem złotego lwa, przyjmując cię do swojej rodziny. Staniesz pod krwistymi sztandarami mojego herbu. Kiedyś pokażę ci, co dzieje się z ludźmi, którzy próbują rozdrażnić lwy. - Wciąż je mieli, pozamykane w żelaznych klatkach, poświęcenie któregoś z więźniów, by przyuczyć królewnę do małżeńskiego pożycia, nie wydawało się dużym poświęceniem. Wielu wciąż nazywało go lwiątkiem - ale Lancel nie był nim już od dawna, potrafił wyszczerzyć kły i wyciągnąć pazury, ostre i długie. Być może to najwyższy czas, by jego słodka narzeczona pojęła ten fakt. - Nie będę ci ślubował posłuszeństwa, królewno - bo i czemu miałby? - Nie jesteśmy Dornijczykami - To w znienawidzonej przez nią krainie kobiety mogły wyjść przed mężczyzn - nie tutaj. - Nie zmienisz rzeczywistości, moja pani, niezależnie od tego, ile razy ją zaklniesz. Zostaniesz lady Casterly Rock - u mego boku, ale krok za mną. I tylko od ciebie zależeć będzie, czy twój ryk usłyszy ktokolwiek. - Usłysz mój ryk, takie miało być jej nowe zawołanie. Nie odczuwałby zapewne przyjemności z tłamszenia swojej żony, ale póki nie zrozumie swojej pozycji, nie powinna być widoczna dla nikogo.
- Nie zamierzam czekać, aż stanę się wielki, królewno - znów wszedł jej w słowo, powstrzymując się, by powiedzieć coś więcej, słowa, które paść nie powinny, które dosłyszane znów mogły wpędzić go w kłopoty. Nie, nie zamierzał liczyć na czas - to nie mijające lata miały sprawić, by jego nazwisko zostało zapamiętane. To jego działania, jego miecz, jego odwaga - to będą sławić bardowie wzdłuż i wszerz całego królestwa. Bo powinien, powinien powiedzieć więcej, odnieść się do jej oskarżeń o krzywoprzysięstwo - jakże mdłych i nieprawdziwych, powrócił do niej przecież tak, jak obiecał i z chustą, którą obiecał mieć przy sobie na rycerskim szlaku. - Musisz przestać tańczyć z duchami przeszłości, królewno. Teraz jest teraz - a ty musisz się do teraźniejszości dostosować. Innej nie dostaniesz, niezależnie od tego, jak bardzo będziesz jej pragnęła. Minęło pięć lat - czas pójść do przodu. - Bo nie każdy kaprys sprawiał, że wszystko się zmieniało. W tonie jego głosu wyraźnie dało się wyczuć napięcie, narastający, ale tłumiony gniew, niezauważalnie napiął mięśnie prawej ręki, dłoni, kurczowo rozprostowywanych palców, nie wykonał jednak żadnego gestu, który mógłby zostać uznany za agresywny; walczył ze sobą wewnątrz duszy, wiedząc, że nie mógł posunąć się zbyt daleko - pomimo tych wszystkich upokorzeń, jakie mu dzisiaj ofiarowała. Wpatrywał się w jej zapłakaną twarz, gdy zwróciła się do niego przodem - wściekły i zmęczony zarazem obarczaniem go za to odpowiedzialnością.
- A nie co? - wtrącił ze złością, chwytając dłonią barierki, na której wsparta przed momentem była ona - dłoń mocno zacisnęła się na jej krańcach, oddając wezbrane w sercu emocje. - Poszłaś tam ze mną, po co? Poszłaś oddać się ze mną romantycznym zrywom, przecież pamiętam - każde twoje spojrzenie, przypadkowy dotyk, każde brzmienie perlistego śmiechu. Próbowałaś się ze mną zabawić? Znaleźć bat, którym mnie pogonisz, gdy przyjdzie czas? - Ściągnął gniewnie brew, prostując się - dumne - zwalniając uścisk z balustrady. Nie, nie zamierzał pozwolić się temu poddać. - Nie śmiałbym sądzić, że zapomniałaś - dodał gorzko, ciszej, z gniewem ukojonym łagodniejszym zawodem. Jego pomyśli pomknęły w kierunku, nad którym potrzebował dłuższej chwili, by się zastanowić.
- Chciałem się upewnić, czy dobrze się czujesz, królewno. To wszystko - dodał krótko, dziwnie pusto, na jej retoryczne przecież pytanie. Musiał na nie odpowiedzieć. Może naprawdę sądziła, że tymi słowy odegna od siebie jego marę i będzie mogła zostać oddana Daeronowi. Ale Daeron nie żył - a żadne z nich nie wiedziało jeszcze, że jedyną alternatywną propozycją dla Haerys byłby sam książę Dorne. - Będziesz podlegać wpierw mi, dopiero później bogom - króla pominął umyślnie. To nie miało znaczenia. Jej brat, jeden i drugi, nie miał teraz znaczenia. - Mam nadzieję, że pojmiesz to prędzej, niż później. To ty poniesiesz w przyszłości konsekwencje swojej lekkomyślności. - Jemu pozostanie wstyd, w którym kąpać się nie zamierzał. - Nasz syn przyjmie imię któregoś spośród zapamiętanych przez historię królów Zachodu - dodał ze zdecydowaniem, wciąż dziwnie pusto, jakby finalnie zapanował nad kotłującą się w sercu nienawiścią. Gniew nic mu nie da. Dla ich wspólnej przyszłości nie było łatwej drogi. - Urodzisz mojego syna, którego maester wychowa tak, jak zwykły chować się młode lwy. Jeśli choć spróbujesz przy tym chachmęcić, choć raz nazwać go imieniem zmarłego brata, oddam go już na pazia zanim nauczy się chodzić, daleko od ciebie. - Mógł jej grozić. Mógł rysować przed nią świetlaną przyszłość. Zapominała, że miał narzędzia tak do jednego, jak i drugiego. Zbył obelgi milczeniem, coraz łatwiej było mu znosić kolejne upokorzenia. Lęk, z jakim tu przyszedł, zniknął całkiem. Pozostał gniew, tłumiony jak u lwa na dnie czarnego serca. I tak tez na nią spoglądał, gdy delikatny powiew wiatru zakołysał  jego złotą grzywą. To było dla niego ważne - podkreślić królewską linię jego rodziny i nic to, że koniec końców wywodzili się od kanciarza, Daeron kuł go jak upierdliwa drzazga. Mógł wiele mówić o tym, że nie czuł się od młodego smoka gorszym - ale młody smok był królem, a on ledwie synem swojego ojca, który z kolei znany był bardziej jako syn swojej matki. Małym lwiątkiem, ot co. Mogli się śmiać i złorzeczyć, pewnego dnia pojmą. - Widocznie na nic innego nie zasługiwałaś, królewno - Jak ją potraktował? Ślubował ją chronić, obrał ja sobie na damę swego serca, podróżował z jej chustą u pasa, spędził z nią ostatnią noc, oddając się pragnieniu, które sama w nim wznieciła. Zadarł podbródek dumnie, spoglądając nań z góry - najwyraźniej ni myśląc odchodzić, póki nie dostrzeże jej reakcji.
Powrót do góry Go down
Haerys Targaryen
Haerys Targaryen
Wiek postaci : 17
Stanowisko : siostra króla, królewna kaprysów
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t615-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t650-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t651-fire-walk-with-me#1479

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyPon 10 Lut - 11:48

Dla Haerys przeszłość zawsze miała tą samą wagę co przyszłość, ba, większą nawet od teraźniejszości, wychowano ją przecież w tęsknocie za valyriańską potęgą. Nieukojony żal za tym, co odeszło łagodziły tylko triumfalne wizje nadchodzących dekad, gdy Korona stanie się jeszcze potężniejsza niż przed wiekami, a na nieboskłonie znów zalśnią łuski majestatycznych smoków. Nic więc dziwnego, że królewna nie potrafiła zapomnieć, skupić się na tu i teraz, rzucając bolesne doświadczenie w ogień; przeżywała koszmarną noc raz po raz, niestrudzenie, a mijające lata zamiast rozmyć szczegóły i przynieść jej ulgę, tylko wynaturzały detale, zamieniając wspomnienie w trwającą w nieskończoność udrękę. Daeron swą wytrwałością i czułością przegnał burzowe chmury, wyciszył gehennę traumy – ale jego już nie było, a sprawca cierpienia stał tuż przed nią, cały i zdrowy, rosły i dumny, znów wtrącając ją w wir zbyt realnych wyobrażeń. Zatrzęsła się gwałtownie, ni to z gniewu, ni z lęku, ciągle zawieszona gdzieś pomiędzy tymi uczuciami.
- Nie muszę nikogo przekonywać, tak było, a fakty nie nagną się do twych rozkazów – prawdy nie da się kupić – wysyczała ostro, choć nie potrafiła ukryć wątpliwości. Im dłużej prowadzili tę pełną napięcia rozmowę, tym większy niepokój odczuwała. Bynajmniej spowodowany szaleństwem: to właśnie chłodna logika argumentów Lancela sprawiała, że przeszywał ją mroźny dreszcz. Nie chciała stawiać czoła faktom: ona słynęła z wybujałej wyobraźni, plotki o kaprysach królewny zataczały coraz szersze koło, była emocjonalna i rozchwiana, on zaś stanowił przykład rycerskich cnót, od wielu lat ciesząc się niezszarganą reputacją. Niemalże słyszała wątpliwości maestra, ba, podejrzliwość nawet zaufanych dwórek: dlaczego nie powiedziałaś od razu, królewno? Dlaczego nie krzyczała, dlaczego nie wyrywała się mocniej, dlaczego w ogóle tam z nim poszła, dlaczego pozwoliła się pocałować – natrętne szepty, odgrywane głosami każdego z bliskich, petryfikowały ją lękiem. Lannister miał rację, w końcu to pojęła i w jej prawie purpurowych oczach znów zalśniły łzy. – Lwy to potężne drapieżniki, ale i one są dla smoka jedynie przekąską a nie godnym przeciwnikiem – odpowiedziała dumnie, starając się ukryć strach. Przed tym, że utraciła jedyną przewagę – i przed rysowaną słowami Lancela perspektywą ślubu. Ceremonia, o której marzyła przez większość swego życia nie napełniała jej radością, a wydawała się wręcz żałobnym preludium do wiecznego smutku u boku gwałtownika i aroganta. Nie chciała widzieć lwów pożerających ludzi, ale dopiero po kilku spazmatycznych oddechach zrozumiała drugie dno opowieści o Casterly Rock. – Czy ty właśnie groziłeś królewnie? – wycedziła, bardziej zszokowana niż wściekła, bo lęk zaczynał przejmować kontrolę nad ogniem, utrzymywać go w ryzach, przynajmniej tymczasowo – może tylko po to, by mógł wybuchnąć jeszcze większym płomieniem. Dolna warga kształtnych ust Haerys zaczęła znów drżeć w dziecinnej zapowiedzi płaczu. Łez spowodowanych strachem, irytacją; prosta reakcja na sytuację, w której jej tupnięcie nogą i okazanie niezadowolenia nic nie zmieniało. Nie przywykła do takiego impasu, zacisnęła dłonie w pięści ponownie, uderzając nimi nerwowo o boki ciała, a materiał sukni falował, rozsypując wokół siebie słabiej przyszyte drobinki cekinów. – Przestań się wymądrzać, wcale nie jesteś o tak wiele starszy i dojrzalszy, by pouczać mnie o dorosłym życiu. Wiem, co mnie czeka i jak powinna zachowywać się żona, ale nie zamierzam być głupią gęsią – jestem Targaryenką, smoczą królewną, a jeśli myślisz, że będę ci ślepo posłuszna, to srodze się mylisz – wyrzuciła z siebie w końcu, rozgoryczona, roztrzęsiona, obracając się tak, by ciągle móc mieć go przed sobą, nie za plecami. Widziała napięte mięśnie przedramion, gdy jego ręce zacisnęły się na balustradzie – i znów przeszłość stała się bardziej realna niż teraźniejszość, a te same dłonie obejmowały nie kamienny wspornik a jej szyję, przyciskając ją do ściany. Cofnęła się o jeden krok, potem drugi, chwiejnie, prawie przy tym zsuwając się ze schodków altany: zachwiała się na ich krawędzi, chwytając za bok porośniętej bluszczem kolumny, pobladła, na moment zamknięta w tamtym wieczorze, przywróconym do życia nie tylko widokiem Lancela, ale i jego słowami. Obraźliwymi, obrzydliwymi, przecież doświadczenie, które dzielili, nie miało nic wspólnego z romantycznym zrywem. Nie tak Haerys wyobrażała sobie miłość i bliskość, nie takie podniosłe wrażenia podsłuchiwała podczas rozmów dwórek, służek lub zarumienionych starszych kuzynek. – Dobrze wiesz, że tego nie chciałam, że wymusiłeś na mnie… - zaczęła dychawicznym, prawie niesłyszalnym tonem, wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczami, jak wtedy, gdy czuła troska rycerza zamieniła się w gwałtowną pożądliwość. Urwała, bo trudne słowa nie mogły przejść przez jej usta. Najchętniej znów splunęłaby mu w twarz, stała jednak za daleko, a bezbrzeżny smutek i strach dławiły płomienie, teraz zaledwie liżące jej ciało do środka. Nie wierzyła w żadne jego słowo dotyczące troski, nie wierzyła też, by mógł roztoczyć nad nią tak ścisłą władzę. Była Targaryenką, nie byle żoną. – Nie jestem lekkomyślna, jestem królewną – wychrypiała bezradnie, jak zagubione, niewyspane i wystraszone dziecko, na razie wybierające opcję walki z wysuwającym się spod łóżka stworem z koszmarów. Już nie powstrzymywała rozczulających odruchów, tupnęła nogą, aż srebrne włosy zawirowały ponad ramionami równą falą. Chciałaby wysyczeć, żeby zerwał zaręczyny, ale resztka zdrowego rozsądku przypominała o wiążącej ją z nim już na zawsze hańbie. – Brzydzę się tobą – wręcz wypluła te słowa, lecz wspaniałomyślnie bez śliny, cała jednak dygotała, roztrzęsiona nie tylko poczuciem niższości, ale także ostatnim, paskudnym zdaniem, które wypowiedział. Krew znów w niej zawrzała, już ostatni raz: i w końcu ruszyła ku niemu, odważnie, atak następował tuż przed ucieczką; z taką pasją w oczach i namiętnością w ruchach mogłaby iść ku wytęsknionemu kochankowi, jego jednak obdarzałaby pocałunkiem a nie kolejnym policzkiem. Jeszcze słabszym niż przed momentem, dłoń wręcz ześlizgnęła się po szorstkiej szczęce. – Ty też nie zasługujesz na nic więcej od splunięcia - i nic więcej ode mnie nie otrzymasz, nigdy - skoro chciał wojny, mogła mu ją dać; był przecież moment, ulotna chwila, gdy rozpaczliwie pytała go o przyszłość, ale on, zamiast ją ukoić, rozjuszył do białości, wpędzając w spiralę nieprzemyślanych, żałosnych wypowiedzi i agresywnych działań. – Potraktuj mnie w ten sposób jeszcze raz, okaż mi brak szacunku choć na sekundę, a zamienię twoje życie w piekło i nawet jeśli pochłonie ono nas oboje, jestem gotowa na to poświęcenie w imię sprawiedliwości. A bogowie osłodzą mi wieczność i w niej w końcu znajdę się w ramionach mężczyzny, którego kocham– wysyczała niemalże prosto w jego usta, cicho, gardłowo, jak prawdziwa smoczyca – albo jej niewinna parodia, wykreowana rozpaczą i żalem. Później zaś odsunęła się równie szybko i odwróciła tak nagle, że jej srebrzyste włosy musiały delikatną wstęgą musnąć jego szyję. Chciała odejść, zniknąć, uciec - ale nie było jej to dane.
Powrót do góry Go down
Lancel Lannister
Lancel Lannister
Wiek postaci : 21
Stanowisko : rycerz, złoty lew, dziedzic Casterly Rock
Miejsce przebywania : Casterly Rock
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t585-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t629-lancel-lannisterhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t980-and-mine-are-long-and-sharp#5623

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyPon 10 Lut - 19:24

Kotłowała się w nim złość, ścierały się ze sobą sprzeczne uczucia, znosił upokorzenia królewny raz po razie, przeciwstawiając się im własnym opanowaniem - kosztowało go ono wiele, spokój był tylko pozorny, w jego sercu trwała gwałtowna nawałnica uczuć. Nie mógł jednak zdradzić się tym przed królewną, nie chciał, by była w stanie wychwycić jego słabości, potknięcia, nie chciał odsłaniać przed nią ran, które bolały: wolał choć udawać silnego, by zapaść się dopiero, gdy zniknie jej z oczu, wolał przybrać maskę kamiennej obojętności i udać, że potrafi być niewzruszony - że jest niewzruszony, jej gniewem, reakcją, atakiem, jej nieprzychylnością. Był wściekły - i upokorzony - ale trzymał swoje emocje na wodzy wiedząc, że nie może ich spuścić. Jej pytanie powracało jak echo - jak on to sobie właściwie wyobrażał? Nie wyobrażał sobie wcale, zdając się na ślepy los, przypadek lub szczęście, zdając się na intuicję, która w odpowiedniej chwili z pewnością nie zawiedzie. Nie mogła.
- Smoki wymarły - odparł lodowato, nie były już silniejsze od lwów. I nie powinny o tym zapominać. - Lwy nie - Więc które z tych stworzeń były tak naprawdę silniejsze? Czy to nie właśnie siła świadczyła o zdolności przetrwania? Nie sama: również spryt, zaradność i intelekt. Winna docenić naturę i zdolności innych zwierząt - wszak miała niebawem stać się lwicą. Przewrócił oczyma ze zniecierpliwieniem, gdy zadrżała jej warga; czy naprawdę tak to miało wyglądać? Najpierw skoczy na niego z pazurami, wyszarpie co się da - a potem zapłacze, jeśli na nią w odwecie warknie? - Ostrzegam królewnę - sprostował jej słowa, nie składał gróźb bez pokrycia, ale powinna wiedzieć, że jej życie mogło zmienić się diametralnie. Że nikt w Casterly Rock, a już na pewno nie on, nie będzie rozkładał czerwonych dywanów przed jej kaprysami. - Wybacz, oczywiście masz rację, jesteś starsza i dojrzalsza, a dorosłym życiu wiesz wszystko - odparł z przekąsem, tak, Lancelowi wydawało się, że był znacznie bardziej doświadczony, niż rzeczywiście był. Skapitulował po tej szczeniackiej odzywce - przetarł dłonią czoło, by finalnie wesprzeć ją o balustradę obok, dumnie zadrzeć brodę i przyjrzeć się Haerys ze względnym spokojem. - Zatem zacznij być smokiem, nie głupią gęsią - oświadczył, jakby mówił do niej o czymś równie oczywistym, co śnieg na dalekiej Północy. Nie przejmował się nadto ani piąstkami obijanymi o jej drobne ciało ani stopami buntowniczo tupiącymi po marmurowej altanie, choć te nadwyrężały ostatnie strzępy jego nadwątlonej cierpliwości. Przyglądał się jej, gdy odsunęła się od niego kilka kroków - z przestrachem - a jemu przestawało zależeć na tym, by być dla niej łagodnym i wyrozumiałym. - Podobno smoki nie boją się lwów - zauważył wyzywająco, obserwując jak staje w miejscu, chwyta się porośniętej bluszczem kolumienki; jej strach nie dawał mu satysfakcji, nie w ten sposób, ale nie miał już na niego żadnego wpływu - a w zmęczeniu zaczął go akceptować. Sądził, że odwróci się i odejdzie, że w ten sposób zakończy się ich pierwsze spotkanie po pięciu latach - pięciu, toż to jedna trzecia jej życia i jedna czwarta jego - ale na swoje i jego nieszczęście królewna zamiast odejść, zaczęła mówić. Znów. Znów powracając do tego, co dawno powinien przykryć kurz - w przeciwieństwie do swojej narzeczonej nie żył przeszłością, tamto zdarzenie pamiętał jak przez mgłę, usprawiedliwiając się po drodze na tuzin różnych sposobów. Dlaczego - dlaczego nie mogła tego po prostu zaakceptować? Przestać się nad sobą rozckliwiać - była smoczycą czy gęsią?
- Bycie królewną być może gwarantuje ci piękno, ale nie rozsądek - odparł bez zastanowienia, wciąż przyglądając się jej wyzywająco - jak lew nad zwierzyną. - Opowiadano ci za mało baśni, moja pani - i nic to, że historia Targaryenów temu przeczyła, że dało się w niej odnaleźć na wpół legendarne królewny-wojowniczki okute w zbroje, groźniejsze od dzisiejszych wielkich rycerzy. I nic to, że to lwice ruszały w polowania, gdy stare lwy spały, oczekując ich działania. Bo ktoś - ktoś musiał nosić koronę i stać na czele, panować i rządzić. Obserwował jej kolejny wybuch złości - zobojętniały już na kolejny atak, kolejne gorzkie słowa, brzydziła się nim.
- Powinnaś nad tym popracować - odparł gorzko, nie przejmując się nadto zamaszystym krokiem, z jakim znów skierowała się w jego stronę - jej intencje nie były w tym momencie istotne, najważniejszym wydawało mu się jedynie to, że jednak nie odeszła. Że wracała - a im bliżej była, tym cichszy był jego głos. - W innym przypadku czeka cię trudny los. Ze mną u boku, ze mną w jednym łożu, ze mną przy twoich lędźwiach. - Na Siedmiu, nie zdawała sobie z tego sprawy? Ledwie jednak zdążył dokończyć zdanie, gdy karząca dłoń królewny uderzyła go ponownie - emocje odebrały jej nieco siły, wykorzystał to - chwytając dłoń, która ześlizgnęła się już z jego twarzy, gdy wypowiadała kolejne słowa prosto w jego usta. Był wściekły, nie powinna okładać go rękoma, ale trzymał swoją wściekłość na wodzy, nie zamierzając zwrócić jej przeciwko królewnie - uścisk na jej dłoni nie był zbyt mocny. Jej głos, jej oddech rozpalał ogień, ciało, pasja w jej oczach bliska była płomieniom, ale nie mógł pozwolić się sprowokować. Piekło, piekło pochłonie ich oboje - co do tego jednego nie miał najmniejszych wątpliwości. Nęcąco pachnący jedwab jej włosów musnął jego twarz, gdy odwróciła się nagle, gwałtownie - zacisnął swoją dłoń na jej dłoni mocniej, nie pozwalając jej na ten ruch; obszedł ją powoli, jak lew sarnę, by stanąć naprzeciw niej - nachylić się ku jej twarzy dokładnie tak, jak przed momentem, gdy przemawiała do niego ona. - Możesz mi sama oddać to, co jest mi należne - odparł cicho, podobnież jak ona nie odsuwając się ani o cal, wypowiadając te słowa wraz z ciepłym powietrzem w jej usta. - Albo poczekać, aż wezmę to sobie sam. Twój wybór, Wasza Wysokość - Sięgnął jej ust swoimi, uciszając ją pocałunkiem, miał to gdzieś, że kochała innego - należała do niego. Krótkim, szorstkim, ale namiętnym, rozbudzonym jej pasją, furią, gniewem, nagromadzeniem emocji bliskich huraganom - przelewając w ten sposób nagromadzoną złość. Może miała w sobie coś ze smoka. Dłonią sięgnął linii jej żeber, nie chcąc pozwolić jej dać się wyrwać. Trwało to jednak ledwie chwilę - nic nie znaczącą, wieńczącą schadzkę utęsknionych kochanków. - Twoja wieczność jest przy mnie, królewno. Spoczniesz u mego boku jako lwica z Casterly Rock. Czekają na ciebie tylko moje ramiona - lepiej, byś potrafiła się w nich odnaleźć. - Nie Daerona, nie króla, który dał się zamordować po kapitulacji wroga. Nie króla, który jako dziecko zrujnował siedem królestw.
I w końcu dostał coś, czego Daeron dostać nie mógł.
- Zasługujesz na spokój, królewno. Oddalę się - odparł, nie zamierzając przeciągać tej chwili dłużej. Skłonił się przedeń rycersko - i odszedł, spokojnym krokiem pokonując kolejne schodki, nie oglądając się za siebie ani razu.
Powrót do góry Go down
Haerys Targaryen
Haerys Targaryen
Wiek postaci : 17
Stanowisko : siostra króla, królewna kaprysów
Miejsce przebywania : Królewska Przystań
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t615-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t650-haerys-targaryenhttps://ucztadlawron.forumpolish.com/t651-fire-walk-with-me#1479

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyPią 14 Lut - 9:07

Dlaczego nie przygotowała się do tego spotkania? Dlaczego od tygodni nie trenowała wyniosłej, obojętnej wypowiedzi, którą powitałaby niewidzianego latami narzeczonego? Doskonale wiedziała przecież, że rodzina Lannisterów pojawi się na koronacji, że pokonają daleką drogę z Zachodu, by oddać pokłon nowemu Królowi – ignorowała to jednak, najpierw zapadnięta zbyt głęboko w potworną żałobę, później zaś… po prostu kontynuowała rozwiązywanie problematycznych kwestii po swojemu. Czyli: unikając trudnych tematów, uznając, że skomplikowane węzły rozsupłają się same i stosując namiętne zaprzeczenie wszystkiemu, co rzucało się cieniem na spokojną egzystencję królewny. Nigdy nie musiała bronić się przed nieprzyjemnościami, nad jej zadowoleniem czuwał cały zastęp dwórek i służek, a gwardziści gotowi byli oddać ostatni dech, by ją ochronić; nie potrafiła więc troszczyć się o siebie sama, przewidywać i przygotowywać się do wymagających wyzwań. Ciało dojrzało zbyt wcześnie, psychika została daleko w tyle, wręcz zatrzymana w czasie niczym zamrożony pęd kwiatu, nie mający szans w pełni się rozwinąć; dojrzeć i wydać owoce. Cóż jej pozostało: reagowanie jak dziecko, ronienie łez, tupanie i nerwowe okazywanie niezadowolenia, choć należało przyznać, że prowadziła rozmowę dość sensownie. Odbijała prowokacje, gasiła ohydne sugestie, trwała przy swych poglądach, wyjątkowo nie zatykając uszu i nie każąc krzykiem strażnikom odprowadzić przyczynę dyskomfortu. Czuła jednak żal, nie tylko dlatego, że chciała zaprezentować się doroślej, ale dlatego, że nie zapowiadało się na to, by nadchodzący koszmar małżeństwa w jakikolwiek sposób się rozmywał. Wręcz przeciwnie, nabierał kształtów, coraz szybciej; konkretów, terminów, ram, z których nie potrafiła się wyrwać.
I z których wyrwać się nie mogła; ze względu na złoto, na zobowiązania, na pokorę wobec decyzji Daeronary i Młodego Smoka, na miłość do Korony. A także przez ten znacznie mniej wzniosły element, budzący lęk i pogardę: została pozbawiona wartości jako kobieta. I gdyby przeznaczono ją innemu, hańba, która spotkałaby królewnę, byłaby bardziej bolesna od tamtego wieczora. Zdawała sobie z tego sprawę, co wcale nie ułatwiało pogodzenia się z losem.
Zwłaszcza, gdy Lancel zamiast pokornie słuchać poleceń siostry Króla, nonszalancko ją beształ, gasił płomienie obelg, ignorował rozpaczliwe słowa, nie dając jej przestrzeni, by zranić go ponownie. – Sam jesteś głupią gęsią – odparła od razu, wściekła, nie potrafiąc w stanie rozchwiania wymyślić bardziej wyrafinowanego przekleństwa. – Gdy tylko mój brat dowie się, jak zwracasz się do królewny… - wysyczała, dygocząc, choć tak naprawdę nie mogła po prostu wpaść do komnat przyszłego Króla i poskarżyć się na sir Lancela. Baelor był tak różny od Daerona, jak skromna stokrotka od budzącego zachwyt kwiatu róży; jak domowa jaszczurka od rozgniewanego smoka, palącego wioski. Zapewne kazałby jej przeprosić mężczyznę i zmówić w jego intencji litanię, a polecenie wzbogaciłby przypowieścią o ofiarnej gęsi, która wyżywiła całą rodzinę biedaków.
- Nie boję się ciebie, budzisz we mnie wstręt – dlatego się odsuwam, nie chcę być nawet o krok bliżej kogoś tak plugawego – wychrypiała prawie bezgłośnie, nieudanie tłumiąc lęk przebijający się przez drżącą wypowiedź, szybką i wyraźnie wymyśloną na poczekaniu, by nie przyznać mu racji. Z każdą sekundą nie znosiła go coraz bardziej, na tyle, że nawet subtelny komplement – a więc uważał, że jest piękna? – nie zdołał załagodzić rozgoryczenia i gniewu. Ponownie zamieniającego się w nieudolnie sfinalizowaną furię, policzek będący wykrzyknikiem, jedyną słuszną odpowiedzią na obrazoburcze odmalowanie przed niewinną dziewczyną obrazu niemożliwej do uniknięcia bliskości. – Gdzie cię wychowano, że pozwalasz sobie na tak grzeszne słowa w środku dnia, do tego kierowane do mnie? – prawie pisnęła, oburzona, nieświadoma, że zalała się krwistym rumieńcem. Wspomnienie o łożu i lędźwiach wpędziło ją w paniczne zakłopotanie, osłabiło refleks – i pewnie dlatego Lancel zdołał pochwycić drżącą dłoń, obracając jej sylwetkę lekko, jak w tańcu, a później, przytrzymując obok siebie. – Prędzej umrę niż podaruję ci cokolwiek – odparła szeptem, tonem przesadnie dramatycznym, mimo wszystko – mimo gniewu, lęku i zawstydzenia – czując pewne podekscytowanie. Czyż nie o takich sytuacjach opowiadały ballady, o rycerzu przytrzymującym dłoń królewny, by później…ją pocałować? Gorący oddech musnął jej usta, szorstkie wargi dotknęły jej, miękkich i drżących: nie zaznała pocałunku odkąd żegnała Daerona i od razu do jej oczu napłynęły łzy. Tęsknoty, zagubienia, żalu; żalu, że nie może go odwzajemnić z uczuciem innym niż nienawiść. Czego nie zrobiła, choć irracjonalnie pragnęła ugryźć jego usta, rozszarpać skórę aż do krwi, zadać mu choć część bólu, który zrzucił na nią samą upalnej nocy. Odetchnęła tylko, zdrętwiała, spod półprzymkniętych oczu wpatrując się w złote rzęsy, w jasną łunę zarostu, w ledwie muśniętą słońcem cerę, w końcu, gdy się odsunął – w lśniące tęczówki. – Wszystko zniszczyłeś – wyszeptała tylko – a może jej się tylko wydawało? – kiedy skołowana obserwowała jego ukłon a potem odchodzącą sylwetkę rycerza. Zniszczył ją, jej szanse, marzenia i nadzieję; ale zniszczył też ich: i wspólną przyszłość. Przekazał jej wizję, ustalił brutalne ramy, dał posmakować jej goryczy dzielonego razem życia, budząc u Haerys przerażenie, bo nawet najbardziej rozwścieczony smok nie potrafił spalić całego świata od razu. Potrzebował wytchnienia, wsparcia, opoki, na której mógł spocząć – a taką na pewno nie stanie się Lwia Skała, spływająca krwią i łzami. Królewna stała jeszcze chwilę bezradnie, samotna, z twarzą mokrą od łez a ustami: od krótkiego pocałunku mężczyzny, z którym miała spędzić resztę swych dni.

| ztx2
Powrót do góry Go down
Garlan Tarly
Garlan Tarly
Wiek postaci : 32 dni imienia
Stanowisko : rycerz, Lord Horn Hill
Miejsce przebywania : Horn Hill
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t931-garlan-tarly#4844https://ucztadlawron.forumpolish.com/t967-garlan-tarly

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptySro 4 Mar - 22:52

2 dni po koronacji, 165 rok po Podboju

Garlan Tarly wystosował uprzejmą prośbę do lorda Kermita Tully jeszcze przed koronacją króla Baelora I i jego małżonki, lecz nie spodziewał się, że znajdzie dla niego kilka chwil jeszcze przed ceremonią, zwłaszcza, iż cel i prawdziwy powód tejże rozmowy zamierzał ujawnić mu dopiero wówczas, gdy spotkają się w cztery oczy. Po uczcie, która okazała się prawdziwą farsą, zaniepokoiła go myśl, że ser Kermit zdecyduje się wyjechać z Królewskiej Przystani od razu - to co miało wówczas miejsce przechodziło ludzkie pojęcie i nie czułby zdziwienia, gdyby tak było. Sprawa uległaby wydłużeniu, musiałby udać się do samego Riverrun, po raz drugi w swym życiu, ale służba przekazała mu wieści, że Lord Dorzecza przystał na tę prośbę i wyraził zgodę na spotkanie, na jego miejsce wskazując ogrody Czerwonej Twierdzy w samo południe. Nastroje w zamku wciąż były burzliwe, atmosfera niespokojna, nie cichły plotki i rozmowy o uczcie, kiedy to na oczach całego królestwa doszło do rozłamu w rodzinie królewskiej, zaś sam ich władca wbił swym poddanym nóż w plecy, ogłaszając warunki zawartego z księciem Morsem Martellem pokoju. Ciekaw był, co inni o tym sądzą, co sam Kermit Tully o tym myśli, ale to nie o tym zamierzał z nim rozmawiać. Jego głowę zaprzątały argumenty, którymi zamierzał go przekonać do swego pomysłu, kiedy przemierzał alejki ogrodów pewnym krokiem odziany w ciemne, eleganckie szaty w rodowych barwach. Służba wskazała mu drogę - lord Kermit zgodził się go przyjąć i spotkać z nim w jednej z marmurowych altan. Dzieło rzeźbiarzy zachwycało oko, może zwróciłby na to uwagę, gdyby było w nim więcej wrażliwości na estetykę architektury - ale Garlanowi zdecydowanie jej brakowało.
- Lordzie Tully - wyrzekł z szacunkiem, kłaniając się lekko, zgodnie z dworską etykietą, przed człowiekiem nie tylko starszym, ale przede wszystkim o wyższej pozycji, potężniejszym i bogatszym. Nie jedynie pozycję miał wyższą. Lord Tarly uchodził za mężczyznę o bardzo wysokim wzroście i silnej sylwetce, ale lord Kermit... Pomimo swego wieku był od niego wyższy, potężniejszy i silniejszy, to robiło duże wrażenie. Nie mniejsze od tego, które wywarł na nim, gdy spotkali się po raz pierwszy, przed trzynastoma laty, kiedy Garlan jako dziewiętnastoletni młodzieniec przybył do Riverrun by wziąć udział w turnieju rycerskim z okazji czterdziestego dnia imienia lorda Kermita. - Jestem wdzięczny, że zgodziłeś się poświęcić mi czas na rozmowę - rzekł jeszcze, tonem spokojnym i pewnym.
Powrót do góry Go down
Los
Los
Wiek postaci : Stary jak rodzaj ludzki
Stanowisko : Wichrzyciel
Miejsce przebywania : Wszędzie i nigdzie

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyPon 9 Mar - 18:30

MG - NPC Kermit Tully



Kermit również nie podziwiał sztuki architektonicznej, do tego dryg miał Elston. Nie był to jego najukochańszy syn, często się nie zgadzali. Dziś Kermit tego żałował, gdy pamięć jego syna została zdeptana przez bratających się z dornijczykami Taragryenów. Na uczcie nie był jeszcze taki zły, ale im dłużej tkwił w Królewskiej Przystani i oglądał śniade twarze, panoszące się po korytarzach Czerwonej Twierdzy jak u siebie, tym większą furię czuł krążącą w swoich żyłach. Mógłby teraz słuchać poezji deklamowanej przez syna, a nie opłakiwać jego śmierć. Nie musiałby składać na ręce króla proporców, które zaznaczyła krew młodego Tullego.
Od uczty nie ruszał się nigdzie bez swojego miecza, który wiernie mu służył przez lata. Oczywiście, nie był to ten sam miecz. Zmieniono rękojeść, dokuto nowe ostrze, gdy tamto już się nie nadawało i osadzono w rękojeści, później znów zmieniono rękojeść. Nie chodziło o materiał, lecz o to jaką myśl, jaka niosła osoba dzierżąca ten oręż. Dla niego nadal to był ten sam miecz.
Nie pamiętał dobrze Garlana, a ziemie Tarlych zdawały się być za daleko, by miały dla niego jakieś znaczenie. Przystał jednak na prośbę młodzieńca - musiał czymś zająć myśli, gdy szykowano się do powrotu do Dorzecza, a liczył, że towarzystwo młodego rycerza i młodego lorda przypomną mu jego własne szczeniackie czasy, gdy jego włosy lśniły miedzią, a nie bielą podobną do tej królewskiej.
I on powstał, odkładając miecz, który ostrzył. Nie jako groźbę, po prostu z nudów. I aby być gotowym.
- Witaj, Lordzie Tarly, nie powiem, jestem zaskoczony tym spotkaniem. - Siknął mężczyźnie głową i usiadł z powrotem. Jego kości strzeliły. Miał już swoje lata, choć planował pożyć jeszcze dłużej. - Twój dom i mój dzieli długa droga, żałuję, że nigdy nie miałem okazji w nim gościć.
Powrót do góry Go down
Garlan Tarly
Garlan Tarly
Wiek postaci : 32 dni imienia
Stanowisko : rycerz, Lord Horn Hill
Miejsce przebywania : Horn Hill
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t931-garlan-tarly#4844https://ucztadlawron.forumpolish.com/t967-garlan-tarly

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyNie 15 Mar - 20:13

- Rozumiem twe zaskoczenie, panie, wierzę jednak, że nie pożałujesz swej zgody na nie i będzie pozytywną niespodzianką - odpowiedział Garlan, spoglądając na miecz, który dotychczas ostrzył lord Riverrun. Nie odebrał tego jako groźby, nie było wszak powodów, dla których mógłby zostać wyzwany na pojedynek. Nigdy nie uczynił nic, co mogłoby być dla lorda Kermita potwarzą, czy zniewagą. Dotychczas niewiele mieli ze sobą do czynienia. Zgodnie ze słowami Tully'ego - ich domy dzieliła długa droga. Gdyby miał jednak stanąć naprzeciw Kermita w pojedynku, by dowieść, że jest godzien ręki jego córki - czułby niepokój. Może i Tully miał już swoje lata, a jego kości strzyknęły, kiedy podniósł się ze swego miejsca, ale wciąż pozostawał od niego wyższy, potężniejszy i bardziej doświadczony. W życiu by go nie zlekceważył - wprost przeciwnie. Słyszał o nim wiele i to zrodziło w nim wiele szacunku dla tego człowieka. - To prawda. Długa droga, lecz warta przebycia. Nie wiem, czy to pamiętasz panie, ale przed trzynastoma laty ja i mój pan ojciec byliśmy twymi gośćmi podczas turnieju z okazji twego dnia imienia. Nie udało mi się zwyciężyć, czego do dziś żałuję, ale wciąż pamiętam wspaniałość Riverrun i tamtego wydarzenia - wspomniał Tarly, nie zamierzając się jednak rozwodzić dłużej nad tamtym turniejem; nie chciał, by wyglądało to na fałszywe komplementy mające na celu wkupienie się w jego łaski, choć mówił to całkowicie szczerze. - Rycerz na zawsze zapamięta swój pierwszy turniej - podkreślił, aby pomiędzy nimi była jasność dlaczego o tym wspomniał. Lord Kermit nie wyglądał mu na mężczyznę łasego na gładkie słówka. - Wierzę, Lordzie, żeś jest człowiekiem konkretnym, podobnie jak i ja, dlatego od razu rozwieję twe wątpliwości panie, co do tej rozmowy. Nasze domy dzieli długa droga, ale pragnę, aby było więcej powodów, by pokonywać ją częściej. W obecnych czasach wszyscy potrzebujemy sojuszników.
Pozornie wojna pomiędzy królestwem Targaryenów a Dorne dobiegła końca, lecz to co miało miejsce podczas uczty po koronacji Baelora I zachwiało wiarą Garlana w pokój. Odebranie tytułu Namiestnika Południa Tyrellowi na rzecz Dornijczyka poddawało w wątpliwość stabilną sytuację w królestwie. Wobec podobnej zniewagi trudno przejść obojętnie.


charyzma
Powrót do góry Go down
Los
Los
Wiek postaci : Stary jak rodzaj ludzki
Stanowisko : Wichrzyciel
Miejsce przebywania : Wszędzie i nigdzie

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyPon 16 Mar - 15:17

MG - NPC Kermit Tully


Garlan, Twój wzór na charyzmę to (k100+27)/2+10+3+5=30,5+18=48
Wzór Kermita to (k100+80)/2+15+4=60+19=79

Twój wynik jest niższy niż siła woli Kermita.


Lord Riverrun pokiwał głową. Ostatnimi czasy niespodzianki niezbyt go bawiły, zwłaszcza takie związane z koronacją i tym, co się działo w stolicy. Musiał koniecznie wymyślić z Gregorem coś, aby nie płacić złota dzikusom z południa.
- Niestety, moja pamięć nie jest już taka jak dawniej, a na turnieju było wielu lordów i wiele się działo. - odpowiedział prawdziwie. Coś mu się kołatało po głowie, jednak w związku z turniejem pamiętał głównie potwarz wykonany na Królowej Piękna i Miłości, a mianowicie podarowanie go dziewusze z gminu. Poza tym było to wiele lat temu, Garlan był wtedy młodzieńcem, a teraz jest dorosłym lordem.
Kermit nie czuł się przekonany. W jego głowie szybko następowały kalkulacje związane z odległościami, jakie są do pokonania i zyskami związanymi z takim sojuszem. Nie bardzo je widział jednak.
- Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz, lordzie. Nie bardzo wiem, co moglibyśmy oferować sobie nawzajem, w końcu nastał pokój. - Kermit raczej nie spodziewał się, aby Reach miało mu jakkolwiek pomóc, w końcu bratało się z Baratheonami przez ślub, co niedobrze o nich świadczyło i nie podobało się starszemu mężczyźnie. - Daleko od nas, a twój senior, panie, wątpię, aby przychylnie na to spoglądał.
Chociaż wizja wpływu na, pfu, rogaczy, bardzo mu się podobała.
Powrót do góry Go down
Garlan Tarly
Garlan Tarly
Wiek postaci : 32 dni imienia
Stanowisko : rycerz, Lord Horn Hill
Miejsce przebywania : Horn Hill
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t931-garlan-tarly#4844https://ucztadlawron.forumpolish.com/t967-garlan-tarly

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyWto 17 Mar - 19:34

Mieczem władał znacznie sprawniej niż językiem. Nigdy nie był krasomówcą, nie potrafił czarować słowem i porywać nim tłumów. Garlan Tarly był człowiekiem czynu, wojownikiem, rycerzem, po stokroć lepiej czuł się z Jadem Serca w dłoni, dosiadając wierzchowca w walce, niż przemawiając. Dlatego też czuł niepokój, gdy zmierzał na spotkanie z Lordem Riverrun. Mężczyzną nie tylko silnym, ale i bystrym. O wiele bardziej od niego doświadczonym. Także w pertraktacjach, rozmowach o polityce, zawieraniu sojuszy. Tarly wciąż się tego uczył. Tytuł lordowski nosił od zaledwie kilku lat i w tym czasie większą uwagę przykładał do wojennych działań, wciąż prowadzonych na dornijskich pustyniach.
Skinął z uśmiechem głową. Nic dziwnego, że nie zapadł Lordowi Riverrun w pamięć. Podczas tamtego turnieju miał zaledwie dziewiętnaście lat i nie udało mu się go zwyciężyć, choć wygrał kilka walk na miecze. Na całe szczęście nie uczynił też nic, co naznaczyłoby jego reputację w niekorzystny dlań sposób - nie ośmieszył się.
Być może od razu powinien był powiedzieć prosto z mostu co było motywacją do poproszenia Tully'ego o to spotkanie, lecz z jego słów wysnuwał wniosek, że może nie być przekonany do jakiegokolwiek sojuszu z rodem z Reach. Sam Garlan wierzył jednak, że będzie to rozsądne posunięcie i zamierzał Kermita do tego przekonać. - Został ogłoszony pokój panie, chciałbym by tak pozostało, lecz sam słyszałeś jego warunki, które krzywdzą nas wszystkich - na rzecz kogo? Dornijczyków. Mego seniora obrażono odbierając mu tytuł Namiestnika, Twemu chorążemu nakazano przesyłanie środków na pustynię, a powinny służyć budowie sił Dorzecza - mówił cicho Garlan, głosem stanowczym i pewnym. - Uważam, że w takiej chwili wszyscy powinniśmy się jednoczyć. - Mógł zrozumieć obiekcje Kermita co do sojuszu z Reach, ale mógł spojrzeć na to z innej strony. Tarly był spokrewniony z Tyrellami poprzez matkę, zaś oni mieli połączyć swe rodziny węzłem małżeńskim pomiędzy ciotką lorda Wysogrodu a wujem lorda Końca Burzy. Powinowactwa te powinny utrudnić jakiekolwiek działania Ziem Burzy na niekorzyść Dorzecza. - Nie ma trwalszego dowodu sojuszu i przyjaźni, niż małżeństwo, dlatego mam śmiałość, by prosić panie o rękę twej córki, Alysanne i mam nadzieję, że uczynisz mi ten zaszczyt i pozwolisz mi tytułować ją Lady Horn Hill - rzekł w końcu, unosząc brodę i spoglądając Kermitowi śmiało w oczy, lecz wciąż z szacunkiem. Nie był byle trzecim synem. Jego ród od wieków nazywano jednym z najpotężniejszych rodów Reach, miał lordowski tytuł, pełny skarbiec i żyzne ziemie.

Charyzma = (77 + 27) / 2 + 10 + 3 + 5 =  67
Powrót do góry Go down
Los
Los
Wiek postaci : Stary jak rodzaj ludzki
Stanowisko : Wichrzyciel
Miejsce przebywania : Wszędzie i nigdzie

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptySro 18 Mar - 13:15

MG - NPC Kermit Tully


Wynik Garlana na Charyzmę: 67
Wynik Kermita na Siłę Woli:(k100+80)/2+15+4=76,5+19=95

Twój wynik jest niższy niż Siła Woli Kermita.



Siwe brwi, w których nadal błyszczały promienie rudości, nadające starszemu mężczyźnie wyglądu potężniejszego w pewnego rodzaju boskości. Pokiwał głową - nie zdziwił się na tę propozycję, Alysanne była przepiękną dziewczyną, o nienagannych manierach, może odrobinę zbyt sztywną w swej wierze, ale nadal dobrą dziewczyną.
- Nie spodziewaj się, że otrzymasz łuski pstrągowe tak łatwo, młodzieńce, jednak doceniam twą odwagę. - Kermit popatrzył na ostrze swojego miecza, uniósł jego czubek delikatnie, jakby zamierzał rzucić młodemu lordowi rękawicę. Uśmiechnął się do siebie, nieco przebiegle. Widać było, że ten mariaż nie był mu specjalnie w smak, w końcu nie mógł oczekiwać specjalnej pomocy ze strony Tarly’ego, jeśli Tyrell wezwie go do wojny przeciwko Dorzeczu. Musiał przygotować się na wszystkie możliwości. Dlatego szybko złapał myśl, która wywołała ten uśmiech, odejmujący mu lat, przypominający jakim ziółkiem był zarówno jeden, jak i drugi z Braci Pstrągów.
- Oddam ci mą córkę tylko jeśli sprowadzisz do Riverrun ciało mego syna, Elstona, który zginął w Dorne, a zmarły lord Lyonell spocznie w Wysogrodzie - oznajmił mężczyźnie. - Możecie uznać się za narzeczonych, jednakże ślub nastąpi dopiero po odpowiednim pogrzebie Elstona.
Powrót do góry Go down
Garlan Tarly
Garlan Tarly
Wiek postaci : 32 dni imienia
Stanowisko : rycerz, Lord Horn Hill
Miejsce przebywania : Horn Hill
https://ucztadlawron.forumpolish.com/t931-garlan-tarly#4844https://ucztadlawron.forumpolish.com/t967-garlan-tarly

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptyPią 20 Mar - 14:09

Tarly wciąż trwał na swoim miejscu, z badawczym spojrzeniem zawieszonym na twarzy starszego rycerza, a przez głowę przemknęła mu myśl, czy dzieci zrodzone ze związku z jego córką byłyby tak samo jak on rudowłose. Lepiej, żeby nie.
- Nie spodziewałem się, że ta rozmowa będzie dla mnie łatwa, sir. Poślubienie twej córki byłoby dla mnie zaszczytem - odpowiedział Garlan tonem spokojnym, nie odwzajemniając przebiegłego uśmiechu, zastanawiał się bowiem jakie myśli krążą staremu Pstrągowi po głowie. Wzrok Lorda Horn Hill podążył za jego spojrzeniem, ku ostrzu polerowanego dotychczas miecza, sam nie wykonał jednak żadnego ruchu. Jeśli miałby stanąć do pojedynku z Kermitem o rękę jego córki, uczyniłby to bez zawahania. Nie był szaleńcem, wierzył jedynie w swoje umiejętności. Trenował walkę mieczem całe życie. Lord Riverrun był odeń wyższy, silniejszy i bardziej doświadczony, ale zarazem starszy - wiek musiał odcisnąć piętno na jego refleksie i zwinności. Zuchwale wierzył w swoje szanse.
Garlan był gotów, by stanąć do pojedynku, nie spodziewał się jednak wyzwania, które starzec mu rzucił. Nie potrafił powstrzymać uniesienia brwi, kiedy padła ta propozycja, by najpierw sprowadził ciała jego syna i Lorda Wysogrodu do domów. Najpierw zdziwienie przemknęło po jego twarzy, później brwi zmarszczył w wyrazie zamyślenia. Odzyskanie trucheł graniczyło z cudem. Czy o to właśnie chodziło starcowi? Nie odmówić, lecz rzucić wyzwanie na tyle trudne, by nie był w stanie mu sprostać?
Nie podjęcie rękawicy nie wchodziło jednak w rachubę. Nie zamierzał się wycofywać. Jedynie by się ośmieszył.
- Zgoda, panie. Niech tak będzie. Zobowiązuję się wyruszyć do Dorne i sprowadzić ciało Elstona i mego seniora do domów, a wówczas niech zabiją ślubne dzwony. Niech mi w tym dopomoże Siedmiu - i szczęście przede wszystkim, dodał w myślach. - Proponuję zatem, byśmy wychylili za to kielich wina - zaproponował, by dobić tej umowy.
Przeczuwał, że wina będzie potrzebował tego wieczoru naprawdę wiele.
Powrót do góry Go down
Los
Los
Wiek postaci : Stary jak rodzaj ludzki
Stanowisko : Wichrzyciel
Miejsce przebywania : Wszędzie i nigdzie

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek EmptySob 21 Mar - 10:55

MG - NPC Kermit Tully



Kermit był szczwanym lisem i choć wiedział, że Garlan domyśli się tego podstępu, to mu nie odmówi, bo honor mu na to nie pozwalał. To było tak proste, a jednak wspaniale przemyślane. Zgodził się, oczywiście, a przecież wżenienie się w Wielki Ród to poważna sprawa i wielka nagroda, więc należy za to słono zapłacić. Więc Garlan zapłaci perlistymi kroplami potu, które wchłonie prażąca pustynia. Postanowił jednak pomóc odrobinę mężczyźnie, bowiem podjął się wyzwania bez wymijania się i okręcania palcem dookoła tematu.
Elston zginął pod Słoneczną Włócznią, jednak nagły odwrót nie pozwolił zebrać jego ciała. Za to o lordzie Lyonelu wiem tyle, że podobno ród Qorgyle maczał w tym palce. Chyba jakaś dziewuszka z ich rodu została dwórką? – Kolejna potwarz w stronę Reach. – Napijmy się więc.
Skinął ręką na służącego, który oczekiwał na rozkaz w eleganckim oddaleniu, a ten od razu nalał do dwóch pucharów wina. Podał oba mężczyznom. Kermit podniósł kielich do góry:
Za mą córkę, Alysanne, za wasze narzeczeństwo i za twą podróż, lordzie Tarly! - wzniósł donośnym tonem toast. - Na twoje barki zsyłam powiadomienie mej córki o zaręczynach, niech to będzie dla ciebie pierwszy sprawdzian.
Gdy wypili, Kermit powstał.
- Jeśli to wszystko, lordzie, udam się na spoczynek.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Marmurowy zakątek Empty
Temat: Re: Marmurowy zakątek   Marmurowy zakątek Empty

Powrót do góry Go down
 
Marmurowy zakątek
Powrót do góry 
Strona 1 z 3Idź do strony : 1, 2, 3  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Uczta dla Wron :: Ogrody-
Skocz do: